_________________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _________________________________________________________________________ Poniedzialek, 14.04.1997 ISSN 1067-4020 nr 145 _________________________________________________________________________ W numerze: Izabella Wroblewska - Pawel Huelle na 1000-lecie Gdanska Mieczyslaw Zajac, Pawel F. Gora, Jerzy Halbersztadt - Nowa historia Ukrainy Izabella Wroblewska - Jerzy Pomianowski w kregu polityki wschodniej Malgorzata Zajac - Balonem nad Tatrami Katarzyna Zajac - Kolejka na Kasprowy Wierch _________________________________________________________________________ [Od red. Przypominamy, ze "Spojrzenia" opieraja sie w wiekszosci na materialach listy dyskusyjnej "Papirus". Informacje o tej ostatniej do uzyskania od jej opiekuna, Tadeusza Gierymskiego - adres: tkgierymski@stthomas.edu>] _________________________________________________________________________ Izabella WroblewskaPAWEL HUELLE NA 1000-LECIE GDANSKA ================================== Kilka tygodni temu obchodzono hucznie 1000-lecie Gdanska. Dzisiejsze pytania o przeszlosc tego miasta ida raczej w kierunku opisania jego fenomenu, a nie zlozonego problemu przynaleznosci panstwowej. Moze dlatego autorem jednego z najciekawszych tekstow, ktory w sposob niezwykle syntetyczny, a jednoczesnie gleboki i blyskotliwy opisuje istote dawnego Gdanska, jest nie Polak, nie Niemiec, a Anglik - Norman Davies. Mowa o "Polskim handlu zbozowym", bedacym integralna czescia jego "Bozego Igrzyska". "Jakze cudownym miejscem musial wydawac sie Gdansk, byl piec razy wiekszy od krolewskiej stolicy Warszawy, i ponad trzy razy wiekszy od Krakowa, czy Poznania. Byl rzeczapos- polita w Rzeczypospolitej. Na mocy przywilejow nadanych przez Kazimierza Jagiellonczyka i rozszerzonych przez Batorego mial wlasny samorzad. Prowadzil wlasna polityke finansowa i mial swoje wlasne mennice. [...] Stanowil wiec niewatpliwie najwieksza atrakcje - byl czyms w rodzaju materialistycznej mekki, ktora kusila i przycia- gala polskiego szlachcica, zapraszajac go, aby tu kupowal i sprzedawal, wszystko tracil, lub zdobywal fortune." Na kilkunastu stronach Davies dotyka istoty gdanskiej potegi. Byla nia, mowiac skrotowo, wzajemna rownowaga interesow trzech podmiotow: grupy kupcow i przedsiebiorcow, krola, oraz szlachty. Istota lojalnosci gdanszczan nie byly uczucia narodowe, lecz raczej pieniadze. Podobnie ze strony krola, czy producentow zboza - milosc do Gdanska nie wyrazala sie jezykiem uczuc patriotycznych, lecz korzysci, czesto ogromnych, jakich dostarczalo to kosmopolityczne miasto. Upadek polityczny Polski zerwal te nic wzajemnych interesow, lecz sentymenty pozostaly. Wlasnie z tego powodu Gdansk tak trudno poddawal sie wszelkim klasyfikacjom narodowym. Co z tego przetrwalo do dzisiaj? Znany gdanski pisarz Pawel Huelle twierdzi, ze niewiele, prawie nic. Pozostala tesknota za dawnym Gdanskiem, za jego przestrzenia, ktora nie zmieniona trwala do roku 1945. Ale zniszczenie miasta rozpoczelo sie wczesniej, bo juz w 1938 roku, kiedy Gdansk zaczeto modelowac na miasto wylacznie niemieckie. Poczytajmy, co Pawel Huelle pisal o swoim miescie w magazynie "Gazety Wyborczej" z 6 grudnia 1996 roku. * * * Z zasady kupowalem wszystkie ksiazki o moim miescie. Rzecz jasna byly to ksiazki w jezyku polskim, nawet gdy napisano je po niemiecku, jak pamietniki Joanny Schopenhauer, wydane chyba na fali odwilzy - w roku 1959. Do dzis pamietam ich okladke, ktora obracalem w dloniach, stojac w zatloczonym antykwariacie we Wrzeszczu. Bylem wowczas osmioklasista o niezasobnym portfelu, a cena pamietnikow, ktore wydano dokladnie w dwa lata po moim urodzeniu i potem nie wznawiano wiecej, nie byla az tak blaha. Pamietam tez zdanie, jakie na chybil trafil przeczytalem kartkujac ksiazke w antykwariacie. Matka znanego filozofa mowila w nim o krolu pruskim, ktory "spadl na miasto i wysysal z niego wszystkie soki". Wzbudzilo to moje zainteresowanie, poniewaz Schopenhauerowie byli wszak Niemcami, a o czym mogli marzyc Niemcy z Gdanska? Tak samo jak Polacy: o jego przylaczeniu do..., z ta istotna roznica, ze wektor tego przylaczenia skierowany byl gdzie indziej. Wiedzialem o tym ze szkoly. Dwa lata wczesniej, kiedy na gdanskich ulicach pojawily sie czolgi, kiedy zolnierze ludowej polskiej armii strzelali do gdanszczan i stoczniowcow, nie tylko radio i gazety mowily o prowokacji neohitlerowcow i ziomkostw spod znaku Hupki i Gonschorka. Nauczyciel historii zrobil nam wowczas plomienny wyklad o tym wlasnie. Historia Gdanska, ujeta w manichejski schemat walki swiatlosci polskiej z mrokami niemieckiego zla, nie byla trudna do opanowania. Brandenburczycy i Krzyzacy, pozniej Prusacy, Bismarck, wreszcie Hitler, wciaz niestrudzenie odbierali nam Gdansk. Rzecz jasna dopiero rok 1945 raz na zawsze rozstrzygnal wielosetletnia walke, lecz Niemcy - mowil nauczyciel - nigdy sie z tym nie pogodzili i nie pogodza. Dlatego stoczniowcy - choc subiektywnie nie byli przeciw Polsce - w porzadku obiektywnych praw historii staneli po stronie ciemnych, mrocznych sil odwetu, imperializmu i neofaszyzmu. Nauczyciel nie wspomnial nawet o ksieciu Swietopelku Wielkim, ktory w jednej z wojen o niezaleznosc Gdanska mial przeciw sobie koalicje zlozona z Krzyzakow i polskich Piastow. Nie uzyl ani razu slowa Hanza. Nie mowil tez nic o Schopenhauerach, ktorych zrujnowany dwor i resztki zdziczalego parku rozciagaly sie u stop oliwskiego lasu nie dalej, niz poltora kilometra od budynku naszej szkoly. Wowczas w antykwariacie postanowilem kupic ksiazke Joanny Schopenhauer. Nie tylko dlatego, ze byla pierwsza w moim zyciu Niemka, ktora mowila cos innego, niz nauczyciel historii. Mialem tez inny powod, gleboko osobisty. Moje dziecinstwo uplynelo dokladnie na granicy Wrzeszcza i Oliwy, gdzie matka filozofa chadzala z malym Arturem na spacery. Byc moze po raz pierwszy w moim niedlugim wowczas jeszcze gdanskim zyciu poczulem nic sympatii do kogos, kto mieszkal tutaj przed rokiem czterdziestym piatym i niekoniecznie uzywal na codzien jezyka polskiego. Dzisiaj takie wyznanie brzmi jak banal, lecz kiedy wracam pamiecia do roku siedemdziesiatego drugiego, kiedy stalem w antykwariacie, kartkujac pamietniki Joanny Schopenhauer, lub do siedemdziesiatego, kiedy siedzialem w lawce szkolnej sluchajac wykladu z historii miasta, nie moge przeciez nie wspomniec jak wielu ludzi zgodziloby sie wowczas, a moze nawet i dzisiaj, z pogladami tamtego nauczyciela szkoly podstawowej. [...] Wlasciwie do konca lat siedemdziesiatych wiekszosc ksiazek o moim miescie, ktore kupowalem, nadal nawiazywala do tej wykladni. Jej apogeum byl album "Gdansk" Marii i Andrzeja Szypowskich, wydany w 1978 roku. Choc tytulem publikacji