_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 3.07.1992.                                      nr 32
_______________________________________________________________________

W numerze:

       Adacz Smiarowski - Poludnia czar [Opowiadanie]
     Manewry polityczne - Z J. Merklem rozmawia Malgorzata Subotic
Zeglarstwo indywidualne - Z kpt. A. Piotrowskim rozmawia M. Bielewicz
      Polemika na temat
eseju J. Parandowskiego -
        Mirek Bielewicz - Mydlenie oczu
         Jurek Krzystek - Z armaty do wrobla?

_______________________________________________________________________

[Od redaktora dyzurnego: W poprzednim numerze zachecalem Czytelnikow do
zamowienia tekstu A. Smiarowskiego opisujacego uroczystosci ku czci
Paderewskiego w Waszyngtonie przed rokiem. Nikt z zamowieniem sie nie
zglosil. Mam wiec dla Czytelnikow inny tekst Smiarowskiego, a
mianowicie opowiadanie, ktore jest na wskros amerykanskie. Chociaz w ten
sposob chce zaznaczyc, ze pamietam o nadchodzacym swiecie narodowym.
Tydzien temu przegapilem zblizajace sie swieto narodowe Kanady. Jeszcze
tylko 14 lipca i juz po wszystkim az do listopada.

Tak sie zlozylo, ze pozostale materialy to dialogi, ostatni z nich to
dialog wewnatrzredakcyjny, ale na temat pozaredakcyjny.

Milego swiatecznego weekendu zyczy

m.b.]
_______________________________________________________________________

Adach Smiarowski 

                          POLUDNIA CZAR
                          =============

Zanim pierwszy raz wybralem sie na Poludnie, wpadlem do mojego starego
przyjaciela, Nicka Giangiacomo. Nick byl emerytowanym ciesla, ktory po
pracowitym zyciu spedzonym na budowach w Filadelfii przeniosl sie na
stare lata na wies i wiodl zywot czlowieka poczciwego. Z profesji bozej
sie wywodzac, z wielka pieczolowitoscia postawil byl chalupe, stodolke,
kurnik, obore i co tylko jeszcze mogl postawic, poczem bydlatkami je
zapelnil i radowal sie ta chudoba.

Nick na wiesc o mej peregrynacji przezegnal sie poboznie trzy razy i
tylekroc splunal siarczyscie przez lewe ramie.

- Nikt nie jezdzi na poludnie - rzekl. - Tam sa zli ludzie.

- Pies tracal zlych ludzi - odparlem. - Zreszta nie moga byc gorsi niz
tutejsi.

Nick obruszyl sie, splunal tym razem do przodu, chybil celu i powtorzyl:

- Bardzo zli ludzie. U nich tam ciagle trwa wojna. Te lobuzy wierza,
ze ja wczesniej czy pozniej wygraja. Niech no tylko zobacza, ze jestes
z Polnocy to cie zaraz zapakuja do budowania drog, z lancuchami i kula u
nogi. Jak Boga serdecznie kocham!

Tu przerwal i zmarszczyl brwi. Po krotkim namysle dorzucil jeszcze
zlowieszczo, z grubej rury:

- Oni sie tam modla do wezy!

Tak podbudowany moralnie wybralem sie w dziewicza podroz na Poludnie.
Moja pierwsza obserwacja bylo to, ze linia Mason-Dixon jest mitem i
zarowno Mason jak i Dixon na geografii sie nie znali. Wirginia miala
tyle wspolnego z Poludniem co i Nick. Mijalem wsie i miasta, a wokol
panoszylo sie w najlepsze Jankesostwo. Poludnia ani widu ani slychu.

Az po dluzszym czasie, gdy minalem kolejny pagorek i wykrecilem sie
kolejnym zakretem, wokol porobilo sie jakos inaczej. Czy to powietrze
sie zmienilo, czy moze czysciej bylo przy drodze, dosc ze poczulem, iz
warto sprawe zbadac staranniej. Zjechalem w bok i ruszylem waska droga
pod gore. Przede mna jechala mala ciezarowka z chlopem za kierownica.
Spod szerokiego ronda widac bylo czerwono ogorzala szyje.

A im bardziej bylo pod gore, tym bardziej chlop hamowal.

- Poludnie! - pomyslalem i dziwne cieplo rozlazlo mi sie po trzewiach.

                              * * *

Im dluzej mieszkalem na Poludniu, tym siarczysciej plulem w strone
Polnocy. Tubylcy pluli takze, ale mniej zwazajac na azymut. A pluc
musieli, bowiem tego wymaga rytual zucia tytoniu, ktoremu z nalezyta
powaga oddaje sie kazdy przyzwoity mieszkaniec Poludnia. Kazdy tez
dodaje do tego swoj wlasny, niepowtarzalny chrzach, i dzieki temu ludzie
poznaja sie nawet w kinie przy zgaszonych swiatlach.

Zucie tytoniu pociaga za soba bezposrednie implikacje lingwistyczne.
Mieszkancy Poludnia mowia z akcentem prawym, lewym, badz srodkowym, w
zaleznosci gdzie umieszczona jest prymka. Do subtelnych osobliwosci
konwersacji nalezy czestotliwosc zmiany akcentu. Jeszcze bardziej
osobliwe jest to, ze w zab nie mozna zadnego z tych akcentow wyrozumiec,
chyba ze sie samemu prymke w gebie trzyma. Jest to w sposob krety
polaczone z hipoteza trabki Eustachiusza.

Same konwersacje tycza, jak na calym swiecie, przede wszystkim pogody.
Na tym sie wszak podobienstwa z reszta swiata urywaja, bo o ile ludzie
swiatowi narzekaja na pluchy i raduja sie sloneczkiem, o tyle ludzie
Poludnia nie martwia sie ani jednym ani drugim. Dla nudzacych obcych
maja jedna rade: jesli pogoda ci sie nie podoba to poczekaj chwile -
zaraz sie zmieni. Ta maksyma to dziedzictwo bystrych obserwacji
niezliczonych pokolen.

Naczelna instytucja zycia spolecznego jest kosciol, a wlasciwie
koscioly, bowiem z wiara jest jak z pogoda - lubi sie zmieniac, a musi
sie skryc pod jakies przytulne skrzydla.  W zupelnie przecietnym
powiecie Pasu Biblijnego na dziesiec tysiecy mieszkancow wypada 200
kosciolow. Rzeskich baptystow sa krocia, ale i innych wydan chrzescijan
nie brakuje, choc czesto trudno sie zorientowac, kto zacz, z samej nazwy.
Jest Kosciol Pana Boga, Kosciol Chrystusa, Pierwszy Kosciol Jezusowy,
Najwiekszy Kosciol Pana Boga Jedynego, Wybrany Kosciol Bozy. Nie brak
Kosciola Panskiego, Kosciola Trojcy Swietej, Kosciola Boga Prorokow,
Trzeciego Waznego Kosciola w Dolinie, Jedynego Prawdziwego Kosciola tez.
Chrzescijanie przebieraja sobie jak w sliwkach, a jak im sie znudzi
kaznodzieja albo i chrzescijanstwo, to sa jeszcze buddysci tu i owdzie w
gorach. Na brak rozrywki nikt nie narzeka.

Ludzie eleganccy mieszkaja w miastach, ludzie normalni gdzie indziej. I
jedni i drudzy nie zaluja wysilku, zeby sie nie wysilac. Wysilanie, ta
cecha elementu naplywowego, jest w bardzo zlym tonie. Mieszkancy
Poludnia sie nie wysilaja - bowiem jest to nierozsadne. Nierozsadne
jest takze i niepotrzebne robienie rzeczy niepotrzebnych. Pare lat temu
w moim miasteczku narobil rwetesu jakis sinobrzuchy przejezdny Jankes,
ktory na samym srodku rynku wchrzanil sie swoim audim w ciezarowke. Ow
dziwak zwolal policjantow, a nawet bezczelnie samego szeryfa, i wywodzil
tym swoim zabawnym akcentem, ze chlop w ciezarowce nie uzyl migacza i
zajechal mu bezpardonowo droge. Policjanci kiwali poblazliwie glowami.
Szeryf sie dziwil.

