______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
  Czwartek, 8.04.1993          ISSN 1067-4020                   nr 70
_______________________________________________________________________
 
W numerze:
           Jurek Karczmarczuk - Jezyk w wacie. Cz. IV
              Jerzy Remigioni - Zlo w strzykawce. Cz. I
               Kostek Malczyk - Jak Jozjik malo co zycja Stefcy nie
                                   zmarnowal
             Krzysztof Pysiak - O bezdomnych w Nowym Jorku.
                                   Rozmowa z Januszem Glowackim
           Zbigniew Zborowski - Donosy -- Listy na policje
_______________________________________________________________________
 
Od Zespolu Redakcyjnego
 
            o
        $$$$$$$$$
      =============
      \/\/\/\/\/\/\               W  E  S  O  L  E  G  O
     ***************
     |!|!|!|!|!|!|!|
     OOOOOOOOOOOOOOO              A  L  L  E  L  U  J  A !!!
      )()()()()()()
       @@@@@@@@@@@
         o  o  o
_______________________________________________________________________
 
Jurek Karczmarczuk
 
 
                         JEZYK W WACIE (IV)
                         ==================


Wszystko dobre, co na starosc traci. Dochodzimy do ostatniego rozdzialu 
"Waty", bo mozna w nieskonczonosc, ale Czytelnik cierpliwosc ma 
ograniczona, no i ja tez.

Nauczylismy sie wiele. Wiemy, ze owijanie tekstu w wate bierze sie z 
nieumiejetnosci wyslawiania, z ostroznosci, z checi by `dobrze wypasc', 
z koniecznosci rozdzielenia podobnych znaczeniowo wypowiedzi (patrz 
przyklad: Kaczynski vs. Wachowski), wreszcie z checi ukrycia, ze sie 
nie ma nic do powiedzenia (patrz przyklad: referat pt. "Jezyk w Wacie" 
niejakiego J.K.).

Mozna jeszcze wymyslic inne powody latania tej waty w powietrzu, ale 
nasz czas antenowy sie konczy i nadeszla Godzina Prawdy. Wszystko to co 
napisalem to jest Jedno Wielkie Oszustwo. I inteligentny Czytelnik mogl 
juz dawno na to wpasc. To nie dlatego ta wata. Daliscie sie nabrac.

TU PO PROSTU CHODZI O WLADZE!

(Zreszta, jak zawsze. Zrobilismy Wielkie Kolko, aby wrocic do Orwella.) 

Chodzi o zmuszenie gawiedzi do poslugiwania sie *moim* jezykiem. Wtedy 
nie macie ze mna szans. Nie potraficie przekazac waszych mysli. Orwell 
to juz dawno wiedzial, jeszcze w 1948, a sam tego nie odkryl. Wiedzieli 
to juz Babilonczycy, choc nie wiem od kogo.

Czasami to chodzi o pietruszke, a nie o wladze. Niejaki minister Tadeusz 
Syryjczyk gdy byl ministrem Likwidacji Przemyslu wslawil sie glownie 
tym, ze gadal. Likwidowal w miare sprawnie, choc gadal jeszcze 
sprawniej, wiec, gdy poszedl sobie, to znowu przyszedl na stanowisko 
szefa Grupy Doradcow, gdzie pieniadze bierze sie juz wylacznie za 
gadanie. (I za fotografowanie sie z pania Suchocka, pewnie wszyscy 
zauwazyli.) Oto jego wypowiedz z "Gazety Wyborczej", ktora mozna, tak 
jak i inne wypowiedzi Syryjczyka wyluskac z dowolnego tekstu 
automatycznie, wystarczy, zeby program komputerowy sprawdzal srednia 
dlugosc slowa, po odcedzeniu zaimkow itp.

        `Jakkolwiek spory ideologiczne nie zagrazaja rzadowi
         Hanny Suchockiej, to jednak kazdy ostry konflikt dzielacy
         spoleczenstwo zmniejsza szanse realizacji przedsiewziec
         o znaczeniu ogolnonarodowym'.

Czyli po polsku: `Nie, przez te wasze klotnie nie wylecimy, ale gorzej 
sie rzadzi'. 

Co to ma wspolnego z wladza? Ano tyle, ze jak juz przedsiewziecie o 
znaczeniu ogolnonarodowym polegajace na zagadaniu na smierc ludzi 
takimi (niezwykle odkrywczymi, przyznacie sami) sformulowaniami sie 
powiedzie, to dla kazdego bedzie jasne, ze tylko tacy moga rzadzic, bo 
tylko tacy umieja tak mowic.

Wie o tym calkiem sympatyczna pani, Izabella Cywinska. Rzadzi "Fundacja 
Kultury" i powoluje spolke "Dom Polski", ktora ("Polityka", dodatek 
"Kultura" z wrzesnia 1992): `zdobywac bedzie pieniadze na promocje 
sztuki polskiej via osrodki i instytuty kultury w Europie, a potem i na      
swiecie.' No wiec sa tacy, ktorzy bezczelnie uwazaja, ze to chodzi nie 
o kulture, tylko szmal, o promowanie swoich, o cwierc-legalne 
manipulacje finansowe i zagraniczne wycieczki i cieple posadki. Ale ja 
*naprawde* nie mam o niczym takim pojecia, polska kultura na swiecie 
lezy mi na sercu. Wiec czytam dalej p. Cywinska:

`Niestety, owe nieprzychylne uwagi dowodza jedynie, ze nadal istnieje w 
naszym spoleczenstwie zawisc, ktora utrudnia, a nawet wrecz paralizuje 
podejmowanie jakichkolwiek dzialan, tlumi w zarodku inicjatywe, dobra 
wole, chec niesienia pomocy. W nowym swiecie, w labiryncie nieprecyzyj-
nych przepisow lub wobec ich braku wszyscy poruszamy sie z trudem, ale 
doprawdy to jeszcze nie powod, zeby ludzi, ktorzy sa pelni zapalu do 
pracy obrzucac kamieniami'.

Uff, dlugie. Ale tworcze. Nie bedziemy zatrzymywali sie nad banalnymi 
Wypelniaczami, jak `wrecz', `doprawdy', czy `w zarodku' (choc spolka 
juz byla wtedy prawie powolana...) tylko przyjrzyjmy sie rzeczywiscie 
kluczowemu slowu: `dowodza'. Otoz pojecie dowodu jest pojeciem scislym. 
Nie ma watpliwosci wiec, ze nieprzychylne uwagi sa niejako skazane na 
powyzsza interpretacje! (O, nie!, Czytelniku, nie udawaj, ze nie 
zauwazyles slowa `niejako'. Zakwalifikowac: Rozciagacz, Zaciemniacz, 
Mamrotnik, czy DmuchoZimnacz?) 

A wiec *udowodnilismy*, ze fundacja p. Cywinskiej jest podejrzana. 

