_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 27.11.1992.                                      nr 52
_______________________________________________________________________

W numerze:

          Mirek Bielewicz - Prawda o pierwszym Thanksgiving
Eric Behr i Jacek Walicki - Dziki Zachod
              Janusz Mika - Czy sa glupi profesorowie?
         Jacek Fedorowicz - Wasz czlowiek na Antypodach
            Jacek Walicki - Kacik kulinarny (II)
 ______________________________________________________________________

[Od red.] Dzisiejszy - swiateczny w Stanach Zjednoczonych - numer
"Spojrzen" otwiera moja okolicznosciowa anty-laurka. W nastepnym
artykule w dalszym ciagu trzymamy sie tematyki dotyczacej zycia
w Stanach Zjednoczonych, a mianowicie problemow zwiazanych z
posiadaniem broni palnej. No i w tym swiatecznym nastroju dwa lzejsze
materialy: felieton sarkastyczny i reportaz dobrotliwie satyryczny.

Milej lektury i smacznego `turka' zyczy

[M.B-cz]
_______________________________________________________________________

Mirek Bielewicz


                  PRAWDA O PIERWSZYM THANKSGIVING
                  ===============================

[Na podstawie artykulu Jamesa W. Loewena w "Monthly Review", listopad
1992]

Na pytanie `kiedy w kraju zwanym obecnie Stanami Zjednoczonymi pojawili
sie pierwsi osadnicy?' pada zazwyczaj odpowiedz, ze `w 1620 roku'.
Dzieje sie tak dlatego, ze ze slowem `osadnicy' kojarzy sie tradycja
wlasnie swieta `Thanksgiving', ktore po raz pierwszy obeszli
`Pielgrzymi' z Mayflower, osiadli nad Zatoka Plymouth, gdzie zalozyli
osade. Po przetrwaniu surowej zimy `nowoangielskiej', dzieki pomocy
Indian, ktorzy ich przezywili, a potem nauczyli uprawiac kukurydze,
lowic ryby i polowac, osadnicy przetrwali caly rok i zebrali pierwsze
wlasne plony. Wowczas na jesieni 1621 roku gubernator osadnikow z
Plymouth, William Bradford, oglosil dziekczynna proklamacje i od tego
wziela sie tradycja obchodzenia swieta Thanksgiving, czyli Swieta Plonow.

Za tym ogolnikowym opisem wydarzen, ktory maluje sielankowy obraz swieta
pojednania w duchu wspolnego dziedzictwa, kryja sie jednak zazwyczaj
przemilczane fakty. Historia `Pielgrzymow' w rodzaju bohaterskiego mitu
o malej grupce, przybylej na targanym przez sztormy angielskim statku,
dosc daleko odbiega od prozaicznych szczegolow rzeczywistych wydarzen.

Przede wszystkim pierwszymi osadnikami, ktorzy zaludnili Wschodnie
Wybrzeze byli Indianie przybyli tam 30 tys. lat przed Chrystusem w epoce
pre-Kolumbijskiej. Na dlugo przed `Pielgrzymami', a mianowicie latem
1526 r. przybyli do Ameryki Hiszpanie. Swiadectwem hiszpanskiego
osadnictwa sa na przyklad wszystkie prawie realia i zwyczaje zwiazane z
kultura kowbojska na zachodzie Stanow, takie jak konie, bydlo, owce,
swinie, czy w nazewnictwie: mustang, bronco [dziki, nieujezdzony kon],
rodeo, lariat [lasso] itd. `Pielgrzymow' wyprzedzili rowniez Holendrzy
przybyli do Albany w 1614 r. A nawet pierwsza kolonia brytyjska zostala
zalozona w Jamestown w Virginii w 1607 r., przed kolonia w Plymouth.

Legenda o Thanksgiving glosi, ze osadnictwo `Pielgrzymow' przebiegalo
bez zadnych przeszkod. Okazuje sie, ze okolicznoscia nadzwyczajnie
sprzyjajaca temu osadnictwu stala sie zaraza `Czarnej Smierci', ktora
byla niewatpliwie najgorsza plaga w dziejach ludzkosci. W ciagu trzech
lat zginelo od niej 30 procent ludnosci w calej Europie.

Z wielu roznych powodow, miedzy innymi wskutek migracji do Ameryki przez
oczyszczajace z mikrobow pola lodowe Alaski, dzieki lepszej higienie,
oraz wskutek braku trzody chlewnej w gospodarstwie, Amerykanie przed
Kolumbem byli rasa nadzwyczajnie zdrowych ludzi. Jak na ironie nie mieli
w swoich organizmach odpornosci na choroby wieku dzieciecego
przywleczone przez Europejczykow i Afrykanczykow. W roku 1617, tuz przed
przybyciem `Pielgrzymow' w Nowej Anglii na czarna ospe zmarlo 90 do 96
procent miejscowej ludnosci. W ciagu nastepnych pietnastu lat epidemie
m.in. wietrznej ospy dopelnily dziela i praktycznie tereny te zostaly
wyludnione i jak gdyby czekaly na nowych osadnikow.

Podobny proces zasiedlenia Chin, Indii, Indonezji, Japonii i wiekszosci
Afryki byl niemozliwy z powodu zbyt wielkiej liczby rodzimych
mieszkancow. Co prawda przewaga militarna i organizacyjna Europejczykow
umozliwila im w koncu podboj ekonomiczny i tamtych krajow, ale do
zaludnienia nigdy nie doszlo, gdyz nie dopomogla temu zadna zaraza, jak
to sie stalo wlasnie w Ameryce.

Legenda glosi rowniez, iz `Pielgrzymi' zamierzali pierwotnie udac sie do
Virginii, gdzie mieszkali juz osadnicy brytyjscy, ale, wedlug jednych
przekazow gwaltowne sztormy zmienily kurs statku, wedlug innych
przekazow zostal popelniony blad nawigacyjny. Wedlug historyka George'a
Willisona przywodcy `Pielgrzymow' nigdy nie zamierzali osiedlic sie w
Virginii, gdyz chcieli byc jak najdalej od kontroli Kosciola
Anglikanskiego, przed ktora najpierw uciekli do Holandii. Istnieja tez
przypuszczenia, ze na `Mayflower' powstal bunt i wyladowano w pospiechu
w Nowej Anglii, a dokladniej w Massachusetts. W swietle roznych
interpretacji przebiegu samego ladowania podrecznikowa opowiesc o tym,
ze grupa nieskazitelnych `Pielgrzymow' polozyla fundamenty amerykanskiej
demokracji, ze po raz pierwszy w historii ludzkosci grupa ludzi
swiadomie utworzyla demokratyczny rzad tam, gdzie on nigdy nie istnial,
wydaje sie byc tylko bogojczyznianym stereotypem.

No i jeszcze jeden schemat myslowy, a mianowicie ze osiedlenie sie
nastapilo z Boska pomoca. Otoz `Pielgrzymi' wybrali Plymouth dla jego
wykarczowanych pol, swiezo zasianej na nich kukurydzy oraz strumienia
czystej wody splywajacej do zatoki. Kolonisci zagarniali po kolei
opustoszale od Indian pola kukurydzy, od ktorych wziely sie potem nazwy
miast: Marshfield, Springfield, Deerfield. Dokadkolwiek sie udawali `z
Boska pomoca' znajdywali ziarno kukurydzy, worki fasoli, luki
mysliwskie, misy, tace i naczynia.