- Po co mial uzywac migacza u siebie w miescie? Jest sroda, druga po
poludniu, wiadomo, ze Danny jedzie do Sleepy Hollow i kazdy osiol wie,
ze skreca w lewo.

Ten dziwny Jankes sie zaperzyl i zaczal cos wygadywac o ubezpieczeniu i
o raporcie policyjnym. Nieliczni gapie zaproponowali policjantom, zeby
typa powiesic na rynkowym sykomorze. I zapewne zalatwiono by to na
miejscu, w mysl poboznej maksymy vox populi vox Dei*, gdyby szeryf sobie
nie przypomnial, ze jest w miasteczku sedzia. Zaprowadzono Jankesa
ciupasem do sedziego, ktory wlepil mu cztery dni paki, piecset dolarow
grzywny za zaklocanie porzadku publicznego, koszty reperacji wgniecionej
felgi ciezarowki oraz dwanascie godzin pracy spolecznej dla gminy.

                                * * *

Bystrzy obserwatorzy snujacy sie samochodami po kretych, tu i owdzie
asfaltowanych, sciezynach, dostrzega szybko brak rasy pancernej wsrod
licznego bydlectwa walesajacego sie po polach i lakach. Tak higieniczne
utrzymanie inwentarza ruchomego nie jest efektem elegancji obor, tylko
ich braku. Zaden szanujacy sie chlop obory nie stawia, bo jest to
wysilek o tyle zbedny, o ile glupi. Bydlo na tych wysunietych stanicach
cywilizacji miekkie nie jest i ochoczo przetrzymuje wszelkie plagi, z
gospodarzami wlacznie. Ci ze swej strony sa bardzo liberalni i rzadko
ktory narusza konstytucyjna wolnosc krowy przez dojenie tejze.

Jednym z wyjatkow jest moj stary przyjaciel, pan Babbee. Wiedziony
przyzwyczajeniem od czasu do czasu doi swa krasa krowe rasy jersey. A
gdy juz i krowa zaczyna byc wiedziona przyzwyczajeniem, moj Babbee wpada
w nastroj religijny i oczekuje konca swiata. Kilka lat temu Babbee
doznal olsnienia - objawila mu sie Wiara Jedyna i Prawdziwa. Musialo to
byc zarazliwe, bo i objelo pania Babbeeowa. Od tego szurniecia w mozgu
Babbee zaczal czytac "Plain Truth", a nawet postawil sobie w sieni
dystrybutor gazetowy. Poza tym z luboscia jal sie oddawac ogladaniu
naboznych programow telewizyjnych.

Instytucja zbierajaca datki okazal sie byc jakis Kosciol Pana Boga Bez
Przydawek. Medrcy tego kosciola maja inklinacje matematyczne i zajmuja
sie glownie numerycznymi przyblizeniami przyblizajacego sie Konca
Swiata. Co roku, poznym latem, wychodzi im, ze to juz. Zwoluja wiec
Prawdziwych Wiernych na Swieto nomen omen Trab. Jest to bardzo istotny
zlot, tak istotny, ze kto sie nie zleci, ten wyladuje tam, gdzie juz
tylko placz i zgrzytanie zebow.

Dla Babbeego jest to niejako test na wiare. Z jednej strony - koniec
swiata, z drugiej - gospodarka z dobrodziejstwem inwentarza. Moj Babbee
w tej chwili rozterki udaje sie do mnie po pocieche duchowa i
Przewodnictwo w Czas Trybulacji. Ja tez jestem mu Latarnia, sicut erat
in principio, et nunc, et semper, et in saecula saeculorum**. Po
negocjacjach natury materialno-spirytualnej, zwykle zgadzamy sie na
nastepujaca umowe. Babbee zajmuje sie wzniosla strona interesu i
wylatuje na te ichnia Babia Gore, a ja obejmuje strone materialna z
dojeniem krowy wlacznie. W zamian za moj pot i krwawice, Babbee
solennie przysiega, ze na wypadek, daj Boze, Konca Swiata, wstawi sie u
Pana Zastepow badz u Zastepcy, o przepustke na Laki Niebieskie dla mnie,
motywujac moja nieobecnosc na zlocie obecnoscia przy krowie.

Z dojeniem krowy Babbeego to tez jest niezly szpas. To bydlatko
przybiega w czas dojenia hen z lak pod stodolke. Nie maja jednak
tutejsze kopytne zwyczaju poczciwych polskich katolickich krow i wydoic
sie nie dadza po bozemu. Wobec takich bydlecych obyczajow, kmiecie
uzywaja dybow. A wyglada to tak. Do srodka dybow podsypuje sie krowia
mieszanke, krowa wsadza leb do srodka i wtedy siup! zawiera sie deche na
trzpien i juzci krowka lba z dybow nie wyjmie. Teraz mozna i doic.

Atoli jerseyka Babbeego mimo dybow sie kreci i wierzga, przeto trzeba
jej podwiazywac ogon do powaly. Po tym zabiegu stoi juz spokojnie i
zadnego wstretu nie czyni.

Operacja zwalniania krowy wymaga szczegolnej uwagi, bowiem czynnosci
nalezy wykonywac w dokladnie odwrotnej kolejnosci. Wbijal mi to Babbee
pare razy do lba, ale i tak udalo mi sie kiedys porzadek zmylic. Skopek
schowalem, dyby otworzylem i wtedy przypomnialem sobie o ogonie.

- Stoj! - wrzasnalem do tony wolowiny sunacej w strone pastwiska. Ogon
zwisal na sznurku, nieco broczac z konca, u ktorego zwykla byc krowa ...

                                 * * *

Poludnie to kraina niecywilizowana. Chalup sie nie zamyka, kluczyki
zostawia w samochodach, a na jarmarkach niektorzy odwazni nosza ze soba
portfele. Ale i tu wkracza nowe, jako ze wszedobylska telewizja uczy,
bawi i wychowuje nawet Poludniowcow.

Niedawno wstrzasnelo trzewiami okolicy tubylcze rififi. Do komisariatu
zadzwonil zyczliwy i uprzejmie poinformowal, ze lokalny gangster wlasnie
doprowadza sie do stanu, w ktorym, zdaniem zyczliwego, dokona skoku na
pobliska benzynowke.

Powiatowa brygada antyterrorystyczna zalozyla kociol w krzakach. Sam
szef policji pouczyl chlopie obslugujace benzynowke, co mu czynic
wypada. Zapadla spokojna i cicha noc poludniowa, cykady dudnily
zajadle. Czujne oczy strozow porzadku przenikaly ciemnosci na ksztalt
noktowizorow.

Nieco po jedenastej przytarabanil sie rozwalonym jeepem sam gangster -
siedemnastoletni szczyl z barwna kartoteka kryminalna, zalany w
szypulke. Wygramolil sie z auta, wlazl do sklepiku, zastrzelil
maloletniego sprzedawce, zabral 19 dolarow, zapakowal apiac do auta i
odjechal z fasonem, klnac nieprzystojnie niedorozwoj ekonomiczny
Poludnia.

Policjanci sumitowali sie pozniej, ze nie zauwazyli, i ze rzecz sie
odbyla zbyt szybko. Szef twierdzil, ze jego ludzie sa nieprzyzwyczajeni
do widoku broni i huku. Tak czy siak, miasto sprawe zalatwilo
polubownie z rodzina zabitego, szef polecial na zbity pysk do innego
powiatu, a slawa molojecka poszla w swiat.

Nowy szef policji na gwalt poszukiwal, czym by sie tu odznaczyc. Dlugo
nie czekal, bo oto zdarzyla sie w powiecie potworna i niemal doskonala
zbrodnia namietnosci.

