_______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 12.06.1992. nr. 29 _______________________________________________________________________ W numerze: Tomasz Jerzy Kazmierski - Na Piecsetna Rocznice Smierci Kazimierza IV Jagiellonczyka Jurek Karczmarczuk - O Szkodliwosci Wlasciwego Rozumienia Prawa Henryk Dasko - Powrot Leopolda Tyrmanda Maciek Cieslak - Dostrzezone - rozwazone - Czas Populizmu? (Rozmowa z Januszem Grzelakiem) _______________________________________________________________________ Tomasz Jerzy Kazmierski[Elektronik, University of Southampton] NA PIECSETNA ROCZNICE SMIERCI KAZIMIERZA IV JAGIELLONCZYKA ========================================================== Dwa lata po niefortunnej wyprawie i smierci Wladyslawa III pod Warna, 17 wrzesnia 1446 r., na zjezdzie rycerstwa obojga narodow w Brzesciu nad Bugiem wybrano krolem Polski drugiego syna Jagielly, osiemnastoletniego Kazimierza. W wystawionym wtedy akcie nadano nowe, solidne podstawy zwiazkowi Polski z Litwa: "Za jednomyslnym obustronnym postanowieniem, wola i zgoda zlaczylismy, naklonilismy i przywiedli Krolestwo Polski i Wielkie Ksiestwo Litwy do braterskiego zwiazku, chcac byc ich panem i rzadca". Ducha owych czasow dobrze oddaja slowa Profesora Jana z Ludziska, oficjalnego oratora Akademii Krakowskiej, wygloszone w czasie koronacji na Wawelu 25 czerwca 1447 r.: "Z wstapieniem krola Kazmierza na tron wiaza sie nadzieje, iz krol (...) zniesie niewole chlopow, ktora jest najgorsza kara z wszelkiego zla, ktora jest ciezsza od wszelkiej meki i ze wprowadzi wolnosci dla chrzescijanskich mieszkancow Krolestwa Polskiego. Jest bowiem oczywiste, ze natura wszystkich ludzi uczynila wolnymi". O ostatnim z Piastow mowiono, ze "zastal Polske drewniana, a zostawil murowana". O Kazimierzu IV Jagiellonczyku nie ma podobnego przyslowia, ale Pawel Jasienica [1] tak pisze o glownej zasludze, jaka oddal on krajowi: "Odzyskal dla Polski Pomorze, wjechal do Malborka jako jego wlasciciel. Los odmowil mu talentu wodza, a nawet zwyklego wyczucia wojny. Monarcha powetowal to energia, nieustepliwoscia, wielkim wysilkiem osobistym." Odzyskanie Pomorza bylo wynikiem trzynastoletniej wojny z Krzyzakami w latach 1454-1466. W lutym 1454 r. szukajacy zwiazku z Polska Zwiazek szlachty i miast pruskich, wywolal powstanie antykrzyzackie i zwrocil sie do krola polskiego z prosba o inkorporacje Prus do Polski. 22 lutego Polska wypowiedziala wojne Zakonowi, a Akt Inkorporacji zostal wydany 6 marca. W akcie tym czytamy: "Wszystkich biskupow, rycerstwo, ziemian, miasta i mieszkancow ziem rzeczonych rownamy co do praw, stanu i wlasnosci z mieszkancami Krolestwa Polskiego". Zgodnie ze zwyczajami sredniowiecznej Europy zmiana panujacego nie niweczyla odrebnosci lokalnej i nie tylko nie naruszala istniejacych przywilejow, ale przynosila nowe. Takimi oto sposobami Rzeczpospolita przyciagala do siebie sasiadow. Wojna z Krzyzakami rozpoczela sie od przegranej bitwy pod Chojnicami 18 wrzesnia 1454 r., co mialo istotny wplyw na wewnetrzna polityke panstwa. Po klesce krol zwolal pospolite ruszenie we wszystkich