_______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 27.11.1992. nr 52 _______________________________________________________________________ W numerze: Mirek Bielewicz - Prawda o pierwszym Thanksgiving Eric Behr i Jacek Walicki - Dziki Zachod Janusz Mika - Czy sa glupi profesorowie? Jacek Fedorowicz - Wasz czlowiek na Antypodach Jacek Walicki - Kacik kulinarny (II) ______________________________________________________________________ [Od red.] Dzisiejszy - swiateczny w Stanach Zjednoczonych - numer "Spojrzen" otwiera moja okolicznosciowa anty-laurka. W nastepnym artykule w dalszym ciagu trzymamy sie tematyki dotyczacej zycia w Stanach Zjednoczonych, a mianowicie problemow zwiazanych z posiadaniem broni palnej. No i w tym swiatecznym nastroju dwa lzejsze materialy: felieton sarkastyczny i reportaz dobrotliwie satyryczny. Milej lektury i smacznego `turka' zyczy [M.B-cz] _______________________________________________________________________ Mirek Bielewicz PRAWDA O PIERWSZYM THANKSGIVING =============================== [Na podstawie artykulu Jamesa W. Loewena w "Monthly Review", listopad 1992] Na pytanie `kiedy w kraju zwanym obecnie Stanami Zjednoczonymi pojawili sie pierwsi osadnicy?' pada zazwyczaj odpowiedz, ze `w 1620 roku'. Dzieje sie tak dlatego, ze ze slowem `osadnicy' kojarzy sie tradycja wlasnie swieta `Thanksgiving', ktore po raz pierwszy obeszli `Pielgrzymi' z Mayflower, osiadli nad Zatoka Plymouth, gdzie zalozyli osade. Po przetrwaniu surowej zimy `nowoangielskiej', dzieki pomocy Indian, ktorzy ich przezywili, a potem nauczyli uprawiac kukurydze, lowic ryby i polowac, osadnicy przetrwali caly rok i zebrali pierwsze wlasne plony. Wowczas na jesieni 1621 roku gubernator osadnikow z Plymouth, William Bradford, oglosil dziekczynna proklamacje i od tego wziela sie tradycja obchodzenia swieta Thanksgiving, czyli Swieta Plonow. Za tym ogolnikowym opisem wydarzen, ktory maluje sielankowy obraz swieta pojednania w duchu wspolnego dziedzictwa, kryja sie jednak zazwyczaj przemilczane fakty. Historia `Pielgrzymow' w rodzaju bohaterskiego mitu o malej grupce, przybylej na targanym przez sztormy angielskim statku, dosc daleko odbiega od prozaicznych szczegolow rzeczywistych wydarzen. Przede wszystkim pierwszymi osadnikami, ktorzy zaludnili Wschodnie Wybrzeze byli Indianie przybyli tam 30 tys. lat przed Chrystusem w epoce pre-Kolumbijskiej. Na dlugo przed `Pielgrzymami', a mianowicie latem 1526 r. przybyli do Ameryki Hiszpanie. Swiadectwem hiszpanskiego osadnictwa sa na przyklad wszystkie prawie realia i zwyczaje zwiazane z kultura kowbojska na zachodzie Stanow, takie jak konie, bydlo, owce, swinie, czy w nazewnictwie: mustang, bronco [dziki, nieujezdzony kon], rodeo, lariat [lasso] itd. `Pielgrzymow' wyprzedzili rowniez Holendrzy przybyli do Albany w 1614 r. A nawet pierwsza kolonia brytyjska zostala zalozona w Jamestown w Virginii w 1607 r., przed kolonia w Plymouth. Legenda o Thanksgiving glosi, ze osadnictwo `Pielgrzymow' przebiegalo bez zadnych przeszkod. Okazuje sie, ze okolicznoscia nadzwyczajnie sprzyjajaca temu osadnictwu stala sie zaraza `Czarnej Smierci', ktora byla niewatpliwie najgorsza plaga w dziejach ludzkosci. W ciagu trzech lat zginelo od niej 30 procent ludnosci w calej Europie. Z wielu roznych powodow, miedzy innymi wskutek migracji do Ameryki przez oczyszczajace z mikrobow pola lodowe Alaski, dzieki lepszej higienie, oraz wskutek braku trzody chlewnej w gospodarstwie, Amerykanie przed Kolumbem byli rasa nadzwyczajnie zdrowych ludzi. Jak na ironie nie mieli w swoich organizmach odpornosci na choroby wieku dzieciecego przywleczone przez Europejczykow i Afrykanczykow. W roku 1617, tuz przed przybyciem `Pielgrzymow' w Nowej Anglii na czarna ospe zmarlo 90 do 96 procent miejscowej ludnosci. W ciagu nastepnych pietnastu lat epidemie m.in. wietrznej ospy dopelnily dziela i praktycznie tereny te zostaly wyludnione i jak gdyby czekaly na nowych osadnikow. Podobny proces zasiedlenia Chin, Indii, Indonezji, Japonii i wiekszosci Afryki byl niemozliwy z powodu zbyt wielkiej liczby rodzimych mieszkancow. Co prawda przewaga militarna i organizacyjna Europejczykow umozliwila im w koncu podboj ekonomiczny i tamtych krajow, ale do zaludnienia nigdy nie doszlo, gdyz nie dopomogla temu zadna zaraza, jak to sie stalo wlasnie w Ameryce. Legenda glosi rowniez, iz `Pielgrzymi' zamierzali pierwotnie udac sie do Virginii, gdzie mieszkali juz osadnicy brytyjscy, ale, wedlug jednych przekazow gwaltowne sztormy zmienily kurs statku, wedlug innych przekazow zostal popelniony blad nawigacyjny. Wedlug historyka George'a Willisona przywodcy `Pielgrzymow' nigdy nie zamierzali osiedlic sie w Virginii, gdyz chcieli byc jak najdalej od kontroli Kosciola Anglikanskiego, przed ktora najpierw uciekli do Holandii. Istnieja tez przypuszczenia, ze na `Mayflower' powstal bunt i wyladowano w pospiechu w Nowej Anglii, a dokladniej w Massachusetts. W swietle roznych interpretacji przebiegu samego ladowania podrecznikowa opowiesc o tym, ze grupa nieskazitelnych `Pielgrzymow' polozyla fundamenty amerykanskiej demokracji, ze po raz pierwszy w historii ludzkosci grupa ludzi swiadomie utworzyla demokratyczny rzad tam, gdzie on nigdy nie istnial, wydaje sie byc tylko bogojczyznianym stereotypem. No i jeszcze jeden schemat myslowy, a mianowicie ze osiedlenie sie nastapilo z Boska pomoca. Otoz `Pielgrzymi' wybrali Plymouth dla jego wykarczowanych pol, swiezo zasianej na nich kukurydzy oraz strumienia czystej wody splywajacej do zatoki. Kolonisci zagarniali po kolei opustoszale od Indian pola kukurydzy, od ktorych