Tuz pod miastem wybudowano duzy i szykowny Mall - elegancja i bajer.
Elita miala wreszcie miejsce, gdzie w czas lunchu na lody mozna
wyskoczyc. I oto tuz-tuz, na parkingu, mial miejsce niebywaly mord.
Strzalem w tyl glowy zostala zabita mloda kobieta, przy kierownicy
wlasnego samochodu. Ani odcisku, ani przycisku do gazet mosieznego, nic
tylko mozg i krew. I ani sladu bezwzglednego mordercy...

Policja, z wlasciwa sobie rezolutnoscia, ruszyla na poszukiwania. I
jako gdy posokowiec hanowerski rusza w knieje na farbie i niezdarnym
truchtem z faflami ku ziemi mozoli sie niezawodnie na zimnym tropie,
tako i owi weterani detektywistyczni dotarli po trzech dniach do
mieszkania denatki. Na stole lezal pistolet, a pod stolem lezal wuj.
Wdowiec byl w pracy. Wuj, choc stan jego wskazywal na spozycie, zostal
poddany natychmiastowej interrogacji. W krzyzowym ogniu pytan detektywi
wydobyli na swiatlo dzienne okrutna prawde. Wuj-zwyrodnialec odstrzelil
odplatnie zone siostrzenca i wlasnie konczyl przepijac swe krwawe
srebrniki, ktorych bylo w gotowce 250 dolarow na reke plus pomoc przy
stawianiu stodoly.

Dzieki sprawnosci policji stodoly nie postawiono.

                               * * *

Oderwac sie od unii Poludniowcom nie udalo, choc do dzis probuja. Przez
to dobrodziejstwo maja takze i na Poludniu recesje, co jest takim
pieknym konceptem-wytrychem jak sama demokracja, o ktorej tez tu
slyszano. Potwornosci recesji mozna dostrzec nawet golym okiem, choc
golizna jest przekleta z przyczyn biblijnych, ktorych nie ma w Biblii.
Nie tak dawno miejscowy bank musial zamknac filie Na Rozdrozu, ktora sie
dziwnym trafem znajdowala na rozdrozu. Budke wykupil kaznodzieja i
zalozyl Kosciol Na Rozdrozu. Byl to zakup gleboko strategiczny, bowiem
na rozdrozu rozlaza sie drogi a przez to i, czasami, ludzie. Poza tym
budka posiada okienko, gdzie mozna deponowac gotowke - urzadzenie bardzo
wygodne dla obrzedow chrzescijanskich, gdzie to, jak glosi plotka, Panu
Bogu co boskie, a Panu Cesarzowi co cesarskie.

Recesja spowodowala tez gwaltowny wzrost pomyslowosci w uslugach.
Miejscowy dom pogrzebowy oglosil wszem i wobec, ze sie zautomatyzowal w
sensie informatycznym. Obecnie mozna zadzwonic pod podany numer i
dowiedziec sie z nagrania, kto wlasnie wykitowal i gdzie doczesna
powloke, wypchana jak nalezy, obejrzec mozna a nawet trzeba.

Inni wypychacze przeda cienko. W samym centrum mojego miasteczka upadla
firma wypychaczy oraz glancowaczy kosci zwierzyny lesnej. Na jej
miejscu mamy teraz Kosciol Pod Tytulem Droga Do Niebios o zabarwieniu,
niewykluczone, chrzescijanskim. Na drugim koncu powiatu stan zamknal
posterunek policji, gdzie wydawano prawa jazdy, ktorych wydano za duzo i
nasycono rynek. W budynku posterunku uwil sobie gniazdko Kosciol Pana
Boga Najwazniejszego, gdzie niedrogo wydaja prawa jazdy po lakach
niebieskich. Wszystko odbywa sie pod szyldem Coca-Coli, bo to jest
znacznie wiecej niz napoj i znacznie taniej niz szyld z samym tylko
Panem Bogiem.

                              * * *

Lato bezduszna przedza oplata Poludnie i wpompowuje miliony kilowatow w
klimatyzatory.

Nie byles tam - to nie znasz Ameryki.
Byles tam - to nie zrozumiales Ameryki.
Jestes tam - to nie wyjedziesz.

Adach Smiarowski

------------------------------
Przypisy redaktora:

*Glos ludu glosem Boga [lac.]
**jak bylo na poczatku, i teraz i zawsze i na wieki wiekow. [lac. kosc.]
_______________________________________________________________________

Z Jackiem Merklem rozmawia Malgorzata Subotic

                        MANEWRY POLITYCZNE
                        ==================

[Rzeczpospolita, 2-3 maja, 1992, przytoczyl Zbyszek Pasek]

- Rok temu, odchodzac ze stanowiska ministra stanu do spraw
bezpieczesntwa narodowego powiedzial pan, ze jest zmeczony, musi
odpoczac i zajac sie tym, czym mezczyzna zajac sie powinien,
czyli rodzina. Czy juz pan odpoczal?

- Byla to niezreczna sytuacja. W ogole rozstanie z Lechem Walesa
w niespelna 3 miesiace po zakonczonej sukcesem kampanii wyborczej
i po tak dlugim okresie znajomosci bylo niezreczne. Prezydent
uznal, ze moja "karta nie pasuje mu do ukladu". Wczesniej, od
1981 roku, bylem jego bliskim wspolpracownikiem i nie bylem w nic
politycznie zaangazowany. W okresie rozpoczynajacej sie kampanii
prezydenckiej Walesa ocenil, ze nadaje sie na szefa jego sztabu
wyborczego. W kilka tygodni po przygotowaniu miekkiego ladowania
w Warszawie nastapilo rozstanie. Taka byla wola Walesy. Mielismy
rozne wizje panstwa i prezydentury.

- Na czym polegaly te roznice?

- Uwazalem, ze prawo daje prezydentowi w Polsce silna pozycje.
Walesa ocenial je jako slabe, iluzoryczne. Bylem przekonany, ze
prezydent powinien skoncentrowac sie na kilku wybranych
zagadnieniach: na przyklad armii i systemie bezpieczenstwa oraz
administracji panstwowej i podziale terytorialnym kraju.
Prezydent, i wlasciwie tylko prezydent, mial szanse dokonac tych
zmian. To wlasnie, a nie wiklanie sie w biezace rozgrywki, dalyby
mu uznanie spoleczne i oczywiscie druga kadencje. Tak sie jednak
nie stalo. To, co robi w tej chwili, jest malo przydatne dla kraju
i niekorzystane dla niego samego. Przykladem jest chocby ponowne
wysuniecie kandydatury Hanny Gronkiewicz-Waltz na prezesa NBP.

- A co moglo sklonic prezydenta do ponownego wysuniecia Hanny
Gronkiewicz-Waltz na prezesa NBP?

- Dzieki temu zabiegowi sprawdzil zachowanie Sejmu. Zobaczyl, ze
ma nad nim olbrzymia wladze. Okazalo sie, ze manewr jest
skuteczny i mozna go powielac, np. przedstawiajac przez 3 miesiace
tego samego kandydata na premiera. Sadze tez, ze Lech Walesa
uwaza pania Gronkiewicz-Waltz za odpowiednia osobe na tym
stanowisku. Moim zdaniem - sa lepsi kandydaci.

- Na przyklad pan?

- Nie. Spekulacje prasowe o moim ewentualnym kandydowaniu byly
calkowicie nieprawdziwe. Jestem prezesem Zarzadu "Solidarnosc"
Chase Bank S.A. i moze stad wziely sie takie skojarzenia.

- A dlaczego taki przeskok: z Belwederu na prezesa banku?

- To byl moj wybor i decyzja tych, ktorzy wynajeli mnie do pracy.
Bylem kojarzony jako rzecznik orientacji pozytywistycznej. Merkel
to reforma gospodarcza, to samorzad pracowniczy, poprowadzenie
strajku w sierpniu 1988 roku, wspoltworzenie Funduszu i Fundacji
Gospodarczej "Solidarnsci", zorganizowanie II Zjazdu "S".
Proponujac stanowisko prezesa rada nadzorcza zapewne docenila
moje zdolnosci organizacyjne. Z mojego punktu widzenia
zdecydowaly takze wzgledy, nazwijmy je - rodzinne.