Ze co prosze, ze nic nie udowodnilismy? A prosze mi udowodnic, ze nic 
nie udowodnilismy. A w kazdym razie zasialismy zwatpienie, a o to 
chodzilo. Teraz juz jestescie moi, drodzy Bracia, juz wypilem troche 
Waszej krwi. (Literatura uzupelniajaca: Bram Stoker i Frank Coppola, 
sami wiecie jakie dzielo.) Nb., gazety podaly, ze pani Cywinska wrocila 
do teatru. Dziwne, a mnie sie wydawalo, ze nigdy go nie opuszczala...


Fragment prelekcji wicemarszalek Senatu Alicji Grzeskowiak wygloszonej 
we wroclawskiej katedrze sw. Jana Chrzciciela:

`Rozdzielenie kosciola i panstwa, wspolnoty uksztaltowanej przez wieki 
polskiej historii, nie jest potrzebne naszemu krajowi. Oznaczaloby to 
rozdzielenie katolikow od Kosciola, albo wyrzucenie ich poza margines 
panstwa.

Nie mozna byc katolikiem w domu i rodzinie, a publicznie glosic 
wartosci inne od chrzescijanskich albo neutralnosc. Nie mozna byc 
polkatolikiem i polneutralnym'.

Ja bardzo przepraszam wszystkich zaangazowanych katolikow, ze znowu sie 
czepiam Kosciola, ale co ja poradze na to, ze najwiecej i najbardziej 
klaczastej waty pochodzi z takich tekstow?! Nie szukam ich nawet, same 
wpadaja mi w rece i to z gazet przeciw- i z gazet za- . (Patrz np. 
cytowana wypowiedz ks. Bonieckiego z "Tygodnika Powszechnego".) Jest 
tego pelno. I juz wiemy czemu. *Nie mozna* oddzielac Kosciola od zycia 
spolecznego. Nie mozna zachowywac pozorow neutralnosci (Francuzi to 
robia i od stuleci krucho z nimi). 

Ale bron Boze nie nalezy tego traktowac jako jakis zakaz, albo cos 
jeszcze gorszego! To jest po prostu obiektywne stwierdzenie 
obiektywnego faktu, jest to udowodnione praktyka spoleczna. Jezeli 
przepelnimy wszystkie gazety artykulami o Kosciele i odpowiednimi 
cytatami, to wszystko jedno, czy jest to publicystyka pro-, czy anty-, 
*udowodnimy* stwierdzenie, ze Kosciola nie da sie oddzielic od 
czegokolwiek, ze "Spojrzeniami" na czele, a przeciez o to nam chodzilo. 

Tak wiec juz wiecie dla kogo ja pracuje.

Myslalem, czy nie daloby sie zakonczyc felietonu jakas synteza, ale nie 
daloby sie. Wiec zakonczymy antyteza.

Wata jest takze tam, gdzie jej nie ma. Gdy sie nic, a wlasciwie prawie 
nic nie mowi, tylko odsyla. Wata, to nie jest klasyczny, Orwellowski 
Newspeak, wata jest mieciutka i elegancka. Wiec jesli juz odsylac w 
sprawie jakichs postaw, pogladow, czy twierdzen, to najlepiej do 
oryginalu, bo to uczciwe.

Przypuscmy wiec *czysto hipotetycznie*, co podkreslam z naciskiem!, ze 
luzno rozmawiamy o roznych luznych sprawach spolecznych, a takze o 
patologiach. O tolerancji wobec innych, a takze o nietolerancji. I ktos 
cos nagle palnie o homoseksualistach. Rozmowa sie toczy, a tu ktos z 
glupia frant zasunie: `a ja slyszalem, ze np. biskup Pieronek to jest 
pedal. Wlasciwie nic przeciw nim nie mam, ich sprawa, ale ktos mowil, 
ze jacys klerycy mieli z nim klopoty. co o tym sadzisz?'

A ja moge odpowiedziec: `Czys ty czlowieku z byka spadl??!! Co za 
bzdura, przeciez czlowieka znaja tysiace ludzi i jest powszechnie 
ceniony!!'

Ale tak nie powiem, bo co za spadanie z byka, to bardzo nieuprzejme 
wobec rozmowcy!

Wiec przez chwile milcze znaczaco, po czym spogladajac rozmowcy w oczy 
mowie (calkowicie zgodnie z prawda): `aaa, nie wiem. Jego samego trzeba 
by o to zapytac'.

No tak. Co wrazliwsi Czytelnicy juz sie zastanawiaja, czy w mojej 
Normandii nie ma jakiegos dobrego pogotowia psychiatrycznego, bo 
Karczmarczuk rzeczywiscie zarobil na kaftanik. Ale prosze spokojnie, 
nic takiego mnie nie zlapalo. Przypomnialem sobie przepisany w jednym z 
niedawnych numerow "Spojrzen" wywiad Moniki Olejnik z biskupem. 
Cytujemy:

  - `... a rzeczywistosc przyniosla referendum i zdeklarowanych 
  katolikow, ktorzy - organizujac je - wedlug Kosciola odwracaja sie od 
  niego. Przykladem moze byc Zbigniew Bujak. Ksiadz biskup potepia 
  rowniez takich jak on?'

  - `Zadnego czlowieka nie potepiam, nie oceniam jego sumienia. Od tego 
  jest Bog. Ale tego rodzaju dzialania zasmucaja. Sa ludzie, ktorzy 
  dzieki referendum chca zalegalizowac zabojstwa i sa tacy, ktorzy chca 
  zbic na tym kapital polityczny.'

Poniewaz wiekszosc ludzi w Polsce zna Bujaka i choc nie musi sie z nim 
zgadzac politycznie (jest w kole poselskim Unii Pracy), to trudno mu 
przypisac jakies klasyczne grzeszki polityczne, chyba nawet nie ma on
teczki, wiec dziennikarka pyta, a biskup odpowiada:

  - `Czy Bujak nalezy do tych ostatnich?'

  - `To juz jego trzeba zapytac. ...' 

Wiec nie oceniamy sumien skadze, tylko stwierdzamy, ze zwolennicy 
referendum chca zalegalizowac zabojstwo. Ktore, jak wiadomo nie ma nic 
wspolnego z sumieniem, lecz jest kategoria prawna, a wiec profesor 
prawa kanonicznego Tadeusz Pieronek wie o czym mowi i jak to zostanie 
odebrane. A to, ze wspominamy o tym w sasiedztwie nazwiska Bujaka, to
czysty przypadek.

No i teraz niektorzy zlosliwi Czytelnicy (bo choc trudno w to uwierzyc, 
tacy tez sa, dobrze, ze chociaz redakcja "Spojrzen" nie ma tej wady) 
mogliby sobie pomyslec, ze ja sugeruje, ze biskup Pieronek jest zadny 
wladzy i to wladzy niewybieralnej, niekontrolowanej przez zadne 
ziemskie instancje, wladzy Wielkiego Inkwizytora. A ja nic nie 
sugeruje. A co sam sadze? A nic, nic, najlepiej w tej sprawie zapytac 
samego biskupa.