wziely sie potem nazwy miast: Marshfield, Springfield, Deerfield. Dokadkolwiek sie udawali `z Boska pomoca' znajdywali ziarno kukurydzy, worki fasoli, luki mysliwskie, misy, tace i naczynia. W ksiazce "Land of Promise" znajdujemy archetypiczny wizerunek Indianina Squanto, ktory: `Nauczyl sie jezyka od rybakow angielskich przyplywajacych na wody Nowej Anglii kazdego lata. Uczyl `Pielgrzymow', jak sadzic kukurydze, kilka odmian dyni. Czy drobna garstka osadnikow przetrwalaby bez pomocy Squanto? Trudno powiedziec. Jednakze na jesieni 1621 r. kolonisci i Indianie zasiedli na kilka dni przy uczcie dziekczynienia Bogu (pozniej okreslanego jako pierwsze swieto Thanksgiving)'. A jakie inforamcje o Squanto ta ksiazka pomija? Przede wszystkim, jak sie on nauczyl angielskiego. W roku 1605, jako chlopiec, wraz z czterema innymi czlonkami plemienia Penobscot zostal najprawdopodobniej porwany przez brytyjskiego kapitana i wywieziony do Anglii. Tam spedzil dziewiec lat, dwa jako robotnik u kupca w Plymouth, ktory pozniej bral udzial w finansowaniu wyprawy `Mayflower'. Wreszcie kupiec pomogl mu wrocic z powrotem do Massachusetts. Jednakze po mniej niz roku brytyjski lowca niewolnikow znow go porwal wraz z kilkudziesiecioma innymi Indianami i sprzedal jako niewolnikow komus z Malagi w Hiszpanii. Squanto uciekl z niewoli, dostal sie jakos do Anglii i w 1619 roku namowil pewnego kapitana statku, zeby zabral go na wyprawe na Cape Cod. Odyseja Squanto pointuje rowniez w jakis sposob plage czarnej ospy. Mianowicie wrociwszy do rodzinnej wioski nie zastal nikogo przy zyciu ani z rodziny ani sposrod znajomych. Byl jedynym czlonkiem swojej spolecznosci pozostalym przy zyciu. Nic wiec dziwnego, ze w takiej sytuacji przystal do `Pielgrzymow'. Popularna tradycja swieta Thanksgiving jest pelna ambarasujacych faktow. `Pielgrzymi' wcale nie przyniesli rodzimym mieszkancom Ameryki tej tradycji; Indianie zamieszkujacy na wschodzie Stanow obchodzili jesienne ceremonie zniwne od stuleci. Amerykanskie nowozytne obchody datuja sie od roku 1863, a `Pielgrzymi' zostali wlaczeni do tej tradycji dopiero w latach 90tych XIX wieku; a do lat 70tych wieku XIX nikt ich jeszcze nie nazywal `Pielgrzymami'. Plymouth Rock uzyskala swoj ikonograficzny status dopiero w XIX wieku, kiedy jacys przedsiebiorczy mieszkancy tego miasta przetransportowali te skale blizej wody, aby polozenie tej skaly jako `swietej ziemi', ktorej dotkneli pierwsi `Pielgrzymi', wydawalo sie bardziej wiarygodne. Skala stala sie swiatynia, Ugoda Mayflower - swietym tekstem, a amerykanskie podreczniki historii pelnia funkcje analogiczna do ksiazeczki do nabozenstwa, ktora uczy nas podstaw obywatelskiej religijnosci swieta Thanksgiving. Indianie znalezli sie na marginesie tego zeswiecczonego rytualu. Archetypiczny obraz pierwszego Thanksgiving przedstawia uginajace sie od jadla stoly w lesie, a za nimi poubieranych w wykrochmalona odziez `Pielgrzymow' oraz prawie nagich Indian, ich gosci. W szkolach dzieci otrzymuja takie obrazki z podpisem: `Podano do jedzenia dynie, indyki, kukurydze oraz squash. Indianie nigdy czegos takiego nie widzieli!' Kiedy syn amerykanskiego pisarza Indianina Michaela Dorrisa przyniosl taka informacja ze szkoly do domu, znakomity autor powiedzial: `Czegos takiego ``Pielgrzymi'' nigdy nie widzieli, poniewaz wszystkie wymienione potrawy sa rodzimie amerykanskie i zostaly sporzadzone przez Indian z lokalnego plemienia.' Nie chodzi tu o podkreslenie wylacznie zlych rzeczy. Zwrocic jednak nalezy uwage i na nie, poniewaz oficjalne opisy wywoluja dziwnie nienaturalne wrazenie. Odwaga `Pielgrzymow' przybywajacych pozna jesienia na nieznany dla nich kontytnent byla nadzwyczajna. W ciagu pierwszego roku, podobnie jak i Indianie, bardzo chorowali. Polowa z nich zmarla. `Pielgrzymi' nie przywlekli ze soba zadnej zarazy i podobnie jak Indianie byli zaskoczeni jej rozmiarami. Tak wiec antidotum na wylacznie pozytywny obraz historii nie jest negatywny jej obraz, lecz prawdziwy. Ze wzgledu na to, ze Thanksgiving ma swoje zrodla zarowno w kulturze angielskiej jak i indianskiej, i poniewaz obchodzenie tego swieta ma w sobie elementy wspolpracy miedzyrasowej, istnieje szansa, ze obchodzic sie je bedzie w atmosferze tolerancji i wzajemnego zrozumienia. Nacisk, jaki sie kladzie na potrawy pochodzenia indianskiego, moze uswiadomi swiatu, ze Indianie amerykanscy rozwineli uprawe roslin stanowiacych pozywienie polowy swiata. Wklad Indian w zycie spoleczne i np. sportowe wymaga jeszcze uznania. Mity powstania czegos nie pojawiaja sie latwo. Gloryfikowanie `Pielgrzymow' moze okazac sie niebezpieczne na dluzsza mete. Anglocentryzm nie najlepiej wplywa na rozwoj stosunkow spolecznych w nowoczesnym kraju. Prawdy historycznej za zadna cene nie mozna przeinaczac. Mirek Bielewicz _______________________________________________________________________ Eric BehrJacek Walicki DZIKI ZACHOD ============ USA jest na pierwszym miejscu wsrod szesnastu najbardziej uprzemyslowionych panstw w ilosci przestepstw popelnionych przy pomocy broni palnej. Rocznie ginie od kuli ponad dwadziescia tysiecy ludzi. Wystarczy wlaczyc telewizor i poogladac wiadomosci. Codziennie widac w technikolorze plame krwi na asfalcie, czasem cialo przykryte biala plachta; strzela sie z aut i do aut w Kalifornii i na Florydzie. Skoro duzo ludzi popelnia przestepstwa przy uzyciu broni, to aby problem rozwiazac, trzeba kontrolowac (ostro) jej posiadanie. Tak przynajmniej argumentuje wielu ludzi - i przyznam, ze zanim zaczalem sie interesowac faktami, a nie tylko migawkami z TV, tez tak uwazalem. Ponizszy tekst to