- Co to oznacza?

- W kazdym kraju politycy sa ludzmi, ktorzy decyduja o sprawach
najwazniejszych dla kraju. A w Polsce raczej nie jest mozliwe
pokonanie pewnej schizofrenii: nie jest spolecznie akceptowane,
by politycy byli ludzmi dobrze zarabiajacymi, a moze nawet lepiej
sytuowanymi. Dlatego tez dla wielu osob nie jest atrakcyjne
przyjezdzanie do Warszawy, koczowanie w sluzbowym mieszkaniu i
podejmowanie istotnych decyzji, narazanie sie na krytyke.
Znacznie lepiej dzialac w sektorze prywatnym, tworzyc rzeczy
rownie ambitne.

- Ale na czym wlasciwie polega ta schizofrenia i skad wziac
pieniadze?

- Z budzetu panstwa, to oczywiste. Jest 460 poslow i 7 milionow
emerytow. Na razie skutek jest taki, ze wielu ludzi w Polsce nie
jest zainteresowanych karierami politycznymi i panstwowymi.
Najlepsi ida w inne miejsce, np. do biznesu. Moj przypadek
potwierdza te regule.

- Czy uwaza pan, ze banki, czyli domena pana obecnego dzialania,
sa lub beda w najblizszym czasie rzeczywistym osrodkiem wladzy w
Polsce?

- Nie, choc uwazam, ze byc moze szansa dla Polski byloby
skoncentrowanie sie na rozwoju uslug bankowych a nie np.
przemysle ciezkim badz rolnictwie. W propagandzie populistycznej
najwieksi wrogowie to bank i pieniadz. Moze dlatego, ze sa to
pojecia owiane tajemnica: do bankow pieniadze wchodza i wychodza
z nich, weszlo mniej a wyszlo wiecej. Jak to wlasciwie jest,
jakis diabel w tym tkwi? A mowiac powaznie, duze pieniadze o
wiele latwiej zarobic jest gdzie indziej, chocby w handlu. Banki
sa tylko narzedziem, istota jest wlasnosc.

- Zgadza sie pan jednak z teza, ze nowi politycy zostana
wylonieni przez klase, ktora w tej chwili zdobywa pieniadze?

- Ludzie, ktorzy maja umiejetnosc pomnazania pieniedzy, a tacy sa
w kazdym narodzie, traktuja pieniadze jako narzedzie realizacji
swoich roznych zamierzen. Ci ludzie, bez wzgledu na to, czy nam
sie podoba, czy nie, zechca miec wplyw na wladze polityczna.
Dlatego, ze odczuja oczywista zaleznosc miedzy decyzjami
politycznymi panstwa a mozliwosciami (czy tez niemozliwosciami)
funkcjonowania gospodarki, ktorej sa - jako wlasciciele - istotna
czescia. To nie jest nic nowego. Tak dzieje sie wszedzie i u nas
tez tak bedzie.

- A kto ma w Polsce pieniadze? Moze, tak jak glosi obiegowa
opinia, ludzie zwiazani wczesniej z PZPR?

- Nie podejmowalbym sie twierdzic, ze to przewaznie postkomunisci
maja pieniadze. Prawdziwe jest natomiast nastepujace twierdzenie:
ci, ktorzy byli w aparacie panstwowym i partyjnym, mieli dostep
do informacji oraz praktyke gospodarcza. Wykorzystali to do
pomnazania swoich majatkow. Prawda jest rowniez to, ze w Polsce
mozna dojsc do pieniedzy zupelnie innymi drogami. Najprostszy
przypadek to cinkciarze.

- Czy oznacza to, ze ci, ktorzy robia teraz interesy, do polityki
podejda w taki sam sposob, jak podchodza do interesow?

- Tak: beda szukali odpowiedzi na pytanie, jak skutecznie wydac
jedna zlotowke, by osiagnac swoj cel. To oni zdecyduja, czy
utworzyc wlasna partie, czy wykorzystac ktoras z juz
istniejacych.

- Kiedy to moze nastapic - za rok, piec czy dziesiec lat?

- Bardzo szybko. Wbrew powszechnemu mniemaniu te zmiany nastepuja
w znacznie wiekszym tempie, niz nam sie wydaje. Przeciez prawie
nie pamietamy juz czasow, gdy dostawalo sie kartki na wolowine z
koscia, gdy dzialala cenzura. W przecietnej ocenie rzeczywistosci
tamte czasy sa bardzo odlegle, a rzeczy zdobyte - traktowane jako
oczywiste.

- Czy to bedzie oznaczalo koniec tych, ktorzy zajmuja sie
polityka?

- Nie wiem, ale na tle politycznej tandety, jaka prezentujemy my,
politycy, i wobec gotowosci spoleczenstwa do akceptacji
populistycznej propagandy, szybko moze zdobyc uznanie polityk "znikad".
Nowa twarz, osoba, ktora dokona czegos podobnego jak Tyminski,
tylko w sposob o wiele bardziej skuteczny.

- Czyli powtorka syndromu Tyminskiego?

- Blizsze prawdy byloby chyba okreslenie "Syndrom Hitlera". Mamy
w kraju wszystkie dane ku temu, by taki syndrom powstal. Ten, kto
zdobedzie wladze szafujac latwymi do akceptacji mitami
ekonomicznymi, po osiagnieciu swojego celu postawi wszystko z
powrotem "na nogach". Tak wlasnie zrobil Hitler i kosztowalo to
Niemcow dwadziescia milionow trupow.

- Grozi wiec nam mechanizm przedstawiony w slynnym filmie
Bergmana "Jajo weza"?

- Tak. Mowimy wlasnie o "Jaju weza". Nie mozna bowiem zbudowac
dla narodu stabilnej przyszlosci wykorzystujac do tego oszustwo.
Ja w to nie wierze. Zjednywanie sobie ludzi gloszeniem, ze jest
skuteczne dzialanie wbrew ekonomicznym oczywistosciom, to wlasnie
jest oszustwo.

- Czy to jedyny scenariusz?

- Mowimy o pewnym niebezpieczesntwie, o schemacie, ktory moze,
ale wcale nie musi powstac. Polscy politycy sa malo skuteczni.
Pokazaly to chocby wybory parlamentarne. Najwieksza partia
otrzymala poparcie 5 procent uprawnionych do glosowania. Stad tez
po wyborach trudnosci z powolaniem rzadu - w takiej sytuacji jako
kandydat na premiera nie wchodzi w gre zaden z liderow partii
politycznych.

- Podczas prob tworzenia rzadu czesc obserwatorow wymieniala pana
jako jednego z kandydatow na premiera.

- Jesli tak bylo, jest to potwierdzenie mojego pogladu. Przy tak
rozdrobnionym parlamencie jak nasz trzeba szukac kogos, kto ma
cechy dobrego menedzera, osoby niekontrowersyjnej - w miare
latwej do zaakaceptowania przez inne partie. Inaczej mowiac:
sprobujmy zbudowac porozumienie pomijajac ambicje partyjnych
liderow i formujmy rzad. Sadze, ze Jan Olszewski, jako czlowiek
majacy autorytet w roznych srodowiskach i latwy do zaakceptowania
przez innych, spelnial te wymagania. Zapewne wlasnie na tym
polegal pomysl Jaroslawa Kaczynskiego.

- I ten pomysl sie sprawdzil?

- To tak jak w spolce akcyjnej - jesli sie ma kilka czy
kilkanascie procent akcji, to nie wolno podskakiwac. Co innego
gdyby sie mialo 51 procent.

- Czyli albo Olszewski, albo zaden?