Po czterech felietonach z cyklu "Jezyk w Wacie" nie uslyszalem zadnej
krytyki. Poniewaz dla *normalnego* czlowieka jest jasne, ze felietony te   
byly niezwykle interesujace (nie odpowiadam za nienormalnych, a 
zdefiniowac na wlasny uzytek pojecie normalnosci mi wolno), wiec 
*udowodnilem* tym samym, ze mam racje. 

Pozostaje jeden drobny problem do rozstrzygniecia, prawdopodobnie ten
sam problem, ktory przyswieca wiekszosci cytowanych przeze mnie mistrzow
slowa: jak utrwalic zdobyta nad Wami wladze i jak zarobic na tym jakies
pieniadze...

                                                  Jurek Karczmarczuk

________________________________________________________________________

Jerzy Remigioni 
 
 
                         ZLO W STRZYKAWCE [cz. I]
                         ================
 
("Der Spiegel" 34/1992, wolne tlumaczenie / streszczenie)
 
 
Dla hamburskiego komisarza policji Wolfgana Sielaffa akcja byla
olbrzymim sukcesem. Skonfiskowano 100 kg czystej heroiny, co sie nie
zdarza kazdego wieczora (starcza to na 200 tysiecy dawek). Na sukces ten
pracowalo 100 specjalistow, jak rowniez wywiadowcow i policjantow
Odzialu Walki z Narkotykami. Aby rozpracowac turecki gang zaliczyli oni 5 
tysiecy nadliczbowych godzin pracy. Aresztowano 54 handlarzy.
 
Po drugim uderzeniu na wiosne ubieglego roku na dworcu kolejowym w
Hamburgu powstal prawdziwy, choc przejsciowy deficyt narkotykow. Cena
za gram heroiny skoczyla z 80 marek na 150.
 
Aresztowano rowniez posrednikow, w tym niejaka Marcelle Pappenmeyer,
ktora chciala kupic heroine dla swej uzaleznionej 25-letniej corki.
Grozi jej za to kara do 4 lat wiezienia. Wszystko sie zgadza, kazdego 
roku wszczyna sie 90 tysiecy spraw karnych o posrednictwo w handlu
narkotykami, 2 tysiace detektywow aresztuje kazdego dnia przecietnie 250   
handlarzy, w ciagu ostatniego roku skonfiskowano 15 ton srodkow
odurzajacych.
 
Tylko, ze wszystko to nic nie pomaga.
 
Liczba uzaleznionych ciagle wzrasta, narkotykow jest coraz wiecej - i
coraz wiecej jest zgonow. W 1991 roku 2125, do lipca 1992 - 1180. W tym
szalenstwie, zdaje sie, jest metoda.
 
Ze metoda ta nie dziala, mowi sie juz wsrod policjantow i politykow.
Coraz czesciej twierdza oni, wespol z prokuratorami i sedziami, ze czas
skonczyc te zabawe w policjantow i dealerow.
 
`Legalizacja' - brzmi kluczowe i prowokacyjne slowo, kiedys nalezace do
skrajnej lewicy, a dzis znajdujace zwolennikow wsrod establishmentu
policyjno-prawniczego. `Widzimy codzien, ze nasza praca do niczego nie
prowadzi' - mowi szef policji w Dortmundzie. `Trzeba zezwolic na legalna
dystrybucje nie tylko haszyszu, ale rowniez i twardych narkotykow, w tym
heroiny'.
 
Zdanie to podzielaja rowniez lekarze. Ankieta prawicowego instytutu
badania opinii wsrod 2 tysiecy hamburskich lekarzy wykazala, ze co drugi
popiera dystrybucje narkotykow przez panstwo. Wedlug przewodniczacego
berlinskiej izby lekarskiej, `haszysz i marihuana sa mniej szkodliwe od
alkoholu'.
 
Wladze Hamburga naleza do grona wladz osmiu wielkich miast niemieckich,
ktore oswiadczyly, ze `proba wyeliminowania popytu i podazy narkotykow
nie powiodla sie'. Zdanie to podzielaja politycy nalezacy do SPD w
wielu landach. Politycy CDU/CSU maja inna opinie: `Kto mowi o
liberalizacji handlu narkotykami, ten popada w niebezpieczne
szalenstwo'. Wedlug politykow prawicowych rozpowszechnianie takich
pogladow jest rownie niebezpieczne, jak sam handel narkotykami.
Kanclerz republiki zapowiada dalsze zaostrzenie walki z dealerami.
 
Polityka eskalacji uzycia sily przeciw handlarzom narkotykow i samym
narkomanom przyszla - podobnie jak sam problem uzywania narkotykow - z
USA. Ale w naszym kraju polityka ta napotyka rosnacy sprzeciw, 
szczegolnie zas ograniczenia praw obywatelskich, ktore sie z nia wiaza. 
Areszty i przeszukiwania podejrzanych bez nakazow sadowych, bedace na 
porzadku dziennym, wydaja sie zbyt wysoka cena, jaka za to placi panstwo 
prawa.
 
Kryminolog z Bremy, prof. Boellinger pisze m.in.:
 
`Kryminalizacja prowadzi do powstania dzikiego czarnego rynku i winduje
na niebotyczne poziomy ceny, powoduje zwiekszenie ilosci zgonow przez
kierowanie popytu na nowe i zanieczyszczone substancje, nieregularne
dawkowanie i ``politoksymanie'', czyli uzaleznienie od wiekszej ilosci
zwiazkow. Oprocz tego prowadzi do wtornej kryminogennosci, gdyz
narkomani, potrzebujac duzej ilosci pieniedzy, zdobywaja je poprzez
przestepstwa.'
 
Boellinger uwaza, ze przejete z USA metody walki z narkomania powoduja
nieobliczalne szkody spoleczne i kulturowe. Statystyka dowodzi, ze jeden
narkoman, potrzebujacy na zaspokojenie nalogu przecietnie 200 DM
dziennie, musi - przy obowiazujacych stawkach paserskich 1:10 - ukrasc
dobr za 2 tys. DM i wyrzadzic przy tym drugie tyle szkod materialnych.
 
Na konto narkomanii mozna w tej chwili zaliczyc w Niemczech co drugie
wlamanie do samochodu, co trzecie wlamanie do mieszkania i co piaty
napad rabunkowy. Nawet rezygnacja z wieczornego spaceru przez
mieszkancow miast, ktorzy obawiaja sie napadu, liczy sie jako cena
spoleczna prohibicji narkotykowej.
 
W porownaniu z ta cena sukcesy sa mniej niz znikome. Sposrod
aresztowanych w ubieglym roku 90 tys. podejrzanych o handel narkotykami,
jedynie 10% zostalo postawionych w stan oskarzenia.
 
Spektakularna kleska dotychczasowych usilowan walki z narkomania nie
jest spowodowana zbyt liberalnymi przepisami, ale specyfika
przestepstwa. Jesli ktos zostaje okradziony, zglasza skarge policji.
Jesli ktos placi olbrzymia sume handlarzowi narkotykow, po to, aby je
sam zazyc, jest tez okradany, ale skargi nie zglosi. Zadne inne
przestepstwo - z wyjatkiem zdrady stanu - nie jest tak trudne do
udowodnienia.
 