wojewodztwach za wyjatkiem ruskich, zagrozonych przez Tatarow. W zamian rycerstwo zazadalo nowych swobod i kazda ziemia otrzymala osobny egzemplarz nowego przywileju. Wszystkie te przywileje, ktorych wersje nieco sie miedzy soba roznily, otrzymaly nazwe Statutow Nieszawskich. Najwazniejszy z nich (w redakcji dla ziem wielkopolskiej i sieradzkiej) brzmi: "Aby Rzeczpospolita na przyszlosc zdrowszym sposobem byla kierowana, stanowimy, zeby zadne nowe urzadzenia prywatna narada nie byly wprowadzane, (...) lecz wszystkie rzeczy nowego pomyslu aby na sejmikach przez ogoly ziemskie przedtem obradzone byly ustanawiane." Nowe swobody rycerstwa nie we wszystkim przyniosly zmiany na lepsze. Znamienny jest przypadek rycerza Andrzeja Teczynskiego zabitego w 1461 r. przez pospolstwo krakowskie, po tym jak poklocil sie on z platnerzem Klemensem o zaplate za naprawiona zbroje i osmielil sie go pobic do nieprzytomnosci w jego wlasnym domu. Proces winnych odbyl sie w grudniu 1461 r. w Korczynie w obecnosci krola i rady koronnej. Pozwani odpowiadali przed tzw. zwyklym, dwuosobowym sadem szlacheckim, co bylo jaskrawym pogwalceniem starego przywileju Kazimierza Wielkiego z 1358 r. dajacego mieszczanom prawo odpowiadania za zabojstwo szlachcica przed monarcha i trybunalem miejskim. Co wiecej, kara byla niewspolmierna do winy: 15 stycznia 1462 r. scieto szesc osob, miedzy innymi burmistrza Krakowa, dwoch rajcow i przelozonego pacholkow grodzkich. W sredniowieczu wladze miejskie odpowiadaly gardlem za wszystko, co sie w miescie dzialo. Lekcewazenie praw miast i ich upadek polityczny mialy sie w przyszlosci srogo na Rzeczypospolitej zemscic. Wojna z Zakonem zakonczyla sie zwyciestwem Polski i traktatem podpisanym w Toruniu 19 pazdziernika 1466 r. Panstwo Krzyzakow zostalo podzielone na wcielone do Polski Prusy Krolewskie (czyli Pomorze Gdanskie) z wlasnym sejmem i na Prusy Wschodnie ze stolica w Krolewcu, pozostajace jako lenno krola polskiego pod kontrola Zakonu. Norman Davies [2] tak o tym pisze: "W historii Niemiec ten okrutny 'rozbior Prus', ktory tak obruszyl Carlyle'a, mial byc pozniej uzyty jako pretekst do rozbiorow Polski zainicjowanych przez Fryderyka Wielkiego w XVIII wieku." [tlum. moje, TJK]. Jan Dlugosz, naoczny swiadek owych wydarzen, tak o tym pisze w swoich "Kronikach slawnego Krolestwa Polskiego": "I ja, piszacy te 'Kroniki', czuje niemala pocieche z ukonczenia wojny pruskiej, odzyskania krajow z dawna od Krolestwa Polskiego odpadlych i przylaczenia Prus do Polski (...). Teraz szczesliwszym mienie siebie i sobie wspolczesnych, ze oczy nasze ogladaja polaczenie sie krajow ojczystych w jedna calosc (...)." Polityka dynastyczna Kazimierza Jagiellonczyka jest godna wzmianki. Z jedenasciorga dzieci jedynie przedwczesnie zmarly krolewicz Kazimierz, krotko po smierci uznany za swietego, nie nosil na glowie korony jakiegos domu europejskiego. Synowie Jagiellonczyka zasiedli na tronach w Pradze i Budzie, rozszerzajac panowanie rodu daleko na poludnie od Karpat, az do wybrzeza Adriatyku. U schylku zycia krol Kazimierz IV z duma mogl patrzec na mape kontynentu. Wszak nie