jest dumnie brzmiace slowo "Gdansk", sam Gdansk nie byl tu wcale najwazniejszy. Chodzi przeciez, pisze we wstepie do albumu Wojciech Zukrowski, "o kawal polskiej historii, najnowsze dzieje Ludowej, przyszlosc, smiala mysl, pokoj". Ksiazka nie mowi o dziejach miasta, ale o polskich znakach i akcentach w tych dziejach, potraktowanych zreszta z czytankowa dowolnoscia. Moja owczesna rosnaca irytacja nie miala jednak przyczyn ideologicznych. Trudno bylo oczekiwac, by w roku 1978 ktokolwiek zamiescil w tego typu ksiazce zdjecia plonacego KW czy masakry zrewoltowanych robotnikow. Juz raczej nalezalo byc wdziecznym autorom, ze podobizny Edwarda Gierka i Tadeusza Fiszbacha goscily w publikacji z rzadka. Podobnie sprawa miala sie z historia ta dawniejsza. Rzecz dotyczyla innego aspektu: przestrzeni miasta i mitu odbudowy. W 1978 roku nie bylem juz osmioklasista, ktory z wypiekami czytal pamietniki. Mialem za soba inny rodzaj lektury mojego miasta. Wedrowki po zrujnowanych spichrzach i zapomnianych przedmiesciach, rozmowy z gdanszczanami - tymi ktorzy tu zawsze byli - kolekcja starych pocztowek i przedwojennych zdjec, prospekty wagnerowskich festiwali, bilety tramwajowe, plakaty kinowe, plany i mapy miasta, telefoniczne ksiegi, spisy firm spedycyjnych, kantorow, bankow, hoteli, zakladow kapielowych, restauracji, biur podrozy, warsztatow rzemieslniczych, szkol, zwiazkow wyznaniowych - wszystko to razem tworzylo niebywale gesta siec znaczen i musialo oszalamiac, zwlaszcza w zderzeniu z obrazem powojennych ulic, ktorych epicki rytm byl tak ubogi i odmienny od przeszlosci. W najoczywistszy i bezwzgledny sposob obrazowala to Motlawa: od zalozenia miasta spelniala role jego centrum i bijacego serca: handlu, gieldy, nowinek, portowych namietnosci, fortun zdobytych i traconych w ciagu jednego dnia. Tutaj zderzal sie ze soba szybki i goraczkowy zgielk ulicy z wolniejszym nieco, a przeciez nieustannym ruchem statkow, barek, szaland, wodnych tramwai, holownikow. Na fotografii z lat trzydziestych Motlawa jest organizmem zywym, pelnym ekspresji, ktora wspoltworza w rownym stopniu niepowtarzalna architektura i ludzka krzatanina w tak wielu rozmaitych formach wlasciwych temu miejscu. Uderzajaca jest martwota Motlawy powojennej, nawet z odbudowana czescia Dlugiego Pobrzeza. Wiemy dlaczego tak sie stalo: port jako organizm miejski byl elementem niewygodnym i zgola podejrzanym, wiec usunieto go "za mury miasta", ponadto w komunistycznej gospodarce nie bylo miejsca na srednie, male i najmniejsze firmy handlowo-spedycyjne, ktore nigdy juz nie wrocily na Wyspe Spichrzow i w jej najblizsze okolice. [...] Epicki rytm portowy wyparowal z tej czesci miasta juz na zawsze, bezpowrotnie, jedynie latem, gdy kilka wycieczkowych statkow porusza martwa wode rzeki, mozemy sobie wyobrazic, czym bylo to miejsce w organizmie miasta przez setki lat. Ale czy tylko dotyczy to Motlawy? I co wlasciwie mamy na mysli, kiedy mowimy "odbudowany Gdansk"? Zasadniczy trzon Glownego Miasta, jego koscioly, fragmenty Dlugiego Pobrzeza, co wszystko razem nazywa sie "starowka"? Moze Srodmiescie? Dlugie i Nowe Ogrody? Centrum Wrzeszcza? Dopiero w rzetelnym zderzeniu z przedwojenna tkanka miasta okaze sie, jak trudno odpowiedziec na to pytanie. I jak odmienna od dawnej jest jego wspolczesna przestrzen. Gdansk, najpierw gotycki, pozniej renesansowo-barokowy, rozwijal sie jak kazde miasto w obrebie murow, gdzie kazdy metr ziemi mial wysoka cene. To stanowilo o jego wyjatkowo gestej zabudowie. Gdy na przelomie XIX wieku zniwelowano fosy i rozebrano mury, jego dzielnice zaczely gwaltownie sie rozrastac, tworzac naturalna otuline dawnego, historycznego centrum. Owczesni architekci mieli swiadomosc, ze miasto, ktore przyszlo im rozbudowywac, posiada jedyny w swoim rodzaju niepowtarzalny urok i charakter, na ktory skladaly sie: ceglany gotyk Hanzy, renesans niderlandzki i eklektyczny barok. I dzieki temu wypracowali ow "nowo-gdanski" styl, tak mocno zwiazany z tradycja tego miasta. Jak pisze Orlowicz w swoim "Przewodniku po Gdansku" wydanym w roku 1921 - "przy Nowych Ogrodach stoi caly szereg gmachow mieszczacych urzedy, ktore zbudowano w ostatnich latach przed wojna w stylu gdanskiego renesansu. Nalezy do nich regencja z roku 1880, dawny Sejm Prus Zachodnich zbudowany w roku 1882 wedle prof. Endego i Bockmana. Stoi tu tez palac sprawiedliwosci, monumentalny gmach z roku 1910 w stylu staroholenderskiego renesansu. Podobny charakter nadawano nie tylko budynkom urzedowym przy Nowych Ogrodach. Jesli spojrzymy na fotografie wspanialych kamienic przy Korzennej czy u wylotu sw. Ducha, Huciska, albo placu Hanzy (dzisiaj zadna z nich nie istnieje), zauwazymy te sama nieodmienna ceche: dbalosc o zachowanie jednorodnej w stylu przestrzeni miasta. Czteropietrowy hotel Danziger Hof (dzisiaj stoi na tym miejscu przeszklony pawilon LOT-u) nieopodal Bramy Wyzynnej stanowil piekne nawiazanie do prac van Obberghena i jego Wielkiej Zbrojowni. Podobnie gmach Kasy Oszczednosci u wylotu Zielonego Mostu w kierunku Stagwi Mlecznych pomyslano jako manierystyczny cytat ze slynnej Zielonej Bramy Jana Kramera, zamykajacej bryla Dlugi Targ. Cala ta otulina XIX i poczatku XX wieku juz nie istnieje. Odbudowany dawny Gdansk, ten stary Gdansk, sprawia dzis dosc dziwne wrazenie: z jednej strony przypomina w zarysach swa dawna forme, z drugiej zas - pozbawiony swego naturalnego przedluzenia i portowego serca - jest czyms w rodzaju teatralnej dekoracji. [...] Nasi rodzice nie zawsze mieli serce do tego miasta i nie zawsze potrafili odpowiedziec na pytanie w rodzaju: co bylo dawniej w tym miejscu? Kto tutaj mieszkal? W naszych gdanskich doswiadczeniach ciagle pozostawala jakas luka, cien dwuznacznosci, miejsce dokladnie nie okreslone. * * * O 1000-leciu Gdanska przypomniala slowami Pawla Huelle Izabella ------------------------------------------------------------------------- [Komentarz dyzurnego gdanszczanina: Przeczytalem powyzszy tekst naturalnie z zainteresowaniem jako wypowiedz pochodzaca od najbardziej wzietego wspolczesnego pisarza gdanskiego. Uderzyla mnie bardzo zdecydowana jednostronnosc przedstawienia charakteru Gdanska, jaki sie wylonil z przebiegu historii tego miasta od 1938 r. wlacznie. Miasto kompletnie sie spolszczylo, usuniete zostaly slady wszelkich innych wplywow: niemieckich i hanzeatyckich. Usuniecie portu z centrum miasta calkowicie zmienilo zycie i wszystko w Gdansku wyglada jak dekoracja. Wydaje mi sie, ze autora poniosl jego zapal podporzadkowania rzeczywistosci tezie jego artykulu, a mianowicie ze Gdanskowi zle sluzy uwypuklenie polskich akcentow w jego historii. Wszystko w tym artykule zostalo podporzadkowane rowniez innemu politycznemu zalozeniu, ze wladzom w Polsce