skrot dialogu pomiedzy mna (JSW) i Erykiem Behrem (EJB). Eryk zmusil mnie do poszperania w zrodlach i modyfikacji mojego stanowiska. Postanowilismy przyniesc nasza dyskusje do "Spojrzen" bowiem obaj uwazamy, ze problem odnosi sie do Polski. Nie dlatego, ze kazdego dnia ktos jest postrzelony w Polsce (przynajmniej jeszcze nie). A dlatego, ze obaj doszlismy do konkluzji, ze epidemia przestepstw nie sprowadza sie do liczby gwintowek w obiegu, ale jest bardzo mocno zwiazana z tym jak (nie) funkcjonuja zwiazki rodzinne, grupowe i spoleczne. Zwlaszcza pod cisnieniem mlodego, krwiozerczego kapitalizmu. Zaczelo sie od tego, ze ja, w liberalnym odruchu warunkowym, napisalem, ze gdyby nie bylo w obiegu stu milionow sztuk broni palnej, to moze nie ginelo by rocznie tyle tysiecy ludzi. Eryk poddal te korelacje w watpliwosc: `Liberalowie w USA gotowi sa oddac swoj zywot w obronie prawa nieroba do zapomogi, albo strazakow do strajku, ale prawo do posiadania broni uwazaja za marginalne, za przejezyczenie autorow konstytucji. Zdaniem liberalow prawo to zostalo de facto anulowane przez dramatyczny wzrost przestepczosci, i przez ``wyzsze dobro spoleczne''. Wiekszosc z nich nie wyobraza sobie, dlaczego ktos moglby chciec posiadac bron palna, bo sami takiej potrzeby nie odczuwaja; ergo ograniczenia przez nich proponowane uwazaja za trywialne w porownaniu z korzysciami z nich plynacymi. Moja argumentacja ma dwie czesci. Po pierwsze: widze w tym podejsciu hipokryzje i niebezpieczny precedens, w ktorym jedna grupa decyduje wedlug swojego widzimisie za druga, co powinno byc wazne w konstytucji, a co nie. Po drugie: jestem przekonany, ze ograniczenia w posiadaniu i zakupie broni palnej nie przyniosa zadnych statystycznie znamiennych korzysci'. Przycisniety do muru napisalem: (JSW) ... Z dubeltowki - bum, bum, bum! --------------------------------------- Zyjemy w gwaltownej Ameryce. Trup sie sciele gesto. 400 morderstw z broni palnej rocznie w Chicago, Detroit, Nowym Jorku. Rownoczesnie Hugon w Pn.Karolinie, ja w Kolorado, i pewnie dobrych kilkadziesiat milionow domostw zyje calkiem spokojnie, przy otwartych drzwiach, bez specjalnego strachu. Wiec gdzie prawda? Czy rzeczywiscie druga poprawka do Konstytucji gwarantujaca prawo do posiadania broni jest przyczyna tego, ze ginie w Stanach 20 tysiecy osob rocznie? Nawet konserwatywny dziennikarz George Will jest przekonany, ze tak i namawia do zmiany tego anachronicznego prawa [1]. Dane z Wielkiej Brytanii sa ciekawe, ale do pewnego stopnia anegdotyczne [3]. Przed 1920 rokiem nie istnialy zadne ograniczenia w kupnie i posiadaniu broni palnej. W dwoch okresach 1911-13 i 1915-17 ilosc przestepstw popelnionych z bronia wynosila odpowiednio, 45 i 15 przypadkow rocznie. Skoro ilosc przestepstw spadala, to dlaczego wprowadzono dosyc drakonskie ograniczenia w 1920r (Firearms Act)? Odpowiedz jest nieco zaskakujaca. Z obawy przed "bolszewicka rewolucja". Skalkulowano, ze wojsko nie bedzie w stanie utrzymac porzadku w kraju w przypadku ogolnego `powstania'. (NRA wykorzystuje ten fakt trabiac, ze wolnosc polega na posiadaniu spluwy pod poduszka.) Co jest istotne w danych z Wlk. Brytanii, to to, ze ilosc przestepstw z uzyciem broni nie spadla po wprowadzeniu Aktu z 1920 roku i utrzymala sie na tym samym poziomie az do lat 60-tych, kiedy to zaczela rosnac dosyc gwaltownie. Dlaczego akurat w latach 60-tych? I w Stanach tez? Mozna by pewnie zaczac snuc ciekawe pseudo-soc-teorie na temat zageszczenia, zaludnienia, rozwarstwienia, czernienia itp itd... Moze wlasnie procesy spoleczne sa odpowiedzialne za wzrost ilosci przestepstw, a dostepnosc broni jest elementem ulatwiajacym. Moze tak, moze nie. Dr. Gary Kleck jest uwazany za specjaliste w dziedzinie kryminologii uzycia broni w USA. Jest czlonkiem ACLU, Amnesty Intl. i Common Cause. Te dane przytacza sie zazwyczaj, aby udowodnic, ze autor jest rzetelny, bo choc liberal to konkluzje ma raczej konserwatywne. (Ja tez naleze do ACLU, wiec moze i uwierzycie w to, co pisze tutaj 8-).) Kleck pisze [2], ze analiza dynamiki uzycia broni (czynnego i biernego) jest trudna, bo trudno odzielic elementy ataku i obrony. Jest to tez jeden z argumentow NRA - ze jak ludzie maja bron, to sie moga obronic przed tymi, co maja bron etc... Oto, w duzym skrocie, dane Klecka. 1. Poziom ogolnej dostepnosci i posiadania broni nie ma wyraznego efektu na stopien morderstw, gwaltow, wlaman i napadow. Charakter napadow jest jednak zalezny od posiadania broni. 2. Stopien dostepnosci broni nie ma wplywu na poziom samobojstw. 3. Obszary kraju (USA), w ktorych jest wiecej broni palnej, nie maja proporcjonalnie wiekszej ilosci przestepstw. 4. Wypadki z bronia sa statystycznie bardzo rzadkie i nie sa zwiazane z poziomem dostepnosci i posiadania broni. Stwierdziwszy to, Kleck jednak proponuje ograniczona kontrole posiadania i uzycia broni. Argumentuje to tym, ze bron palna jest `bardzo' smiercionosna. I podczas gdy fakt posiadania broni w duzej populacji nie wydaje sie miec wplywu na poziom przestepstw, to jednak `gun ownership among high-risk subsets of the population may increase the frequency or seriousness of violent incidents'. Kleck proponuje zatem kontrole, licencjonowanie zakupu posiadania broni przez skazanych kryminalistow itp ludzi z kryminalna przeszloscia. Wymaga to aktywnego systemu policyjnego nastawionego na kontrole broni palnej wsrod specyficznej populacji (kryminogennej). System podobny do proponowanego przez Klecka dziala w Oregonie. Wydaje sie dzialac zgodnie z przewidywaniami Klecka. Np. na 30,233 sprzedazy pistoletow (hand guns) odmowiono sprzedazy 