______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 28.05.1993. ISSN 1067-4020 nr 77 _______________________________________________________________________ W numerze: Lee Hahn-Been - Smak pieniadza Jurek Krzystek - Mieczyslaw Horszowski Jurek Karczmarczuk - Judasz Bogda Barnesson - Kilka burzliwych lat. Wywiad z J. Surdykowskim Maciek Cieslak - Lista bestsellerow _______________________________________________________________________ "Polityka" 14/1993 Lee Hahn-Been SMAK PIENIADZA ============== Korea Poludniowa: jak sie wyrasta na tygrysa? Aby powiodla sie reforma rynkowa, ludzie musza poznac smak pieniadza. Wtedy gotowi beda do ciezkiej pracy. Po 1945 r. Republika Korei dwoma posunieciami politycznymi obudzila instynkt pieniadza. Pierwszym bylo zapewnienie powszechnej oswiaty. Drugim - reforma rolna. Powszechnie dostepne wyksztalcenie na szescioklasowym poziomie podstawowym przynioslo efekty w ciagu 15 lat. Wyroslo nowe pokolenie - ktore potrafilo czytac, pisac i liczyc, slowem stanowilo zreby spoleczenstwa przemyslowego. Reforma rolna podzielila ziemie miedzy jej uzytkownikow; nie tylko podzielila, ale i sprywatyzowala, czyli oddala na wlasnosc milionom drobnych farmerow. W epoce przedindustrialnej to wlasnie ziemia byla jedyna wymierna wlasnoscia; w ten sposob - jeszcze przed rozpoczeciem uprzemyslowienia kraju - zrownal sie status majatkowy wielkiej grupy spoleczenstwa. Chcialbym przypomniec, ze Koreanczycy wcale nie cieszyli sie opinia pracowitych. Przeciwnie - japonscy kolonizatorzy pozostawili po sobie powszechna bezradnosc i apatie. Ten zaklety krag niemoznosci zostal przerwany grubo po 1945 r. Rozwoj nigdy nie dokonuje sie dlatego, ze zadekretowano nowy system; najpierw potrzebna jest grupka ludzi o odpowiednio uksztaltowanej mentalnosci, ktorzy tworza `wyspy rozwoju', `wyspy postepu'. Powoli zaczynaja one rozrastac sie w swoista siec. W przypadku Korei mysl o szybkim rozwoju gospodarczym zrodzila sie ok. 1955 r., po podpisaniu rozejmu w Phanmundzonie. Zaczelo sie od programow ksztalcenia nowych kadr; obejmowaly czolowe uniwersytety, kadre urzednikow panstwowych, korpus oficerski, wielkie korporacje panstwowe i sektor prywatny. Wiele programow bylo sponsorowanych przez Stany Zjednoczone. Pomysly mozna znalezc za granica, ale przede wszystkim potrzebni sa ludzie o silnej motywacji, sklonni je wyprobowac w kraju. W drugiej polowie lat 50-tych powstaly u nas 3 znaczace `wyspy rozwoju': Ministerstwo Odbudowy (ktore zarzadzalo m.in. pomoca zagraniczna), Biuro Budzetowe (zajmujace sie reforma budzetu) oraz Departament Badan przy Banku Korei (reformujacy system bankowy, wlaczony pozniej w wieloletnie planowanie gospodarki). Istotne byly tez dwie szkoly biznesu oraz nowa Szkola Administracji Panstwowej, a takze system ksztalcenia w armii, gdzie najwiecej uwagi w programach nauczania zajelo szkolenie menadzerskie. Tak powstalo zaplecze kadrowe reform. W 1961 r. powstala instytucja o wyjatkowym charakterze: Zarzad Planowania Gospodarczego. Jego zadaniem bylo przygotowanie pierwszego piecioletniego planu rozwoju. Bylo to superministerstwo, laczace funkcje planowania z gospodarka budzetowa. Filozofia Zarzadu opierala sie na przekonaniu, ze planowanie abstrahujace od mozliwosci budzetu jest czysta retoryka; zas tworzenie budzetu bez systemu planowania doprowadzi do marnotrawstwa cennych surowcow, ktorych nam brakowalo. Niewykluczone, ze to wlasnie byla podstawa przyszlych sukcesow: jasnosc wytyczonego kierunku polaczona ze skutecznoscia dzialania. Rzad wojskowych, z gen. Pak Dzong Hyi na czele, twarda reka wdrazal dlugoterminowe plany rozwoju. Znajdujac jednoczesnie zwolennikow w dobrze przygotowanej elicie menedzerskiej. Pierwsze 5 lat bylo okresem prob i bledow. Zlikwidowano wiele dotacji z budzetu, zdewaluowano walute, podniesiono stope oprocentowania, umiejetna polityka fiskalna mobilizowano lokalny kapital. Kroki te byly bardzo na czasie, bowiem bezzwrotna pomoc zagraniczna wkrotce zastapily kredyty. Drugi plan 5-letni (1966-71) byl chyba jeszcze wazniejszy. W tym czasie zrozumielismy, ze sam przemysl lekki, oparty na niskich placach, nie wystarczy na dluzsza mete. Trzeba podniesc poziom techniczny produkcji. Tak powstal Koreanski Instytut Nauki i Technologii, ktory mial za zadanie sprowadzenie nowoczesnych technologii zagranicznych i przystosowanie ich do krajowych potrzeb. Waznym zadaniem stalo sie przyciagniecie najwybitniejszych naukowcow koreanskich, ktorzy ksztalcili sie i pracowali za granica. Starano sie ich pozyskac wszelkimi sposobami. Koreanski Instytut Rozwoju zajal sie planowaniem w skali makro. Wyksztalcil fachowcow, ktorzy zasilili sektorowe centra badan, wplywajac nie tylko na lokalny przemysl, ale caly system administracji i szkolenia uniwersyteckiego. W tym czasie