Ludowej chodzilo wylacznie o zasadnicza zmiane charakteru miasta tak, aby radykalnie zerwalo ono ze swoja historyczna przeszloscia. Tak sie zlozylo, ze pracowalem w Bibliotece Gdanskiej PAN-u, mialem tez stycznosc z dzialalnoscia Archiwum Panstwowego. Z doswiadczenia wiec osobistego wiem, z jak wielkim staraniem instytucje te przechowywaly, opracowywaly i zabiegaly o przechowanie i upowszechnienie poprzez publikacje wszystkiego co swiadczylo o swoistym charakterze tradycji gdanskich. Trzeba przyznac, ze robily to czasem nie w zgodzie z zaleceniami wladz, ktore wtracaly sie do publikacji za posrednictwem cenzury, ale przeciez nie bylo to zjawisko zauwazalne wylacznie w Gdansku. Przede wszystkim w okresie powojennym idea "wolnego miasta" podupadla w calej Europie Polnocnej. Zmienila sie rzeczywistosc polityczna i gospodarcza i porty wszedzie wywedrowaly z centrum miast. Trudno sobie wyobrazic chociazby tylko 10-tysieczniki na Motlawie. A przeciez przewoz towarow odbywa sie statkami o znacznie wiekszych tonazach. Ponadto poza materialami natretnie propagandowymi, na jakie autor wydaje sie powolywac wylacznie, wszedzie w opracowaniach historycznych byla mowa o synkretycznym charakterze dziejow i roznego rodzaju tradycji gdanskich. W miescie tym zyli i Niemcy i Polacy i Kaszubi, ale rowniez i ludzie z calego swiata prowadzacy swoje interesy. Ten wlasnie charakter Gdanska znakomicie podchwycil najbardziej gdanski pisarz, a mianowicie Guenther Grass w swoich dwoch powiesciach: "Kot i mysz" oraz "Blaszany bebenek". Akurat tak sie zlozylo, ze mieszkalem i obracalem sie w czesciach Gdanska opisywanych przez Grassa i przez Huellego. Jednakowoz latwiej mi jest utozsamic sie z rzeczywistoscia opisywana przez Grassa; w rzeczy samej powiesc Huellego wyglada jak przypis do "Bebenka". Mieszkajac w Gdansku w okresie powojennym stykalem sie z Polakami, ktorzy zyli tam w okresie przedwojennym, a takze z Niemcami, ktorzy jakos przetrwali wszelkie formy przesiedlen etnicznych po 1945 r. Naturalnie stykalem sie z Kaszubami, ktorzy ucierpieli zarowno od Niemcow jak i od Polakow w roznych okresach dziejowych. Kazdy z tych ludzi swiadom byl odrebnosci charakteru miasta Gdanska. Zewnetrzne oznaki przewagi wplywow czy to polskich czy to niemieckich odbierane byly jako znak czasu i wlaczane byly do ogolnej tradycji historii Gdanska. M.B_cz] _________________________________________________________________________ Mieczyslaw Zajac NOWA HISTORIA UKRAINY ===================== W "Donosach" ukazala sie wiadomosc o Kongresie Ukraincow w Polsce: Kongres Ukraincow w Polsce wystosowal "Poslanie do Narodu Polskiego", w ktorym pisza: "przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Wystosowano tez apel do najwyzszych wladz panstwowych o potepienie akcji "Wisla" (czyli przesiedlenia w 1947 r. 140 tys. Ukraincow na ziemie zachodnie), zwrot (tam, gdzie to jest mozliwe) mienia osobom wysiedlonym, pomoc w powrocie na ziemie ojczyste itp. W kuluarach mowilo sie, ze obecny rzad jest wyjatkowo nieprzychylny postulatom polskich Ukraincow. Sprobujmy ta wazna informacje rozszerzyc. Piecdziesiata rocznica nieslawnej akcji "Wisla" spowodowala, ze coraz czesciej slychac w Polsce pytania, kiedy dokonane zostanie jej ostateczne rozliczenie, a tym, ktorzy przezyli, przywroci sie prawo powrotu na ojcowizne. I chociaz od tamtych lat minelo juz tyle czasu, ani jedna, ani druga strona nie moga do dzisiaj w zaden sposob znalezc satysfakcjonujacego je rozwiazania. Niestety nie da sie wszystkiego zalatwic jedna sejmowa deklaracja, podobna do tej, ktora uchwalil wczesniej Senat, potepiajac brutalna akcje przesiedlencza, oparta na zasadzie odpowiedzialnosci zbiorowej. Przypomnijmy, ze na terytorium dzisiejszej Polski zylo w 1944 roku okolo 700 tys. Ukraincow. Do lipca 1946 roku wysiedlono do ZSRR 480 tys. Z pozostalych okolo 220 tys. ponad 140 tys. deportowano pozna wiosna 1947 r. na ziemie polnocne i zachodnie. Akcja "Wisla" rozpoczela sie 28 kwietnia 1947 r. (dane podalem wg prof. Krystyny Kersten) Na sobotnio-niedzielny Kongres w Warszawie przybylo 300 delegatow reprezentujacych 20 organizacji ukrainskich. Liderzy mniejszosci ukrainskiej w Polsce staneli na Kongresie na stanowisku, ze najwazniejsze dla nich jest oddzielenie Akcji "Wisla" od tragedii, jaka z ukrainskich rak spotkala Polakow na Wolyniu. Wedlug nich sa to dwie rozne sprawy. Ostro skrytykowali "Trybune" (organ SLD), ktora napisala niedawno, ze przesiedlenie Ukraincow bylo odpowiedzia na morderstwa UPA. Znany w Krakowie dzialacz ukrainski Wlodzimierz Mokry z UJ uwaza, ze nalezy uswiadomic braciom na Ukrainie, ze oni musza odkryc cala prawde o Wolyniu, a my w Polsce dokonamy rozliczenia Akcji "Wisla". Ukraincom chodzi o zwrot mienia osobom wysiedlonym, ale bez naruszania praw osob trzecich, ktore nabyly to mienie w dobrej wierze. Chodzi im tez o pomoc panstwa dla osob pragnacych wrocic na ziemie ojczyste, a takze o nadanie wiezniom obozu pracy w Jaworznie uprawnien przyznanych innym ofiarom represji stalinowskich. Domagaja sie tez zwrotu mienia ukrainskich organizacji oraz godnego pochowania i upamietnienia ofiar wojny w okresu powojennego. Skale tych roszczen mozna oszacowac. Zyje jeszcze 300-400 wiezniow Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie i zarejestrowano okolo 800 wnioskow o zwrot gospodarstw rolnych i lasow lemkowskich. Wedlug Mokrego pojawiajace sie na Kongresie zarzuty, ze Akcja "Wisla" wciaz trwa, nie sa bezpodstawne, bo dekretu z 1949 roku o przejeciu mienia ukrainskiego nie uniewazniono do dzis, a lemkowskie lasy sa teraz szybko wyprzedawane przez Agencje Wlasnosci Rolnej lub wycinane. Kongres zwrocil sie tez do ministra sprawiedliwosci, aby w ramach scigania zbrodni stalinowskich Prokuratura Generalna wszczela sledztwo celem ustalenia sprawcow masowych zabojstw w latach 1944-1946 mieszkancow 8 wsi ukrainskich. W rozmowach kuluarowych, ktore slyszalem w radio, Ukraincy byli sceptyczni, czy ktokolwiek w roku wyborczym zdecyduje sie na poparcie ich postulatow, i powtarzali, ze szczegolnie nieprzychylna im jest obecnie rzadzaca koalicja. Ze strony oficjalnych czynnikow polskich padlo wiele deklaracji o dazeniu do pojednania. W imieniu Senatu przemawiala wicemarszalek Zofia Kuratowska (UW), a w imieniu Sejmu - wicemarszalek Aleksander Malachowski (UP). Nieco inne zdanie zaprezentowal wicemarszalek Sejmu Marek Borowski (SLD), ktory w wypowiedzi dla prasy stwierdzil, ze na razie nie widzi mozliwosci, aby Sejm potepil Akcje "Wisla". Uwaza on, ze wazniejsze od deklaracji Sejmu jest pojednanie wsrod polskich i ukrainskich mieszkancow ziemi przemyskiej, do ktorego na razie daleko. Niestety, czesto zapominamy ze nadal istnieje podloze kompleksow i wzajemnych