Pytanie, ktore zadaje sie powszechnie w Bundesrepublice, brzmi:
`Dlaczego dorosly obywatel nie moze kupic dajmy na to kokainy tak samo,
jak kupuje alkohol albo kawe?' W licznych przypadkach spraw sadowych o
posiadanie haszyszu i marijuany stanowisko takie zaczynaja juz zajmowac
nawet sady. Zgodnie z uzasadnieniem wyroku w jednym z sadow `Rausz,
podobnie jak jedzenie, picie i seks, nalezy do podstawowych potrzeb
czlowieka'.
 
Idee takie sa naturalnie naiwne w swym radykalizmie. Powyzszy wyrok
sadu wzbudzil protesty nawet wsrod kolegow orzekajacego zespolu
sedziowskiego.
 
Tym niemniej niekonsekwencja polityki panstwa jest uderzajaca.
Narkotyk, ktorym jest alkohol, pochlania 40 tys. ofiar smiertelnych
rocznie, a cieszy sie tolerancja. Haszysz, w zwiazku z ktorym nikt
jeszcze nie slyszal o ofiarze smiertelnej, zwalczany jest bezlitosnie.
Cos tu nie gra.
 
Arbitralnosc rozrozniania, jakie narkotyki sa dozwolone, a jakie
karalne, ma dluga historie. Angielski krol Jakub I (1603-1625)
rozpoczal gwaltowna akcje przeciw sprowadzanemu z Ameryki narkotykowi -
tytoniowi. W Lueneburgu, podobnie jak w Turcji, karano w XVII wieku za
palenie tytoniu smiercia. Ale zwycieskiego marszu tego `bezboznego
zielska' to nie przerwalo.
 
Najbardziej znanym przykladem nieskutecznosci zakazu spozywania
narkotykow jest prohibicja alkoholowa w USA w latach 1920-33, ktora
nikomu nie przyniosla pozytku - poza mafia. Przyklad USA pokazuje, ze
definicja narkotyku jest zawsze formulowana przez Zeitgeist. Tak wiec
kokaina i heroina byly kiedys powazanymi srodkami leczniczymi. Czysta
kokaina mogla byc przed 1884 rokiem kupowana i spozywana przez obywateli
USA bez ograniczen.
 
Potem wiara w kokaine jako uniwersalny srodek leczniczy zaczela sie
zalamywac. W 1903 roku komisja badajaca powstawanie nalogu stwierdzila,
ze kokaine spozywaja `szulerzy, wariaci, wlamywacze i podobni'. Trzy
lata pozniej firma Coca-Cola zaprzestala dodawania kokainy do swojego
produktu. Trwalo jednak jeszcze osiem lat, zanim srodek ten zostal
uznany prawnie za narkotyk, obrot ktorym jest scisle reglamentowany
przez panstwo.
 
W tym samym czasie rowniez heroina, dotad produkowana przez niemiecka
firme farmaceutyczna Bayer i uwazana za remedium na cukrzyce, koklusz i
grype, trafila na czarna liste. W 1924 na przesluchaniach odpowiedniej
komisji Kongresu, stwierdzono, ze heroina `zamienia ludzi w niemoralne
bestie'. W ten sposob narkotyki staly sie symbolem zla emanujacego z
natury ludzkiej.
 
W USA walka z narkotykami nasilila sie znacznie za administracji Nixona
i byla polaczona z reakcja na ruchy spoleczne hippisow, beatnikow itp.
Krucjata przeciw marijuanie skonczyla sie - jak wszystkie inne - kleska,
ale represje przeciw uzytkownikom niewinnych narkotykow, jakimi sa
haszysz i marijuana, spowodowaly jako reakcje niebywale rozkrecenie
handlu narkotykami `twardymi'. Wtedy to zaczal sie prawdziwy problem, 
ktory przywedrowal tez i do Europy.
 
Od tego czasu nie chodzi juz o prawo do szmerku w glowie - cala debata
obraca sie wokol problemu: jak mozna spowodowac plajte miedzynarodowego
koncernu, ktorego roczne obroty oscyluja wokol sumy 500 miliardow
dolarow, czyli okolo cztery razy wiecej niz General Motors?
 
Odpowiedzia moze byc uwolnienie dystrybucji narkotykow spod zakazu.
 
Jednym z najbardziej znanych zwolennikow tego pomyslu jest amerykanski
ekonomista, Milton Friedman, ktory uwaza, ze pomysl ten spowoduje upadek
mafii. Konsument - argumentuje Milton - tez odniesie z tego korzysc:
legalne narkotyki beda o wiele czystsze, niebezpieczenstwo
przedawkowania znacznie mniejsze.
 
Ale w opanowanych wojna z narkotykami Stanach Zjednoczonych pomysly
takie nie maja w tej chwili najmniejszej szansy. Idea wolnej sprzedazy
musi przyjsc ze Starego Swiata - mowi socjolog E. Nadelman.
 
                                       Tlum. Jerzy Remigioni
[cz. II w nastepnym numerze]
 
_______________________________________________________________________
 
Kostek Malczyk 
 
 
           JAK JOZJIK MALO CO ZYCJA STEFCY NIE ZMARNOWAL
           =============================================
 
                   Gadka poleszucko-wilenska
 
(Zeby skandalu miedzynarodowego nie wywolac, przeprasza sie na zapas i
Bialorusinow i Litwinow na wypadek, jakby roszczenia terytorialno-
jezykowe komus sie tutaj przywidzialy).
 
 
Zaraz po Wielkanocy to bylo, pamietam, jak Jozjik Skobiejko na gumno do
nas zaszedl. My z tatem akuratnie zerdku przycjinali z chwojaczka.
Tego samego, co gajowy Kaszuba za butylku samogonu nam w Wielki Piatek
sprzedal. Jozjik, na przyzbi przysjadszy, gazietku i tabaku wycjagnal,
skreta sprawnego naszykowal i przykurzywszy zapytal sje tata:
 
- A wasz Jasko to wiela lat bedzje mial?
 
Jasko to ja jakby. Nu to tato popatrzyli na mnie i mowia:
 
- Macji pewno lepij wie, ale mnie sje zdaje co Jaskowi ze trzydzjescje
czy wiecy bedzje.
 
- Taz to samo i moja baba gada - co powiedzjawszy Jozjik z przyzby sje
podniosl. - Na zeniaczku Jaskowi juz czas, ot co. I po to ja zaszedl do
was, zeby my pobalakali o tym. Dawajcje tut usjadzjem, coby Jasko
wszystkiego nie slyszal.
 
Tato z Jozjikiem usjedli na drugim koncu przyzby, ale ja i tak slyszal
co oni balakali.
 
Nu to Jozjik stal mowic, co jego babie przypomnialo sje, ze jak oni sje
zenili dzjewiec lat temu nazad, to w weselu byla taka Stefka z Moscjichi
zza Kruhlan.
 