W ksiazce "Land of Promise" znajdujemy archetypiczny wizerunek Indianina
Squanto, ktory: `Nauczyl sie jezyka od rybakow angielskich
przyplywajacych na wody Nowej Anglii kazdego lata. Uczyl `Pielgrzymow',
jak sadzic kukurydze, kilka odmian dyni. Czy drobna garstka osadnikow
przetrwalaby bez pomocy Squanto? Trudno powiedziec. Jednakze na jesieni
1621 r. kolonisci i Indianie zasiedli na kilka dni przy uczcie
dziekczynienia Bogu (pozniej okreslanego jako pierwsze swieto
Thanksgiving)'.

A jakie inforamcje o Squanto ta ksiazka pomija? Przede wszystkim, jak
sie on nauczyl angielskiego. W roku 1605, jako chlopiec, wraz z czterema
innymi czlonkami plemienia Penobscot zostal najprawdopodobniej porwany
przez brytyjskiego kapitana i wywieziony do Anglii. Tam spedzil
dziewiec lat, dwa jako robotnik u kupca w Plymouth, ktory pozniej bral
udzial w finansowaniu wyprawy `Mayflower'. Wreszcie kupiec pomogl mu
wrocic z powrotem do Massachusetts. Jednakze po mniej niz roku brytyjski
lowca niewolnikow znow go porwal wraz z kilkudziesiecioma innymi
Indianami i sprzedal jako niewolnikow komus z Malagi w Hiszpanii.
Squanto uciekl z niewoli, dostal sie jakos do Anglii i w 1619 roku
namowil pewnego kapitana statku, zeby zabral go na wyprawe na Cape Cod.

Odyseja Squanto pointuje rowniez w jakis sposob plage czarnej ospy.
Mianowicie wrociwszy do rodzinnej wioski nie zastal nikogo przy zyciu
ani z rodziny ani sposrod znajomych. Byl jedynym czlonkiem swojej
spolecznosci pozostalym przy zyciu. Nic wiec dziwnego, ze w takiej
sytuacji przystal do `Pielgrzymow'.

Popularna tradycja swieta Thanksgiving jest pelna ambarasujacych faktow.
`Pielgrzymi' wcale nie przyniesli rodzimym mieszkancom Ameryki tej
tradycji; Indianie zamieszkujacy na wschodzie Stanow obchodzili jesienne
ceremonie zniwne od stuleci. Amerykanskie nowozytne obchody datuja sie
od roku 1863, a `Pielgrzymi' zostali wlaczeni do tej tradycji dopiero w
latach 90tych XIX wieku; a do lat 70tych wieku XIX nikt ich jeszcze nie
nazywal `Pielgrzymami'. Plymouth Rock uzyskala swoj ikonograficzny
status dopiero w XIX wieku, kiedy jacys przedsiebiorczy mieszkancy tego
miasta przetransportowali te skale blizej wody, aby polozenie tej skaly
jako `swietej ziemi', ktorej dotkneli pierwsi `Pielgrzymi', wydawalo sie
bardziej wiarygodne. Skala stala sie swiatynia, Ugoda Mayflower -
swietym tekstem, a amerykanskie podreczniki historii pelnia funkcje
analogiczna do ksiazeczki do nabozenstwa, ktora uczy nas podstaw
obywatelskiej religijnosci swieta Thanksgiving.

Indianie znalezli sie na marginesie tego zeswiecczonego rytualu.
Archetypiczny obraz pierwszego Thanksgiving przedstawia uginajace sie od
jadla stoly w lesie, a za nimi poubieranych w wykrochmalona odziez
`Pielgrzymow' oraz prawie nagich Indian, ich gosci. W szkolach dzieci
otrzymuja takie obrazki z podpisem: `Podano do jedzenia dynie, indyki,
kukurydze oraz squash. Indianie nigdy czegos takiego nie widzieli!'
Kiedy syn amerykanskiego pisarza Indianina Michaela Dorrisa przyniosl
taka informacja ze szkoly do domu, znakomity autor powiedzial: `Czegos
takiego ``Pielgrzymi'' nigdy nie widzieli, poniewaz wszystkie wymienione
potrawy sa rodzimie amerykanskie i zostaly sporzadzone przez Indian z
lokalnego plemienia.'

Nie chodzi tu o podkreslenie wylacznie zlych rzeczy. Zwrocic jednak
nalezy uwage i na nie, poniewaz oficjalne opisy wywoluja dziwnie
nienaturalne wrazenie. Odwaga `Pielgrzymow' przybywajacych pozna
jesienia na nieznany dla nich kontytnent byla nadzwyczajna. W ciagu
pierwszego roku, podobnie jak i Indianie, bardzo chorowali. Polowa z
nich zmarla. `Pielgrzymi' nie przywlekli ze soba zadnej zarazy i
podobnie jak Indianie byli zaskoczeni jej rozmiarami. Tak wiec antidotum
na wylacznie pozytywny obraz historii nie jest negatywny jej obraz, lecz
prawdziwy.

Ze wzgledu na to, ze Thanksgiving ma swoje zrodla zarowno w kulturze
angielskiej jak i indianskiej, i poniewaz obchodzenie tego swieta ma w
sobie elementy wspolpracy miedzyrasowej, istnieje szansa, ze obchodzic
sie je bedzie w atmosferze tolerancji i wzajemnego zrozumienia. Nacisk,
jaki sie kladzie na potrawy pochodzenia indianskiego, moze uswiadomi
swiatu, ze Indianie amerykanscy rozwineli uprawe roslin stanowiacych
pozywienie polowy swiata. Wklad Indian w zycie spoleczne i np. sportowe
wymaga jeszcze uznania.

Mity powstania czegos nie pojawiaja sie latwo. Gloryfikowanie
`Pielgrzymow' moze okazac sie niebezpieczne na dluzsza mete.
Anglocentryzm nie najlepiej wplywa na rozwoj stosunkow spolecznych w
nowoczesnym kraju. Prawdy historycznej za zadna cene nie mozna
przeinaczac.

                                     Mirek Bielewicz

_______________________________________________________________________

Eric Behr 
Jacek Walicki 


                             DZIKI ZACHOD
                             ============


USA jest na pierwszym miejscu wsrod szesnastu najbardziej
uprzemyslowionych panstw w ilosci przestepstw popelnionych przy pomocy
broni palnej. Rocznie ginie od kuli ponad dwadziescia tysiecy ludzi.

Wystarczy wlaczyc telewizor i poogladac wiadomosci. Codziennie widac w
technikolorze plame krwi na asfalcie, czasem cialo przykryte biala
plachta; strzela sie z aut i do aut w Kalifornii i na Florydzie. Skoro
duzo ludzi popelnia przestepstwa przy uzyciu broni, to aby problem
rozwiazac, trzeba kontrolowac (ostro) jej posiadanie. Tak przynajmniej
argumentuje wielu ludzi - i przyznam, ze zanim zaczalem sie interesowac
faktami, a nie tylko migawkami z TV, tez tak uwazalem.