urazow polsko-ukrainskich. Nie da sie nagle zapomniec o licznych ofiarach walki bratobojczej, prowadzonej w imie politycznych hasel, o jakich w panstwach demokratycznych rozmawia sie przy stole, czasem nawet bardzo stanowczo, nie siegajac jednakze do aktow terroru. Chyba nie chodzi tu nawet o porownywanie liczby strat poniesionych przez obie strony, ale raczej o odwage przyznania sie do popelnionych win. Trudno sie tez uporac z funkcjonujacymi tu i owdzie mitami, jakie albo zostaly wykreowane przez aparat propagandowy minionej epoki, albo powstaly dzieki sugestiom zawartym w osobistych wspomnieniach ludzi, niegdys bolesnie skrzywdzonych. Jedna i druga strona chetnie zwalaja cala wine na sowieckie NKWD, ale juz nie na ukrainskie NKWS i polska bezpieke, zapominajac o istnieniu nacjonalistycznego podloza, bez ktorego nie moglaby sie udac zadna prowokacja. Warto jednak przypomniec przy okazji, ze stosunkowo niedawno, niemal prywatnie, podjeto inicjatywe wspolnej deklaracji pod nazwa "Strategiczne partnerstwo Polski i Ukrainy", za ktora stoja dzisiaj liczne autorytety z obu krajow. Dokument sygnowalo ze strony polskiej ponad sto osobistosci, w tym byly prezydent, trzech bylych premierow i dwoch bylych ministrow spraw zagranicznych. Ze strony Ukrainy dokument podpisali: byly prezydent, dwoch bylych wicepremierow, dwoch szefow duzych partii i kilku poslow do parlamentu. Jeszcze jednym symptomem nowych, miejmy nadzieje lepszych czasow, jest powstala ponad 3 lata temu Katedra Ukrainistyki Uniwersytetu Jagiellonskiego rozwijajaca sie preznie pod kierownictwem prof. Wieslawa Witkowskiego. Jak zapewne nie wszyscy wiedza, krakowska ukrainistyka ma pewne tradycje przerwane wojna, a po 1945 roku, mowiac delikatnie, brakiem odpowiedniego klimatu. Przed 1939 rokiem dzialalo na UJ Studium Slowianskie obejmujace rutenistyke. Profesorem tego studium byl ukrainski pisarz Bohdan L/epki. Jest w tym cos symbolicznego, ze powstanie panstwa ukrainskiego i ukrainistyki na UJ zbiegly sie w czasie. Oficjalny nabor studentow, o ile pamietam, ogloszono wiosna 1991 roku, a kilka tygodni po egzaminach wstepnych mial miejsce w Moskwie pucz Janajewa. 24 sierpnia 1991 r. Ukraina zostala ogloszona niepodleglym panstwem. Za pare lat, gdy stosunki gospodarcze, handlowe i kulturalne rozwina sie, z cala pewnoscia wzrosnie zapotrzebowanie na tlumaczy, obsluge wizyt, pisanie umow i wowczas absolwenci ukrainistyki beda obslugiwac wszechstronne kontakty miedzy Polska i Ukraina. Mietek ------------------------------------------------------------------------- Poslanie Kongresu Ukraincow "Do Narodu Polskiego" ------------------------------------------------------------------------- Pragnac pojednania miedzy Ukraincami a Polakami, odczuwajac brzemie dramatycznej historii wspolnych dziejow Ukraincow i Polakow, dazac do ukazania pelnej prawdy o przeszlosci, tak aby nie stac sie jej zakladnikami, oczekujac sprawiedliwosci za doznane zlo, majac na wzgledzie odpowiedzialnosc wobec przyszlych pokolen, dzialajac dla dobra stosunkow polsko-ukrainskich zwracamy sie do Narodu Polskiego z poslaniem pojednania i przebaczenia. W imie niemoralnej zasady odpowiedzialnosci zbiorowej zostalismy wygnani z ojczystych ziem Lemkowszczyzny, Bojkowszczyzny, Nadsania, Chelmszczyzny i poludniowego Podlasia. Rozproszono nas po ziemiach zachodnich i polnocnych tak, abysmy sie w szybkim tempie wynarodowili. Zniszczono ogromna czesc ukrainskiego dziedzictwa kulturowego. Celem tych dzialan byla proba ostatecznego rozwiazania kwestii ukrainskiej w Polsce. Od 50 lat bezskutecznie domagamy sie likwidacji skutkow Akcji "Wisla". Domagamy sie, aby zatriumfowala prawda i sprawiedliwosc. Upatrujemy w tym istotny czynnik gwarancji naleznych nam praw w Rzeczypospolitej Polskiej i wlaczenia do wspolnoty pelnoprawnych obywateli. Bedzie to wazny krok na drodze pojednania polsko-ukrainskiego. Ciezko doswiadczeni przez historie Ukraincy w Polsce dobrze rozumieja cierpienie i bol niewinnych ofiar ostatniej wojny i okresu powojennego. W sposob szczegolny odczuwamy i bol tych Polakow, ktorzy ucierpieli z rak ukrainskich. Czcimy pamiec poleglych, a rodzinom tych, ktorzy doznali niesprawiedliwosci, wyrazamy glebokie wspolczucie i ludzka solidarnosc. Przylaczamy sie do tych ukrainskich glosow, ktore mowia: Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. ------------------------------------------------------------------------ Pawel F. Gora NOWA HISTORIA UKRAINY ===================== Pan Mieczyslaw Zajac napisal: Jest w tym cos symbolicznego, ze powstanie panstwa ukrainskiego i ukrainistyki na UJ zbiegly sie w czasie. Uniwersytet Jagiellonski probowal powolac ukrainistyke juz wczesniej, gdzies w polowie lat osiemdziesiatych. W tamtych czasach wymagalo to zgody ministerstwa, ministerstwo zas odmowilo. Nic dziwnego, oficjalnym powodem koniecznosci powolania ukrainistyki (bo takie tez wtedy trzeba bylo podawac) byla koniecznosc ksztalcenia nauczycieli jezyka ukrainskiego i nauczycieli do szkol z jezykiem wykladowym ukrainskim (sa takie i juz wtedy byly, choc nieliczne), a tymczasem Wielki Brat prowadzil polityke swiadomego wynaradawiania i rusyfikacji Bialorusinow i Ukraincow; zreszta i polskim wladzom komunistycznym wcale nie usmiechalo sie ulatwianie zycia mniejszosciom, raczej wolaly je calkowicie wchlonac. Slowem, grozilo, iz Krakow (Krakiv) stanie sie intelektualnym i kulturalnym osrodkiem Ukraincow tuz pod bokiem rusyfikowanej na potege Ukrainy, a wtedy moze by chcieli wysylac jakichs nauczycieli ukrainskiego do Lwowa czy do Kijowa. Zgroza, wiec - nie lzia. (Nawiasem mowiac, zawsze zdumiewalo mnie, jak latwo "internacjonalistyczny" komunizm i real-soc porozumiewal sie z - czy zgola przeksztalcal sie w - nacjonalizmem, i to czasami nacjonalizmem w najczarniejszej formie - patrz propaganda okresu Wielkiekj Wojny Ojczyznianej czy chocby Zyrynowski dzisiaj, a u nas Moczar, Zjednoczenie Grunwald czy przesladowanie Kosciola Grekokatolickiego.) Odnosnie zas apelu kongresu Ukraincow krotko: liczace sie sily polityczne w Polsce raczej opowiadaja sie za jednoczesnym gestem pojednania ze strony polskiej i ukrainskiej, a wiec potepieniem akcji Wisla z jednej, masakr zas na Wolyniu z drugiej strony. Powaznie sie boje, iz predko do tego nie dojdzie, choc _jakas_ (ale jaka? zdaje sie, ze bardzo ogolnikowa) deklaracje pojednania podpisza Kwasniewski i Kuczma podczas wizyty Kwasniewskiego w Kijowie w maju. Do tego dochodza lokalne zadraznienia, glownie w przemyskiem - na przyklad sprawa kosciola Sw. Teresy. Restytucja mienia to tez nie jest prosta sprawa, bo nie ma wciaz ustawy reprywatyzacyjnej, nie mozna zas przy reprywatyzacji kierowac sie kryterium narodowosciowym. Pawel Gora _________________________________________________________________________ Jerzy Halbersztadt NOWA HISTORIA UKRAINY ===================== Wlodzimierz Holsztynski napisal na marginesie doniesienia o Kongresie Ukraincow w Polsce: Czyzby postkomunisci oddziedziczyli bagaz PRLu rowniez w sprawie Ukrainy? Szczesliwie, tak sie nie stalo. Wlasnie ostatnie lata przyniosly bardzo pozytywne zmiany w stosunkach Polski i Ukrainy, za co zreszta Jerzy Giedroyc parokrotnie chwalil publicznie Kwasniewskiego. Podwaliny zostaly polozone jeszcze przez Walese i rzady solidarnosciowe, gdy Polska jako pierwsza uznala niepodleglosc Ukrainy. Potem jednak niewiele z tego wynikalo: dominowalo niedowierzanie (chyba obustronne), czy te stosunki suwerennych panstw sa naprawde na serio. Publicznie wypowiadali sie po obu stronach glownie reprezentanci sil narodowo- patriotycznych, wypominajac sobie wzajemnie liczne i prawdziwe wystepki z przeszlosci. Faktem jest zreszta, ze przez dziesieciolecia nie mozna bylo z tymi kwestiami wystepowac, uprzedzenia i pretensje sie gromadzily, i kiedys to sie musialo wylac. Kiedy reprezentujacy wschodnia Ukraine Kuczma wygral wybory prezydenckie z wyglaszajacym patriotyczne, grzmiace mowy Krawczukiem (obaj zreszta sa ze starej nomenkaltury), wydawalo sie, ze sprawy powoli beda zmierzaly w tym samym kierunku, co na Bialorusi. Tymczasem Kuczma prowadzi dosc stanowcza polityke trzymania Rosji na dystans. Ukraina, choc zalezna od Rosji i ciagle w kryzysie, jest jednak krajem potencjalnie znacznie zamozniejszym niz Bialorus, z wlasna, autentyczna tradycja panstwowa i uksztaltowana swiadomoscia narodowa. Okazuje sie, ze ci, ktorzy mieliby ochote rzucac sie w objecia Rosji, sa w wyraznej mniejszosci. Kwasniewski bardzo przytomnie nawiazal serdeczne stosunki z Kijowem (byl tam rowniez Cimoszewicz i wielu ministrow), a przede wszystkim kilkakrotnie wystapil w charakterze promotora i adwokata interesow Ukrainy wobec Unii Europejskiej. Wprowadzil Kuczme "na salony" zapraszajac go na spotkanie z grupa prezydentow Srodkowej Europy (m.in. Niemiec, Wloch i Austrii) w Lancucie w ubieglym roku. Pare razy w czasie swoich wizyt w zachodnich stolicach z naciskiem domagal sie, aby nie tylko Rosja, ale i Ukraina miala swoj specjalny uklad z NATO (o tym teraz jakos sie nie mowi, ale mam nadzieje, ze sprawa wroci, gdy uklad z Rosja zostanie zawarty). To sie bardzo podobalo na Ukrainie. Dobre stosunki z Ukraina to sa przede wszystkim stosunki z elitami Kijowa, czy Charkowa oraz z Ukraina Naddnieprzanska. Tradycyjnie znacznie gorzej maja sie stosunki z dawna Galicja Wschodnia, ktora w 80% glosowala przeciwko Kuczmie i gdzie ciagle dochodzi do dyskryminowania miejscowych Polakow. To samo jest w polskim, przygranicznym Przemyslu, gdzie z kolei radykalni, polscy "patrioci" nie przepuszcza zadnej okazji, zeby dopiec Ukraincom, a szczegolnie sprzeciwiaja sie (wbrew opinii papieza!!) zwrotowi swiatyn i budynkow greko-katolikom. Ich ukrainscy odpowiednicy wystawiaja z kolei holdownicze pomniki "bohaterom UPA", co dziala na nerwy polskiej ludnosci, w ktorej pamieci UPA zapisala sie wiecej niz krwawo. Najwiecej optymizmu wynika z kontaktow gospodarczych, zwlaszcza tych przygranicznych. Faza handlu walizkowego chyba juz sie skonczyla, natomiast nastepuje wzajemne przystosowanie. Dosc wolny rynek sprzyja wspolnym interesom. Kilka miesiecy temu jechalem z Zamoscia w strone ukrainskiej granicy i na przestrzeni 40-50 kilometrow naliczylem pol setki sklepow i zakladow produkujacych meble. Szyldy czesto tez w jezyku ukrainskim. Wiele z tych zakladow w garazach i jakichs szopach, ale kilkanascie to calkiem nowoczesnie wygladajace obiekty. Kto by kiedys pomyslal, ze Zamojskie stanie sie zaglebiem meblowym? Poza tym duzo samochodow na rejestracji ukrainskiej, intensywny ruch i ogolny spokoj. Jesli to sie bedzie rozwijalo, to demagodzy powoli straca grunt pod nogami. Przed wojna, o czym malo sie mowi, Ukraincy w II RP byli znakomicie zorganizowani. Liczba ukrainskich spoldzielni, kas pozyczkowych, oddzialow towarzystw kulturalnych i oswiatowych, bibliotek itd., wielokrotnie przewyzszala odpowiednie dane dla ludnosci polskiej. Wszystko to bylo organizowane wlasnym wysilkiem, bo nikt z zewnatrz tego nie wspieral i nie finansowal. Taka zaradnosc i sklonnosc do zbiorowego dzialania sa poniekad zrozumiale (aktywnosc mniejszosci, ktora ma poczucie zagrozenia lub dyskryminacji), ale sa w tym moze jakies glebsze czynniki kulturowe, jesli takie samo zjawisko wystepuje po pol wieku w Detroit (a wiem takze ze i w Kanadzie). W latach 70. jezdzilem troche ze studenckimi grupami po polnocnym pasie przygranicznym (okolice Wegorzewa, Gorowa Ilaweckiego, Bartoszyc) i tam rowniez najlepiej zagospodarowane wioski i miasteczka zamieszkane byly przez ukrainskich przesiedlencow z akcji "Wisla". Na pierwszy rzut oka widac bylo, ktore gospodarstwa nalezaly do nich: przewaznie odnowione, odmalowane, czesto obsadzone ozdobna kukurydza i kwiatami, sporo nowych budynkow. Pamietam taka duza wies Banie Mazurskie, siedzibe gminy, gdzie nawet wojtem byl Ukrainiec. To byla w owczesnych, polskich warunkach prawdziwa perla, z pomalowanymi na bialo kraweznikami i smietniczkami na ulicach. A w sasiednich miejscowosciach wiele polskich gospodarstw to byly zruinowane, poniemieckie budynki, przez dziesieciolecia nie remontowane. Takie odnosilem wowczas wrazenie, dosc przygnebiajace. Na zakonczenie kilka slow o akcji "Wisla". Wcale nie jestem przekonany, ze ukrainskie z'a,dania w tej kwestii sa sluszne. Kiedys to badalem, ale jedyny tekst jaki moglem na ten temat napisac, cenzura zatrzymala w calosci i dopiero po paru latach ukazal sie po cichu w "Przegladzie Historycznym" w Warszawie. Byla to recenzja z ksiazki "Droga do nikad" o OUN-UPA, ktora to ksiazka w calosci poszla na przemial juz po wydrukowaniu, choc wcale nie bylo w niej nic obrazoburczego. Po prostu autorzy probowali napisac cos opartego na faktach o sprawie, ktora byla tabu. Uwazalem wowczas, a do dzisiaj nie poznalem faktow, ktore by zmienialy ten poglad, ze "akcja Wisla" byla nie tylko stalinowskiego typu deportacja cywilnej ludnosci, w trakcie ktorej dopuszczono sie wielu przestepstw i brutalnych gwaltow, a ktora sama byla tez przestepstwem. To jest jasne. Bylo to jednak rowniez jakies rozwiazanie problemu zbrojnego podziemia ukrainskiego, i to zapewne rozwiazanie najmniej jeszcze tragiczne dla ludnosci ukrainskiej. Jakie inne warianty wchodzily jeszcze wowczas w gre? Zbrojna kampania zwalczania UPA, w czasie ktorej - tak jak to bylo w latach 1945-46 - setkami by plonely wsie, a liczba ofiar moglaby siegnac dziesiatkow tysiecy? W gorskich rejonach, gdzie dzialaly oddzialy UPA, moglo to jeszcze trwac wiele lat. Prawdziwy