- Stefka pewno panna i po dzjen dzjisjejszy jest - gadal Jozjik. - Nu bo
juz wtenczas na weselu tyle aby powodzenia miala, co pan mlody, ja sam
znaczy sje, dwa razy musji z nia zatancowal z grzecznoscji. Nu i teraz
my z baba pomysleli, co Stefka akuratnie w Jaskowych lecjech jest i czy,
krotko mowiwszy, nie poprobowac ich sparowac przed sjanowaniem jeszcze.
 
Jozjik balakal potym i z mama tyz.  I to mama powiedzjeli na koniec:
 
- Marnowac my czasu nie bedzjem wiecy. Subota pozajutro, szykuj sje
Jozjik, a i ty Jasku tyz, i idzcje u swaty.
 
                               * * *
 
W subotu gotowe my do drogi byli zaraz jak poludzjen zjedli. Pieszko
nam isc trzeba bylo, bo nasza kobyla zrebiatko akuratnie miala, a
Jozjikowy ogier w domu znowu mocno potrzebny byl. Nu bo klaczy ludzji
przyprowadzali do niego dzjen dzjenski i ogier `swoje swaty i zeniaczku
na miejscu mial', jak to tato powiedzjeli. Mama tylko czemus
zaczyrwienili sje, jak to uslyszeli i zamarmutali do tata:
 
- Stary durak, ni lachandzji, swaty ta tobie ni szutki jakie.
 
Do Moscjichi daleko tak nie bylo, ot moze z pietnascje wiorst najwiecy,
ale juz dobrze przycjemnilo sje, jak my na miejsce dotlukli sje. W
chacji Stefki sje juz nie swiecilo, calkiem jakby spali wszyscy. Jak
Jozjik do sjeni lamotac stal, to po niezadlugim czasji tato Stefki
wstali i w kalisonach do nas wyszli.
 
Nie tak szybko poznali Jozjika, a mnie to calkiem nie znali. Pomalu,
pomalu jakos dorozumieli sje, kto my takie i po co przyszli. Bo Jozjik
jeszcze przez prog stal mowic, ze Jasko, niby ja znaczy sje, jedynak u
backow jest, gospodarku maja na calu gminu, chatu przed ta Wielkanoca
akuratnie blacha pokryli.
 
- Durne ludzji czasem mysla, a i gadac gadaja, co z jedynaka ni pies ni
sabaka - nie przestawal mowic Jozjik. - Nu ale Jasko to ni taki, to ja
wam tut od razu calu prawdu wyjawia. A jakby tam co troszku i ni rychtyk
z Jaskiem bylo, to ja wam tyle powiem: u nich jeszcze familija w Amerycy
jest, jakze by nie. I dularow, ni bieduj, podsylaja, czy to na blachu
czy...
 
Jozjik chcjal wiecy jeszcze mowic tatowi Stefki, ale oni przeszkodzjili
jemu:
 
- Paczekaj, paczekaj ty Jozjik. Ta ty balakasz co wy jakby, nu, u swaty
da Stefki przyszli? Taz, Jozjik, nasza Stefka zeniata. Na ostatniu
Wielkanoc my ja azenili, ale azenili!
 
                         * * *
 
Jak my to z Jozjikiem uslyszeli, tak od razu, choc cjemno bylo, to
popatrzyli na sjebie. Ja zaraz dodumal sje, co Jozjik bardzo zly sje
robi, bo on nie glosno zaklal:
 
- A cje kaczki.
 
A tak najwiecy Jozjik klnie, i to nie glosno, jak go na ten przyklad
baba w nerwacju wpedzji. Zaklal on jeszcze raz: `a zeby cje kaczki',
potym podumal minutku i zapytal sje, ot tak zeby powiedzjec co ni badz:
 
- Ta i z kim wy Stefku azenili?
 
- A wdowiec sje jej trafil, Jozjik, ad Haradnianow ni tak daleko
pachodzji - powiedzjeli tato Stefki. - Dobry czlowiek z niego,
pracawity. U lecjech pawazniejszych niz Stefka on jest, nu i dzjecji
piecjoro podchowanych, ta tyz pieszko ni chodzji.
 
Jozjik to uslyszawszy niczego wiecej nie powiedzjal, a i ja bal sje
odzywac, bo mama mnie przykazali co w sprawach zeniaczki to lepiej jak
swat wszystko gada. A chcjal ja juz dobawic, ze ogier Jozjikowy i swaty
i zeniaczku na miejscu mial. I to temu my jego do Stefki nie cjagneli i
pieszko we dwu tylko przyszli. Posluchal sje ja jednak mamy i na swata,
Jozjika znaczy sje, zdal calkiem, niczego nie powiedzjawszy. A on
dopiero po chwilency jakiejs niby to do mnie tak sje odezwal:
 
- Nu, Jasku, na nic nasza droga, wracac do domu nam potrzeba.
 
Tato Stefki odezwali sje wtedy:
 
- Ta i jakze wam cjemnica taka wracac? Przenacujcje u nas i ranienko
sobie pajdzjecje. A u sdadoli u nas i miejsca dosyc jest i cjeknac ni
cjeknie.
 
Probowali my jeszcze dzjekowac, wykrecac sje niby, ale na koniec,
wzjawszy baterejku od tata Stefki, poszli do stodoly. Nu bo i
prawdzjiwie, czego po cjemnicy wracac, nidzjela i tak i tak jutro.
Weszli my do stodoly, Jozjik baterejku zaswiecjiwszy i wtenczas
ostolopieli: na belcy nad tokiem powieszony wisjal!
 
Jozjik nie tak dlugo spolochany stal. Wycjagnal szybko nozyk, mnie
kazal baterejku swiecjic i skoczyl wierowku przecjinac. Odcjety
powieszony powalil sje zaraz na tok i jak Jozjik jemu to reku poruszyl,
to drugu, to po mordzji dal troszku, tak zaraz my i zobaczyli co on
drygac poczyna.
 
- Nic tylko pewno zyc bedzje - powiedzjal Jozjik. - Trzeba nam szybko na
posterunek meldowac co i jak.
 
                               * * *
 
Po drodzy na posterunek, choc pedem my lecjeli, Jozjik tlumaczyc mnie
stal, ze on juz i wczesniej slyszal o takich niszczescjach. Ludzji
ostatnio wieszaja sje, mowil, bo wyzyc ni jak ni daja rady. Nu bo robia
tylko i robia, a polzy z tego nijakiej nie widno. Najwiecy przez to tak
sje porobilo, przekladal mnie Jozjik, co polityka calkiem zdurniala w
ostatnich lecjech.
 