4,428 osobom z powodu kryminalnej przeszlosci (15%). System jest kosztowny i pracochlonny [4]. Wniosek: Mozna chyba pogodzic prawo i chec do posiadania broni przez `normalnych' obywateli z redukcja przestepstw poprzez kontrole sprzadazy broni kryminogennym jednostkom. Oczywiscie istnieje calkiem realne niebezpieczenstwo gwalcenia swobod obywatelskich w tym procesie. Ale to juz inna dyskusja. EJB: No wiec jak to jest z tymi swobodami? ------------------------------------------ `Nie, Jacku, to wlasnie nie jest inna dyskusja! Juz kiedys pisalem, ze licencja na bron powinna byc czyms podobnym do prawa jazdy. Tak jak za wypadek po pijanemu traci sie je, a przy slabym wzroku nie odnawia, tak czlowiek skazany za przestepstwo, przy ktorym uzyl broni palnej, albo ktos ciezko chory psychicznie, nie powinien dostawac zezwolenia na bron. Ale przestepstwo przestepstwu nierowne. Tu nie zgadzam sie z Kleckiem, ktory pakuje wszystkich do jednego worka. Przed wydaniem Firearms Owner ID policja w Illinois sprawdza, czy nie bylo sie karanym itp. FOID dostaje sie tu raz na 4 lata. Mozna z ta karta wejsc do sklepu i kupic spluwe. Ale w niektorych miastach nie wolno miec broni krotkiej (bo latwo schowac), albo w ogole zadnej, bez ekstra-super zezwolenia. Wiec jak na ``zagwarantowane konstytucyjnie prawo'', to calkiem ostre przepisy, prawda? A w takim razie dlaczego w Cabrini Green w Chicago kazdy petak z gangu i kazdy dorosly bandyta ma spluwe? Jesli serio mamy zamiar ograniczyc przestepstwa, to badzmy tez gotowi: (a) zabronic posiadania broni prywatnym osobom, z bardzo nielicznymi wyjatkami: straznicy, prywatni detektywi itp; (b) wprowadzic drakonskie kary za posiadanie broni; (c) kazda znaleziona bron niszczyc; (d) wprowadzic scisla kontrole tego, co fabryki broni produkuja, i ile i gdzie sprzedaja: wojsku, policji, zarejestrowanym mysliwym, itp; (e) postawic na kazdym rogu policjanta, zeby bandytow lapac na goracym uczynku, zanim schowaja gdzies swoja nielegalna spluwe; (f) kazdemu upowaznionemu do posiadania broni kazac meldowac sie z nia na posterunku co 2 miesiace, zeby udowodnil, ze jeszcze bron ma; (g) rejestrowac nabywcow tokarek, frezarek, sprezynek i saletry, i robic im naloty co jakis czas, bo bron palna jest nadspodziewanie latwo zrobic w nawet prymitywnych warunkach; (h) poczekac ok. 20 lat, az wylapie sie juz te miliony strzelb i pistoletow, ktore ludzie teraz maja... Owszem, przesadzam, ale niewiele.' (JSW) Zastanawiam sie, jak to wszystko sie ma do Polski. Na to (EJB) wyjasnia: Wszystkiemu winne rozwydrzone bachory ------------------------------------- (a raczej ich rozwydrzeni Rodzice...) ------------------------------------- `Tak dramatycznie przyspieszona metamorfoza z jednego stadium w inne zawsze chyba wyolbrzymia negatywne zjawiska. To, co nazywamy odpowiedzialnym i madrym zachowaniem (jednostek albo spoleczenstw), jest z reguly wynikiem dlugiego i mozolnego przezwyciezania ``entropii socjalnej''; zachowania ``antyspoleczne'' i niszczycielskie sa przejawem pojscia po najmniejszej linii oporu. Przy naglej transformacji nie ma po prostu czasu na zdobywanie doswiadczen i drobne korekty kursu. Nawet mi sie takie Einsteinowskie zakrzywienie continuum zachowan ludzkich skojarzylo jako model; cos jak przescieradlo z ``lejkami'' morderstw, kradziezy, itp, i czlowiek jest kulka toczaca sie w poblizu. [...] Piszesz, ze byc moze ``...procesy spoleczne sa odpowiedzialne za wzrost ilosci przestepstw, a dostepnosc broni jest elementem ulatwiajacym. Moze tak, moze nie.'' Nie mam zadnych dowodow, ale jestem swiecie przekonany, ze tak. Zaraz sie ze mnie wszyscy usmiejecie: uwazam, ze "family values" to niezmiernie istotny problem. Kampania republikanska zredukowala to zagadnienie do wyswiechtanego sloganu wywolujacego juz tylko usmiech. Sprowadzono to do pytan ``czy homoseksualisci moga zakladac rodziny'', zapominajac o krytycznej kwestii kontaktu z dzieckiem i jego wychowania na porzadnego czlowieka. A niewiele slyszy sie o tym, ze dzieci nie powinny spedzac srednio 5 godzin dziennie przed TV, ogladajac za mlodu "Ninja Turtles", a nieco pozniej "Basic Instinct" albo "Rambo XIV". Widze wszedzie obojetnosc rodzicow na to, co robia ich dzieci. Wedlug mnie, kluczem jest wychowanie mlodego pokolenia w przekonaniu o tym, ze zycie jest najbardziej drogocenna wartoscia, i - moze przede wszystkim - powrot do staromodnej idei, ze kazdy ponosi odpowiedzialnosc za swoje czyny, i w duzej mierze odpowiedzialny jest tez za to, jak wyglada jego byt. Martwi mnie, ze istotne fragmenty ideologii liberalnej kloca sie z ta ostatnia teza.' ----- [1] G. Will, "Repeal Second Amendment and Save Lives", Newsweek Editorial, 1986. [2] G. Kleck, "Point Blank: Guns and Violence in America", Social Institutions and Social Change Series, Aldine De Gruyer, NY, 1991. [3] J. A. Stevenson, "Firearms Legislation in Great Britain". [4] 1990 Study of Retail Firearms Sales and Concealed Handgun Licensing in Oregon. _______________________________________________________________________ Janusz Mika (JAM) Z CYKLU "OSKARZENIA I KALUMNIE" CZY SA GLUPI PROFESOROWIE? ========================== Systemy komunistyczne upadly juz prawie wszedzie (staramy sie jakos nie pamietac, ze w dalszym ciagu bez mala jedna czwarta ludzkosci wciaz zyje w tym systemie) i pytanie, dlaczego komunizm sie nie sprawdzil, nie wydaje nam sie teraz zbyt wazne. Pamietajac znana definicje radia Erewan, ze komunizm to zwyciestwo pieknej idei nad zdrowym rozsadkiem, stwierdzamy po prostu, ze zdrowy rozsadek, po raz kolejny w historii ludzkosci, ostatecznie jednak zwyciezyl. Ale