- Nie. Z tym twierdzeniem sie nie zgadzam. Olszewski byl pomyslem
logicznym i sprawdzajacym sie o tyle, o ile ten rzad
funkcjonowal. Przynajmniej od ubieglego piatku ten pomysl jest
juz przeszloscia. Minione cztery miesiace pokazaly, ze
Olszewski nie spelnil oczekiwan koalicjantow. Swiadczy o tym
chocby powierzenie misji prowadzenia rozmow z Olszewskim
marszalkowi Chrzanowskiemu. Trzeba bedzie zapewne poszukac innych
rozwiazan. Prawdopodobnie tez opartych na koncepcji, by nie byl
to lider zadnej z partii. Jesli sie wezmie pierwszych czterech
politykow z bardziej znaczacych partii w parlamencie, to mamy
wlasnie ten krag osob. Uwazam jednak, ze nie powinien to byc
lider, osoba numer jeden ktoregos z tych ugrupowan.

- Gdy uplywaly kolejne tygodnie po wyborach, a rzadu ciagle nie
bylo, spytalam jednego z politykow PC, zgodnie z kuluarowymi
pogloskami - czy premierem nie moglby zostac Jacek Merkel.
Uslyszalam: "Czlowiek z taka przeszloscia"?

- Nie mam sobie nic do zarzucenia. Niczego sie w swoim zyciorysie
nie wstydze. Po odejscie z Belwederu dokonalem wyboru, ktory mnie
drogo kosztuje, bo polityka mnie pasjonuje.

- Dlaczego wybral pan interesy?

- Przynajmniej z dwoch powodow. Najbanalniejszy: nie chce juz
dluzej mieszkac w 50 metrach kwadratowych, Chce, by moja rodzina
miala przyzwoite warunki materialne. Tak powinien robic prawdziwy
mezczyzna.

- To wlasnie powinien robic prawdziwy mezczyzna?

- Jesli mezczyzna zaniedbuje rodzine, to jest w tym cos
podejrzanego. Po drugie: bez realnej wiedzy o gospodarce nie
mozna, moim zdaniem, skutecznie dzialac w polskiej polityce. A ja
w przyszlosci - chce.
_______________________________________________________________________

Z kpt. ANDRZEJEM PIOTROWSKIM, szefem Polskiego Centrum Zeglarskiego w
Chicago, Illinois, pod nazwa "MESA KAPITANA PIOTROWSKIEGO", tuz przed
wyjazdem na przeszlo polroczna ture rejsow jachtem "Solidarity",
rozmawia Mirek Bielewicz.

                    ZEGLARSTWO INDYWIDUALNE
                    =======================

[Tekst pochodzi z "Glosu Polonii" nr 13, 1992]

- My pochodzimy ze srodka kontynentu i moze by ludzie, ktorzy tam
mieszkaja, byli zainteresowani szerszymi wodami, niz mamy tam dookola.
Bo, co prawda, jak moze pokazywalem panu na mapie, sa tam dwa duze
jeziora i...

- Jedno Winnipeg, tak?

- Jedno Winnipeg, a drugie Manitoba, po ktorych ludzie jezdza - na
jachtach, malo ich tam widzialem. Sa to raczej lodzie motorowe i
wypoczynkowe.

- To z powodu, ze brak wiatru, czy tradycja taka?

- Ja nie wiem dlaczego, moze z powodu wygody, np. cale bary tam maja
i inne przyjemnosci.

Slyszalem wlasnie, ze zamierza pan wziasc udzial w jakiejs wiekszej
imprezie ogolnoswiatowej, czy jak to sie nazywa.

- Ja w ogole lece do Europy, bo mam tam jacht, ktory zostal tam po
ubieglorocznej "World Polonia Sailing Jamboree". To byla taka impreza,
w ramach ktorej zorganizowalismy na 14 lipca w Gdyni zlot jachtow
polonijnych. Zlot sie skonczyl i moj jacht tez, ze tak powiem. Nie
tyle moze sie skonczyl, co zostal w Niemczech. Ja lece moj jacht
uruchomic.

- Byl to zlot jachtow polonijnych ze wszystkich krajow swiata?

- Z Kanady byly dwa jachty, ze Stanow Zjednoczonych, z Europy.
Wszystkich jachtow bylo 26, wszystkie jachty byly polonijne, z krajow
gdzie mieszka Polonia. Niestety nie udalo nam sie miec zadnego jachtu
z Australii, czy, powiedzmy, z Poludniowej Afryki, ale 26 jachtow to juz
bylo niezle.

- Czy cel, czy okolicznosc byla jakas patriotyczna, czy rocznicowa.

- Zbozny cel, ktory przyswiecal calej imprezie, byl taki, zeby sie
wreszcie spotkac w wolnej Polsce, bo przeciez wielu ludzi wyjechalo i
nigdy juz nie byli w Polsce. Na pokladach jachtow byli ludzie, ktorzy
opuscili Polske 40, 50 lat temu, i od tamtej pory nie byli w kraju. Tak
ze celem tego spotkania w Gdyni, mysmy to nazwali "World Polonia Sailing
Jamboree", bylo wrocic tak, jak mysmy Polske opuszczali, no bo czesc z
tych ludzi wyjechala na pokladach statkow, okretow, czy jachtow. No i
ta impreza, jak mowie, odbyla sie 14 lipca w basenie generala Mariusza
Zaruskiego w Gdyni. Stamtad cala flotylla poplynela poprzez Gdansk,
Kolobrzeg, Swinoujscie, Trzebiez, do Szczecina, gdzie nastapilo
zakonczenie calej imprezy. Flotylla sie rozplynela, moze uzylbym takie-
go okreslenia, rozplynela sie po krajach zamieszkania. Poniewaz my
mielismy najdalej, i te dwa jachty polonijne z Kanady i te dwa jachty z
USA, no to ja swoj zostawilem w Niemczech, z mysla, ze wroce do niego w
tym roku i poplyne dalej. Czesc jachtow poplynela na poludnie Europy,
tak jak jacht "Free Poland", ktory potem przekroczyl Atlantyk i
przyplynal do Stanow Zjednoczonych na Floryde w tym roku w lutym.
"Polonus" z Kanady jest do tej pory jeszcze w Polsce. Tam wyciagniety
na nabrzeze czeka, az wlasciciel do niego przyjedzie. No a jacht "Maria",
to jest jacht Ludomira Maczki, obywatela kanadyjskiego obecnie, tez jest
w Polsce. Tak wiec zostal tylko moj jacht, ktory bedzie plynal z
powrotem.

Ale w kuluarach spotkan w zeszlym roku w Polsce i organizatorzy i
uczestnicy tego zlotu prowadzili takie rozmowy, zeby sie spotkac raz
jeszcze, ze to w ogole fajna sprawa, no i tak dalej. I na tej
zasadzie narodzila sie impreza "Kolumb 1992". Pomysl takiej imprezy
istnial juz wczesniej, tylko narodzila sie idea, zeby zrobic polskie
obchody wyprawy Kolumba. Zaplanowanych jest kilka takich rejsow z
Europy do Stanow Zjednoczonych, majacych na celu uczczenie 500-lecia
odkrycia Ameryki i mysmy od poczatku mysleli przylaczyc sie do ktorejs z
nich. No ale poniewaz nam to wyszlo w Polsce, to doszlismy do wniosku,
ze fajnie bedzie, jesli nasza zwarta grupa polsko-polonijna uczcimy
500-lecie odkrycia Ameryki przez Kolumba. Ta impreza rusza dokladnie
juz wlasciwie jesienia. To juz jest teraz, ze tak powiem, w akcji.
Zgloszonych jest ponad 20 jachtow i z Polski i z krajow, gdzie sa Polacy
- ja bede reprezentowal Stany Zjednoczone swoim jachtem. Jachty musza
doplynac na Wyspy Kanaryjskie, gdzie jest taki punkt zborny calej
flotylli. Koordynatorem wszystkiego jest kapitan Jerzy Knabe,
mieszkajacy w Londynie, jego prawa reka na Polske jest kapitan Tomasz
Gluszko, ktory organizuje wszystkie jachty znajdujace sie w Polsce, no a
ja jestem tu w Stanach i nie tyle moze organizuje, ale po prostu pomagam
calej imprezie. Mamy troszke klopotow do przezwyciezenia, aby to sie
udalo. Jednoczesnie jestem jedynym amerykanskim uczestnikiem w tej
imprezie.