- Nie tak dawno temu nazad wszystkie ludzji zyli rowno i nawet zanadto
sje nie narobili przy robocji - sapal Jozjik, biegnawszy. - A te juz co
na kazjonnej posadzji byli, to calkiem rzadko palcem o palec tracjili.
Nu a teraz, Jasku, chocby ty i na smierc sje zarobil, to i tak dulku z
tego bedzjesz mial. Bo to tak teraz jest: albo zytka czy nawet i
zywinki zadnej sprzedac nie ma komu, albo tyz zaplaca tobie za nich
tyle, co kot naplakal. A jeszcze drugim to oszusty rozne, czy to
domowego chowu czy i zagraniczne czasami, bulwu czy co drugiego
zakontraktuja jakby na eksport, a jakze. Ale jak do zaplacenia
przychodzji sje, to nie dadza tobie ani grosza ani dulara. I temu
ludzji wieszaja sje z tej biedy i z tej niesprawiedliwoscji.
 
Tak gadawszy z Jozjikiem, na koniec dolecjeli my do posterunku.
Posterunkowy - teraz sje mowi pan policjant, choc to ten samiutki glina,
jak to mlode nazywaja, co i przedtym byl - spal na lawcy, niby to i bez
munduru, ale w czapcy.
 
- To zeby pokazac sje, co on na sluzbi niby jest - po cjichu
przetlumaczyl dla mnie Jozjik, zaczym stal go budzjic. - Czapka u niego,
tak jak potrzeba, z orzelkiem w koroni. Czterdzjescje lat korona z
orzelka zdarta byla bez daj racji, a teraz na powrot moda na nia zostala
sprawiedliwie przywrocona. I to ta korona pocjeszaja sje najwiecy
ludzji, ot zeby tylko dumki o wieszaniu sje od sjebie odpedzjic.
 
                              * * *
 
Zaczym sje pan posterunkowy rozbudzjil, trzy razy musjal Jozjik jemu
mowic o tym powieszonym.
 
- Znaczy sje, mowicje, wy powieszonego odcieli w stodoli - dodumal sje
na koniec. - A czy wy paragraf dwadzjesty trzecji znacje?
 
- Nie znamy, panie posterunkowy - odpowiedzjal Jozjik, za siebie i za
mnie jakby.
 
Pan posterunkowy natenczas usjadl proscjej i grubym glosem odzywa sje do
nas:
 
- Paragraf dwadziesty trzecji taki jest: jesli ty znajdziesz
powieszonego, pierwszym twoim nakazem jest zameldowac o tym na
posterunek.  A wy co zrobili najsamprzod?
 
- My odcjeli powieszonego - poszkodowal sje Jozjik.
 
                              * * *
 
Nu i w tej samej minucji lecjeli my z powrotem do stodoly.
 
Zalatujem my tam, patrzym, a powieszony juz na toku sobie sjedzi i lulku
nawet, lachmyta, kurzy. Jozjik od razu od proga grubym glosem do niego
sje odzywa:
 
- Czy ty paragraf dwadzjesty trzecji to znasz?
 
Powieszony glowa pokrecjil, nie zna paragrafu, znaczy sje, tuman jedyn.
 
- Nu to nazad na belku! - zakomenderowal Jozjik.
 
Zawiesjili my powieszonego z powrotem na belcy, pedem wrocjili na
posterunek i, zmachawszy sje mocno, usjedli.
 
Nu i tak do dzjis sjedzjim.
 
                               * * *
 
Jozjik teraz czasami, spotkawszy mnie na apeli czy spacerzy, pokrecji
tylko glowa i mowi:
 
- Patrzaj ty, Jasku, patrzaj. Ja malo co zycja Stefcy ni zmarnowal. Z
wiezjennikiem ja ja chcjal ozenic, a zeby to kaczki.
 
I zly sje musji za kazdym razem Jozjik robic, jesli tak znowu przeklinac
poczyna.
 
-----------------------------------------------------------------------

(wysluchal, sprobowal w miare fonetycznie zanotowac, oraz przekazal
 
                                                     Kostek Malczyk)

_______________________________________________________________________
 
[Z Januszem Glowackim rozmawia Krzysztof Pysiak, "Polityka" 26.12.1992.
Przepisal Mirek B_cz.]
 
 
                  O BEZDOMNYCH W NOWYM JORKU
                  ==========================
 
 
- Ameryka nas zachwyca i stanowi przedmiot fascynacji wielu Polakow. A
pan mieszkajac w Nowym Jorku, zamiast takze zachwycac sie rajem na
Ziemi, pisze sztuke o ludziach bezdomnych, o swoistych odpadkach
spolecznych.
 
- Chodzi o to, dlaczego nie zajmuje sie Hollywoodem?
 
- Wlasnie, dlaczego w Ameryce - jak niegdys w Polsce - swiat marginesu
wydaje sie panu ciekawszy, bardziej pociagajacy?
 
- To wcale nie jest takie dziwne. Jak sie idzie Manhattanem w dol
miasta, nagle wpada sie na otoczony wiezowcami skwerek. Tam siedza,
leza, spia, pija, skacza do gory w epileptycznych atakach, kochaja sie
i umieraja bezdomni, czyli homlesi. Wszystko na naszych oczach.
 
W nocy ten park wyglada troche jak pieklo na obrazach Boscha. Dym, mgla,
w kublach na smieci pali sie ogien, dookola tlocza sie strzepy ludzkie.
Czasem ktorys podchodzi za blisko ognia i zamienia sie w zywa pochodnie.
Czasem male dzieci wrzucaja w ogien zywego golebia. Po obrazach Boscha
wszyscy surrealisci wygladaja blado. Okazuje sie, w koncu wieku
surrealizm nie rozni sie tak bardzo od naturalizmu.
 
- Ale przeciez naturalizm w "Antygonie w Nowym Jorku" to tylko tlo. Pan
nie pisal chyba scenicznego reportazu ani rodzajowej komedii?
 
- Jan Kott w eseju o tej sztuce napisal, ze ci bezdomni w nowojorskim
parku sa tacy jak my wszyscy, ze to tylko kostium, metafora, historia o
ludziach w ogole, osadzona w okreslonej dekoracji historia o ludziach
samotnych i przegranych. Beckett napisal kiedys, ze nie ma nic
smieszniejszego niz nieszczescie. Moja sztuka to taka komedyjka o
rozpaczy.
 
- Czy bezdomni dla Amerykanow sa problemem? Bo tematem chyba tak -
niedawno ogladalismy w Polsce film "The Fisher King", ktorego akcja
dziala sie wsrod podobnych ludzi i w podobnym parku.
 
- Bezdomni w Nowym Jorku to dla Ameryki cokolwiek klopotliwa sprawa.
Amerykanie bardzo sie ich wstydza. Probuja ich oswoic, przekupic -
rozdajac stare ubrania. Podkarmiaja ich z okazji swiat. Nie rozumieja
ich i dosyc sie ich boja. Boja sie calkiem doslownie. Bardzo rzadko
wchodza do tego parku. Gombrowicz pisal w "Dzienniku", ze Niemcy maja
wobec Polakow kompleks Lady Macbeth - nieustanne mycie rak. To jest cos
z tego. Do tego Nowy Jork to stolica demokracji, wiec oczyszczajac park
z bezdomnych policjanci staraja sie pogwalcic ich prawa obywatelskie tak
delikatnie jak sie da.
 