w pierwszych latach po wojnie, kiedy to pod oslona sowieckich (dawniej mowilo sie radzieckich) czolgow wprowadzano w Polsce komunizm (wowczas zwany socjalizmem), przeciwnicy tego systemu, a byli nimi wszyscy prawie Polacy, szukali argumentow bardziej przekonujacych niz to, ze jest on po prostu sprzeczny ze zdrowym rozsadkiem. Jedna z najczesciej wymienianych przyczyn, dla ktorych caly eksperyment mial sie nie powiesc, bylo to, ze owczesna Polska rzadzili dyletanci. Pierwszym sekretarzem partii byl slusarz, Panstwowymi Gospodarstwami Rolnymi kierowali piekarze lub szewcy, a fabrykami robotnicy rolni. Na kazdym plocie mozna bylo wyczytac, ze to nie matura, lecz chec szczera, jest gwarancja tzw. awansu spolecznego. Zgodnie z przewidywaniami system istotnie nie dzialal tak, jak tego chcialy teorie marksistowskie, w miare jednak uplywu lat coraz bardziej bylo widac, ze przyczyny niepowodzen sa znacznie glebsze niz brak wyksztalcenia u rzadzacych. Juz pod koniec lat piecdziesiatych zaczelo pojawiac sie we wladzach pokolenie zetempowcow z literkami mgr lub mgr inz. przy nazwiskach. Rowniez stara kadra zaczela sie gwaltownie douczac, przynajmniej na papierze. W tym okresie odbyla sie zapewne rozmowa telefoniczna: `Towarzyszu Rektorze, na ktorym to ja jestem roku? - Na drugim, Towarzyszu Sekretarzu. - Co, dopiero na drugim? Marnie sie jakos staracie.' Pozniej w miare jak poziom wyksztalcenia Polakow wzrastal, w Komitecie Centralnym i w rzadzie zaczeli sie masowo pojawiac profesorowie i to nie tylko marksizmu lub nauk politycznych. Profesorowie rowniez nie pomogli, a nawet to wlasnie oni w przymierzu z dziennikarzami doprowadzili system komunistyczny w Polsce do ostatecznego upadku. Dla wielu jest to zjawisko calkiem niezrozumiale. Nie moga pojac, dlaczego tacy madrzy ludzie jak profesorowie nie zdolali uchronic Polski przed katastrofa ekonomiczna, ktora z kolei spowodowala katastrofe polityczna. Nie miejmy bowiem zludzen i nie wyobrazajmy sobie, ze komunisci oddali wladze z pobudek patriotycznych lub altruistycznych. Zdecydowala sytuacja gospodarcza w kraju i oczywiscie to, co zaczelo sie dziac u Wielkiego Brata, zreszta rowniez na tle gospodarczym i takze przy czynnym udziale profesorow czy tez akademikow. Moj przyjaciel uwaza, ze w tym wszystkim nie ma nic dziwnego. Po otrzymaniu nominacji profesorskiej zwykl byl szokowac swoich przyjaciol i blizszych znajomych twierdzac, ze procent glupcow wsrod profesorow jest mniej wiecej taki sam, jak w calej populacji. Oczywiscie nikt tego nie bral powaznie, przeciez, jak to wykazywaly rozmaite ankiety, zawod profesora uniwersytetu cieszyl sie u nas najwiekszym prestizem spolecznym. Nie chce twierdzic, ze moj przyjaciel mial racje, ale nie ulega chyba watpliwosci, ze madrosc nie jest prosta kombinacja wiedzy i inteligencji. Wszyscy sie pewnie zgodza, ze profesorowie maja zwykle spora wiedze i to nie tylko w swojej wlasnej dziedzinie. Z ich inteligencja tez jest chyba nienajgorzej. Wspinanie sie po szczeblach kariery naukowej wymaga sporego przeciez sprytu, a w dzisiejszych czasach sama wiedza nie wystarcza, trzeba jeszcze umiec ja sprzedac. Zreszta moze zawsze tak bylo. Wracajac do madrosci profesorow, to pozostawiam Czytelnikom rozstrzygniecie tego, czy moj przyjaciel mial racje czy tez nie, ale chcac ulatwic im decyzje, niczego oczywiscie nie sugerujac, chcialbym opisac malo chyba znany epizod z historii filozofii i matematyki, przytoczony przed laty przez Martina Gardnera w jego slynnym kaciku matematycznym w "Scientific American". Tomasz Hobbes byl jednym z najwiekszych filozofow swoich czasow. Jak pisze Wladyslaw Tatarkiewicz w "Historii filozofii", dazyl on do stworzenia racjonalnego systemu filozofii, stosujac metode dedukcyjna do jego wyprowadzenia. O jego znaczeniu w filozofii swiadczy fakt, ze w 250. rocznice jego smierci w 1929 roku utworzono miedzynarodowa Societas Hobbesiana, ktorej celem bylo zapewne rozwijanie jego mysli filozoficznej. Hobbes zyl dlugo, pod koniec zycia nie zajmujac sie juz filozofia, a dzialalnoscia literacka i matematyka. Wlasnie o tej matematyce chcialbym napisac pare slow. Hobbes nigdy nie studiowal matematyki, ale w wieku 40 lat przeczytal "Elementy" Euklidesa i zakochal sie w geometrii, ktora od tej pory stala sie jego prawdziwa pasja. Po 27 latach opublikowal po lacinie ksiazke na temat geometrii pod tytulem " De corpore ", w ktorej podal rozwiazanie problemu kwadratury kola. Jest to jedno z trzech slynnych zadan starozytnosci, pozostale dwa to trysekcja kata i podwojenie szescianu. Przypominam, ze kwadratura kola polega na konstrukcji kwadratu o powierzchni dokladnie rownej powierzchni danego kola, przy uzyciu jedynie cyrkla i linijki bez podzialki. Dzis znamy dowod, ze zadne z trzech wielkich zadan nie jest rozwiazalne, ale juz w czasach Hobbesa matematycy byli bardzo podejrzliwi w stosunku do rozwiazywaczy, zawsze znajdujac blad w rozumowaniu, lub stwierdzajac niezrozumienie warunkow zadania. Tak bylo i w wypadku Hobbesa, czego mu nie omieszkal wytknac zyjacy wspolczesnie wybitny matematyk angielski John Wallis w napisanym przez siebie pamflecie. Znakomity filozof nie zrozumial ani slowa z tego, co mial do powiedzenia o jego kwadraturze kola Wallis i w odpowiedzi przetlumaczyl swoja ksiazke na angielski, dolaczajac do niej tekst pod tytulem: "Six Lessons to the Professors of Mathematics". Wallis odpowiedzial pamfletem: "Due Correction for Mr. Hobbes in School Discipline for not saying his Lessons right". No i zaczelo sie. Przez blisko 25 lat (Hobbes zyl dlugo i umarl w wieku 91 lat, do konca swoich dni zachowujac