w Pohang rozpoczeto budowe ogromnej walcowni stali i opracowano plan rozoju infrastruktury wzdluz budowanej autostrady Seul - Pusan. To miala byc os rozwoju gospodarczego kraju. Okres trzeciego planu 5-letniego przypadajacy na poczatek lat 70-tych byl czasem zasadniczych inwestycji. Rzad, chcac zachecic do inwestowania, zwlaszcza w przemysle petrochemicznym, stoczniowym, samochodowym, a pozniej elektronicznym i motoryzacyjnym, wprowadzil system gwarancji kredytowych wobec bankow zagranicznych i krajowych. Wzroslo znaczenie wielkich korporacji: zatrudnialy juz dziesiatki tysiecy pracownikow, stajac sie motorem zmian. Zmienila sie tez zasadniczo mentalnosc mlodych ludzi. Dawniej najambitniejsi szukali miesca w administracji panstwowej i zawodach prawniczych; teraz zasilali przemysl i handel. Wtedy przyszla katastrofa - pierwszy kryzys naftowy lat 1973-74. Koreanski przemysl petrochemiczny i ciezki znajdowal sie wlasnie w samym srodku przeksztalcen - doszla splata pozyczek zagranicznych wraz z rosnacymi odsetkami. Wywolalo to fale inflacji i do konca lat 70-tych kraj pograzyl sie w kryzysie gospodarczym. Sytuacje pogorszyl jeszcze kryzys polityczny, po smierci prezydenta Pak Dzong Hyi. W pazdzierniku 1979 przyszedl drugi kryzys naftowy - ceny ropy skoczyly 4 - krotnie, dramatycznie wzrosla tez stopa oprocentowania w miedzynarodowych bankach. Splot tych okolicznosci byl zabojczy dla kraju. Zaklady przemyslu ciezkiego musialy splacac zagraniczne dlugi zanim jeszcze rozpoczely produkcje. Wielu inwestorow zagranicznych zaczelo pakowac walizki; przemysl krajowy tracil rynki zbytu; mnozyly sie problemy spoleczne, klopoty z pracownikami; kilka fabryk zamknieto. Kraj stanal w obliczu masowego bezrobocia. Rzad tymczasowy zdecydowal sie na terapie szokowa. W styczniu 1980 r. przeprowadzono 20-procentowa dewaluacje wona w stosunku do dolara. Towarzyszyl temu 60-procentowy wzrost ceny ropy naftowej i liczne ciecia budzetowe. Jak mozna sie bylo spodziewac, nastapil gwaltowny skok inflacji. W pierwszej polowie lat 80-tych ceny uspokoily sie; poprawil sie miedzynarodowy bilans platniczy, ustabilizowal sie poziom zatrudnienia w przemysle. Po raz pierwszy od 1945 r. przestal istniec czarny rynek walutowy. Gospodarka poludniowokoreanska stala sie wreszcie czescia gospodarki swiatowej. Mozna bylo pomyslec o organizacji tak wielkiej imprezy jak Igrzyska Olimpijskie. Szybki rozwoj gospodarczy pociagnal za soba rownie szybkie zmiany spoleczne. Oswiata, prywatyzacja ziemi, industrializacja - wszystko to zaowocowalo przebudzeniem calego spoleczenstwa. Zdalo sobie ono sprawe nie tylko ze swych aspiracji i potencjalu, ale takze z istnienia swiata zewnetrznego, wraz z jego demokratycznymi normami. Owo przebudzenie polityczne bylo po czesci zasluga elit wladzy, ale te nie do konca zdawaly sobie sprawe z glebokosci tego zjawiska i nie przeprowadzily w pore koniecznych reform, nie nadazyly za tempem zmian swiadomosci spolecznej. Konsekwencja takiego stanu byly niepokoje studenckie i przewroty polityczne. Tak otworzyl sie kolejny rozdzial historii, wyznaczajac nowe wyzwania. ------------------- Autor jest profesorem na uniwersytecie Kyung Hee i przewodniczacym zarzadu Koreanskiego Instytutu Nauki i Technologii. Byl wiceministrem finansow, a w latach 1979-80 wicepremierem rzadu tymczasowego, odpowiedzialnym za program terapiii szokowej. Artykul zostal napisany specjalnie dla "Polityki". ------------------------- [3 centy kopisty dyz. Korea Poludniowa stawiana jest czesto za przyklad drogi, ktora powinna podazac Polska ku uzdrowieniu swej gospodarki. Dlatego tez uznalem za celowe przeczytanie, co ma do powiedzenia czlowiek odpowiedzialny w duzej mierze za sukces, nawet jezeli cokolwiek sam sie przy tym chwali. I istotnie znalazlem ciekawe elementy, np. to, ze w zadnym wypadku o sukcesie Korei nie zadecydowala slawna `niewidzialna reka rynku' jak chcieliby niektorzy dogmatycy. Ale z drugiej strony po przeczytaniu tego arykulu jestem tak samo madry, jak przed - niemal zadna z recept koreanskich nie ma prostego zastosowania w Polsce. Chocby dlatego, ze owe `wyspy postepu' juz w Polsce od pewnego czasu istnieja, i to w niemalej liczbie, zas reforma rolna zostala przeprowadzona jeszcze hen w 1945 roku. Tylko co z tego? Potrzebny jest jeszcze koreanski konsensus spoleczny, ktory tam byl przynajmniej czesciowo wymuszony dyktatura, zas nikt o chocby w miare zrownowazonych zmyslach nie postuluje powrotu do niej w Polsce. Konsensusu takiego w Polsce jednak ewidentnie brakuje, jesli wierzyc opisom biezacych wydarzen politycznych. J.K-ek] ________________________________________________________________________ Jurek Krzystek, za "New York Times'em" z 24.05.1993. MIECZYSLAW HORSZOWSKI ==================== 22 maja zmarl w Filadelfii w