Ponizszy tekst to skrot dialogu pomiedzy mna (JSW) i Erykiem Behrem
(EJB). Eryk zmusil mnie do poszperania w zrodlach i modyfikacji mojego
stanowiska.

Postanowilismy przyniesc nasza dyskusje do "Spojrzen" bowiem obaj
uwazamy, ze problem odnosi sie do Polski. Nie dlatego, ze kazdego dnia
ktos jest postrzelony w Polsce (przynajmniej jeszcze nie). A dlatego,
ze obaj doszlismy do konkluzji, ze epidemia przestepstw nie sprowadza
sie do liczby gwintowek w obiegu, ale jest bardzo mocno zwiazana z tym
jak (nie) funkcjonuja zwiazki rodzinne, grupowe i spoleczne. Zwlaszcza
pod cisnieniem mlodego, krwiozerczego kapitalizmu.

Zaczelo sie od tego, ze ja, w liberalnym odruchu warunkowym, napisalem,
ze gdyby nie bylo w obiegu stu milionow sztuk broni palnej, to moze nie
ginelo by rocznie tyle tysiecy ludzi. Eryk poddal te korelacje w
watpliwosc:

     `Liberalowie w USA gotowi sa oddac swoj zywot w obronie prawa
     nieroba do zapomogi, albo strazakow do strajku, ale prawo do
     posiadania broni uwazaja za marginalne, za przejezyczenie autorow
     konstytucji. Zdaniem liberalow prawo to zostalo de facto anulowane
     przez dramatyczny wzrost przestepczosci, i przez ``wyzsze dobro
     spoleczne''.  Wiekszosc z nich nie wyobraza sobie, dlaczego ktos
     moglby chciec posiadac bron palna, bo sami takiej potrzeby nie
     odczuwaja; ergo ograniczenia przez nich proponowane uwazaja za
     trywialne w porownaniu z korzysciami z nich plynacymi.

     Moja argumentacja ma dwie czesci. Po pierwsze: widze w tym
     podejsciu hipokryzje i niebezpieczny precedens, w ktorym jedna
     grupa decyduje wedlug swojego widzimisie za druga, co powinno byc
     wazne w konstytucji, a co nie.

     Po drugie: jestem przekonany, ze ograniczenia w  posiadaniu i
     zakupie broni palnej nie przyniosa zadnych statystycznie
     znamiennych korzysci'.

Przycisniety do muru napisalem:


(JSW) ... Z dubeltowki - bum, bum, bum!
---------------------------------------

Zyjemy w gwaltownej Ameryce. Trup sie sciele gesto. 400 morderstw z
broni palnej rocznie w Chicago, Detroit, Nowym Jorku. Rownoczesnie
Hugon w Pn.Karolinie, ja w Kolorado, i pewnie dobrych kilkadziesiat
milionow domostw zyje calkiem spokojnie, przy otwartych drzwiach, bez
specjalnego strachu. Wiec gdzie prawda?

Czy rzeczywiscie druga poprawka do Konstytucji gwarantujaca prawo do
posiadania broni jest przyczyna tego, ze ginie w Stanach 20 tysiecy osob
rocznie? Nawet konserwatywny dziennikarz George Will jest przekonany,
ze tak i namawia do zmiany tego anachronicznego prawa [1].

Dane z Wielkiej Brytanii sa ciekawe, ale do pewnego stopnia anegdotyczne
[3]. Przed 1920 rokiem nie istnialy zadne ograniczenia w kupnie i
posiadaniu broni palnej. W dwoch okresach 1911-13 i 1915-17 ilosc
przestepstw popelnionych z bronia wynosila odpowiednio, 45 i 15
przypadkow rocznie. Skoro ilosc przestepstw spadala, to dlaczego
wprowadzono dosyc drakonskie ograniczenia w 1920r (Firearms Act)?
Odpowiedz jest nieco zaskakujaca. Z obawy przed "bolszewicka
rewolucja". Skalkulowano, ze wojsko nie bedzie w stanie utrzymac
porzadku w kraju w przypadku ogolnego `powstania'. (NRA wykorzystuje
ten fakt trabiac, ze wolnosc polega na posiadaniu spluwy pod poduszka.)

Co jest istotne w danych z Wlk. Brytanii, to to, ze ilosc przestepstw z
uzyciem broni nie spadla po wprowadzeniu Aktu z 1920 roku i utrzymala
sie na tym samym poziomie az do lat 60-tych, kiedy to zaczela rosnac
dosyc gwaltownie. Dlaczego akurat w latach 60-tych? I w Stanach tez?
Mozna by pewnie zaczac snuc ciekawe pseudo-soc-teorie na temat
zageszczenia, zaludnienia, rozwarstwienia, czernienia itp itd... Moze
wlasnie procesy spoleczne sa odpowiedzialne za wzrost ilosci
przestepstw, a dostepnosc broni jest elementem ulatwiajacym. Moze tak,
moze nie.

Dr. Gary Kleck jest uwazany za specjaliste w dziedzinie kryminologii
uzycia broni w USA. Jest czlonkiem ACLU, Amnesty Intl. i Common Cause.
Te dane przytacza sie zazwyczaj, aby udowodnic, ze autor jest rzetelny,
bo choc liberal to konkluzje ma raczej konserwatywne.  (Ja tez naleze do
ACLU, wiec moze i uwierzycie w to, co pisze tutaj 8-).)

Kleck pisze [2], ze analiza dynamiki uzycia broni (czynnego i biernego)
jest trudna, bo trudno odzielic elementy ataku i obrony. Jest to tez
jeden z argumentow NRA - ze jak ludzie maja bron, to sie moga obronic
przed tymi, co maja bron etc...

Oto, w duzym skrocie, dane Klecka.

1. Poziom ogolnej dostepnosci i posiadania broni nie ma wyraznego
efektu na stopien morderstw, gwaltow, wlaman i napadow. Charakter
napadow jest jednak zalezny od posiadania broni.

2. Stopien dostepnosci broni nie ma wplywu na poziom samobojstw.

3. Obszary kraju (USA), w ktorych jest wiecej broni palnej, nie maja
proporcjonalnie wiekszej ilosci przestepstw.

4. Wypadki z bronia sa statystycznie bardzo rzadkie i nie sa zwiazane z
poziomem dostepnosci i posiadania broni.

Stwierdziwszy to, Kleck jednak proponuje ograniczona kontrole posiadania
i uzycia broni. Argumentuje to tym, ze bron palna jest `bardzo'
smiercionosna. I podczas gdy fakt posiadania broni w duzej populacji
nie wydaje sie miec wplywu na poziom przestepstw, to jednak `gun
ownership among high-risk subsets of the population may increase the
frequency or seriousness of violent incidents'.

Kleck proponuje zatem kontrole, licencjonowanie zakupu posiadania broni
przez skazanych kryminalistow itp ludzi z kryminalna przeszloscia.
Wymaga to aktywnego systemu policyjnego nastawionego na kontrole broni
palnej wsrod specyficznej populacji (kryminogennej).