ma dzis rodziny krolewskiej w Europie, ktora nie zaliczalaby go do swych antenatow. W maju 1492 r. 65-letni krol zachorowal na biegunke. Bracia bernardyni kurowali go litewskim razowcem i pieczonymi gruszkami, co podobno pomoglo, ale nie na dlugo. Zmarl w Grodnie 7 czerwca 1492 r. Wspanialy, "przewyzszajacy wszystko, co dotychczas w Polsce ogladano", pogrzeb odbyl sie w Krakowie 11 lipca. Tlumy krakowian - a wsrod nich 19- letni student jagiellonskiej wszechnicy, Mikolaj Kopernik - ogladaly przepysznych, zakutych w zelazne zbroje rycerzy i patrzyly, jak chorazowie niesli za trumna zmarlego dwadziescia choragwi dwudziestu ziem rozleglego krolestwa. Niecaly miesiac pozniej, 3 sierpnia 1492, w odleglym hiszpanskim porcie Palos wloski pirat Krzysztof Kolumb podniosl zagle na swych trzech okretach Santa Maria, Pinta i Ninia. W Piotrkowie, cztery lata po smierci Jagiellonczyka, wstep do uchwal sejmowych wyraznie okreslil nowa role Izby Poselskiej Sejmu Walnego, ktorej czlonkowie odtad mieli reprezentowac "cale cialo Krolestwa, z zupelnym pelnomocnictwem nieobecnych". Tak skonczylo sie sredniowiecze. Rzeczpospolita wchodzila w swoj Zloty Wiek. ------------------------------------------ Bibliografia [1] P. Jasienica, "Polska Jagiellonow", PIW, 1975, tom I, str. 220, 232- 237, 249-250, 294. [2] N. Davies, "God's playground - a history of Poland", Oxf. Uni. Press, 1981, vol 1, str. 124. [3] "Zarys historii Polski", Red. J. Tazbir, PIW, 1980, str. 144-146, 148- 149, 151, 156-157. [4] M. Siuchninski i S. Kobylinski, "Ilustrowana kronika Polakow", KiW, 1967, str 47-49. Tomasz Jerzy Kazmierski, Southampton, 6 czerwca 1992r. _______________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk O SZKODLIWOSCI WLASCIWEGO ROZUMIENIA PRAWA ========================================== Ostatnie historie z dekomunizacja Rzeczpospolitej jeszcze raz pokazaly, ze prawne uregulowanie zaszlosci jest bardzo trudne, tym trudniejsze im wieksze jest nalozenie sie i przemieszanie kategorii prawnych i moralnych i im wieksze jest rozdraznienie ludzi. I sformulowanie "nie wiadomo czy smiac sie, czy plakac" nabiera od razu wiecej sensu, z retorycznego powiedzenia staje sie cialem. Bo swiat jest tak dziwnie urzadzony, ze granica miedzy tragedia a komedia czesto sie zaciera. W ogole to powiem wiecej: przytlaczajaca wiekszosc dowcipow polega na tym, ze komus dzieje sie cos zlego. Nie wiem dlaczego tak jest, ale znowu znalazlem pare przykladow, ktore JESLI SIE BARDZO CHCE, to mozna uznac za wesole, ze az strach! W "Polityce" z 18.01.1992, w artykule "Sad nad ofiarami", Janusz Wojciechowski, sedzia sadu apelacyjnego w Warszawie i dosc aktywny publicysta, zwraca uwage na idiotyczne patologie towarzyszace realizacji 'ustawy z 23.02.1991 o uznaniu za niewazne orzeczen wydanych wobec osob represjonowanych za dzialalnosc na rzecz niepodleglego bytu Panstwa Polskiego'. A wiec de-stalinizujemy, to dobrze. Ale sedzia Wojciechowski jest zmeczony i zniesmaczony. Zauwaza rutyne i bezdusznosc sadow. Widzi starych ludzi czekajacych na swoja kolejke miedzy bandytami i sutenerami. Zauwaza, ze rozwiazanie