wieku 100 lat Mieczyslaw Horszowski, pianista, ktorego gra byla powszechnie podziwiana za swa elegancje, refleksyjnosc i przejrzystosc. Horszowski debiutowal w Warszawie w roku 1901 koncertem skladajacym sie z utworow Beethovena i kontynuowal kariere koncertowa i plytowa az do ubieglego roku. Nie uzyskal slawy Rubinsteina czy Horowitza, ale zawsze mial grono goracych zwolennikow, a w ostatnich latach jego renoma powaznie wzrosla po tym, jak mloda generacja sluchaczy odkryla na nowo jego gre po serii nagran Chopina, Mozarta, Schuberta, Debussy'ego i Bacha. Byl takze niezwykle szanowany przez swych kolegow po fachu. Czesty akompaniator wiolonczelisty Pablo Casalsa, pierwszy raz wystapil publicznie z dyrygentem Arturo Toscaninim w roku 1906 i kontynuowal z nim wspolprace az do smierci tego ostatniego w 1953 roku. Czesto uprawial muzyke kameralna, towarzyszac oprocz wspomnianego Casalsa rowniez muzykom takim, jak: skrzypkowie Joseph Szigeti i Alexander Schneider, wiolonczelista Janos Starker i tenor Askel Schiotz. Przezyl ich wszystkich o dlugie lata. Horszowski urodzil sie w 1892 roku we Lwowie, Polska (obecnie Ukraina). Jego ojciec byl wlascicielem sklepu z fortepianami, zas jego matka byla pianistka-amatorka, uczennica Karla Mikuli, ucznia z kolei Fryderyka Chopina. Jako wunderkind, zaczal wygrywac melodie na fortepianie w wieku 3 lat, w wieku lat 5 gral Inwencje Bacha i sam komponowal. W 1898 roku rozpoczal formalne studia u Teodora Leszetyckiego, legendarnego pedagoga, wsrod ktorego uczniow mozna wyroznic Ignacego Paderewskiego, Artura Schnabla i innych, ktorych kariery kwitly w pierwszej polowie XX wieku. W 1903 roku Horszowski, w wieku lat 11, dawal regularne tournees po Europie. W tym czasie zaprzyjaznil sie z Casalsem, Rubinsteinem i skrzypkiem Jacques Thibault, gral rowniez dla kompozytorow Ravela i Faure. W roku 1906, po tournee po Europie i Ameryce Pld. pianista mial swoj debiut w Nowym Jorku, zyskujac poczatkowo renome jako wykonawca utworow kompozytorow romantycznych jak Czajkowski i Grieg. Dziesiec lat pozniej przesunal punkt ciezkosci swego repertuaru na utwory francuskich impresjonistow, zas po II Wojnie Swiatowej na dziela Chopina, Mozarta i Beethovena. W roku 1911 Horszowski usunal sie z aktywnego zycia koncertowego na 7 lat. Oswiadczyl wowczas, ze pragnie uzupelnic swe studia, nie tylko muzyczne, ale rowniez jezykowe i w innych dziedzinach akademickich. Osiedlil sie w Paryzu, a nastepnie Mediolanie. W 1926 roku powrocil do USA, gdzie nastapil jego, jak to okreslal, `dojrzaly debiut'. W tym czasie jego mocne i slabe punkty byly juz duzo wyrazniej widoczne niz 20 lat wczesniej, gdy byl jeszcze dzieckiem. Przykladowo, jego dlonie byly stosunkowo male i nie pozwalaly mu brac akordow szerszych niz oktawa, co wykluczalo wykonywanie wielu sposrod co bardziej efektownych utworow romantycznych. Niemniej zdolal on przemienic ten defekt w silna strone, koncentrujac sie na muzyce nie wymagajacej takich efektow, stawiajacej natomiast duzo bardziej intelektualne wymagania. Te wlasnie jego silne strony byly podkreslane w recenzjach poczawszy od lat 20-tych. Przykladowo, po jego debiucie w 1926 roku, krytyk muzyczny "New York Times'a" podkreslal jego `cywilizowany i umiarkowany' sposob gry. Na poczatku II Wojny Swiatowej, Horszowski przybyl do USA poprzez Brazylie. Osiedlil sie w Filadelfii, gdzie sciagnal go pianista Rudolf Serkin, uczac w Curtis Institute of Music. Wsrod jego uczniow byli m.in. pianisci Peter Serkin, Anton Kuerti i Murray Perahia. Poczawszy od lat 40-tych Horszowski uprawial regularna dzialalnosc koncertowa, czasem obejmujaca gigantyczne projekty, jak n.p. wykonanie wszystkich solowych utworow fortepianowych Beethovena w trakcie 12 recitali w latach 1954/55, lub wszystkich sonat fortepianowych Mozarta w trakcie 4 koncertow w roku 1960. Muzyka wspolczesna stanowila czesc jego repertuaru, choc niezbyt znaczaca. W latach 20-tych dawal pierwsze wykonania utworow takich kompozytorow jak Honegger, Strawinski czy Szymanowski. Jeszcze w 1975 roku, celebrujac (nieco za wczesnie) 75-lecie swojego amerykanskiego debiutu, dal pierwsze wykonanie nowojorskie "Bagatel" wspolczesnego finskiego kompozytora Joonasa Kokkonena. I jak bardzo niewielu pianistow jego pokolenia, eksperymentowal z gra na prototypie fortepianu, zwanym po angielsku `fortepiano' w odroznieniu od `piano' lub `concert piano' (polski termin `pianoforte' ???), koncertujac w Metropolitan Museum of Arts w Nowym Jorku na XVIII-wiecznym instrumencie zbudowanym przez Cristoforiego. Horszowski wyroznial sie fenomenalna pamiecia, ktora byla jednym z sekretow jego dlugowiecznosci. W latach 80-tych zaczal mu odmawiac posluszenstwa wzrok. Mial jednak taki zasob repertuaru w pamieci, ze nie stanowilo to zadnej przeszkody w dzialalnosci