System podobny do proponowanego przez Klecka dziala w Oregonie. Wydaje
sie dzialac zgodnie z przewidywaniami Klecka. Np. na 30,233 sprzedazy
pistoletow (hand guns) odmowiono sprzedazy 4,428 osobom z powodu
kryminalnej przeszlosci (15%). System jest kosztowny i pracochlonny
[4].

Wniosek: Mozna chyba pogodzic prawo i chec do posiadania broni przez
`normalnych' obywateli z redukcja przestepstw poprzez kontrole sprzadazy
broni kryminogennym jednostkom. Oczywiscie istnieje calkiem realne
niebezpieczenstwo gwalcenia swobod obywatelskich w tym procesie. Ale to
juz inna dyskusja.


EJB: No wiec jak to jest z tymi swobodami?
------------------------------------------

`Nie, Jacku, to wlasnie nie jest inna dyskusja! Juz kiedys pisalem, ze
licencja na bron powinna byc czyms podobnym do prawa jazdy. Tak jak za
wypadek po pijanemu traci sie je, a przy slabym wzroku nie odnawia, tak
czlowiek skazany za przestepstwo, przy ktorym uzyl broni palnej, albo
ktos ciezko chory psychicznie, nie powinien dostawac zezwolenia na bron.
Ale przestepstwo przestepstwu nierowne. Tu nie zgadzam sie z Kleckiem,
ktory pakuje wszystkich do jednego worka.

Przed wydaniem Firearms Owner ID policja w Illinois sprawdza, czy nie
bylo sie karanym itp. FOID dostaje sie tu raz na 4 lata. Mozna z ta
karta wejsc do sklepu i kupic spluwe. Ale w niektorych miastach nie
wolno miec broni krotkiej (bo latwo schowac), albo w ogole zadnej, bez
ekstra-super zezwolenia.

Wiec jak na ``zagwarantowane konstytucyjnie prawo'', to calkiem ostre
przepisy, prawda? A w takim razie dlaczego w Cabrini Green w Chicago
kazdy petak z gangu i kazdy dorosly bandyta ma spluwe?

Jesli serio mamy zamiar ograniczyc przestepstwa, to badzmy tez gotowi:
(a) zabronic posiadania broni prywatnym osobom, z bardzo nielicznymi
wyjatkami: straznicy, prywatni detektywi itp; (b) wprowadzic drakonskie
kary za posiadanie broni; (c) kazda znaleziona bron niszczyc;
(d) wprowadzic scisla kontrole tego, co fabryki broni produkuja, i ile i
gdzie sprzedaja: wojsku, policji, zarejestrowanym mysliwym, itp;
(e) postawic na kazdym rogu policjanta, zeby bandytow lapac na goracym
uczynku, zanim schowaja gdzies swoja nielegalna spluwe; (f) kazdemu
upowaznionemu do posiadania broni kazac meldowac sie z nia na posterunku
co 2 miesiace, zeby udowodnil, ze jeszcze bron ma; (g) rejestrowac
nabywcow tokarek, frezarek, sprezynek i saletry, i robic im naloty co
jakis czas, bo bron palna jest nadspodziewanie latwo zrobic w nawet
prymitywnych warunkach; (h) poczekac ok. 20 lat, az wylapie sie juz te
miliony strzelb i pistoletow, ktore ludzie teraz maja...  Owszem,
przesadzam, ale niewiele.'

(JSW) Zastanawiam sie, jak to wszystko sie ma do Polski.

Na to (EJB) wyjasnia:


Wszystkiemu winne rozwydrzone bachory
-------------------------------------
(a raczej ich rozwydrzeni Rodzice...)
-------------------------------------

`Tak dramatycznie przyspieszona metamorfoza z jednego stadium w inne
zawsze chyba wyolbrzymia negatywne zjawiska. To, co nazywamy
odpowiedzialnym i madrym zachowaniem (jednostek albo spoleczenstw), jest
z reguly wynikiem dlugiego i mozolnego przezwyciezania ``entropii
socjalnej''; zachowania ``antyspoleczne'' i niszczycielskie sa przejawem
pojscia po najmniejszej linii oporu. Przy naglej transformacji nie ma
po prostu czasu na zdobywanie doswiadczen i drobne korekty kursu.

Nawet mi sie takie Einsteinowskie zakrzywienie continuum zachowan
ludzkich skojarzylo jako model; cos jak przescieradlo z ``lejkami''
morderstw, kradziezy, itp, i czlowiek jest kulka toczaca sie w poblizu.
[...] Piszesz, ze byc moze ``...procesy spoleczne sa odpowiedzialne za
wzrost ilosci przestepstw, a dostepnosc broni jest elementem
ulatwiajacym. Moze tak, moze nie.''  Nie mam zadnych dowodow, ale jestem
swiecie przekonany, ze tak.

Zaraz sie ze mnie wszyscy usmiejecie: uwazam, ze "family values" to
niezmiernie istotny problem. Kampania republikanska zredukowala to
zagadnienie do wyswiechtanego sloganu wywolujacego juz tylko usmiech.
Sprowadzono to do pytan ``czy homoseksualisci moga zakladac rodziny'',
zapominajac o krytycznej kwestii kontaktu z dzieckiem i jego wychowania
na porzadnego czlowieka. A niewiele slyszy sie o tym, ze dzieci nie
powinny spedzac srednio 5 godzin dziennie przed TV, ogladajac za mlodu
"Ninja Turtles", a nieco pozniej "Basic Instinct" albo "Rambo XIV".
Widze wszedzie obojetnosc rodzicow na to, co robia ich dzieci.

Wedlug mnie, kluczem jest wychowanie mlodego pokolenia w przekonaniu o
tym, ze zycie jest najbardziej drogocenna wartoscia, i - moze przede
wszystkim - powrot do staromodnej idei, ze kazdy ponosi
odpowiedzialnosc za swoje czyny, i w duzej mierze odpowiedzialny jest
tez za to, jak wyglada jego byt. Martwi mnie, ze istotne fragmenty
ideologii liberalnej kloca sie z ta ostatnia teza.'

-----
[1] G. Will, "Repeal Second Amendment and Save Lives",
     Newsweek Editorial, 1986.

[2] G. Kleck, "Point Blank: Guns and Violence in America", Social
     Institutions and Social Change Series, Aldine De Gruyer, NY, 1991.

[3] J. A. Stevenson, "Firearms Legislation in Great Britain".

[4] 1990 Study of Retail Firearms Sales and Concealed Handgun Licensing
     in Oregon.