zdolnosc jesli nie do logicznego myslenia, to przynajmniej do pisania) dwaj uczeni publikowali kolejne pamflety obrzucajac sie wzajemnie oskarzeniami i kalumniami. Jeden z nich z uporem dostarczal coraz to nowych rozwiazan problemu kwadratury kola (w sumie okolo dziesieciu), a takze rozwiazan dwu pozostalych wielkich problemow starozytnosci, a drugi z podobnym uporem wskazywal na bledy w rozumowaniu przeciwnika. Hobbes umarl do konca przekonany, ze profesjonalni matematycy z Wallisem na czele to gromada zadufanych w sobie nieukow. Byl, jak sie wydaje, klasycznym przykladem czlowieka o wielkim umysle, ktory wkraczajac na obcy sobie teren, traci zdrowy rozsadek i staje sie zwyczajnym maniakiem. Uznanie, jakim cieszy sie w swojej wlasnej dziedzinie, pozbawia go chocby odrobiny samokrytycyzmu i zadne argumenty nie trafiaja do jego fanatycznego umyslu. Czy profesor Hobbes byl czlowiekiem madrym? Pytanie to pozostawiam bez odpowiedzi. JAM _______________________________________________________________________ Jacek Fedorowicz WASZ CZLOWIEK NA ANTYPODACH =========================== [Nowy Dziennik, 21.05.1992] Pojechalem do Australii. Poniewaz zdarzylo sie to juz po raz drugi, moge powiedziec, ze tradycyjnie polecialem do Australii na tradycyjne zaproszenie Studiow Polskich Uniwersytetu Macquarie w Sydney, ktoremu wyrazam w tym miejscu swa wdziecznosc i zapewnienia o nieustajacej sympatii. (...) Studia Polskie w Sydney rozwijaja sie preznie, a gdyby ktos z panstwa mial jakies wolne pieniadze i nie wiedzial na co je wydac, proponuje zasilic kase Fundacji Studiow Polskich. (...) Fundacja wydaje pieniadze bardzo sensownie, miedzy innymi na stypendia dla mlodych zdolnych Polakow z kraju. (...) Podroz australijska miala miec jedna wielka zalete: miala trwac krotko. Piec tygodni. Pomyslalem wiec, ze zrezygnuje z kawalka spektaklu odbywajacego sie na polskiej scenie polityczno-spolecznej, ale bede mial za to przyjemnosci podroznicze i satysfakcje wynikajaca zwykle z kontaktow z zagranicznymi rodakami. Najbardziej denerwujaca rzecza w Australii jest slonce. Nie tylko dlatego, ze jest za duze, za silne, za gorace dla srodkowo- lekkopolnocno-Europejczyka, ale takze dlatego, ze przesuwa sie po niebie w odwrotna strone. Nigdy nie przypuszczalem, ze to moze miec takie znaczenie dla wspolczesnego czlowieka, wychowanego w cywilizacji co prawda socjalistycznej, niedorozwinietej, ale jednak juz odleglej od srodowiska naturalnego. Tymczasem okazalo sie, ze ten czlowiek (ja) reaguje troche jak pies podczas pelni ksiezyca, albo wszelka inna gadzina w czasie zacmienia slonca. Bylem poddenerwowany i zaniepokojony, cos mi sie nie zgadzalo, a instynkt pierwotny ostrzegal przed jakas monstrualna anomalia. Przez kilka dni nie moglem dociec, co to takiego, az wreszcie ze zdumieniem zauwazylem te dziwaczna przypadlosc slonca, ten odwrotny kierunek, wbrew naturze i wbrew doswiadczeniu calego zycia, i wreszcie odkrylem w tym zjawisku przyczyne zlego samopoczucia. Groza rozpoznana przestala byc zgroza. Moglem sie zajac innymi obserwacjami. To, ze Australia jest rajem na ziemi, a przynajmniej takie sprawia wrazenie na pierwszy rzut oka - na ogol wszyscy wiedza. Nie mam zamiaru podwazac tej opinii. W przepieknym pejzazu, w zyczliwym klimacie na obrzezach pustynnego kontynentu zyja sobie z dala od klopotow reszty swiata ludzie usmiechnieci, zdrowi i zamozni. Nie bardzo bogaci, ale wystarczajaco. Australia jest jedynym znanym mi krajem na swiecie, ktory urzeczywistnil to, co obiecywali komunisci: kazdy ma gdzie mieszkac, a prawie kazdy mieszka ladnie i wygodnie, kazdy jest najedzony, a kto chce, moze byc jeszcze i opity piwem do syta, nikt sie nie przepracowywuje, na ogol nikt nikomu nie zazdrosci, bo nie ma czego - nie widac nigdzie nedzy. Haslo narodowe: `No worries', czyli `nie ma zmartwien'. I rzeczywiscie nie ma, jesli mierzyc nasza skala. Czy ta sielanka potrwa jeszcze dlugo - nie wiadomo. Sa tacy, ktorzy przepowiadaja rychly koniec spokojnego dobrobytu, argumentujac, ze rezerwy sie wyczerpuja, a w wyscigu swiatowym rzadko sie zdarza, aby na czele utrzymali sie ci, ktorzy zatracili instynkt walki i odzwyczaili sie od ciezkiej harowy. Australia coraz bardziej odrywa sie od Wielkiej Brytanii, coraz bardziej czuje sie czescia rejonu Pacyfiku i coraz bardziej zaczynaja ja dotyczyc problemy panstwa, ktore tam wlasnie musi prosperowac na wlasny rachunek. Zycze jej dobrze, bo - znow nie bede ukrywal - bardzo Australie lubie. Dlaczego? Moze dlatego, ze nie rzuca bogactwem na kolana, moze dlatego, ze widok nieprzepracowujacych sie Australijczykow jest dla Polaka wychowanego w pseudosocjalizmie dziwnie bliski i znajomy, moze dlatego, ze obserwujac stare modele samochodow czlowiek mysli sobie radosnie, choc troche nieodpowiedzialnie, ze do poziomu Australii nie mamy moze tak daleko jak do innych krajow rozwinietych i rodzi sie cos na ksztalt sympatii, jak do kolezanki tez troche niedorozwinietej, czyli troszke podobnej do nas. (Podkreslam: troszke, bo staram sie nie zapominac o przepasci, jaka dzieli Australie i nasza zrujnowana Polske. To jest mniej wiecej tak, jakby jakies dziewcze wyjatkowej brzydoty czulo, ze cos je laczy z wicemiss swiata, bo przeciez wicemiss jest brzydsza od miss. Wiec jednak troszke blizsza). Aby przekonac sie, czy istotnie Australia jest krajem nieco mniej rozwinietym niz takie na przyklad Stany Zjednoczone, przeprowadzilem w kilku miastach australijskich Test Pedzla Do Golenia (TPDG). To moj prywatny test, ale prosze mi wierzyc, niezawodny. TPDG potwierdzil pierwsze obserwacje. Australia nie nadaza. We wszystkich