Kolumb w wyprawie przez Atlantyk w 1492 roku wyplynal z portu
Palos w poludniowej Hiszpanii. Teraz ten port nazywa sie inaczej. Bylo
to 3 sierpnia 1492 roku. Poplynal na Wyspy Kanaryjskie, tam czekal dosc
dlugo, az 6 wrzesnia rozpoczal przekraczanie oceanu w poszukiwaniu Nowej
Ziemi. Oczywiscie Kolumb nie wiedzial wtedy jeszcze, ze istnieje tzw.
okres huraganow i on plynal w okresie najwiekszego natezenia tych
huraganow i dziwnym zrzadzeniem boskim nic mu sie nie przytrafilo, chyba
ze go szlag trafil z pare razy na pokladzie, jak widzial swoja zaloge.
No i my z kolei wiedzac juz o tym okresie huraganow, zakladamy, ze nie
bedziemy plyneli w tym czasie, bo to jest za duze ryzyko i cala
flotylla ma, jak mowie, spotkac sie na Wyspach Kanaryjskich, skad ma wy-
plynac w polowie listopada, juz po okresie huraganow, w kierunku
wyspy San Salvador.

Tu jest taka ciekawostka, ze nazwa San Salvador jest przypisana
dwom roznym wyspom. Jesli chodzi o pierwsza, ktora niby odkryl
Kolumb, na ktorej stoi monument, i ktora dzisiaj sie nazywa San
Salvador, to sie okazuje w swietle badan przeprowadzonych przez grupe
badaczy sponsorowanych przez "National Geographic" - ze jest to wyspa w
archipelagu Wysp Bahamskich i na niej wlasnie Kolumb wyladowal. Okazuje
sie jednak, ze jest jeszcze inna wyspa, noszaca taka sama nazwe, ktora
odkryl Kolumb. I tak sie sklada, ze flotylla angielska ladowac bedzie
na tej pierwszej wyspie San Salvador, a nasza flotylla polska - my
jestesmy tylko galezia tej imprezy - ladowac bedzie na wyspie swiezo
odkrytej dla nas przez naukowcow. Po pobycie na tych dwoch wyspach San
Salvador nastapi przyplyniecie do Stanow Zjednoczonych. Ile koncowo
jachtow wezmie w tym udzial, to trudno jest mi rzeknac. Ja mysle, ze
bedzie ponad dwadziescia, moze okolo trzydziestu.

- W tym okresie bedzie zima?

- Tak, ale my schodzimy bardzo nisko, w okolice rownika wrecz, i to jest
najlepsze na przejscie w pasatach, slonce swieci, pieknie.

- Pan teraz wyjezdza i wroci pan dopiero w listopadzie?

- Ja wyjezdzam, bo moj plan jest troszke szerszy. Dolaczam sie do
imprezy "Kolumb 1992" w koncowym stadium moich planow. Natomiast 1
czerwca wylatuje do Niemiec, woduje jacht, poplyne do Polski, w Polsce
chce zrobic dwa rejsy po Morzu Baltyckim z odwiedzeniem wyspy Bornholm.
Tam chce wziasc troche zalogi z tych polskich zeglarzy na poklad i przy
koncu czerwca zamierzam plynac juz na poludnie Europy do Kadyksu, gdzie
rowniez zabieram zaloge czesciowo z Polski, czesciowo stad. Taka trasa
jest dosc atrakcyjna, bo plyniemy przez Morze Polnocne, przez Kanal
Angielski, wchodzimy w Zatoke Biskajska i taka bedzie czesc tej wyprawy
zwana "szlakiem Trzech Muszkieterow", kiedy to zawiniemy do wszystkich
tych miejscowosci, gdzie trzej muszkieterowie walczyli zaciekle w
obronie Francji. Potem oplywamy sobie Hiszpanie, Portugalie i
przychodzimy z powrotem do Hiszpanii do Kadyksu, to jest na wejsciu do
Ciesniny Gibraltarskiej. Tam nastepuje zmiana zalogi, wchodzi nastepna
zaloga czesciowo z USA, i czesciwo zdaje sie ze tam bedzie kilku ludzi z
Polski, i udajemy sie na taka trzymiesieczna peregrynacje po Morzu
Srodziemnym. Zamierzamy poplynac wlasnie na Majorke, na Sardynie,
Sycylie, wyspy Greckie, z Wysp Greckich na Cypr, z Cypru do Izraela. W
Izraelu zamierzamy byc w Tel-Avivie szesc dni. Nigdy tam nie bylem,
interesuje mnie i Jerozolima i Nazaret i te wszystkie tereny nazywane
Ziemia Swieta. Stamtad na wyspe Krete i z powrotem poprzez Malte,
Sardynie, do Kadyksu. I w Kadyksie nastepuje kolejna zmiana zalogi i
juz poprzez Madere, Wyspy Kanaryjskie dolaczamy do tej imprezy "Kolumb
1992".

Dlatego tak to dlugo trwa: siedem miesiecy. No ale czas leci, trzeba
cos robic, no i najlepiej zwiedzac. Wreszcie okazuje sie, ze milionow
nie zrobie, to chociaz niech zobacze milion ludzi. No i tak to w
ogolnym zarysie wyglada.

- Czy pan to wszystko organizuje indywidualnie, czy tez w ramach jakichs
tutejszych klubow zeglarskich.

- Znaczy ja to organizuje w ramach tutejszej "MESY". "Mesa" to jest
Polish Sailing Center, w uproszczeniu nazywany "Mesa Kapitana
Piotrowskiego" i to jest organizowane w ramach tego przedsiewziecia
zeglarskiego w Chicago. To nie jest zadna sprawa dochodowa, na tym sie
nie zrobi absolutnie milionow, nawet tysiecy.

- A propagandowo...?

- Wlasnie o to mi chodzi, zeby pokazac Polakom tu zamieszkalym, bo
tamtym nie musimy tego tak pokazywac, bo tamci mniej wiecej wiedza, ze
to mozna zrobic w ramach tych budzetow, ktore sie tutaj ma. Skromne
pieniadze mozna tutaj zalatwic, a sa to rzeczy warte przezycia i jeszcze
dodatkowo jest okazja do zaprezentowania i polonijnego jachtu i
polonijnych zeglarzy.

- Tak ze jest to prezentacja sposobu spedzenia czasu niz osiagania
jakichs tam...

- No ja nie wykluczam, ze w przyszlosci stanie sie to biznesem na tyle
dochodowym, ze pozwoli to finansowac jakies rozne przedsiewziecia
zeglarskie. No i chcialbym, zeby tak bylo.

- W kazdym razie, jak ktos bylby tym zainteresowany, to moglby sie z
panem kontaktowac.

- O tak, tak, tak, wystarczy tylko zadzwonic do mnie do biura, a juz
tutaj z biura skontaktuja sie ze mna w Europie i wszystkich witamy, ze
tak powiem, z otwartymi rekoma.

Dalsza wizja tego wszystkiego, jest to, ze to bedzie promowalo niektore
takie imprezy zeglarskie. Tyle rzeczy sie dzieje na swiecie, w ktorych
w ogole nie jestesmy obecni, a powinnismy. Powiem na przyklad, ze na
Florydzie, w Tampie, grasuje jacht rosyjski, ktory sie nazywa "Autostar
2000". Biora oni udzial w roznych regatach i tak dalej, zbieraja forse,
robia propagande dobra, a nie ma zadnego polskiego jachtu. Czyli
Rosjanie, ktorzy byli daleko za nami, powolutku nas wyprzedzaja.