problematyki odszkodowan jest postawione na glowie. Sad Wojewodzki stosuje krzyzowy ogien pytan wobec bylej ofiary rezimu tak, ze ten czlowiek juz po prostu nie wie, czy jest w sadzie, czy na UB, gdzie go kiedys masakrowano. Janusz Wojciechowski zwraca uwage na niejasnosc sformulowan ustawy, na niezrozumiale oceny faktow i zdarzen, i na podejrzana wykladnie przepisow. Wnioskuje, ze sprawami tymi powinny sie zajmowac specjalne komisje, a nie sady. Ale jest w mniejszosci. Wladze i organizacje spoleczne uznaly, ze bedzie czysciej, jesli zajmie sie tym standardowy aparat prawny, gdyz nalezy polskie standardowe prawo oczyscic i wycofac skandaliczne wyroki! Mozna to zrozumiec. Notabene dlatego tez prawnicy bez wahania odrzucili prosby niektorych dzialaczy polskiej opozycji, aby ich NIE rehabilitowac - chca dalej nosic etykietki skazanych za walke z rezimem. Prawnicy zauwazaja jednak, ze wyrok dotyczy dzialalnosci szkodliwej dla Polski, jest sprzeczny z normalnym rozumieniem sprawiedliwosci i rehabilituja ich na sile. Wesole, nie? I obie strony maja moralne racje. Ale mamy i jeszcze zabawniejsze przyklady PRZEDWOJENNY komunista za pieniadze wydal policji swoich towarzyszy, za co zostal skazany w latach piecdziesiatych, czyli za rezimu stalinowskiego. Czy bylo to skazanie za dzialalnosc dla niepodleglego bytu panstwa Polskiego? Czy te uprzejme donosy sluzyly niepodleglosci Polski i nalezy sie mu rehabilitacja? A moze jest szansa, ze niektorzy z tych komunistow byli wrogami Zwiazku Radzieckiego... Wiec sady maja niezly zgryz. I prawnicy jak to prawnicy. W przypadkach watpliwych otaczaja sie szara i gesta oponcza FORMALNOSCI. Rozbieraja sprawy BARDZO dokladnie i do samego konca. Probuja nawet stosowac formalne metody oceny INTENCJI wnioskodawcow. Tez mozna to zrozumiec, bo jak stosowac aparat prawa w sprawach bardzo ludzkich i metnych tak, zeby nie narobic szkod? A oto jeszcze pare skutkow takiej postawy sadow: Pewna kobieta pomagala w latach czterdziestych podziemnej organizacji niepodleglosciowej wylacznie z milosci do jednego z czlonkow tej organizacji. Skazana w latach piecdziesiatych. Nasz sad wyczytal to z pozoklych akt, przeanalizowal pobudki i dopatrzywszy sie osobistego, a nie patriotycznego motywu, skwapliwie odmowil uniewaznienia wyroku. Skazano rolnika za pieniezne wsparcie pewnej organizacji. Przed sadem wojskowym bronil sie, ze byl to wymuszony grozba okup, ze nie mial zadnego wyboru. Wtedy nie uwierzono, stalinowski sad wojskowy skazal go na 13 lat. Nieprzyjemni byli ci sedziowie, zaufania za grosz nie mieli do ludzi, ot, co! Bledu tego juz wiecej nie popelnimy. Czterdziesci lat pozniej sad wojewodzki uwierzyl temu rolnikowi, a jakze. I co? I odmowil przyznania odszkodowania. Skoro tamten nie z wlasnej checi dal skladke, tylko byl zmuszany, to nie byla to dzialalnosc na rzecz niepodleglego bytu. Byly tzw. klasyczne przypadki grzeszenia uszami i strojeniem min. NIE UNIEWAZNIONO stalinowskiego wyroku za wesolosc w dniu smierci Stalina, bo taka radosc, a takze i sluchanie Wolnej Europy (za co tez bylo pare wyrokow z donosow) nie zostalo uznane przez