koncertowej. Pomoca sluzyla mu rowniez jego zona, Bice Costa, dyktujac mu podczas cwiczen nuty, jesli nie byl ich pewien. Horszowski ozenil sie tylko raz, w wieku 89 lat. Sluchajac nawet jego ostatnich nagran, trudno nie zauwazyc niezwyklej pewnosci wykonania. Jednym z najlepszych jest I czesc "Das Wohltemperierte Klavier" Bacha z roku 1981 (Vanguard), oraz seria recitali z mieszanym repertuarem, nagranych w poznych latach 80-tych i wczesnych 90-tych (!) (Nonesuch). Zbior wykonan `na zywo', zarejestrowanych w latach 1958-83 zostal rowniez opublikowany przez firme Pearl Records w zeszlym roku. Nagrywajac dla Nonesuch, Horszowski nie zapowiadal zadnego z gory ustalonego repertuaru, a gral te utwory, do ktorych akurat czul natchnienie. Rezultatem jest ten rodzaj muzykowania, ktory robi wrazenie czystej, wznioslej lecz nieskrepowanej improwizacji. -------- Tyle "New York Times". Zaiste, czuje sie, ze odeszla w przeszlosc cala epoka. Allan Kozinn, ktorego artykul swobodnie przetlumaczylem powyzej, delikatnie nie napisal, ze Horszowski w latach 60-70 byl praktycznie zapomniany - niemal nikt nie sadzil, ze artysta jeszcze zyje. Wszyscy wielcy jemu wspolczesni wlasnie w tych latach odeszli. Dopiero w drugiej polowie lat 80-tych nastapil niezwykly renesans jego popularnosci. Sam widzialem afisze oznajmiajace jego koncerty w kilku miastach amerykanskich, jak rowniez w Europie nie dalej niz w zeszlym roku! Niestety nie zdolalem pojsc na zaden. I jeszcze jeden dodatek. Tak sie sklada, ze uczennica Horszowskiego z Filadelfii uczy sama teraz na moim uniwersytecie. Dodala on kilka szczegolow dotyczacych tych 7 lat, kiedy Horszowski wycofal sie z zycia koncertowego `dla poglebiania studiow'. Coz, moze i poglebial on studia, faktem jednak bylo, ze byl on znanym w Paryzu i calej Europie bon-vivantem. Jakby tego bylo malo, byl rowniez zapalonym automobilista, uczestniczac n.p. w rajdach samochodowych do Monte Carlo. Wspinal sie rowniez wyczynowo po gorach. Podobno - za scislosc informacji nie recze, wymaga sprawdzenia - zdobyl Matterhorn nowa droga, ktora zostala nazwana jego nazwiskiem i nazwisko to figuruje w annalach odpowiednich stowarzyszen w Szwajcarii. Wszystko to w czasach przed, albo zaraz po I Wojnie Swiatowej. Ciekawy czlowiek... Jurek Krzystek ________________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk JUDASZ ====== Czasami przychodzi na czlowieka tzw. straszna pora. Siedzi sie w pracy i wie sie, ze zupelnie nie wiadomo po co. Teraz (7.05.93) sa tutaj tzw. wakacje wielkanocne, czasami przewinie sie jakis student walczacy z komputerem o zaliczenie, albo jacys technicy, ktorzy klada kable demolujac nam regularnie system. A za pol godziny mam intymne spotkanie z moim dentysta. Coz wiec mozna robic? Oczywiscie - porzadki. Na biurku? Nie, w zadnym wypadku, tam nawet przepuszczenie rzeki by nie pomoglo. Wiec chociaz na dyskach, bo to w koncu wlasnosc wspolna, dlaczego ja mam sam zajmowac wiecej niz cala reszta Zakladu? Ale z drugiej strony zal cos wyrzucic, wiec zajalem sie tzw. atakiem pozorowanym i postanowilem powyrzucac troche smiecia, np. stare listy z i do Poland-L. I coz powiecie? Znalazlem troche kawalkow, ktorych mi naprawde szkoda. Ponizej bedzie pierwszy, rozpoczynajacy moj cykl pt. Opowiesci o Uczonych i Odwrotnie. Poznalem kiedys rosyjskiego fizyka, Dymitra Siergiejewicza Czerniawskiego. Nie widzialem go od ponad 16 lat, nie wiem co sie z nim dzieje. Wiec bede pisal w czasie przeszlym, majac szczera nadzieje, ze czas terazniejszy w wielu punktach bylby prawidlowszy. Czerniawski zjawil sie kiedys na Zakopianskiej Szkole Fizyki Teoretycznej jak kometa. Jowialny grubas, mowiacy po angielsku z potwornym akcentem, zainteresowany metodami matematycznymi w biologii i zasypujacy nas co wieczor niewiarygodna iloscia anegdot i przypowiastek politycznych. Wszystko podlewane taka iloscia alkoholu, ze 90 procent wywietrzalo mi z glowy. Potem sie dowiedzielismy, ze za starych dobrych lat siedzial w jednym pokoju (sluzbowo, naukowo! - nic z tego co sobie pomysleliscie, choc...) z niejakim Andriejem Sacharowem. TYM Sacharowem. Wiec mial o czym opowiadac. Ponizej jedna z jego historyjek, slabo przetlumaczalna. (Do Poland-L poslalem ja po angielsku, teraz bedzie po polsku, ale oryginal byl mieszanka rosyjskiego i dziwnego angielskiego). Wypada jeszcze powiedziec co rozumiem przez stare, dobre lata. Wiec ta Szkola w Zakopanem miala miejsce w 1973. A Czerniawski opowiadal raczej o sprawach z okresu szalejacego Stalinizmu. "Jak wiecie, nasi studenci byli zobowiazani do zaliczenia powaznego egzaminu z filozofii marksistowskiej. Ale Komisje Egzaminacyjne skladaly sie raczej z fizykow, biologow, historykow itp., jako, iz liczba Prawdziwych Filozofow byla dosc ograniczona (i zreszta co jakis czas