_______________________________________________________________________


Janusz Mika (JAM) 


              Z CYKLU "OSKARZENIA I KALUMNIE"

                 CZY SA GLUPI PROFESOROWIE?
                 ==========================


Systemy komunistyczne upadly juz prawie wszedzie (staramy sie jakos nie
pamietac, ze w dalszym ciagu bez mala jedna czwarta ludzkosci wciaz
zyje w tym systemie) i pytanie, dlaczego komunizm sie nie sprawdzil,
nie wydaje nam sie teraz zbyt wazne. Pamietajac znana definicje radia
Erewan, ze komunizm to zwyciestwo pieknej idei nad zdrowym rozsadkiem,
stwierdzamy po prostu, ze zdrowy rozsadek, po raz kolejny w historii
ludzkosci, ostatecznie jednak zwyciezyl. Ale w pierwszych latach po
wojnie, kiedy to pod oslona sowieckich (dawniej mowilo sie radzieckich)
czolgow wprowadzano w Polsce komunizm (wowczas zwany socjalizmem),
przeciwnicy tego systemu, a byli nimi wszyscy prawie Polacy, szukali
argumentow bardziej przekonujacych niz to, ze jest on po prostu
sprzeczny ze zdrowym rozsadkiem. Jedna z najczesciej wymienianych
przyczyn, dla ktorych caly eksperyment mial sie nie powiesc, bylo to, ze
owczesna Polska rzadzili dyletanci. Pierwszym sekretarzem partii byl
slusarz, Panstwowymi Gospodarstwami Rolnymi kierowali piekarze lub
szewcy, a fabrykami robotnicy rolni. Na kazdym plocie mozna bylo
wyczytac, ze to nie matura, lecz chec szczera, jest gwarancja tzw.
awansu spolecznego.

Zgodnie z przewidywaniami system istotnie nie dzialal tak, jak tego
chcialy teorie marksistowskie, w miare jednak uplywu lat coraz bardziej
bylo widac, ze przyczyny niepowodzen sa znacznie glebsze niz brak
wyksztalcenia u rzadzacych. Juz pod koniec lat piecdziesiatych zaczelo
pojawiac sie we wladzach pokolenie zetempowcow z literkami mgr lub mgr
inz. przy nazwiskach. Rowniez stara kadra zaczela sie gwaltownie
douczac, przynajmniej na papierze. W tym okresie odbyla sie zapewne
rozmowa telefoniczna: `Towarzyszu Rektorze, na ktorym to ja jestem
roku? - Na drugim, Towarzyszu Sekretarzu. - Co, dopiero na drugim?
Marnie sie jakos staracie.' Pozniej w miare jak poziom wyksztalcenia
Polakow wzrastal, w Komitecie Centralnym i w rzadzie zaczeli sie
masowo pojawiac profesorowie i to nie tylko marksizmu lub nauk
politycznych. Profesorowie rowniez nie pomogli, a nawet to wlasnie oni
w przymierzu z dziennikarzami doprowadzili system komunistyczny w
Polsce do ostatecznego upadku. Dla wielu jest to zjawisko calkiem
niezrozumiale. Nie moga pojac, dlaczego tacy madrzy ludzie jak
profesorowie nie zdolali uchronic Polski przed katastrofa ekonomiczna,
ktora z kolei spowodowala katastrofe polityczna. Nie miejmy bowiem
zludzen i nie wyobrazajmy sobie, ze komunisci oddali wladze z pobudek
patriotycznych lub altruistycznych. Zdecydowala sytuacja gospodarcza
w kraju i oczywiscie to, co zaczelo sie dziac u Wielkiego Brata, zreszta
rowniez na tle gospodarczym i takze przy czynnym udziale profesorow czy
tez akademikow.

Moj przyjaciel uwaza, ze w tym wszystkim nie ma nic dziwnego. Po
otrzymaniu nominacji profesorskiej zwykl byl szokowac swoich przyjaciol
i blizszych znajomych twierdzac, ze procent glupcow wsrod profesorow
jest mniej wiecej taki sam, jak w calej populacji. Oczywiscie nikt tego
nie bral powaznie, przeciez, jak to wykazywaly rozmaite ankiety, zawod
profesora uniwersytetu cieszyl sie u nas najwiekszym prestizem
spolecznym. Nie chce twierdzic, ze moj przyjaciel mial racje, ale nie
ulega chyba watpliwosci, ze madrosc nie jest prosta kombinacja wiedzy i
inteligencji. Wszyscy sie pewnie zgodza, ze profesorowie maja zwykle
spora wiedze i to nie tylko w swojej wlasnej dziedzinie. Z ich
inteligencja tez jest chyba nienajgorzej. Wspinanie sie po szczeblach
kariery naukowej wymaga sporego przeciez sprytu, a w dzisiejszych
czasach sama wiedza nie wystarcza, trzeba jeszcze umiec ja sprzedac.
Zreszta moze zawsze tak bylo. Wracajac do madrosci profesorow, to
pozostawiam Czytelnikom rozstrzygniecie tego, czy moj przyjaciel mial
racje czy tez nie, ale chcac ulatwic im decyzje, niczego oczywiscie nie
sugerujac, chcialbym opisac malo chyba znany epizod z historii filozofii
i matematyki, przytoczony przed laty przez Martina Gardnera w jego
slynnym kaciku matematycznym w "Scientific American".

Tomasz Hobbes byl jednym z najwiekszych filozofow swoich czasow. Jak
pisze Wladyslaw Tatarkiewicz w "Historii filozofii", dazyl on do
stworzenia racjonalnego systemu filozofii, stosujac metode dedukcyjna do
jego wyprowadzenia. O jego znaczeniu w filozofii swiadczy fakt, ze w
250. rocznice jego smierci w 1929 roku utworzono miedzynarodowa
Societas Hobbesiana, ktorej celem bylo zapewne rozwijanie jego mysli
filozoficznej. Hobbes zyl dlugo, pod koniec zycia nie zajmujac sie
juz filozofia, a dzialalnoscia literacka i matematyka. Wlasnie o tej
matematyce chcialbym napisac pare slow.

Hobbes nigdy nie studiowal matematyki, ale w wieku 40 lat przeczytal
"Elementy" Euklidesa i zakochal sie w geometrii, ktora od tej pory stala
sie jego prawdziwa pasja. Po 27 latach opublikowal po lacinie ksiazke
na temat geometrii pod tytulem " De corpore ", w ktorej podal
rozwiazanie problemu kwadratury kola. Jest to jedno z trzech slynnych
zadan starozytnosci, pozostale dwa to trysekcja kata i podwojenie
szescianu. Przypominam, ze kwadratura kola polega na konstrukcji
kwadratu o powierzchni dokladnie rownej powierzchni danego kola, przy
uzyciu jedynie cyrkla i linijki bez podzialki. Dzis znamy dowod, ze
zadne z trzech wielkich zadan nie jest rozwiazalne, ale juz w czasach
Hobbesa matematycy byli bardzo podejrzliwi w stosunku do rozwiazywaczy,
zawsze znajdujac blad w rozumowaniu, lub stwierdzajac niezrozumienie
warunkow zadania. Tak bylo i w wypadku Hobbesa, czego mu nie omieszkal
wytknac zyjacy wspolczesnie wybitny matematyk angielski John Wallis w
napisanym przez siebie pamflecie.