Sad za dzialalnosc dla niepodleglego bytu. No i do czego sie tu przyczepic? Jesli ktos sie upil z radosci w 1953 i po pijaku powiedzial cos, za co dostal 8 lat lagru, to nie to samo co strzelanie po lasach... Co jeszcze na wokandzie? Ano, kwestia jurysdykcji. Ustawa dotyczy wylacznie represji przez wladze POLSKIE. Otoz pewien zolniez AK w listopadzie 1944 zostal zatrzymany przez NKWD, potem byl przesluchiwany przez Rosjan w polskich aresztach i wozony polskim sprzetem milicyjnym, a nawet trzymany w polskim wiezieniu, wreszcie wywieziony za Ural. Caly czas byl pod opieka wyzwolicieli w nie-naszych mundurach, wiec co nam do tego? Nie bedzie uniewaznienia zadnego wyroku, bosMY zadnego wyroku nie wydawali. Formalistycznie rzecz biorac bardzo slusznie. I jeszcze jeden zabawny aspekt, zwlaszcza dla tych fundamentalistow, co nie uznaja formacji panstwowej powstalej w 1944 i nazywaja to okupacja. (W Polsce ta postawa sie zdarza raczej rzadko, bo jest wysmiewana, ale wsrod emigracji czesciej). Otoz niepodlegle panstwo, III Rzeczpospolita, nie moze odpowiadac za szkody wyrzadzone przez okupanta, nie moze placic jego dlugow. Nie moze wiec byc mowy o zadnych prawach do odszkodowan. Rehabilitacja skazanych jest zreszta zupelnie niepotrzebna, wszak przesladowanych przez okupanta rehabilitowac nie trzeba. Tu juz Wojciechowski konczy. Ale mozna to ciagnac dalej. Ciemiezycieli z UB nie za bardzo jest za co skazac, bo nie mozna ich traktowac jako Polakow, ktorzy kolaborowali z wrogiem, gdyz nie byli polskimi obywatelami. Jedynie chyba za zbrodnie wojenne, a tu sprawa dosc cienka, nieprzedawnianie obowiazuje tylko za zbrodnie przeciw ludzkosci, a to po pierwsze nie jest latwo zadekretowac, a po drugie nie wyczerpuje calosci 'grzeszkow' funkcjonariuszy MSW. * * * Zrobimy teraz mala ekwilibrystyke umyslowa i przeanalizujemy opublikowany w tym samym numerze Polityki dosc smutny list Czeslawa Kuinskiego, dzialacza Stowarzyszenia Polakow poszkodowanych przez III Rzesze Niemiecka. List nosi tytul: . Kuinski protestuje przeciwko formalistycznemu podejsciu do odszkodowan niemieckich dla Polakow wywiezionych na roboty do Rzeszy. Uwaza, ze sztywne, biurokratyczne traktowanie starych, zmeczonych, czesto chorych ludzi jest zwyklym skandalem. Ze dzielenie wlosa na czworo, podzial na kategorie mniej i bardziej poszkodowanych jest po prostu nieludzkie i nieprzyzwoite. Kuinski pisze: "Nalezy koniecznie dokonac korekty skreslajac wyraz 'najbardziej' (pozostawiajac jedynie 'poszkodowanej', 'potrzebujacej'). Takie sformulowanie mogl stworzyc jedynie ktos, kto nie ma nalezytego rozeznania. Najbardziej poszkodowani jestesmy my wszyscy, przymusowi robotnicy III Rzeszy Niemieckiej - bez wyjatku! (Tragiczny wyjatek moga jedynie stanowic osoby zmarle z tej przyczyny.) Wojna, niewola, roboty przymusowe juz odebraly badz skutecznie skracaja nasze zycie [...] I jak tu stosowac podzial: mniej poszkodowany, bardziej poszkodowany, mniej chorowity, bardziej chorowity, mniej potrzebujacy, bardziej potrzebujacy itd.? Rekompensata nalezy sie nam wszystkim, a podstawowym miernikiem jej wysokosci powinien