problem polegal bowiem na tym, ze w wyniku tragicznego rozwoju historii calkowita dominacje wsrod ludnosci ukrainskiej uzyskal nurt skrajnie nacjonalistyczny, sfanatyzowany i zdemoralizowany przez najgorsze wzorce totalitaryzmu hitlerowskiego. To byla tragedia przede wszystkim samych Ukraincow, ale skutkiem byla rzeka rozlanej krwi, poczynajac od Wolynia w 1942-43 r. Zakierzonski Kraj, jak OUN okreslalo tereny nalezace po 1944 r. do Polski, to bylo tylko peryferium, ale naprawde nie bylo z kim wtedy rozmawiac, nawet gdyby Polske reprezentowal ktos inny niz mandatariusze Stalina. To byla wojna z wszystkimi konsekwencjami. Deportowanych wywieziono na polnoc i zachod, traktowano okropnie, osiedlano przewaznie w rozproszeniu w odleglych osadach, ponad 2000 trafilo do obozu, bezmyslnie wywieziono Lemkow z terenow az po Nowy Sacz, chociaz wcale nie wspierali UPA, itd, itp. A jednak przezyli, popelniane wobec nich zbrodnie byly sporadyczne. Otrzymali poniemieckie gospodarstwa tak jak polscy chlopi z Wolynia, Tarnopolskiego, czy Wilenszczyzny. Cywilizacyjnie i materialnie nieraz na tym zyskali. W nastepnych dziesiecioleciach powodzilo im sie znacznie lepiej i mieli duzo wiecej swobod niz ich rodacy w ZSRR. Ale to chyba nigdy nie cieszylo, bo zawsze trudno jest byc obywatelem drugiej kategorii. Fatalne bylo bowiem to, ze gdy zakonczyla sie walka zbrojna (a "akcja Wisla" niemal natychmiast zamknela ten problem), a nawet po paru latach skonczyl sie stalinizm w Polsce, to i tak Ukraincow i Lemkow szykanowano administracyjnie i nie pozwalano im wracac w strony rodzinne (choc wielu sie to w koncu udalo). Przypuszczam, ze te pozniejsze nastepstwa bardziej dzisiaj bola, niz samo wspomnienie deportacji. Najwazniejsze dzisiaj jest to, ze polsko-ukrainskie pojednanie, choc potrzebuje jakiegos modus vivendi miedzy skloconymi sasiadami w Przemyslu albo Lwowie, musi byc stworzone ponad glowami tych spolecznosci lokalnych. Zbyt wiele je dzieli, zbyt wiele okropnych (i niestety prawdziwych) faktow ciagle jeszcze zyje tam w ludzkiej pamieci. Latwiej zaczynac od rozmowy miedzy Warszawa i Kijowem, i dobrze, ze tak sie dzieje. Jerzy Halbersztadt 8/4/97 _________________________________________________________________________ Izabella Wroblewska JERZY POMIANOWSKI W KREGU POLITYKI WSCHODNIEJ ============================================= Dzis przytaczam ponizej poslowie do ksiazki Jerzego Pomianowskiego "Ruski miesiac z hakiem", ktora, jak pisalam poprzednio, opatrzona przedmowa Jerzego Giedroycia, ukaze sie wkrotce nakladem Wydawnictwa Dolnoslaskiego. Autorem poslowia jest Janusz Drzewucki. Jego pelny tekst ukazal sie w dodatku "Plus-Minus" do Rzeczpospolitej z dnia 22-23 marca 1997 roku. * * * Kim jest Jerzy Pomianowski? Takie pytanie ma prawo zadac tylko przypadkowy czytelnik jego ksiazki "Ruski miesiac z hakiem". Przypadkowy, a wiec nie wtajemniczony. Czytelnik wtajemniczony wie, ze to prawdziwe nazwisko Michala Kaniowskiego, pod ktorym to pseudonimem Pomianowski oglaszal na emigracji przeklady zakazanych w kraju ksiazek laureata literackiego Nobla z roku 1970 - Aleksandra Solzenicyna. Dla tego, kto po "Ruski miesiac z hakiem" siega nieprzypadkowo, oczywistoscia wyda sie przypomnienie, ze Pomianowski jest nie tylko tlumaczem, ale takze powiesciopisarzem, dramaturgiem, teatrologiem, krytykiem literackim i eseista oraz - wreszcie - encyklopedysta, autorem hasel poswieconych polskiej literaturze we wloskiej edycji Encyklopedii Britannica. Czy jednak te informacje sa rzeczywiscie oczywiste, skoro hasla "Jerzy Pomianowski" prozno szukac w dostepnych w kraju slownikach i encyklopediach? Z tego wzgledu nie od parady bedzie przypomnienie tutaj podstawowych elementow biografii Jerzego Pomianowskiego. Tym bardziej, ze, jak sie wydaje, jest to biografia z jednej strony pelna zagadek i tajemnic, z drugiej zas - znaczacych zwrotow i zakretow kluczowych dla naszej epoki. Urodzony 13 stycznia 1921 roku, Jerzy Pomianowski byl uczniem Mieczyslawa Jastruna w Polskim Spolecznym Gimnazjum Meskim w Lodzi, zalozonym przez Stowarzyszenie Wolnomyslicieli. Po maturze w 1938 roku podjal studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim i nalezal do najzdolniejszych studentow Tadeusza Kotarbinskiego. Jeszcze przed wojna zdazyl zadebiutowac jako felietonista pepeesowskiego pisma "Mlodzi ida". W tym czasie zaprzyjaznil sie z Witoldem Gombrowiczem i Stanislawem Ignacym Witkiewiczem. Ranny we wrzesniu 1939 roku, znalazl sie w szpitalu w Lucku, skad trafil do kopalnii w Donbasie. Pozniej studiowal nauki lekarskie w Stalinbadzie i w Instytucie Medycznym w Moskwie. Stad skierowano go do pracy w Polpressie, czyli pozniejszej Polskiej Agencji Prasowej. Po powrocie do kraju pracowal w Ministerstwie Zdrowia, gdzie w latach 1947-1951 kierowal Samodzielnym Referatem Propagandy Zdrowia i Oswiaty Sanitarnej. W rzadkiej pieknosci szkicu "Co literatura zawdziecza medycynie", opublikowanym w 1969 roku na lamach "La Pologne", wyjasnial cierpliwie, ze oprocz Rabelais'go, Duhamela, Celina, Czechowa, Bulhakowa, Aksionowa, Doblina, oraz Tadeusza Boya-Zelenskiego i oczywiscie Janusza Korczaka, ceni takze "mentalnosc lekarska", "lekarski humanizm", bedacy "humanizmem bez zludzen". Gdy w latach 50-tych Pomianowskiego wyrzucono z ministerialnej posady, szybko stal sie wzietym publicysta "Nowej Kultury", przy okazji piszacym do "Swiata", wykladowca w Studium Dziennikarskim UW w latach 1953-1957 (Pomianowski byl nauczycielem akademickim Agnieszki Osieckiej, Hanny Krall i Andrzeja Jareckiego) i kierownikiem literackim Teatru Narodowego (1958-1961), kiedy dyrektorem tej sceny byl nie kto inny, jak sam Wilam Horzyca. Potem Pomianowski zatrudnil sie jako kierownik literacki zespolu filmowego "Syrena" (1961-1968). Jego pierwsza ksiazka to szkice teatralne "Z widowni" wydane w 1953 roku w "Czytelniku", pozniej Pomianowski opublikowal zapomniana dzisiaj powiesc "Koniec i poczatek" (4 wydania) zekranizowana przez Jana Rybkowskiego pod tytulem "Godziny nadziei", i kolejne zbiory szkicow literackich "Wiecej kurazu" (1956), "Sezon w czysccu"(1960), "Antrakt"(1963). Oglosil tez kilka sztuk teatralnych, jak "Faryzeusze i grzesznik", "Doktor Antoni Czechow przyjmuje" czy "Sodoma i Odessa". W roku 1968 wyjechal za granice (szlakiem raczej braci Opalinskich, niz Jana Kochanowskiego) do Wloch. Wykladal historie polskiej literatury i kultury na uniwerstetach w Rzymie, Bari i Pizie; na tej ostatniej uczelni przez 5 lat kierowal Zakladem Polonistyki. Na emigracji tlumaczyl dziela rosyjskiej literatury, publikowal szkice literackie, recenzje, oraz polemiki, glownie na lamach najblizszej mu ideowo paryskiej "Kultury". Na poczatku lat 90-tych Pomianowski wrocil do Polski i zamieszkal