Znakomity filozof nie zrozumial ani slowa z tego, co mial do powiedzenia
o jego kwadraturze kola Wallis i w odpowiedzi przetlumaczyl swoja
ksiazke na angielski, dolaczajac do niej tekst pod tytulem: "Six
Lessons to the Professors of Mathematics".  Wallis odpowiedzial
pamfletem: "Due Correction for Mr. Hobbes in School Discipline for not
saying his Lessons right". No i zaczelo sie. Przez blisko 25 lat (Hobbes
zyl dlugo i umarl w wieku 91 lat, do konca swoich dni zachowujac
zdolnosc jesli nie do logicznego myslenia, to przynajmniej do pisania)
dwaj uczeni publikowali kolejne pamflety obrzucajac sie wzajemnie
oskarzeniami i kalumniami. Jeden z nich z uporem dostarczal coraz to
nowych rozwiazan problemu kwadratury kola (w sumie okolo dziesieciu),
a takze rozwiazan dwu pozostalych wielkich problemow starozytnosci, a
drugi z podobnym uporem wskazywal na bledy w rozumowaniu przeciwnika.

Hobbes umarl do konca przekonany, ze profesjonalni matematycy z Wallisem
na czele to gromada zadufanych w sobie nieukow. Byl, jak sie wydaje,
klasycznym przykladem czlowieka o wielkim umysle, ktory wkraczajac na
obcy sobie teren, traci zdrowy rozsadek i staje sie zwyczajnym
maniakiem. Uznanie, jakim cieszy sie w swojej wlasnej dziedzinie,
pozbawia go chocby odrobiny samokrytycyzmu i zadne argumenty nie
trafiaja do jego fanatycznego umyslu. Czy profesor Hobbes byl
czlowiekiem madrym? Pytanie to pozostawiam bez odpowiedzi.

                                               JAM
_______________________________________________________________________

Jacek Fedorowicz


                   WASZ CZLOWIEK NA ANTYPODACH
                   ===========================

[Nowy Dziennik, 21.05.1992]

Pojechalem do Australii.

Poniewaz zdarzylo sie to juz po raz drugi, moge powiedziec, ze
tradycyjnie polecialem do Australii na tradycyjne zaproszenie Studiow
Polskich Uniwersytetu Macquarie w Sydney, ktoremu wyrazam w tym miejscu
swa wdziecznosc i zapewnienia o nieustajacej sympatii. (...) Studia
Polskie w Sydney rozwijaja sie preznie, a gdyby ktos z panstwa mial
jakies wolne pieniadze i nie wiedzial na co je wydac, proponuje zasilic
kase Fundacji Studiow Polskich. (...) Fundacja wydaje pieniadze bardzo
sensownie, miedzy innymi na stypendia dla mlodych zdolnych Polakow z
kraju. (...)

Podroz australijska miala miec jedna wielka zalete: miala trwac krotko.
Piec tygodni. Pomyslalem wiec, ze zrezygnuje z kawalka spektaklu
odbywajacego sie na polskiej scenie polityczno-spolecznej, ale bede
mial za to przyjemnosci podroznicze i satysfakcje wynikajaca zwykle z
kontaktow z zagranicznymi rodakami.

Najbardziej denerwujaca rzecza w Australii jest slonce. Nie tylko
dlatego, ze jest za duze, za silne, za gorace dla srodkowo-
lekkopolnocno-Europejczyka, ale takze dlatego, ze przesuwa sie po niebie
w odwrotna strone. Nigdy nie przypuszczalem, ze to moze miec takie
znaczenie dla wspolczesnego czlowieka, wychowanego w cywilizacji co
prawda socjalistycznej, niedorozwinietej, ale jednak juz odleglej od
srodowiska naturalnego. Tymczasem okazalo sie, ze ten czlowiek (ja)
reaguje troche jak pies podczas pelni ksiezyca, albo wszelka inna
gadzina w czasie zacmienia slonca. Bylem poddenerwowany i
zaniepokojony, cos mi sie nie zgadzalo, a instynkt pierwotny ostrzegal
przed jakas monstrualna anomalia. Przez kilka dni nie moglem dociec, co
to takiego, az wreszcie ze zdumieniem zauwazylem te dziwaczna
przypadlosc slonca, ten odwrotny kierunek, wbrew naturze i wbrew
doswiadczeniu calego zycia, i wreszcie odkrylem w tym zjawisku przyczyne
zlego samopoczucia. Groza rozpoznana przestala byc zgroza. Moglem sie
zajac innymi obserwacjami.

To, ze Australia jest rajem na ziemi, a przynajmniej takie sprawia
wrazenie na pierwszy rzut oka - na ogol wszyscy wiedza. Nie mam zamiaru
podwazac tej opinii. W przepieknym pejzazu, w zyczliwym klimacie na
obrzezach pustynnego kontynentu zyja sobie z dala od klopotow reszty
swiata ludzie usmiechnieci, zdrowi i zamozni. Nie bardzo bogaci, ale
wystarczajaco. Australia jest jedynym znanym mi krajem na swiecie,
ktory urzeczywistnil to, co obiecywali komunisci: kazdy ma gdzie
mieszkac, a prawie kazdy mieszka ladnie i wygodnie, kazdy jest
najedzony, a kto chce, moze byc jeszcze i opity piwem do syta, nikt sie
nie przepracowywuje, na ogol nikt nikomu nie zazdrosci, bo nie ma czego
- nie widac nigdzie nedzy. Haslo narodowe: `No worries', czyli `nie ma
zmartwien'. I rzeczywiscie nie ma, jesli mierzyc nasza skala. Czy ta
sielanka potrwa jeszcze dlugo - nie wiadomo. Sa tacy, ktorzy
przepowiadaja rychly koniec spokojnego dobrobytu, argumentujac, ze
rezerwy sie wyczerpuja, a w wyscigu swiatowym rzadko sie zdarza, aby na
czele utrzymali sie ci, ktorzy zatracili instynkt walki i odzwyczaili
sie od ciezkiej harowy. Australia coraz bardziej odrywa sie od Wielkiej
Brytanii, coraz bardziej czuje sie czescia rejonu Pacyfiku i coraz
bardziej zaczynaja ja dotyczyc problemy panstwa, ktore tam wlasnie musi
prosperowac na wlasny rachunek. Zycze jej dobrze, bo - znow nie bede
ukrywal - bardzo Australie lubie.

Dlaczego? Moze dlatego, ze nie rzuca bogactwem na kolana, moze dlatego,
ze widok nieprzepracowujacych sie Australijczykow jest dla Polaka
wychowanego w pseudosocjalizmie dziwnie bliski i znajomy, moze dlatego,
ze obserwujac stare modele samochodow czlowiek mysli sobie radosnie,
choc troche nieodpowiedzialnie, ze do poziomu Australii nie mamy moze
tak daleko jak do innych krajow rozwinietych i rodzi sie cos na ksztalt
sympatii, jak do kolezanki tez troche niedorozwinietej, czyli troszke
podobnej do nas. (Podkreslam: troszke, bo staram sie nie zapominac o
przepasci, jaka dzieli Australie i nasza zrujnowana Polske. To jest
mniej wiecej tak, jakby jakies dziewcze wyjatkowej brzydoty czulo, ze
cos je laczy z wicemiss swiata, bo przeciez wicemiss jest brzydsza od
miss. Wiec jednak troszke blizsza).