miastach wyniki byly podobne: w duzych sklepach, zajmujacych sie sprzedaza najprostszych artykulow codziennego uzytku, nie ma najmniejszego klopotu z nabyciem pedzla do golenia, powiem wiecej, z reguly jest nawet kilka roznych do wyboru. Co swiadczy o pewnym zapoznieniu cywilizacyjnym. Na pomysl, zeby mierzyc rozwoj cywilizacyjny dostepnoscia pedzli do golenia wpadlem podczas mojej podrozy do USA. W tym niewatpliwie wysoko rozwinietym kraju, w kraju, w ktorym - jak powszechnie na swiecie sie sadzi - jest wszystko, pedzel do golenia okazuje sie nieslychanie trudno dostepnym towarem. Kto mi nie wierzy, niech sprawdzi w jakims "Osco", "Woolworth", czy "K-Mart". Niech tam sprobuje znalezc zwykly pedzel do golenia. Nie ma mowy! Komus, kto nigdy nie byl w Stanach Zjednoczonych, albo byl i nie zgubil pedzla przywiezionego z kraju, akapit powyzszy wydalby sie zapewne majaczeniem chorego umyslu, przejawem skrajnego antyamerykanizmu, idiotycznym dowcipem lub nieodpowiedzialna proba wyciagania wnioskow uogolniajacych z przypadkowego zdarzenia (`poszedl pan F. raz do sklepu, w ktorym akurat pedzli zabraklo, albo byly, ale on, gapa, nie znalazl i teraz opowiada bzdury'). I byc moze tak bylo w istocie. Wedle moich obserwacji jednak w USA, czyli w kraju, w ktorym nikt nie ma czasu i ochoty na czynnosci niepraktyczne, klienci juz dawno przeszli masowo na rozne kremy i pianki, ktorych mozna uzywac bez pedzla do golenia, wobec czego sklepy juz od dawna nie zawracaja sobie glowy niechodliwym towarem i nie trwonia nan cennej przestrzeni handlowej. Oczywiscie, ze jak sie ktos uprze, to pedzel w USA znajdzie, podobnie jak stara lokomotywe lub brakujace egzemplarze "Trybuny Ludu" sprzed kilkunastu lat. Ale nie w popularnym miejscu zakupow. Z Australii wyskoczylem sobie na tydzien do Nowej Zelandii. `Wyskoczylem sobie'. Ach, jak milo byc swiatowcem, ktory `sobie wyskakuje' na egzotyczna wyspe. O Nowej Zelandii wiadomo na ogol niewiele. Ja nie wiedzialem nic. Dla osob znajdujacych sie w podobnym stanie wiedzy informacje podstawowe: ludnosc - okolo trzech milionow, w tym oczywiscie Polacy, ktorych liczba starcza przecietnie popularnemu artyscie na dwa przedstawienia: jedno w Wellington (stolica), drugie w Auckland. Ponadto sa jeszcze Maorysi, czyli wyspiarze pochodzacy z innych rejonow Pacyfiku, ktorzy odkryli dwie wyspy nowozelandzkie znacznie wczesniej niz Europejczycy, ale potem dali sie wygryzc. (...) Podstawowe bogactwo: owce, ktore same sie odzywiaja, i najzdrowsza na swiecie zywnosc, ktora sama rosnie. Waluta: dolar nowozelandzki, ktora Narodowy Bank Polski gardzi. Niech gardzi. Wymienie sobie w innym kraju. Swiatowiec wszak jestem. Probka-symbol, czyli Nowa Zelandia w pigulce: na drodze prowadzacej do miedzynarodowego lotniska tablica ostrzegawcza nakazujaca kierowcom zwolnic (`slow down' po angielsku i obok `kia tupato' po maorysku), bo w tym miejscu przez jezdnie czesto przechodza pingwiny. A wiec nowoczesnosc plus egzotyka, plus obowiazkowa dwujezycznosc. Uklon w kierunku `brazowych wspolobywateli', ktorzy nie gesi i swoj jezyk maja. Ale nie separuja sie od bialych, wrecz przeciwnie, oba kolory bardzo sie juz zdazyly pomieszac. W N.Z. jest zupelnie inaczej pod tym wzgledem niz w Australii, gdzie Aborygeni stanowia grupe hermetyczna. Polak zdobywa sympatie Maorysa natychmiast, gdy tylko odczytuje glosno maoryskie napisy. Popisywalem sie tym zwiedzajac gorace zrodla i osade maoryska w miejscowosci Rotorua (tak sie czyta, jak sie pisze) i maoryska przewodniczka nie mogla sie nadziwic, skad ten jeden turysta posiadl sztuke odczytywania prawidlowego, calkowicie niedostepna dla Anglosasow, ktorzy absolutnie nie moga sobie z tym poradzic (...) Radosne przeczucia, ze moze kolebka ludow Pacyfiku znajduje sie nad Wisla, dosc szybko rozwial pewien srednio wyksztalcony tubylec i wyjasnil mi, ze angielski zapis fonetyczny, ktorym sie posluzono przy przelewaniu jezyka maoryskiego na papier, jest prawie taki sam jak u nas, tyle, ze Anglicy na codzien z niego nie korzystaja. My, Polacy natomiast, jestesmy - ze tak powiem - fonetyczniejsi z natury. Przy okazji mozna by z tego zdarzenia wysnuc wniosek, ze oto nastaly czasy, kiedy po swiecie zamiast ludzi tego godnych, jezdza zamozne niedouki (siebie mam na mysli). Maorysi sprzedaja sie bardzo umiejetnie. W skansenie Rotorua ogladalem z podziwem pokaz blyskawicznej produkcji stroju maoryskiego z dlugich, waskich lisci, pokaz o tyle ulatwiony, ze typowy stroj maoryski nie jest zbyt obfity. (...) Do obiadu w restauracji hotelowej przygrywala maoryska orkiestra tanczac i spiewajac jednoczesnie, i wszystkie te atrakcje byly pokazywane niezwykle sprawnie, z imponujaca precyzja i rutyna, jaka sie nabywa przegnawszy przez turystyczny tor przeszkod niejedna lawice turystow. W pewnej chwili zaczalem podziwiac bardziej kunszt demonstrowania niz same atrakcje i nie moglem sie opedzic od natretnej mysli, ze to wszystko jest podobne troche do Disneylandu (...). Podobne podejrzenia mialem co do Australii, tyle, ze dotyczyly calego kontynentu i bylo to jeszcze przed pierwsza wizyta. Poniewaz w polskiej telewizji mamy od dawna ogromna ilosc filmow australijskich, dosc szybko daje sie zauwazyc, ze akcja prawie kazdego z nich odbywa sie w jednej z kilku sztandarowych atrakcji turystycznych, lub ma te atrakcje w tle. Po kilku filmach czlowiek zna Blue Mountains jak wlasna kieszen i potrafi rozpoznac Ayers Rock w kazdym oswietleniu. Podejrzewa, ze wie juz o Australii wszystko, i dopiero jak sie tam znajdzie, widzi, ze jednak w tym pieknym kraju znalezc mozna znacznie wiecej do obejrzenia. Jest