byc wylacznie okres (lata) robot przymusowych kazdego z nas. [...]" Tak wiec Kuinski zauwaza podobne zjawisko jak Wojciechowski, tylko w kontekscie bardziej osobistym. I proponuje ostre, ryczaltowe rozwiazanie, ktorego sedzia Wojciechowski jako prawnik pewnie nie moglby zglosic. Kuinski idzie jednak dalej i uwaza, ze wspolczesne Niemcy powinny po prostu przestac sie wyglupiac z formalistycznym stawianiem sprawy i po ludzku po prostu placic. I z niejakim przerazeniem dalej czytamy u Kuinskiego nastepujacy passus: "Wszystkim rzecznikom 'drogi sadowej' stawiam jednak pytanie, czy zastanowili sie nad popelnionym w stosunku do nas nietaktem. Czy po latach niewoli mamy w ten sposob dochodzic swych praw? To przeciez NAS zabrano przymusowo naszym rodzinom, rodzicom, dzieciom. Zabierano tez calymi rodzinami. Bylismy niewolnikami. Prace wykonywalismy sumiennie - z mniejszym lub wiekszym przekonaniem. To miedzy innymi takze naszej pracy (ponad trzech milionow robotnikow polskich) Republika Federalna Niemiec zawdziecza dzisiaj w czesci swoja pozycje ekonomiczna i polityczna w swiecie. A zatem raczej zasluzylismy na nagrode, a nie na rozprawy sadowe *w walce o swoje*. To my w stosunku do Niemcow jestesmy wierzycielami. [...]" Czytelnik zapyta: a co mnie tu przerazilo? No bo wyobrazmy sobie powazne potraktowanie uwag pana Kuinskiego przez prawnikow, ktorzy chca mu pojsc na reke i ustanowic prawa do odszkodowan dla robotnikow przymusowych w sposob ludzki, uwzgledniajacy fakt, ze byli ekonomicznie bardzo przydatni naszemu zachodniemu sasiadowi. Bardzo szybko, w sposob logiczny i naturalny stwierdza, ze ci wywiezieni na roboty budowali potege panstwa hitlerowskiego, zwiekszali potencjal militarny Niemiec hitlerowskich i przez nich zginelo wielu zolnierzy aliantow i ludnosci cywilnej. Wniosek prosty: pan Kuinski i inni przymusowi robotnicy winni byc nie nagradzani, a sadzeni za zbrodnie wojenne. Ponura sprawa. No wiec jak to jest z tym prawem? Czy w przypadkach slabo okreslonych prawo winno byc formalnie uzupelniane o ekstra przepisy, czy tez nalezy puscic wszystko na ludzki, sympatyczny zywiol? (A poniewaz WSZYSTKIEGO sie nie da i tak w koncu na jakiejs ISTNIEJACEJ bazie prawnej trzeba bedzie oprzec decyzje, zwlaszcza finansowe, wiec i tak skonczy sie na papierkach, tylko moze nie takich jakie bysmy sobie zyczyli?) Za duzo tego prawa, czy za malo? Jak zintegrowac dwie komplementarne funkcje prawa: represyjna i opiekuncza tak zeby i owca byla syta i wilk dostal w skore? Jurek Karczmarczuk _______________________________________________________________________ Henryk Dasko POWROT LEOPOLDA TYRMANDA ======================== [Ex Libris, dodatek Zycia Warszawy, kwiecien 1992, przytoczyl Zbyszek Pasek] [...] Tyrmand zjawil sie w USA w roku 1966, w przelomowym dla Ameryki momencie, gdy caly kontynent dokonywal wielkiego zwrotu w lewo. Konflikt wietnamski, zabojstwa braci Kennedych i pastora Kinga, wielkie marsze protestacyjne i strajki studenckie podsycaly ogien, w ktorym rodzila sie nowa, inna, bardziej radykalna Ameryka. Moglo sie wydawac, iz dla nastepnych generacji Che