Aby przekonac sie, czy istotnie Australia jest krajem nieco mniej
rozwinietym niz takie na przyklad Stany Zjednoczone, przeprowadzilem w
kilku miastach australijskich Test Pedzla Do Golenia (TPDG). To moj
prywatny test, ale prosze mi wierzyc, niezawodny. TPDG potwierdzil
pierwsze obserwacje. Australia nie nadaza. We wszystkich miastach wyniki
byly podobne: w duzych sklepach, zajmujacych sie sprzedaza najprostszych
artykulow codziennego uzytku, nie ma najmniejszego klopotu z nabyciem
pedzla do golenia, powiem wiecej, z reguly jest nawet kilka roznych do
wyboru.

Co swiadczy o pewnym zapoznieniu cywilizacyjnym.

Na pomysl, zeby mierzyc rozwoj cywilizacyjny dostepnoscia pedzli do
golenia wpadlem podczas mojej podrozy do USA. W tym niewatpliwie wysoko
rozwinietym kraju, w kraju, w ktorym - jak powszechnie na swiecie sie
sadzi - jest wszystko, pedzel do golenia okazuje sie nieslychanie trudno
dostepnym towarem. Kto mi nie wierzy, niech sprawdzi w jakims "Osco",
"Woolworth", czy "K-Mart". Niech tam sprobuje znalezc zwykly pedzel do
golenia. Nie ma mowy!

Komus, kto nigdy nie byl w Stanach Zjednoczonych, albo byl i nie zgubil
pedzla przywiezionego z kraju, akapit powyzszy wydalby sie zapewne
majaczeniem chorego umyslu, przejawem skrajnego antyamerykanizmu,
idiotycznym dowcipem lub nieodpowiedzialna proba wyciagania wnioskow
uogolniajacych z przypadkowego zdarzenia (`poszedl pan F. raz do sklepu,
w ktorym akurat pedzli zabraklo, albo byly, ale on, gapa, nie znalazl i
teraz opowiada bzdury'). I byc moze tak bylo w istocie. Wedle moich
obserwacji jednak w USA, czyli w kraju, w ktorym nikt nie ma czasu i
ochoty na czynnosci niepraktyczne, klienci juz dawno przeszli masowo na
rozne kremy i pianki, ktorych mozna uzywac bez pedzla do golenia, wobec
czego sklepy juz od dawna nie zawracaja sobie glowy niechodliwym towarem
i nie trwonia nan cennej przestrzeni handlowej.

Oczywiscie, ze jak sie ktos uprze, to pedzel w USA znajdzie, podobnie
jak stara lokomotywe lub brakujace egzemplarze "Trybuny Ludu" sprzed
kilkunastu lat. Ale nie w popularnym miejscu zakupow.

Z Australii wyskoczylem sobie na tydzien do Nowej Zelandii.
`Wyskoczylem sobie'. Ach, jak milo byc swiatowcem, ktory `sobie
wyskakuje' na egzotyczna wyspe.

O Nowej Zelandii wiadomo na ogol niewiele. Ja nie wiedzialem nic. Dla
osob znajdujacych sie w podobnym stanie wiedzy informacje podstawowe:
ludnosc - okolo trzech milionow, w tym oczywiscie Polacy, ktorych liczba
starcza przecietnie popularnemu artyscie na dwa przedstawienia: jedno w
Wellington (stolica), drugie w Auckland. Ponadto sa jeszcze Maorysi,
czyli wyspiarze pochodzacy z innych rejonow Pacyfiku, ktorzy odkryli
dwie wyspy nowozelandzkie znacznie wczesniej niz Europejczycy, ale
potem dali sie wygryzc. (...) Podstawowe bogactwo: owce, ktore same
sie odzywiaja, i najzdrowsza na swiecie zywnosc, ktora sama rosnie.
Waluta: dolar nowozelandzki, ktora Narodowy Bank Polski gardzi. Niech
gardzi. Wymienie sobie w innym kraju. Swiatowiec wszak jestem.

Probka-symbol, czyli Nowa Zelandia w pigulce: na drodze prowadzacej do
miedzynarodowego lotniska tablica ostrzegawcza nakazujaca kierowcom
zwolnic (`slow down' po angielsku i obok `kia tupato' po maorysku), bo w
tym miejscu przez jezdnie czesto przechodza pingwiny. A wiec
nowoczesnosc plus egzotyka, plus obowiazkowa dwujezycznosc. Uklon w
kierunku `brazowych wspolobywateli', ktorzy nie gesi i swoj jezyk maja.
Ale nie separuja sie od bialych, wrecz przeciwnie, oba kolory bardzo sie
juz zdazyly pomieszac. W N.Z. jest zupelnie inaczej pod tym wzgledem
niz w Australii, gdzie Aborygeni stanowia grupe hermetyczna.

Polak zdobywa sympatie Maorysa natychmiast, gdy tylko odczytuje glosno
maoryskie napisy. Popisywalem sie tym zwiedzajac gorace zrodla i osade
maoryska w miejscowosci Rotorua (tak sie czyta, jak sie pisze) i
maoryska przewodniczka nie mogla sie nadziwic, skad ten jeden turysta
posiadl sztuke odczytywania prawidlowego, calkowicie niedostepna dla
Anglosasow, ktorzy absolutnie nie moga sobie z tym poradzic (...)
Radosne przeczucia, ze moze kolebka ludow Pacyfiku znajduje sie nad
Wisla, dosc szybko rozwial pewien srednio wyksztalcony tubylec i
wyjasnil mi, ze angielski zapis fonetyczny, ktorym sie posluzono przy
przelewaniu jezyka maoryskiego na papier, jest prawie taki sam jak u
nas, tyle, ze Anglicy na codzien z niego nie korzystaja. My, Polacy
natomiast, jestesmy - ze tak powiem - fonetyczniejsi z natury. Przy
okazji mozna by z tego zdarzenia wysnuc wniosek, ze oto nastaly czasy,
kiedy po swiecie zamiast ludzi tego godnych, jezdza zamozne niedouki
(siebie mam na mysli).

Maorysi sprzedaja sie bardzo umiejetnie. W skansenie Rotorua ogladalem
z podziwem pokaz blyskawicznej produkcji stroju maoryskiego z dlugich,
waskich lisci, pokaz o tyle ulatwiony, ze typowy stroj maoryski nie jest
zbyt obfity. (...) Do obiadu w restauracji hotelowej przygrywala
maoryska orkiestra tanczac i spiewajac jednoczesnie, i wszystkie te
atrakcje byly pokazywane niezwykle sprawnie, z imponujaca precyzja i
rutyna, jaka sie nabywa przegnawszy przez turystyczny tor przeszkod
niejedna lawice turystow. W pewnej chwili zaczalem podziwiac bardziej
kunszt demonstrowania niz same atrakcje i nie moglem sie opedzic od
natretnej mysli, ze to wszystko jest podobne troche do Disneylandu
(...).

Podobne podejrzenia mialem co do Australii, tyle, ze dotyczyly calego
kontynentu i bylo to jeszcze przed pierwsza wizyta. Poniewaz w polskiej
telewizji mamy od dawna ogromna ilosc filmow australijskich, dosc szybko
daje sie zauwazyc, ze akcja prawie kazdego z nich odbywa sie w jednej z
kilku sztandarowych atrakcji turystycznych, lub ma te atrakcje w tle.
Po kilku filmach czlowiek zna Blue Mountains jak wlasna kieszen i
potrafi rozpoznac Ayers Rock w kazdym oswietleniu. Podejrzewa, ze wie
juz o Australii wszystko, i dopiero jak sie tam znajdzie, widzi, ze
jednak w tym pieknym kraju znalezc mozna znacznie wiecej do obejrzenia.