w Krakowie. W uznaniu wybitnych osiagniec przekladowych przyznano mu w tym czasie Nagrode PEN Clubu (1990) i miesiecznika "Literatura na Swiecie" (1991). Pytanie kim jest Jerzy Pomianowski, jak wazne jest jego miejsce w polskiej kulturze XX wieku, wraca i domaga sie odpowiedzi. Przeklady Solzenicyna, oraz opowiadan Izaaka Babla, a takze wstrzasajacego "Dziennika 1920" tego genialnego tworcy, w ktorego tlumaczeniu Pomianowski wykazal sie z jednej strony translatorska solennoscia, z drugiej zas poetyckim temperamentem, dowiodly, ze wsrod tlumaczy nalezy mu sie miejsce najwyzsze z najwyzszych. Komplementujac jednak Pomianowskiego, nie sposob nie wspomniec tez o zbiorku "Kontrabanda", perle polskiej sztuki przekladu, w ktorym umiescil tlumaczenia wierszy m.in. Puszkina, Achmatowej, Mandelsztama, oraz poetow mniej w Polsce znanych: Borysa Sluckiego, Leonida Martynowa, Wiery Inber. Wielki talent eseistyczny Jerzego Pomianowskiego uprzytomnil nam opublikowany w roku 1995 wybor jego szkicow "Biegun magnetyczny". Ta ksiazka sklada sie z tekstow podrozniczych po Francji, Niemczech, Wloszech, Rosji Sowieckiej, z artykulow poswieconych przedstawieniom teatralnym z lat 50-tych i 60-tych, oraz inscenizacjom Tadeusza Kantora i filmom Romana Polanskiego z lat 70-tych i 80-tych, z esejow o tworczosci Babla, Ericha Kaestnera, Szwarca i o powiesciach Andrzeja Szczypiorskiego. Pomianowski udowodnil, ze zna wszystkie polskie grzechy glowne. Przy okazji rozebral na czynniki pierwsze polska mentalnosc, a wiec nasza narodowa pyche, z ktorej bierze sie falszywe i niczym nie uzasadnione poczucie wyzszosci wobec sasiadow. W ksiazce "Ruski miesiac z hakiem", skomponowanej z rozpraw opublikowanych wczesniej na lamach "Giorno", "Kultury", "Polityki", "Rzeczpospolitej" i "Zycia Warszawy" Pomianowski czesto i nie bez racji wraca do dwoch zasadniczych mysli. Po pierwsze, ze dialog polsko-rosyjski jest konieczny i ze musi to byc dialog bez uprzedzen, bez nienawisci, w spokoju i rozwadze, gdyz: "To, co uwazamy za charakter narodowy Rosjan, jest w istocie charakterem ich wladzy". Po drugie zas, ze Rosjan wspolczesnych mozna podzielic na zwolennikow Rosji i zwolennikow Zwiazku Sowieckiego. Tych pierwszych powinnismy szanowac i z nimi rozmawiac, natomiast tych drugich winnismy sie strzec, chocby zapewniali nas dziesieciokrotnie o swoich postepowych i demokratycznych przekonaniach, gdyz ci wlasnie sa najwiekszym niebezpieczenstwem dla polskiej racji stanu. Polska dla nich jest albo wrogiem, albo latwa ofiara. Niczym wiecej. Najznakomitszym przedstawicielem stronnictwa rosyjskiego jest dla Pomianowskiego oczywiscie Aleksander Solzenicyn. Nie sposob nie zgodzic sie z Pomianowskim, gdy twierdzi, ze tysiace stronic Solzenicyna "przewazyly szale historii" i ze to wlasnie ten pisarz "w obronie swego narodu pierwszy krzyknal, ze Imperium jest kula u nogi Rosji", a takze wtedy, gdy przekonujaco udowadnia, ze "Polakozerstwo" Solzenicyna to mit. Tym zas, ktorych dalej meczy kompleks rosyjski, Pomianowski, jak sie zdaje, najchetniej zlecilby konfrontacje dwoch ksiazek: zapomnianej nieslusznie pracy Mariana Zdziechowskiego "Wplywy rosyjskie na dusze polska" z roku 1920, oraz zbioru szkicow Gustawa Herlinga-Grudzinskiego z roku 1969 "Upiory rewolucji", skierowanego "przeciw potocznemu przeswiadczeniu, ze Rosjanie to raby, a Polacy - zlote ptacy". Zagadnienie polskiej polityki wschodniej Pomianowski uwaza zreszta za priorytetowe, wazniejsze nawet od nierozwiazanych problemow wewnetrznych naszego panstwa. Coz z tego, skoro eseista nie bez sarkazmu konkluduje "Obszar stosunkow polsko-rosyjskich nasi politycy uznali za pole, ktoremu nalezy sie ugorowanie. Okazalo sie, ze jest to pole minowe". Nie bez kozery Pomianowski nawiazuje wiec w swoich rozwazaniach do wspoltworcy ideowego programu "Kultury" - Juliusza Mieroszewskiego, autora "Materialow do refleksji i zadumy", ktory byl przekonany, ze "naszymi naturalnymi sojusznikami sa Ukraincy, Litwini i Bialorusini". Dodawal tez do nich "rewolucyjnych Rosjan". Nawiazuje tez do publicystyki Jerzego Giedroycia, ktory znow powiada: "pozycja Polski w swiecie zalezy od wzmocnienia naszej pozycji na Wschodzie". Otoz wzmocnic tej pozycji "nie da sie ani modlami, ani moralna jednoscia narodu, ani wiara w obiecanki rychlego przyjecia do NATO" - twierdzi Jerzy Pomianowski. "Polska stanie sie pozadanym nabytkiem dla tego sojuszu dopiero, gdy wniesie w posagu nie grozbe konfliktu NATO z graniczna Rosja, nie swoj wlasny strach i nie obecna, tak jest, samotnosc. Pomaga sie tylko mocnym. Pozycza sie tylko bogatym; kazdy bank to potwierdzi". Niestety, nasi politycy i moznowladcy nie licza sie z opiniami naszych myslicieli. Dlatego tez Pomianowski powiada pelen goryczy: "Z zyjacych polskich politykow jest Giedroyc tym, ktory najczesciej mial, i ma, racje. Dzis wielu to przyznaje; szkoda, ze nikt go nie nasladuje". Warto czytac Jerzego Pomianowskiego - wlasnie dlatego, ze pisze on rzeczy tak niemile dla naszych przesadow i samozadowolenia. Ale eseje Pomianowskiego warto czytac nie tylko dla pasji poznawczej i spoleczno-politycznego temperamentu ich autora, lecz takze dla jego blyskotliwej przewrotnosci, intelektualnej precyzji, oraz ironicznej inteligencji. * * * Tekst poslowia przytoczyla Izabella _________________________________________________________________________ Malgorzata Zajac BALONEM NAD TATRAMI =================== Po kilkumiesiecznych przygotowaniach zawodowy pilot - pan Bogdan Prawicki z Leszna przelecial 9 kwietnia balonem na ogrzane powietrze nad najwyzszymi szczytami Tatr. Byl to pierwszy taki wyczyn w historii polskiego baloniarstwa. Poczatkowo pan Prawicki planowal lot w lutym, ale zalatwianie roznego rodzaju formalnosci sprawilo, ze sprawa sie przeciagnela. Nie bylo zgody na przelot nad terenami Slowackiego Tatrzanskiego Parku Narodowego. Swoja droga, zastanawiam sie, czy cichy balon ploszy tatrzanskie niedzwiedzie? Jeszcze we wtorek wydawalo sie, ze razem z polskim balonem poleci tez balon slowacki. Ale w ostatniej chwili Slowacy zrezygnowali. Tego dnia rano byla piekna pogoda nad Tatrami i pan Prawicki zdecydowal sie na start. Poczatkowo planowal start dzien wczesniej, we wtorek, z Polany Glodowka, ale z powodu czapy chmur nad Tatrami musial zrezygnowac. Wczoraj rano, kiedy pokazalo sie piekne slonce, wiadomo juz bylo, ze mozna leciec. Ciagle jednak szukano odpowiedniego miejsca startu. Do pana Prawickiego dolaczyl operator kamery Jacek Lewinski. Zaloga chciala poczatkowo wystartowac z Glodowki. Kiedy juz przygotowano balon, okazalo sie, ze wiatr jest niesprzyjajacy. Oczywiscie, niektorzy wykorzystali okazje, zeby przypomniec, ze z pogoda zawsze jest tak, jak z kobieta. Ekipa przeniosla sie wiec