okazywalo sie, ze ktorys wcale nie byl Prawdziwy, tylko odwrotnie, wiec znikal. Niebezpiecznie bylo na nich liczyc). Tak wiec, razu pewnego przyszlo i na mnie. Zostalem czlonkiem Komisji i musialem zadawac pytania. Ba, oceniac! Wiec wymyslilem sobie proste kryteria: Kandydat powiedzial cos: Piatka Kandydat nie powiedzial nic : Czworka Kandydat nic nie powiedzial, tylko sie rozplakal: Troja Dwoj raczej nie stawialem. Ale po paru godzinach stwierdzilem, ze kryteria byly niedoskonale i czasami krzywdzace. Wiec wprowadzilem alternatywne kryteria: ... nie powiedzial nic: Piatka ... powiedzial cos: Czworka ... nie zgodzil sie z nami: - Zalezne od kontekstu: chlopak, dziewczyna? ladna? komsomolec? tatus w poblizu? itp. Pod koniec dlugiej i zmudnej sesji pojawil sie nastepny student, a raczej studentka, bardzo ladna zreszta, ktora, zanim zdazylismy cokolwiek powiedziec, od progu wykrzyknela: - `Precz z banda Trockiego! - Precz z Trockim, ktory od poczatku byl Judaszem Komunizmu!!' Moj sasiad z Komisji skinal powaznie glowa i powiedzial: `Ahaaaaa'. Pozostali czlonkowie mieli rowniez niezbyt szczesliwe miny, wiec sobie pomyslalem: - Gospodi, pomiluj, w tym stanie rzeczy jest zupelnie realne, ze ktorys z tych ciezko zmeczonych ludzi nie wytrzyma i sie kompletnie wyglupi zadajac jakies idiotyczne pytanie w rodzaju: `A dlaczego?' Albo *znacznie* gorzej, np.: `W istocie, Towarzyszko, ale dlaczegoz to myslicie, ze wasza deklaracja nas tutaj zainteresuje?' - co spusci na glowe dziewczyny, jego samego i nas wszystkich dosc smiertelne niebezpieczenstwo... Postanowilem wiec pomoc dziewczynie i zabralem glos: - `Dziekuje naszej mlodej Towarzyszce za interesujace stwierdzenie. Czy moglibyscie rozwinac nieco szerzej temat Judasza?' Dziewczyna popatrzyla sie na mnie i ..... `...' `A wiec' - dodalem - `Kto to byl Judasz?' `...' I dziewczyna wybuchnela placzem. O, ty @#&%@!, powiedzialem sobie w duchu, czegos ty narobil! Teraz trzeba bedzie ja ratowac! Wiec zadalem pomocnicze pytanie: `No co nam mozecie na przyklad powiedziec na temat Chrystusa? Co wiecie na jego temat?' Dziewczyna sie rozpromienila: `Oczywiscie, wiem *wszystko* na jego temat'. Moj sasiad z Komisji powiedzial: `Ahaaaa'. Ale dziewczyna blednie potraktowala to jako pytanie: 'Ahaaaa?' I podkreslila: `Nu, konieczno, wsio. Wozmozno czto nie sowsiem wsio, no wsio nastojasczie'. Wiec przepytalismy ja: - `A gdziez sie tego nauczyliscie, Towarzyszko?' - `Nu, kak? Na kursie Naucznowo Ateisma, wot! Gdziezby indziej?' - `Znakomicie, dziekujemy Towarzyszko. Prosze kontynuowac' - `Nu, kak wsie znajut, Christ, eto byl tot, kotorowo nie bylo. Niemnozko pozze wslawil sie tym, ze uformowal imperialistyczna partie polityczna zwana Kosciolem'. I dziewczyna ze swada poleciala dalej. A ja, patrzac na jej uduchowiona buzie i na zadowolone twarze czlonkow Komisji, na te rytmicznie potakujace glowy, z przerazeniem stwierdzilem, ze *musze natychmiast zatrzymac ten potok Prawdy Samej!!!* Juz zapewne wiecie dlaczego, prawda? Oczywiscie! Naturalnym wnioskiem z jej historyjek bylo to, ze Judasz mial racje. No i co z tego? Ostatecznie... Absolutnie nie! Oznaczaloby to takze, ze Trocki mial racje. I to bylby ostateczny koniec karier - zarowno dziewczyny jak i naszych. Literacko opracowal: Jurek Karczmarczuk ________________________________________________________________________ "Nowy Dziennik", 14.01.1993. KILKA BARDZO BURZLIWYCH LAT =========================== Z Jerzym Surdykowskim, konsulem generalnym RP w Nowym Jorku rozmawia Bogda Barnesson, Seattle. (za uprzejma zgoda Autorki wywiadu) Bogda Barnesson: Jako konsul generalny ma pan ogromne mozliwosci uczynienia wiele dobrego dla Polski oraz polskiej emigracji... Jerzy Surdykowski: Wcale nie mam tak wielkich mozliwosci. Moje biuro jest bardzo skromne, a ostatnio znacznie zmniejszono personel na wskutek oszczednosci budzetowych. Konsulat zajmuje sie wydawaniem paszportow i wiz, legalizacja dokumentow prawnych, alimentami, odszkodowaniami, spadkami. Inne czynnosci, poza tymi urzedowymi, wykonuje w konsulacie tzw. dzial polonijny. Powinien nazywac sie dzialem politycznym, bo obejmuje tez sprawy zwiazane z instytucjami amerykanskimi, jak placowki naukowe, prasa, administracja i sprawy spolecznosci emigracyjnych naszych sasiadow, ostatnio bardzo waznych: Ukraincow, Litwinow, Bialorusinow itd., a takze Zydow, bo Nowy Jork jest najwiekszym miastem zydowskim na swiecie. W dziale polonijnym mialem trzech konsulow, obecnie jednego. Mozliwosci radykalnie sie zmniejszyly. Konsulat ma bardzo wiele do zrobienia, ale w obecnych warunkach bedzie mogl robic tylko znikoma czesc, jesli chodzi o kontakty z roznymi instytucjami amerykanskimi, ktore moglyby Polsce pomagac, z Polska wspolpracowac. - Z moich obserwacji wynika, ze przecietny Amerykanin