Jest cos bardzo sympatycznego w poszukiwaniu wspolnoty historycznej
bialych i `brazowych' Nowozelandczykow, w szacunku dla historii -
nazwijmy ja - prekolumbijskiej, bo choc nie Kolumb odkryl Nowa Zelandie,
to on przeciez zapoczatkowal okres wielkich wypraw, o czym zapewne do
znudzenia czytaja Panstwo to tu, to tam, z okazji wiadomego
piecsetlecia. Na antypodach zreszta kilka razy spotkalem sie z drwiacym
pytaniem `kto kogo wlasciwie odkryl?' (szczegolnie dobitnie pytanie to
postawiono w magazynie tajlandzkich linii lotniczych, ktorymi lecialem z
Perth do Bangkoku) i z problemem, czy ten co gdzies przyplynal,
koniecznie musi byc traktowany jako ktos wazniejszy od tego co juz tam
byl.

(...)

Nowa Zelandia jest absolutnie niezwykla, poniewaz nie ma tam zadnych
drapieznikow i podobno nie ma w ogole wezy. W jedno i drugie nie
chcialem uwierzyc, ale wszyscy mnie zapewniali, ze to prawda.

Najcharakterystyczniejsza rzecza w Nowej Zelandii sa jednak krany. Tu
zwracam uwage drogich Czytelnikow, ze jestem podroznikiem, ktory posiada
zmysl obserwacyjny niezwykle rozwiniety w kierunku odnotowywania spraw
drobnych, ale stanowiacych czasem niezwykle wazny element zycia
codziennego.

No bo tu naprawde mozna dostac szalu, jezeli co chwila ma sie klopot z
umyciem rak.

Przytlaczajaca wiekszosc umywalni w Nowej Zelandii ma dwa krany: jeden
do zimnej, drugi do goracej wody. Goraca leci naprawde goraca. Zeby
umyc rece, koniecznie trzeba zmieszac ja z zimna.  Nie mozna zmieszac
tak, jak by to bylo najprosciej, troche ukropu i troche lodowatej
puszczone przez jedna rurke, tylko trzeba zatkac umywalke korkiem,
odkrecic oba krany, zakrecic, uzyc.

Czlowiek z natury jest leniwy. Szczegolnie, jezeli jest przyzwyczajony
do jednorurkowego komfortu. Odkreca wiec goraca, szybko mydli rece i
stara sie je wyplukac w tym jednym jedynym momencie, kiedy leci jeszcze
nie bardzo goraca (zawsze z czerwonego kranu leci najpierw przez jakis
czas zimna, znamy to zjawisko), ale niestety, ona robi sie bardzo szybko
coraz goretsza i plukanie konczy sie z reguly poparzeniem rak.

Po kilku dniach czlowiek juz pokornie zatyka umywalke, miesza sobie
goraca z zimna i tylko duma z rozzaleniem, dlaczego ci Anglicy tak sobie
utrudniaja zycie? O ilez prosciej byloby z jedna rurka i dwoma kranami!
Narzekam na Anglikow, bo to oni wprowadzili te mode. W Australii
zreszta tez, z tym, ze Australijczycy odchodza od dwururkowosci z
korkiem smielej niz Nowozelandczycy. Byc moze... - staram sie dociec,
bo zrozumiec znaczy wybaczyc - byc moze chodzi tu przede wszystkim o
oszczednosc wody? Bo w zatkanej umywalce zuzywa sie wody znacznie
mniej. Ale za to mycie w mniejszym stopniu jest myciem. No i z pewnoscia
nieoplacalne jest to napiecie nerwowe: co bedzie, jezeli korek gdzies
sie zapodzieje. Bo korek to nie rurka! Rurki nikt nie zdemontuje, a
korek, przedmiocik malenki, jednym ruchem mozna zwalic gdzies pod wanne
czy w inny ciemny kat.

Uczciwie powiem, ze tak bardzo sie nie denerwowalem, wiedzialem
przeciez, ze wracam do kraju z przewaga umywalek dwukranowych
jednorurkowych, z woda, ktorej daleko do ukropu, do umywalki
spelniajacej obietnice kurka oznaczonego na czerwowo glownie przez
dostarczanie letniej wody w kolorze czerwonym, do kraju, w ktorym
dwururkowosc wywolujaca nieodzowna koniecznosc korka nigdy by sie nie
przyjela, a gdyby ktos wprowadzil ja sila, to musialby korki umieszczac
na grubych lancuchach przytwierdzonych solidnymi nitami do podlogi. Lub
jeszcze lepiej, do stalowej konstrukcji budynku.

Ale ten kraj tez ma swoje uroki.


Podal Zbyszek Pasek
_______________________________________________________________________

[z archiwow Poland-L]

                          KACIK KULINARNY (II)
                          ====================

                    (by the International Maitre D.
               Jack Walicki )


                 KAZDA OKAZJA DOBRA CZYLI THANKSGIVING
                 =====================================


Nasi przyjeciele z Polski spedzili w zeszlym roku Swieto Dziekczynienia
z nami tutaj i tak im sie to spodobalo, ze kilka dni temu sie dopytywali
co i jak, bo chca tez i w Polsce. O nic niby nie chodzi, ale swieto
sympatyczne, bo jeszcze nie doszczetnie skomercjalizowane; takze i
jakies takie multi- albo i nawet a- religijne. Wiec wszystkich obejmuje
i kazdy moze robic za dobroczynce (nawet jak jest parchem). Czego Wam z
calego serca zycze i podsylam wyjatek z listu do znajomych na temat
menu. Oczekuje od Was surowych korekt w zakresie kulinarnym,
historycznym, obyczajowym itp itd.


-----------------------------------------------------------------------

                    MENUE A LA CARTE
                    ================

- indyk duzy (6-12kg), dobrze upieczony,
- yams (slodkie ziemniaki - ohyzda...; ziemniaczki
                puree zamiast), do tego sosik.
- obowiazkowo cranberry (brusznice) [wedlug mnie sa
        to zurawiny - M.B-cz] w postaci dzemu, galarety,
        calych owockow z sosie (mniam!).
- tez i kukurydza (bo od tej sie zaczelo jak Indiany
        innostrancow odkarmialy); i inne roslinki.

deser: placek z dyni (ohyzda!!! - lepiej szarlotka).

winko czerwone do indyka - (ostatnio zamiast
        rumunskiego Premiat'a nabywam krzynke wloskiego
        Merlota firmy Tossterella). Oczywiscie prawdziwe
        konesery winiarskie powinny nabyc cos lepszego.

Trochu wodeczki tez nie zawadzi.

________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@univ-caen.fr)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)
stale wspolpracuje:  Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)

Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1992. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP, adres:  (128.32.164.30), directory:
/pub/VARIA/polish.

____________________________koniec numeru 52____________________________