w inne miejsce, blizej Zakopanego. Korzystnym miejscem startu ze wzgledu na kierunek wiatru, okazala sie okolica przystanku autobusowego na Toporowej Cyrhli. Oczywiscie, sluzby graniczne Polski i Slowacji musialy dokonac tam nietypowej odprawy i mozna bylo ruszac. Byla godzina 9:20. Start obserwowala grupa gorali z okolicznych domow. Ze sklepow powychodzily ekspedientki, z okolicy zbiegly sie nawet zaciekawione czworonogi. Balon wyposazony w polska flage poszedl, jak nalezy, prosto do gory. Ekipa techniczna i reporterzy ruszyli czym predzej do granicy, aby zdazyc na ladowanie, ktore przeciez nigdy nie wiadomo gdzie sie odbedzie. Gonitwa za balonem nie byla latwa. Kiedy ekipa dojechala do miejsca na Glodowce, gdzie mozna obejrzec fantastyczna panorame Tatr, balon byl juz ledwo widoczny, gdzies tam w okolicach Rysow i Mieguszowieckiego. Lecial bardzo szybko. Nad grania Tatr balon znalazl sie gdzies okolo 10:30 i byl to najbardziej dramatyczny moment lotu. Zamiast przewidywanej wysokosci 1000 m balon osiagnal ledwie 500. Poza tym bylo bardzo zimno, okolo -20 stopni. Kiedy smialkowie zblizyli sie od strony nawietrznej do Mieguszowieckiego Szczytu, cisnienie powietrza gwaltownie sie zwiekszylo i bez problemow udalo sie utrzymac wysokosc. Natomiast zaraz za grania utworzylo sie podcisnienie. Balon zostal zassany i zaczal opadac z predkoscia okolo 4 m/s. Ponadto wiatr nagle zmienil kierunek z polnocnego na zachodni. Balon byl jednak bardzo dobrze przygotowany, a pan Prawicki nie stracil glowy w trudnej chwili. Specjalnie dobrany gaz do ogrzewania powietrza wytworzyl odpowiednia temperature. Po kilku chwilach udalo sie wiec odzyskac wysokosc i juz bez przeszkod kontynuowac lot. Sporo emocji przynioslo takze ladowanie. Zwykle balonowi towarzyszy ekipa naziemna, ktora czeka na ladowisku. Tym razem z powodu kretych drog i formalnosci celnych ekipa nie zdazyla na czas do Meduszowic kolo Popradu. Zjawili sie tam natomiast nieco zdziwieni slowaccy mundurowi. Ale wszystko sie udalo jak trzeba. Balon wyladowal na wielkim polu o 10:50. Oczywiscie wzniesiono toast szampanem, ale nie wiem jakiej marki. Balon jest produkcji angielskiej. Zostal zakupiony przez sponsora w 1993 r. Ma 1840 m3 pojemnosci. Od poczatku jego pilotem jest Bogdan Prawicki. Dodam dla uspokojenia, ze jest on dwukrotnym mistrzem Polski, raz mial drugie, a raz trzecie miejsce. Jest takze pierwszym miedzynarodowym wicemistrzem Chin i zdobywca kilku pucharow w zawodach rangi swiatowej. Mial okazje szybowac rowniez nad Chinskim Murem. Malgorzata _________________________________________________________________________ Katarzyna Zajac KOLEJKA NA KASPROWY WIERCH ========================== W zeszla niedziele pozyczylam auto i wybralam sie z kolezankami i kolegami na narty. Jezdzilismy sobie po Kasprowym Wierchu od strony Goryczkowej. Zjechalam do dolnej stacji wyciagu 14 razy. Bylo to jednak dosyc wyczerpujace, mimo ze przygrzewalo slonce i byly wspaniale, wiosenne warunki sniegowe, o wiele lepsze niz w zimie. Ludzi bylo sporo, ale bez tloku. Nartostrada z Goryczkowej do Kuznic byla przejezdna w bardzo dobrym stanie. W kotle Gasienicowym tez byly doskonale warunki, tyle ze nartostrada z Hali Gasienicowej do Kuznic niestety nie byla przejezdna, podobno ze wzgledu na wystajace kamienie. Hmm. Mijaja lata i na Kasprowym nostalgia - nic sie nie zmienia. Przejazd kolejka z Kuznic na gore, liczac lacznie z przesiadka, trwa okolo 20 minut. Szybkosc jazdy wagonikow wynosi na trasie 5 m/s, przy czym zmniejsza sie znacznie przy dojezdzie do stacji. Oczekujac na wyjazd na gore w Kuznicach zapoznalam sie z historia kolejki. Trasa ma okolo 4300 m dlugosci i roznice wysokosci 936 m. Po modernizacji wagoniki zabieraja po 35 osob, co pozwala dziennie przewiezc okolo 3 tys. pasazerow. Kolejka nie funkcjonuje oczywiscie podczas silnego wiatru, co zdarza sie w Tatrach stosunkowo czesto. Kolejka obchodzila w zeszlym roku swoje 60-lecie. Od poczatku funkcjonowania przewiozla ponad 33 mln. pasazerow, i to bez zadnego wypadku. W chwili oddania do uzytku w 1936 roku byla to podobno 60-ta tego typu konstrukcja na swiecie, trzecia co do dlugosci. Przy jej budowie pracowalo na dwie lub trzy zmiany okolo 1000 osob, glownie podhalanscy gorale. Inicjatorem budowy kolejki byl owczesny prezes Polskiego Zwiazku Narciarskiego i rownoczesnie wiceminister komunikacji plk Aleksander Bobkowski, prywatnie ziec prezydenta Moscickiego. Inwestycja ta wywolala ozywione dyskusje, bo protestowala przeciw niej Panstwowa Rada Ochrony Przyrody, a takze wielu indywidualnych milosnikow gor. Budowe popieraly kola wojskowe i sportowe, oraz znaczna czesc prasy z "Ilustrowanym Kurierem Codziennym" na czele. Na lamach tej gazety forsowano poglad, ze kolejka przyblizy wnetrze Tatr osobom slabszym, nie mogacym w ogole chodzic po gorach. Sporo racji w tym bylo. Z historii kolejki wyczytalam tez, ze budowe przeprowadzono w rekordowym czasie szesciu i pol miesiaca, od 15 sierpnia 1935 roku do 29 lutego 1936 roku. Wszystkie prace wykonano pod nadzorem inzynierow Medarda Stadnickiego i Borysa Lange. Konstrukcja kolejki oparta jest na niemieckim systemie firmy Bleichert. W budowie uczestniczyly jednak wylacznie firmy polskie. Same wagoniki kolejki sa oszklone i wykonane z aluminium. Sa wyposazone w hamulce automatyczne i telefon. Posuwaja sie po stalowych linach o srednicy 48 mm, rozportartych na zelaznych slupach podporowych, o wysokosci do przeszlo 30 metrow. Najwiekszym problemem bylo dostarczenie materialow budowlanych, konstrukcji zelaznych, lin nosnych, a takze blokow granitowych przeznaczonych do budowy stacji kolejki na Myslenickich Turniach oraz pod szczytem Kasprowego Wierchu. Dlatego tez na potrzeby budowy wycieto w lasach droge z Kuznic do Myslenickich Turni. Transport materialow na wierzcholek Kasprowego odbywal sie przy pomocy kolejki roboczej. Nie obylo sie tez bez goralskich tragarzy, ktorzy nosili niektore ciezary na plecach z Hali Gasienicowej. Robily to tez cztery specjalnie wyszkolone konie huculskie. Uff, tyle na dzis o historii. Ta kolejka jest jakas taka swojska. Zupelnie inna niz kolejki na Slowacji, czy w Niemczech. Pewnie tak sie to odczuwa, bo przeciez to juz od 60 lat charakterystyczny element Polskich Tatr. Kasia _________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz spojrz@info.unicaen.fr Serwery WWW: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz, http://www.info.unicaen.fr/~spojrz Adresy redaktorow: krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek) bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by M. Bielewicz (1997). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. _____________________________koniec numeru 145___________________________