wie niewiele lub nic o polskiej kulturze i historii - jakie sa pana spostrzezenia? Czy Konsulat Generalny RP prowadzi jakas dzialalnosc majaca na celu poprawe tej sytuacji? - Zgoda, przecietny Amerykanin niewiele wie o polskiej kulturze, o Polsce, ale jezeli chce sie dowiedziec, to ma wiele mozliwosci. Jest bogata literatura, chocby ksiazki Normana Daviesa po angielsku, znakomite, o historii Polski. Do dzialalnosci szerszej, obliczonej na amerykanskie radio, prase, telewizje, potrzebny jest instytut kulturalny z duzym budzetem. Taki jak niemiecki Goethe Institut, jak instytut wloski, francuski itd. Dopoki nie powstanie polski osrodek kultury i informacji, dopoki nie bedzie mial wlasnego lokalu, budzetu, pracownikow, dopoty ta akcja bedzie amatorska. Troche probuje w tej kwestii robic Kongres Polonii Amerykanskiej. To sa dzialania paru ludzi dobrej woli, majacych bardzo skromne srodki i mozliwosci. Ale zle by bylo, gdybysmy widzieli tylko `Polish jokes'. Dowcipy opowiada sie o wszystkich narodowosciach, wezmy dowcipy zydowskie. Mysle, ze tych `Polish jokes' nie warto zwalczac. Nauczmy sie smiac z siebie samych. Natomiast warto propagowac wiedze o Polsce. Wiedze o polskiej historii i o Polsce dzisiejszej. Przy konsulacie powstal klub zlozony z przedstawicieli elity intelektualnej mlodszej polskiej emigracji i Amerykanow zainteresowanych Polska - ze sfer uniwersyteckich, prasy, roznych instytucji, biznesu takze - Forum of American-Polish Affairs. Klub ten od czasu do czasu organizuje spotkania z ciekawymi mowcami, z Polski czy stad, odbywaja sie dyskusje o sprawach polskich. To jest sposob na przeciagniecie amerykanskich przyjaciol Polski, sposob na stworzenie pewnej atmosfery inetlektualnej. To jest moze nawet wazniejsze niz cala praca wsrod Polonii i emigracji. - Wiele emocji wzbudzily na emigracji wybory w 1989, 1990 i 1991 roku. Czy emigracja bedzie glosowac i w nastepnych wyborach? - Ordynacja wyborcza nie jest jeszcze gotowa. Ale sadze, ze procz tradycyjnych wyborow mozliwe sa inne, nowe rozwiazania, jak powolanie rady do spraw emigracji, dzialajacej przy prezydencie czy premierze, do ktorej czlonkowie byliby wybierani przez emigracje badz organizacje emigracyjne. Jest to uczciwsze i sensowniejsze niz bezposredni udzial emigracji w wyborach w Polsce. Tam, gdzie mieszkasz, tam gdzie placisz podatki, tam glosujesz. W okresie przejsciowym, zmiany ustroju, umozliwienie glosowania emigracji bylo pewnym moralnym zadoscuczynieniem. Ci ludzie zostali w duzym stopniu wypchnieci z Polski, wyjechali z politycznych powodow, bo w Polsce panowal komunizm, z ktorym nie chcieli sie pogodzic. W ustabilizowanym panstwie sensowne jest ograniczenie wyborow do ludzi mieszkajacych w kraju. Podobnie jak w Ameryce. Mozliwy tez do zastosowania jest `absentee ballot', tak jak tutaj, czyli glosowanie pod nieobecnosc, listownie, ale wyborca musi sie wczesniej zarejestrowac, by zyskac prawo glosu. - Jakie sa pana obserwacje co do zasadniczych roznic kulturowych miedzy spoleczenstwem amerykanskim i polskim? - Mozna na ten temat napisac ksiazke. Powiem o paru najwazniejszych sprawach. Polacy lubia narzekac. Czlowiek, ktoremu powiodlo sie, jest w jakis sposob podejrzany. Czlowiek, ktory twierdzi publicznie, ze mu zle, jest jednym z nas, jest w porzadku. Tu jest odwrotnie i to mi sie podoba. Dalej: spoleczenstwo amerykanskie od poczatku bylo spoleczenstwem samoorganizacji, na to zwrocil uwage chocby Alexis de Tocqueville w swym fundamentalnym dziele "O demokracji w Ameryce". To wynikalo z trybu, w jakim byly zakladane pierwsze kolonie na Wybrzezu Wschodnim i z trybu kolonizowania Dzikiego Zachodu. Ludzie musieli sami wykreowac wladze. I stad wlasnie wladza jest rozumiana jako sluzba publiczna. To nasi wybrancy, ktorzy za nasze pieniadze pelnia dla nas sluzbe. Jakby umowa - my wladzy placimy z naszych podatkow, a wladza ma nas obsluzyc, zapewnic bezpieczenstwo, funkcjonowanie administracji itd. W Europie wladza pochodzila od czegosc wyzszego - od Boga, od ksiecia, od krola. W Polsce tez, mimo tradycji demokratycznej Rzeczypospolitej Szlacheckiej. Jedynym wyjatkiem jest Szwajcaria, gdzie - podobnie jak w Ameryce - tworzyly sie samorzadne gminy. Spoleczenstwo amerykanskie swietnie rozumie sens wladzy, zwlaszcza lokalnej, sens samorzadu. Tego w naszej tradycji demokratycznej absolutnie brak. Mamy pewne zwyczaje dotyczace sejmu, senatu, wyborow - bylismy jednym z pierwszych ustrojow parlamentarnych w Europie - ale nie mamy wiekszych tradycji samoorganizacji. Mozemy i powinnismy czerpac pelnymi garsciami z doswiadczen amerykanskich. Np. stosunek do pracy: na korzysc Ameryki, choc tu tez jest wiele lenistwa, ale duzo mniej niz w Polsce. Inna zaleta: przyrodzony optymizm Amerykanow - tego w Polsce nie ma. Wady tutejszego