cos bardzo sympatycznego w poszukiwaniu wspolnoty historycznej bialych i `brazowych' Nowozelandczykow, w szacunku dla historii - nazwijmy ja - prekolumbijskiej, bo choc nie Kolumb odkryl Nowa Zelandie, to on przeciez zapoczatkowal okres wielkich wypraw, o czym zapewne do znudzenia czytaja Panstwo to tu, to tam, z okazji wiadomego piecsetlecia. Na antypodach zreszta kilka razy spotkalem sie z drwiacym pytaniem `kto kogo wlasciwie odkryl?' (szczegolnie dobitnie pytanie to postawiono w magazynie tajlandzkich linii lotniczych, ktorymi lecialem z Perth do Bangkoku) i z problemem, czy ten co gdzies przyplynal, koniecznie musi byc traktowany jako ktos wazniejszy od tego co juz tam byl. (...) Nowa Zelandia jest absolutnie niezwykla, poniewaz nie ma tam zadnych drapieznikow i podobno nie ma w ogole wezy. W jedno i drugie nie chcialem uwierzyc, ale wszyscy mnie zapewniali, ze to prawda. Najcharakterystyczniejsza rzecza w Nowej Zelandii sa jednak krany. Tu zwracam uwage drogich Czytelnikow, ze jestem podroznikiem, ktory posiada zmysl obserwacyjny niezwykle rozwiniety w kierunku odnotowywania spraw drobnych, ale stanowiacych czasem niezwykle wazny element zycia codziennego. No bo tu naprawde mozna dostac szalu, jezeli co chwila ma sie klopot z umyciem rak. Przytlaczajaca wiekszosc umywalni w Nowej Zelandii ma dwa krany: jeden do zimnej, drugi do goracej wody. Goraca leci naprawde goraca. Zeby umyc rece, koniecznie trzeba zmieszac ja z zimna. Nie mozna zmieszac tak, jak by to bylo najprosciej, troche ukropu i troche lodowatej puszczone przez jedna rurke, tylko trzeba zatkac umywalke korkiem, odkrecic oba krany, zakrecic, uzyc. Czlowiek z natury jest leniwy. Szczegolnie, jezeli jest przyzwyczajony do jednorurkowego komfortu. Odkreca wiec goraca, szybko mydli rece i stara sie je wyplukac w tym jednym jedynym momencie, kiedy leci jeszcze nie bardzo goraca (zawsze z czerwonego kranu leci najpierw przez jakis czas zimna, znamy to zjawisko), ale niestety, ona robi sie bardzo szybko coraz goretsza i plukanie konczy sie z reguly poparzeniem rak. Po kilku dniach czlowiek juz pokornie zatyka umywalke, miesza sobie goraca z zimna i tylko duma z rozzaleniem, dlaczego ci Anglicy tak sobie utrudniaja zycie? O ilez prosciej byloby z jedna rurka i dwoma kranami! Narzekam na Anglikow, bo to oni wprowadzili te mode. W Australii zreszta tez, z tym, ze Australijczycy odchodza od dwururkowosci z korkiem smielej niz Nowozelandczycy. Byc moze... - staram sie dociec, bo zrozumiec znaczy wybaczyc - byc moze chodzi tu przede wszystkim o oszczednosc wody? Bo w zatkanej umywalce zuzywa sie wody znacznie mniej. Ale za to mycie w mniejszym stopniu jest myciem. No i z pewnoscia nieoplacalne jest to napiecie nerwowe: co bedzie, jezeli korek gdzies sie zapodzieje. Bo korek to nie rurka! Rurki nikt nie zdemontuje, a korek, przedmiocik malenki, jednym ruchem mozna zwalic gdzies pod wanne czy w inny ciemny kat. Uczciwie powiem, ze tak bardzo sie nie denerwowalem, wiedzialem przeciez, ze wracam do kraju z przewaga umywalek dwukranowych jednorurkowych, z woda, ktorej daleko do ukropu, do umywalki spelniajacej obietnice kurka oznaczonego na czerwowo glownie przez dostarczanie letniej wody w kolorze czerwonym, do kraju, w ktorym dwururkowosc wywolujaca nieodzowna koniecznosc korka nigdy by sie nie przyjela, a gdyby ktos wprowadzil ja sila, to musialby korki umieszczac na grubych lancuchach przytwierdzonych solidnymi nitami do podlogi. Lub jeszcze lepiej, do stalowej konstrukcji budynku. Ale ten kraj tez ma swoje uroki. Podal Zbyszek Pasek _______________________________________________________________________ [z archiwow Poland-L] KACIK KULINARNY (II) ==================== (by the International Maitre D. Jack Walicki ) KAZDA OKAZJA DOBRA CZYLI THANKSGIVING ===================================== Nasi przyjeciele z Polski spedzili w zeszlym roku Swieto Dziekczynienia z nami tutaj i tak im sie to spodobalo, ze kilka dni temu sie dopytywali co i jak, bo chca tez i w Polsce. O nic niby nie chodzi, ale swieto sympatyczne, bo jeszcze nie doszczetnie skomercjalizowane; takze i jakies takie multi- albo i nawet a- religijne. Wiec wszystkich obejmuje i kazdy moze robic za dobroczynce (nawet jak jest parchem). Czego Wam z calego serca zycze i podsylam wyjatek z listu do znajomych na temat menu. Oczekuje od Was surowych korekt w zakresie kulinarnym, historycznym, obyczajowym itp itd. ----------------------------------------------------------------------- MENUE A LA CARTE ================ - indyk duzy (6-12kg), dobrze upieczony, - yams (slodkie ziemniaki - ohyzda...; ziemniaczki puree zamiast), do tego sosik. - obowiazkowo cranberry (brusznice) [wedlug mnie sa to zurawiny - M.B-cz] w postaci dzemu, galarety, calych owockow z sosie (mniam!). - tez i kukurydza (bo od tej sie zaczelo jak Indiany innostrancow odkarmialy); i inne roslinki. deser: placek z dyni (ohyzda!!! - lepiej szarlotka). winko czerwone do indyka - (ostatnio zamiast rumunskiego Premiat'a nabywam krzynke wloskiego Merlota firmy Tossterella). Oczywiscie prawdziwe konesery winiarskie powinny nabyc cos lepszego. Trochu wodeczki tez nie zawadzi. ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@univ-caen.fr) Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca) stale wspolpracuje: Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet) Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1992. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP, adres: (128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish. ____________________________koniec numeru 52____________________________