- W panskiej sztuce bezdomni wykradaja cialo zmarlego z wiezienia i
podrozuja z nim przez Nowy Jork, zeby pogrzebac je w parku.
 
- Ciala bezdomnych policja przewozi do przystani w Bronxie. Kiedy
zbierze sie wiecej trumien, z wyspy, ktora nazywa sie Hart Island i jest
wiezieniem, przyplywa prom. Wiezniowe laduja trumny i przewoza je na
wyspe. Grzebia w kilku warstwach. Ziemia w Nowym Jorku jest bardzo
droga. Dlatego sa tam najwyzsze domy i najglebsze groby. Tam nie
wpuszczaja, ale ja pojechalem i wymyslilem, ze szukam ciala kogos
znajomego i podalem nazwisko `Kowalski'. Zdaje sie kogos takiego mamy -
uslyszalem i przerazilem sie, ze za chwile wrecza mi jakies cialo. Na
szczescie to byl jakis Kowalewski czy cos takiego. Wiekszosc tych cial
nie ma nazwiska i grzebia je z tabliczkami np. `bialy mezczyzna',
`czarna kobieta'.
 
- Wsrod pana bohaterow jest Polak, jest Rosjanin, wlasciwie rosyjski
Zyd, jest Portorykanka...
 
- I Amerykanin, policjant, ktory reprezentuje porzadek. Jest kombinacja
Kreona i choru z tragedii Sofoklesa. Ten park to taka miniaturka swiata.
Jest tam alejka polska, portorykanska, meksykanska... Szachisci z
Armenii wyciagaja spod lachmanow szachownice i analizuje partie
Kasparowa. Ukraincy nienawidza Polakow, Portorykanie Murzynow,
Jamajczycy Kubanczykow. A wszyscy Zydow.
 
- Nawiazuje pan do mitu Antygony. Czy mozna przykladac kategorie wziete
z tragedii do dzisiejszych trywialnych i ukazywanych w sztuce w sposob
naturalistyczny sytuacji?
 
- Mozna.
 
- Sadzilem, ze przywola pan tu znow Becketta, z ktore wyrasta spora
czesc wspolczesnego teatru i ktory udzielil wlasciwie odpowiedzi na to
pytanie poprzez swoje tragikomedie.
 
- No wlasnie.
 
- Prosze w takim razie powiedziec, czy panska sztuka jest skierowana
przeciw Ameryce?
 
- A dlaczego? To jest sztuka o Nowym Jorku. O kawaleczku Nowego Jorku.
Nowy Jork jest straszny i wspanialy. Dlatego tam mieszkam.
 
- Mysli pan, ze na Broadway przyjda ludzie w smokingach, zaplaca
kilkadziesiat dolarow za bilet, aby ogladac taka sztuke?
 
- Ci ludzie w smokingach czesto przegrywaja. Polowa tych smokingow jest
wypozyczona.
 
- Mowi pan, ze lepiej rozumie tych bezdomnych niz amerykanski pisarz.
Ale czy nie jest to falszywa sytuacja i dla pana: pisarz robiacy kariere
w Ameryce, ktoremu sie dobrze powodzi, pisze o `ludzkich odpadkach'?
 
- A "Na dnie" Gorkiego? Mnie jest z tym do twarzy. Ja sie wywodze z
polazjatyckiej tradycji.
 
- I z wlasnej tradycji. Przeciez w Polsce zajmowal sie pan tez ludzmi z
boku, zeby wspomniec opowiadania czy chocby "Kopciucha". Rowniez "Moc
truchleje" to byla historia o czlowieku zgietym tak przez biede, ze az
sklonnym wbrew swej naturze do buntu.
 
- Pare razy probowano cos napisac o bezdomnych w Ameryce i nigdy nie
bylo w tym za wiele prawdy. Albo wymyslano raczej falszywe historyjki,
np. ze oni sa bardzo szczesliwi, bo sa juz poza prawem, np. nie placa
podatkow, wypadli z tego amerykanskiego koszmaru obowiazkow itd. Ale
naprawde homlesi marza, zeby z Parku wyjsc. Tyle ze nie maja gdzie. Ja
napisalem, ze jesli nie ma sie zebow i butow, to nigdy sie stamtad nie
wyjdzie. To jest stale rosnacy tlum odpadow czepiajacych sie wspanialej
cywilizacji.
 
- A co na to bogata czesc tej wspanialej cywilizacji?
 
- Amerykanie pragnac czuc sie bezpieczniej, probuja wierzyc, ze bezdomni
to tylko chorzy psychicznie i alkoholicy. Ze normalnym ludziom to nie
grozi.
 
- W panskiej sztuce troche tak to wyglada: jeden z bohaterow jest
epileptykiem, drugi skakal przez okno.
 
- Ale z milosci. Ten skok to byla calkowicie logiczna, normalna i
gleboko przemyslana reakcja. W zwiazku z recesja liczba bezdomnych w USA
stale sie powieksza. Co chwila na ulicy laduja setki ludzi. Wedlug
ostatnich badan w roku 1993 na kazdych 300 nowojorczykow bedzie
przypadal jeden bezdomny. Kiedys to sie zacznie w Polsce.
 
- Choc nie w takim wymiarze, ale u nas juz to sie dzieje.
 
- Mniejsze miasta w USA pozbywaja sie problemu w ten sposob, ze kupuja
bezdomnym bilet w jedna strone do Nowego Jorku. I oni wysiadaja na
dworcu autobusowym na 42 Ulicy i tam juz zostaja. A pare krokow dalej
jest Broadway, stolica teatru. Idziesz na musical, a tu leza ludzie. W
Nowym Jorku co krok mozna potknac sie o dramat. Tam wszystko wystepuje w
stezeniu. W Polsce jest szarzej. Oczywiscie i z szarosci mozna zrobic
sztuke. W Polsce jest poki co czysciec. A w Nowym Jorku jest dosc
prawdziwe pieklo i calkiem zreczna imitacja nieba. Niedawno szedlem
przez ten park i jedna homleska zaczepila mnie nagle: - Sluchaj -
powiedziala - mam nadzieje, ze jestes bogaty, bo jesli jestes biedny, to
pojdziesz prosto do piekla. A jak jestes bogaty, to moze cos sobie
zalatwisz. - Mnie zawsze ciagnelo w strone upadku. Z "Boskiej Komedii"
przeczytalem tylko "Pieklo".
 
- Kott w eseju o panskiej sztuce powiada - poznalem serce Janusza. Ja po
jej przeczytaniu pomyslalem sobie, ze jest pan strasznym pesymista.
 
- Opowiem panu taka historyjke o radosci zycia. Opowiedzial mi ja pewien
rezyser angielski, ktory od lat wspolpracowal z Samuelem Beckettem. Szli
kiedys razem przez park, byla piekna pogoda, swiecilo slonce, spiewaly
ptaki. I ten rezyser powiedzial: - Zobacz Sam, jak jest cudownie, po
prostu chce sie zyc. - Na co Beckett: - Tak daleko bym sie nie posunal.
 