spoleczenstwa: plytkosc wiezow miedzyludzkich przy pozornej latwosci ich nawiazywania. Slabe zakorzenienie w kulturze, rozumianej troche szerzej niz kultura masowa. Bedziemy z lezka w oku wspominac realny socjalizm w Polsce - pomimo cenzury, ktora byla przeklenstwem - z jego dostepnoscia ksiazek klasykow literatury, dobrego teatru, filmu, tych tresci, ktore nie byly polityczne, ale ktore byly tradycja kultury. Nastepny, wielki dylemat spoleczenstwa amerykanskiego to przepasc miedzy tymi, ktorzy akceptuja konkurencje, bogacenie sie, sukces, a tymi, ktorzy te wartosci odrzucaja. Wiekszosc tych ostatnich to Murzyni. Zyja w dzielnicach nedzy, z zasilkow. Zyja poza wartosciami tego spoleczenstwa. Podpalaja - jak w Los Angeles, a kiedys w innych miastach. I widac to tez w Nowym Jorku. Polska jest od takich problemow wolna. Ale Ameryka umie podejmowac wyzwania. Byc moze musi doczekac sie nowego Pearl Harbor, przejsc przez kleske, przez szok, zeby sie podniesc, stawic czlowa wyzwaniu, tak jak stawila czola wyzwaniu japonskiemu, a pozniej sowieckiemu. Wierze, ze i z tym sie upora. - Rozne zrodla podaja rozna ilosc "Polish-Americans". Rozpietosc ogromna, od 10 do 15 milionow. - Ta liczba jest ludzaca. To nie sa ludzie majacy swiadomosc swojej polskosci. To sa Amerykanie, ktorych przodkowie byli Polakami. Znaczna czesc, procz dziwnie brzmiacego nazwiska i pamieci, ze `moj dziadek byl Polakiem', nic o Polsce nie wie. Liczenie na tych 10-15 milionow prowadzi do fikcyjnych wnioskow. - Czy jest widoczna tendencja do powrotu rodakow do Polski na stale? - Bardzo slaba. Ludzie, ktorzy zakorzenili sie w Ameryce, odniesli jakis sukces, nie maja specjalnie powodu do wracania do Polski. Polska jest gospodarczo wciaz krajem slabym, a patriotyczne wzgledy nie sa tak silne, zeby przewazyly nad ekonomicznymi. Poza tym, ciezka kotwica dla rodzin polskich tutaj sa dzieci, ich jezyk. Dziecko pochodzi pare lat do szkoly i mowi oraz mysli po angielsku. Decyzja o powrocie do Polski jest takze decyzja o zmianie jezyka, ktorym mowia dzieci. Nawet uczone po polsku w domu, dziecko nie bedzie juz Polakiem po szkole amerykanskiej. Bedzie Amerykaninem polskiego pochodzenia. Wraca troche takich, ktorym sie nie powiodlo. Ale tez bardzo wielu, ktorym sie nie powiodlo, tkwi nadal tutaj. Gonia za zluda. Moze chca, zeby ich dzieci byly Amerykaninami? Mysle, ze grono tych, ktorym sie nie powiodlo, jest wieksze, niz nam sie zdaje. Ameryka jest wspanialym mirazem, ale jest okrutna, wymagajaca i niesprawiedliwa w stosunku do swoich kochankow. Odrzuca ich czesto. Wracaja tez ludzie, ktorzy przeszli na emeryture. Ale powrot dla emerytow jest mniej atrakcyjny niz byl w czasach komunistycznych, kiedy obowiazywal czarnorynkowy kurs dolara - niewielka emerytura amerykanska dawala spora sume w zlotowkach. - W czasie trwania stanu wojennego wspolpracowal pan z podziemna prasa w kraju, a takze z prasa emigracyjna. - Z "Nowym Dziennikiem" wspolpracowalem od 85 roku, a z paryskim "Kontaktem" od 82 roku, az po zmiany polityczne, ktore pozwolily na przeniesienie pisma do Polski. W miedzyczasie nastepowala erozja struktur komunistycznych, bylo coraz latwiej, coraz wiecej ludzi pisalo pod wlasnym nazwiskiem, bo na przelomie '82/'83 opublikowalem "Notatki gdanskie" w londyskim "Aneksie". Do prasy podziemnej zaczalem pisac w 85 roku, kiedy Sluzba Bezpieczenstwa rozszyfrowala moj pseudonim, pod jakim wystepowalem w "Kontakcie": Krzysztof Jerzewski. Probowano mnie szantazowac, wiec pomyslalem sobie: albo ulegne, albo zagram twardo. Odtad publikowalem pod nazwiskiem. Nie pierwszy, ale jako jeden z pierwszych. Pierwszym chyba, ktory zaczal pisac w prasie podziemnej pod nazwiskiem, byl znakomity pisarz Marek Nowakowski, trzeba o tym pamietac, dzielne to bylo. Mysle, ze ludzie o znanych nazwiskach mieli wieksze obowiazki, niz ludzie malo znani. Jeszcze w 87 czy 88 roku, kiedy lokalni dzialacze Solidarnosci wystepowali pod nazwiskami, nieraz reakcja bylo aresztowanie czy pobicie przez policje. Bano sie zaatakowac kogos bardziej znanego, jak ja czy Nowakowski, ale nie patyczkowano sie z ludzmi malo znanymi. Tak po prostu trzeba bylo dzialac, zeby zdobywac te kawalki wolnosci, a jednoczesnie zapewnic jakas ochrone zwlaszcza tym mniej znanym, o ktorych by sie swiat nie upomnial, tak jak sie upominal o znanych. - Byl pan naczelnym redaktorem "Glosu Wyborczego Solidarnosci". Jakie byly okolicznosci startu tej publikacji? Co roznilo to pismo od innych i czy spelnilo pana oczekiwania? - To juz okres zmian politycznych po "okraglym stole". Skoro zostaly uzgodnione wybory, trzeba bylo stworzyc prase wyborcza. "Glos Wyborczy Solidarnosci" byl gazeta Malopolskiego Komitetu Obywatelskiego "Solidarnosc", ktorego bylem czlonkiem - powierzono mi jej redagowanie. Pierwszy numer wyszedl