- A te polskie jachty szkoleniowe, jak "Dar Mlodziezy", czy "Dar
Pomorza", czy "Dar Kolobrzegu", czy one przewaznie stoja, czy sa
wykorzystywane w jakis sposob?

- "Dar Mlodziezy" jest zaglowcem szkolnym Wyzszej Szkoly Morskiej, tak
ze on musi plywac, bo taka jest jego rola. To jest jego normalna
"praca".

- "Dar Pomorza" to historyczny juz statek.

- "Dar Pomorza" stoi jako statek muzeum w Gdyni. Natomiast "Dar
Kolobrzegu", ktory jest statkiem praktycznie nowym, zaglowym, bo to jest
fregata, on aktualnie z tymi wiekszymi pozostalymi bierze udzial w
obchodach "Columbusa" w innej imprezie. Oni juz wystartowali i sa
praktycznie w drodze.  Tam jest "Dar Mlodziezy, jest "Zawisza Czarny",
chyba "Fryderyk Chopin" i jest...

- To sa wszystko klubowe jachty?

- To sa wszystklo jachty jakichs organizacji.

- A indywidualne jachty?

- A indywidualne, to ida na takie tansze imprezy, takie jak nasza.
Natomiast typowo klubowe jachty, to ekipa na wyginieciu, to takie
ostatnie bizony juz tam hasaja. No i to bedzie szlo w kierunku
prywatnego zeglarstwa, bo nie ma innej rady, bo nikt tego
nie bedzie finansowal. Ja nie widze ludzi, ktorzy by chcieli finansowac
kilku innych, ktorzy by chcieli plywac, a tamci beda robili na kopalni
na przyklad. Tak ze przypuszczam, ze powoli kluby padna, i te jachty
zostana przejete albo przez grupy osob, ktore beda je finansowaly z
wlasnych kieszeni, czyli de facto odkupia od klubu, albo pojda na zlom,
albo beda sprzedane za granice, tak jak do tej pory sie robi. Kilka
jachtow zostalo sprzedanych za granice, bo kluby same sobie nie daja
rady.

Miedzy innymi tez w podtekscie takich wypraw, ktore my tu bedziemy
organizowali, jest pokazanie Polakom w kraju, ze jest to mozliwe do
zrobienia. Przeciez my wlasnie pokazujemy kazdemu, ze my to robimy za
wlasne pieniadze, zeby nie byli zdziwieni, ze za to trzeba placic.
Owszem, oni moze mniej zarabiaja, no ale to juz sa takie realia, ze
troche potrwa ta przebudowa tego balaganu. 40 lat balaganu trudno jest
uporzadkowac w dwa dni. W kazdym razie nie do unikniecia jest rzecza,
ze beda musieli placic z wlasnej kieszeni, jak my to robimy. I to ma
tez takie zadanie, zeby pokazac im, ze nam sie tak strasznie tez nie
przelewa. Nikt z nas nie jezdzi tu mercedesem ani rolls-roycem, ale
starym mustangiem. Po prostu pieniadze przekazuje sie na cele,
powiedzialbym, moze godniejsze jak cztery kolka. Moze jedno przy
sterze.

- Chce wiec zyczyc panu, jak to sie mowi?

- Stopy wody pod kilem i silnych wiatrow z rufy, to jest takie bardzo
ladne i obrazowe zyczenie.

- No wiec stopy wody pod kilem i silnych wiatrow z rufy. Dziekuje
bardzo za rozmowe, przysle gazete z wywiadem tutaj do Chicago.

Oto adres kapitana Andrzeja Piotrowskiego:

MESA KAPITANA PIOTROWSKIEGO
POLISH SAILING CENTER
4715 WEST BELMONT AVE.
CHICAGO, ILLINOIS 60641, U.S.A.
TEL. (312) 286-8687
FAX  (312) 286-8577
_______________________________________________________________________

POLEMIKA NA TEMAT ESEJU J. PARANDOWSKIEGO
"POLSKA LEZY NAD MORZEM SRODZIEMNYM"

---------------------------------
Mirek Bielewicz

                           MYDLENIE OCZU
                           =============

Jurek Karczmarczuk w przedostatnim numerze "Spojrzen" (30) wyrazil pewne
zastrzezenia w stosunku do przytoczonego przez Zbyszka Paska eseju Jana
Parandowskiego "Polska lezy nad Morzem Srodziemnym". Byla to dopiero
pierwsza czesc tego tekstu. Zamiesciwszy reszte eseju w numerze
ostatnim (31), nie powstrzymam sie od wygloszenia wlasnych komentarzy,
gdyz - chociaz odczuwam z Parandowskim pokrewienstwo ze wzgledu na
upodobanie do starozytnosci - zupelnie mi nie odpowiada ten rodzaj
wypowiadania sie, w ktorym piekne slowka tak omotuja prawdziwe znaczenie
rzeczy, ze zadna nic Ariadny nie wyprowadzi nas z tej uludnej,
powiedzialbym romantycznej i efekciarskiej krainy prozy na prosta droge
racjonalnej i klasycznej analizy czy to dziejow, czy idei.

Esej ten ma wszelkie cechy charakterystyczne dla warsztatu pisarskiego
tego autora. Juz same tytuly niektorych jego utworow, jak np.
"Antinous w aksamitnym berecie" - biografia Oskara Wilde'a, "Alchemia
slowa" - ksiazka o nawyczkach najrozmaitszych pisarzy, "Niebo w
plomieniach" - powiesc o kryzysie wiary, czy wlasnie ten nasz esej,
wygladaja jak ladne obrazy namalowane w naszej wyobrazni uroczymi
slowkami. Gdy sie jednak nad nimi blizej zastanowic, to z naszej
wspolczesnej - nie przedwojennej - perspektywy dostrzegamy, jak
sprzeczne sa one z trescia i wymowa calosci.

"Antinous w aksamitnym berecie" jest zbytnio upiekszonym okresleniem
czlowieka, ktory prowadzil burzliwy i dramatyczny styl zycia. Zwrot
"Alchemia slowa" sugeruje ujawnienie tajemnicy procesow tworczych u
wielu pisarzy, a w faktograficznym opisie poprzestaje na przytoczeniu
najrozmaitszych indywidualnych przyzwyczajen poszczegolnych tworcow, lub
na opisaniu innych jeszcze okolicznosci zewnetrznych dla procesu
tworczego. Nie znajdziemy w tej ksiazce dociekan psychologicznych
(chyba ze w szczatkowym zakresie) ani tez analizy stosunku autorow do
tego, co moglo ksztaltowac ich swiadomosc intelektualnie. "Niebo w
plomieniach" przenosi realny konflikt sumienia w jakies nieprawdziwie
niebianskie rejony. Tak samo na widok stwierdzenia "Polska lezy nad
Morzem Srodziemnym" mozemy zawolac: gdzie Rzym, gdzie Krym.

No ale w ostatnim wypadku wiadomo, ze autorowi chodzi nie o geografie
fizyczna tylko o kulturowa tradycje srodziemnomorska w dziejach Polski i
w jej dziedzictwie kulturalnym, z tym ze Parandowski rozumie te tradycje
jako dziedzictwo europejskie, co z kolei moze byc pojete dosc
pragmatycznie i w sposob upolityczniony jako lacznosc z wszystkim co
zachodnioeuropejskie, ktora akurat w tym momencie mamy z powrotem
nawiazac i ktory to podtekst spowodowal wyciagniecie tego tekstu akurat
wlasnie teraz. Niby esej jest o pieknie zwiazkow Polski z zachodnia
Europa, a tu okazuje sie, ze chodzi o polityczna propagande.

Moglbym w tym miejscu zakonczyc zastanawianie sie nad charakterem eseju
Parandowskiego, gdyz ujawnilismy tu sprzecznosc pomiedzy zabiegami
upiekszania a trywialnoscia obiektow podlegajacych tym zabiegom. Jesli
na tym ma polegac tak zwane piekne pisarstwo, wyszukany styl i kultura
literacka, to sa to anachroniczne juz dla nas ucielesnienia tych pojec.