Guevara stanie sie nowym Zbawicielem, a pogarda dla obowiazujacych norm i tradycji - nowa Ewangelia. Zaden z aspektow lewicowej ideologii kontestatorow - polityka, sprawy spoleczne, estetyka, nie byl dla Tyrmanda do zaakcepto- wania. Mial wszak za soba doswiadczenia dwudziestu lat w systemie i wlasnego, krociutkiego z nim romansu; mierzil go fakt, ze jezyk mlodych, zbuntowanych niewiele odbiega od propagandowego zargonu komunistycznych srodkow informacji. Z Polski wywiozl nieprawdziwa i wyidealizowana wizje Ameryki, Ameryki pozbawionej konfliktow, swiata konserwatywnych, mieszczanskich wartosci, ktory zapewne nie istnial juz nigdzie. Obrazala go wulgarnosc nowych, antytradycyjnych tendencji tak w kulturze, jak i w obyczajowosci. "Przybylem do Ameryki" - mawial - "aby bronic jej przed nia sama". Jako publicyste i komentatora spraw spolecznych interesowala go niemal wylacznie obrona tradycyjnych wartosci kultury mieszczanskiej i temu poswiecil kilkanascie ostatnich lat swojego zycia. Jego kariera amerykanska wygladala przedziwnie. Wkrotce po przyjezdzie nawiazal wspolprace z "New Yorkerem", czolowym tygodnikiem kulturalno-spolecznym Ameryki; to tam ukazywala sie wiekszosc tekstow, ktore zlozyly sie na "Zapiski dyletanta". Poczatkowo pisal z pazurem i swada, jezykiem podobnym do tego, ktory w Polsce zjednal mu slawe swietnego narratora i stylisty. Ale radykalizacja Ameryki przybierala na sile i glos Tyrmanda, konsekwentnie zwalczajacego wszystko, co pachnialo mu Nowa Lewica, powoli stawal sie niepozadany nawet w zachowawczym "New Yorkerze". W roku 1971 nastapil ostateczny rozlam: "New Yorker" odrzucil zamowiona uprzednio "Cywilizacje komunizmu" i zaden tekst Tyrmanda nie ukazal sie juz nigdy w tym pismie. Po kilku latach udalo mu sie zdobyc nowa trybune: byly nia stworzone specjalnie dla niego periodyki "Chronicles of Culture" i "Rockford Papers", ktore sam redagowal. Konserwatywny, fundamentalistyczny niemal Rockford Institute i niewielkie, prowincjonalne miasto o tej samej nazwie gdzies w srodku Ameryki staly sie dla niego domem, w ktorym pozostal do konca. Ci, ktorzy go znali, twierdza zgodnym chorem, iz byl czlowiekiem szczesliwym i pelnym pogody; powtarzal, ze wreszcie robi to, o czym zawsze marzyl. Przez blisko dziesiec lat pisywal szkice i eseje, o ktorych nie da sie powiedziec, ze podbily Ameryke; miesiecznik "Chronicles of Culture" mial naklad ponizej dwoch tysiecy egzemplarzy, z ktorych kilkaset rozsylano bezplatnie do bibliotek. Apologeci Tyrmanda twierdza dzis, ze w kraju do szalenstwa rozmilowanym w Hanoi i 'tupamaros' jego glos byl glosem Savonaroli, co moze i byloby niezla konstrukcja dramatyczna, ale prawda wygladala nieco inaczej. Leopold Tyrmand, pisarz, ktorego fraza i obraz po dzis dzien potrafia zatrzymac dech w piersiach, pisal po prostu niedobrze. Uwazal sie za pamfleciste politycznego i prowadzil bezkompromi- sowa walke ze wszystkim, co wedlug niego reprezentowalo "kulture liberalna". W niej wlasnie widzial "Nasienie Zla" ogarniajacego Ameryke, rozsiewnik terroryzmu, narkomanii i zboczen seksualnych. Nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, ze