kilka dni przed "Gazeta Wyborcza"; taki maly sukces, nawet dostalem telegram z gratulacjami od Michnika. Pracowalismy spolecznie, spontaniczna pomoc nioslo mnostwo ludzi. Redagowalismy "Glos" bez lokalu, w pokoiku u zecerow. Gazeta byla bardzo potrzebna, chocby po to, zeby pokazac, iz Solidarnosc istnieje i zamierza te wybory wygrac. Opublikowalismy wyniki badan opinii publicznej, swiadczace o szykujacym sie druzgocacym zwyciestwie Solidarnosci. Bylo to jeszcze pismo cenzurowane. Cenzorzy jednak mieli juz swiadomosc, ze komunizm sie konczy. Ale czasami gryzli, np. zostal zdjety tekst o przesladowaniach, o esbeckich pobiciach, napisany przez pozniejszego posla i ministra Jana M. Rokite. Zdjeto pare wtretow antysowieckich. Zaznaczalismy te ingerencje z duza satysfakcja. Pismo mialo sie przeksztalacic w tygodnik Solidarnosci, ale juz sie zaczely pewne tarcia personalne, slawna "wojna na gorze". A moze po prostu zabraklo pieniedzy na dalsze wydawanie pisma, nie chce sie na ten temat wypowiadac. Dosc, ze wyszlo pozniej pod inna redakcja, jednak nie wykorzystalo tego impetu, jaki stworzyl "Glos Wyborczy Solidarnosci". - Jakie wydarzenie, w ktorym pan uczestniczyl (dramatyczne czy zabawne) specjalnie zapisalo sie w pana pamieci? - Kiedy w 1988 roku przebywalem w Nowym Jorku, pracowalem w "Nowym Dzienniku". W sierpniu w Polsce wybuchla fala strajkow w stoczniach. Byly one jakby punktem startu procesu politycznego, ktory doprowadzil do "okraglego stolu". Otoz wowczas pod konsulatem PRL w Nowym Jorku odbylo sie kilka demonstracji czlonkow i sympatykow Solidarnosci. uczestniczylem w jednej z nich. Jacys panowie fotografowali nas zza kotary w oknie. Do glowy mi nie przyszlo, ze dokladnie w dwa lata pozniej wejde do tegoz konsulatu - ktorego progu wczesniej nie przekroczylem - jako konsul generalny. Tak... To bylo kilka naprawde bardzo burzliwych lat. - Gdzie moglabym kupic pana ksiazke "Notatki gdanskie"? - Tylko w Polsce, ale nie wiem, czy naklad nie jest wyczerpany. Wyszla na przelomie 82/83 r. za data 1982 w wydawnictwie "Aneks" w Londynie - ten naklad jest wyczerpany na pewno. Miala trzy wydania podziemne w Polsce. Jedno wpadlo w rece milicji, dwa - oficyn "Krag" w Warszawie i "Libertas" w Krakowie - zostaly wykupione. Kolejne wydanie, po raz pierwszy oficjalne, opublikowal w roku 1990 szczecinski "Glob". Ale inna ksiazke, "Duch Rzeczypospolitej", wydana w 1989 roku, mozna jeszcze kupic w Nowym Jorku w Ksiegarni "Nowego Dziennika". - Dziekuje serdecznie za rozmowe. ------------- Jerzy Surdykowski, mianowany na konsula generalnego w Nowym Jorku przez rzad RP w sierpniu 1990 roku, otrzymal awans do stopnia ministra pelnomocnego. Jest to najwyzszy stopien, jaki moze osiagnac w polskiej dyplomacji konsul generalny. Surdykowski, urodzony w 1939 roku, jest absolwentem Wydzialu Elektroniki Politechniki Gdanskiej. Pracowal jako inzynier, programista komputerow, marynarz, stoczniowiec, instruktor alpinizmu. Autor 11 ksiazek. Jesienia 1980 roku zostal wybrany na wiceprezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, rozwiazanego przez rezim komunistyczny po ogloszeniu stanu wojennego. Od 1967 roku czlonek PZPR, skad zostal wydalony rowniez po ogloszeniu stanu wojennego za wspolprace z Solidarnoscia. Wykladowca dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellonskim w latach 1979/81 i 1989/90. Jego mianowanie na konsula generalnego spotkalo sie z protestami czesci Polonii. ________________________________________________________________________ Maciek Cieslak AKTUALNE BESTSELLERY KSIEGARSKIE W POLSCE: ========================================== 1. Ryszard Kapuscinski "Imperium" (Czytelnik) 2. Monika Zeromska "Wspomnienia" (Czytelnik) 3. Frank Herbert "Heretycy Diuny" (Phantom-Press) (tom IV slynnej sagi science-fiction) 4. William Wharton "Tato" (Rebis) 5. Anna Iwaszkiewicz "Dzienniki" (Twoj Styl) 6. Jozef Czapski "Wyrwane strony" (Noir Sur Blanc) 7. Ken Kaesey "Skrzynka demona" (Phantom-Press) 8. Peter Holt "Bliski Wschod od wypraw krzyzowych do 1517" (PIW , seria ceramowska) 9. Earl Mindell "Biblia witamin" (Wiedza i Zycie) 10. Kronika Opery (Kronika) Lista podana za "Polityka-Dodatkiem Kulturalnym" (22.05.1993) Dane pochodza z sieci ksiegarn w warszawskiem, torunskiem, lodzkiem, katowickiem, przemyskiem. Wedlug zalaczonej informacji: obecnie lawinowo powstaja nowe wydawnictwa (jest ich ponad tysiac) a kazdego dnia ukazuje sie 20-30 nowych ksiazek. ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) stale wspolpracuje: cieslak@ddagsi5.bitnet (Maciek Cieslak) Copyright (C) by Jurek Krzystek 1993. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres: (128.32.162.54), directory: /pub/polish/publications/Spojrzenia. ____________________________koniec numeru 77____________________________