- Dziekuje za rozmowe.
 
-----------------------------------------------------------------------
 
[Sztuka Janusza Glowackiego "Antygona w Nowym Jorku" ukazala sie drukiem     
w pazdziernikowym numerze "Dialogu". Jan Kott, w eseju opublikowanym w
tym samym numerze tego miesiecznika uznal "Antygone..." za najlepsza -
obok "Emigrantow" Mrozka i "Do piachu" Rozewicza - polska sztuke
teatralna napisana po wojnie. Przestawienie "Antygony..." w warszawskim 
teatrze "Ateneum" wyrezyserowala Izabela Cywinska. Jesli wierzyc
mini-recenzji Ksawerego Stojdy w "Donosach" nr 1054 z 30.03.93 spektakl
jest dlugi i w ogole nie tragiczny, a miejscami tylko smieszny.
Ratuje go gra Janusza Michalowskiego. M. B_cz.]

_______________________________________________________________________
 
["Zycie Warszawy", 6.07.1992]
 
Zbigniew Zborowski
 
 
                    DONOSY - LISTY NA POLICJE
                    =========================
 
Co tydzien do kazdego komisariatu doreczanych jest kilkanascie donosow.
To przejaw wyjatkowej zlosliwosci - utrzymuja bohaterowie tej
korespondencji. Donos to sposob na samotnosc - replikuja psycholodzy.
 
`Szanowna Wladzo! Od dluzszego czasu w naszym bloku panoszy sie gang
mlodocianych zlodziejaszkow, ktorzy w lokalu numer (...) odbywaja
libacje po nocnych wypadach na kioski i sklepy'.
 
Kazdego tygodnia do rejonowej komendy policji listonosz przynosi ich
kilkanascie. Starannie zaadresowane ze znaczkiem poleconym na kopercie,
sa wyraznym dowodem sympatii i zaufania, jakie pokladaja ich autorzy w
instytucji strzegacej prawa i porzadku publicznego. Dlaczego zatem
zaszczyceni donosem funkcjonariusze po przeczytaniu go zwykle kiwaja
tylko z poblazaniem glowa, odkladajac pismo w najciemniejszy zakamarek
szafy?
 
`Pani Nogacka jest osoba bardzo halasliwa, zaczepna i niezrownowazona.
Ciagle krzyczy na wszystkich, wszystko jej sie nie podoba, wtraca sie do
kazdego i wszystko ja interesuje. Prosze o szybka interwencje'.
 
O ile latwo jeszcze zastawic pulapke na `gang mlodocianych
zlodziejaszkow', o tyle okielznanie pani Nogackiej zdaje sie wykraczac
poza kompetencje policji. Oczywiscie, trudno nie wspolczuc sasiadom. W
koncu nikt nie lubi osob wscibskich, a na dokladke wrzaskliwych. Co
jednak moze poradzic na to dzielnicowy? Listow informujacych o
przestepstwach takich jak: `nocne walenie i pukanie', `uzywanie
najgorszych wyrazow i slow wulgarnych' czy `przyprowadzanie do swojego
mieszkania marginesu z flaszka' jest zdecydowanie najwiecej. Autorami
sa zwykle ludzie pisujacy donosy od lat, kazdorazowo z benedyktynska
skrupulatnoscia odnotowujacy liste grzechow sasiadow.
 
- Kazdemu niemal czlowiekowi zdarza sie wsciec na swojego kolege z
pracy, tesciowa lub Kowalskiego z domu naprzeciw - mowi Zenon Iwanowski,
psycholog. - W takiej sytuacji moze pojawic sie mysl, aby doniesc o jego
grzeszkach komu trzeba. Zazwyczaj konczy sie tylko na pomysle. Aby
napisac donos, trzeba znajdowac sie w szczegolnym stanie psychicznym.
 
`Nauczona smutnym doswiadczeniem odnosnie zakamuflowanego lobuza, ktory
kilka lat temu, pod moja nieobecnosc, wybil mi szybe zewnetrzna,
srodkowa w pokoju, zglaszam wniosek o zapewnienie bezpieczenstwa mojemu
mieszkaniu"'
 
Zwyczaj pisania donosow wcale nie musi swiadczyc tylko o wyjatkowo
zlosliwym usposobieniu autora (jak sadza glowni bohaterowie tego typu
korespondencji). Zdaniem psychologow jest on przejawem bezradnosci i
osamotnienia piszacego. Nic zatem dziwnego, ze donosza zwykle ludzie
starzy, chorzy, niepelnosprawni. Niektorzy nawet zdaja sobie sprawe z
tego, ze ich list nie zainteresuje adresata. Wystarcza im tylko to, ze
ktos ich wiadomosc przeczyta. Brzmi to paradoksalnie, ale w taki
wlasnie sposob kompensuja sobie brak kontaktow ze swiatem.
 
Lektura donosow to nie tylko kopalnia wiedzy o problemach mieszkancow.
To duza roznorodnosc stylow pisania i tempa narracji. To plejada
autorow wszystkich typow temperamentu i wyksztalcenia. Poczynajac od
osob, ktore ze szczegolna dbaloscia dobieraja slow tak, aby wywrzec na
czytelniku jak najwieksze wrazenie (`Mieszkam na oslawionych Szmulkach.
Dzieja sie tu rzeczy jak z legend o Dzikim Zachodzie') po wypowiadajace
sie w sposob tajemniczy i nieco zawoalowany (`W zwiazku z nieustajaca
samorzadnoscia, zaklocania spokoju przez kopiacych pilke nozna w
oficynie przez chlopcow w szkolnym wieku, ciaglym zaklocaniu spokoju
ludziom'). Od pisarzy konsekwentnie domagajacych sie pomszczenia krzywd
(`po raz trzeci pisze na policje, poniewaz zostalam wyzwana od
najgorszych') po takich, ktorzy nie baczac na wlasne zycie, chca chronic
dobro ogolu (`przyczepili sie do mnie i powiedzieli, ze mnie pozbawia
zycia, a co gorsze, powybijaja w calym domu szyby).
 
Tylko ulamek procenta informacji dotyczy rzeczywistych przestepstw.
Mimo to wszystkie donosy sa segregowane (matrymonialne, kryminalne,
itp.) i przechowywane w oddzielnych teczkach. Nigdy przeciez nie
wiadomo, czy w opisywanym przez donosiciela srodowisku nie zostanie
zlamane prawo. Wtedy korespondencja dotyczaca tego miejsca i
zamieszkalych tam ludzi zostanie odkurzona i szybko zyska na wartosci.
A moral? Nie draznic sasiadow!
 
                                Podal  Zbigniew J. Pasek

_______________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@univ-caen.fr)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)
stale wspolpracuje:  Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)
 
Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP i gopher, adres:  (128.32.162.54), directory:
/pub/polish/publications/Spojrzenia.
 
____________________________koniec numeru 70___________________________