Okazuje sie jednak, ze w tego rodzaju dzialalnosci pisarskiej stosowane
sa jeszcze inne niezbyt rzetelne chwyty, na ktore zwrocil uwage w swym
liscie Tomek Sendyka, kiedy wytknal autorowi po prostu mijanie sie z
prawda w dziedzinie faktow historycznych.

Chcialbym w tym miejscu zwrocic uwage na jeszcze jeden rodzaj naduzycia
faktograficzno-interpetacyjnego, jakie zastosowal Parandowski.
Stwierdza on np.:

        "O uniwersalnosci literatury decyduje stanowisko, jakie dany
        narod zajmuje na swiecie. Jesli zdobywa przewage, wszyscy sa
        sklonni rozpoznac w jego rysach indywidualnych rzeczy ogolnego
        znaczenia, a naprawde przyswaja sobie jego odrebnosc, ktora ich
        zaciekawia lub niepokoi".

Otoz co slowo to nieporozumienie: o uniwersalnosci literatury decyduje
obecnosc w niej mitu przetwarzajacego powszechne wlasciwosci natury
czlowieczej w zindywidualizowane obrazy, opisy, sceny itd. Mozna tez
np. mowic o ideach obecnych w dziele literackim, ktore z natury rzeczy
rowniez sa uniwersalne. Natomiast szowinistyczne, prawie faszyzujace w
swej wymowie odwracanie porzadku rzeczy jest takim pleceniem sobie a -
tak ulubionym przez Parandowskiego - Muzom.

W kazdym akapicie eseju mamy tyle upoetycznionych zafalszowan, tyle
napuszonych przeinaczen stanu faktycznego, tyle samouludnych przerysowan
majacych na celu zasugerowanie Polakom, ze osiagneli status niemal
narodu kulturalnie wybranego, ze przydaloby sie wszystkie je otrzasnac z
tych gruszek zgnilek. Az dziw bierze, ze taki znawca antyku, taki
arbiter litterarum elegantiarum, taki wieloletni prezes polskiego PEN
Clubu, takim sie okazuje nierzetelnym tworca, myslicielem i dzialaczem.

Zeby na koniec uzmyslowic czytelnikom, jak bardzo slowa Parandowskiego
mijaja sie z opisywana rzeczywistoscia, przytocze tu fragment jego
tekstu, ktory przepisalem zmieniajac okreslenia i tresc na odwrotne niz
to bylo u Parandowskiego:

        Wszystko co stanowi o wtornosci naszej kultury jest rozwinieciem
        jakiejs znamiennej cechy europejskiej, ktora dzieki szczegolnym
        warunkom ledwo przyjmowala sie u nas, odwrotnie niz gdzie
        indziej. Jestesmy tak mali, ze sadzimy, ze jestesmy wyjatkiem,
        i co za tym idzie nie czujemy na tyle swojej malosci, ze wcale
        nie miescimy sie w ogolnej regule. Kazda nasza wtornosc ma
        swoja metryke w archiwach tradycji zachodniej, dla kazdego z
        naszych rysow szukamy powinowactwa tylko w Europie. Gdy patrze
        na literature europejska, widze, ze zadna z wielkich postaci nie
        moglaby zyc u nas, czujac sie jak na wygnaniu. Rabelais
        znalazlby w naszym XVI w. wspanialych kompanow, ale tylko do
        misy i kielicha, natomiast swojego buntu przeciw zacofaniu nie
        moglby prowadzic z cala swoboda, niepewny, czy nie straci
        probostwa; Szekspir, gdyby mu sie udalo dotrzec do Polski posrod
        manowcow swoje fantastycznej geografii, nie spotkalby Falstaffow
        w kontuszach, tylko jakies skromne nasladownictwa w najlepszym
        wypadku; Don Kichot zas natychmiast rozstalby sie naszym krajem,
        w ktorym nie uswiadczysz zadnego wiatraka.

Moze tak przerobiony tekst wyglada na przesadnie negatywny i pasjonacki.
Sens jego jednak jest bardziej prawdopodobny od przeslodzonej wersji
oryginalnej, ktora czytelnicy znajduja pod koniec eseju.

Pamietam, ze kiedys zrobil na mnie wrazenie czegos doskonalego wybor z
"Iliady" Homera, w ktorym przytoczone greckie fragmenty byly
przetlumaczone przez Parandowskiego na j. polski. Moze wiec ten autor
powinien byl na dzialalnosci translatorskiej poprzestac, a nie imac sie
pisania esejow na tematy kulturowo-historyczne.

Mirek Bielewicz
------------------------------
Jurek Krzystek

                   Z ARMATY DO WROBLA?
                   ===================

Mysle, ze moi Koledzy Tomek Sendyka ("Spojrzenia" nr. 31) i
Mirek Bielewicz (aktualny numer) wydaja sie strzelac z
armaty do wrobla.

Wystarczy spojrzec na date pierwszego opublikowania eseju
Parandowskiego: 1939. Nie trzeba przypominac co to byl za rok
i jak potrzebna wowczas byla literatura 'krzepiaca serca'. Tekst
Parandowskiego zalicza sie do tej wlasnie kategorii.

Czy Sienkiewicz dostal Nobla za historyczna wiernosc "Quo Vadis"?
Czy z "Trylogii" nalezy sie uczyc historii? Pytania retoryczne.

Sam moglbym sie przyczepic do wielu historycznych szczegolow u
Parandowskiego, tylko po co? Grunt, ze pisal bardzo piekna
polszczyzna i przyjemnie sie to czyta. Dlatego wlasnie (po dyskusji
wewnatrzredakcyjnej) tekst ten zamiescilismy.

Ale nie opre sie pokusie przydybania Parandowskiego na jednej
prawdopodobnej mistyfikacji. Chodzi o cesarza rzymskiego Maksymiliana.
Nie mam pod reka niestety "Pocztu cesarzy rzymskich" Aleksandra
Krawczuka, zas w mojej bilbiotece nie znalazlem podobnego charakterem
zrodla. Wszelako siegajac pamiecia do Poznego Cesarstwa nijak nie
moge zidentyfikowac tego cesarza, ktory rzekomo pochodzil z Tatr.
W III w. n.e. byl niejaki Maksymin, ale pochodzil z Tracji, stad
przydomek 'Trak'. W IV w. byli sobie Maksymian (wspolrzadca Dioklecjana)
i jego syn Maksencjusz, niechlubnie polegly w walce z Konstantynem
Wielkim pod Rzymem. Konstantyn z kolei dobral sobie do wspolrzadzenia
nastepnego Maksymina o przydomku Daja, zanim go zabil.

Ale zadnego Maksymiliana nie pamietam. Gorzej, wydaje mi sie, ze Tatry
pozostawaly zdecydowanie poza sfera wplywow i zainteresowan Cesarstwa
Rzymskiego, ktore jak sie zatrzymalo na Dunaju, tak stalo tam przez
kilka stuleci. Czasami legiony zapedzaly sie za te rzeke, ale nie ma
zadnych przekazow, ze docieraly do Karpat, a tym bardziej, ze znane
byly Tatry i co wiecej mialy swa nazwe wlasna. Oczywiscie caly
czas funkcjonowal handel, n.p. bursztynami, ale to jeszcze o niczym
nie swiadczy. No i poza tym wiadomo, ze za cesarstwa na ziemiach
aktualnej Polski jeszcze Slowian nie bylo - pojawili sie gdzies
100 lat po jego upadku - wiec jesli nawet ow Maksymilian istnial
i pochodzil z Tatr, to daleko mu jeszcze do slowianszczyzny.

Gdyby ktos z Panstwa czytajacych te slowa wiedzial cos wiecej na ten
temat, chetnie zrewiduje swoj poglad.

Jurek Krzystek
_______________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)

Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1992. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed'
dostepne przez anonymous FTP, adres: 
(128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish.

____________________________koniec numeru 32___________________________