Tyrmand pod ow Pomiot Bestii podciagal Styrona, Updike'a i Vonneguta, "Newsweek", "New York Times" i "Time", hollywoodzka kinematografie i sieci telewizyjne ABC, NBC i CBS. Starzy przyjaciele twierdza, ze zawsze miewal tendencje do popadania w doktrynerstwo. Okreslenie jego pozycji ideologicznych jako skrajnych musi sie dzis wydac eufemizmem: Micka Jaggera, soliste grupy Rolling Stones, oraz pisarza Gore Vidala uwazal za osobnikow rownie zezwierzeconych co masowi mordercy, Charles Manson i pastor James Jones ze Swiatyni Ludu. O homoseksualistach wyrazal sie per "dewianci" i "inwertyci", twierdzac, ze cierpia na rodzaj choroby; nigdy - pisal - ludzkosc nie zaakceptuje ich jako osobnikow normalnych. Do jednego kotla wrzucal feminizm i Czerwone Brygady, "New York Review of Books" i hitlerowskie "Blut und Boden", dewiacje seksualne i Elvisa Presleya. O "Chicago Tribune", jednym z najpowazniejszych dziennikow amerykanskich, pisywal, iz niewiele rozni sie od "Prawdy" czy "Izwiestii". Czytelnika obeznanego z polska tworczoscia Tyrmanda musi w obliczu jego amerykanskich tekstow ogarnac oslupienie. Oto na kilka zaledwie miesiecy przed ukazaniem sie swiezo zredagowanego "Dziennika 1954", w ktorym obficie traktuje na temat swoich przewag erotycznych (ze wspomne tylko rozwazania o - prosze wybaczyc - ksztalcie lechtaczki obslugujacej go sasiadki, pani Nuny), Tyrmand pisze nastepujace slowa, i pisze je serio: "...przypadkowy seks obniza wartosc zycia tak bardzo, ze czyni je nudnym i zredukowanym do bezsensownej wegetacji. Dlatego wlasnie wymyslilismy seksualne zasady milosci, obyczaju, konwencji, cnoty, skromnosci, normalnosci". "Lolo" - napisal Tadeusz Konwicki - "troche zegzazerowal". Oczywiscie, Tyrmand przesadzal celowo i swiadomie. Pragnal w ten sposob zwrocic uwage na spoleczne niebezpieczenstwa, jakie jego zdaniem stwarzalo bezmyslne poddawanie sie neolewicowym pradom, tak charakterystyczne dla amerykanskiej "kultury liberalnej". Byla to teza, z ktora z powodzeniem mozna by podjac dyskusje, ale metoda, jaka obral Tyrmand, na dobra sprawe uniemozliwiala jakakolwiek polemike. Przez cale lata przedstawial superkontrastowa, pozbawiona polcieni i przez to nieprawdziwa wizje rzeczywistosci, nalezaca moze do swiata plakatow propagitu i pryncypialnych wstepniakow, ale nie mieszczaca sie w ogolnie przyjetych ramach publicystyki politycznej Stanow Zjednoczonych. Zdarzalo mu sie pisac rzeczy nieprawdziwe, co widac juz w pisanej po polsku "Cywilizacji komunizmu". Zapewne dlatego pozostal raczej na peryferiach amerykanskiego konserwatyzmu, choc to on wlasnie w eseju "The Media Shangri-La" sformulowal teze o monopolistycznym i antydemokratycznym charakterze amerykanskich mediow. [...] Pisal angielszczyzna nieskonczenie bogata i precyzyjna, ale nie byl to jezyk, ktory czyta sie z przyjemnoscia. Obral maniere nabzdyczonego patosu, koturnowej, sztucznie skomplikowanej skladni, wyszukanych okreslen, domagajacych sie halasliwie, by zwrocic na nie uwage. [...] Dla mojego pokolenia i srodowiska byl, obok Hlaski, legenda. Olsniewal kunsztem technicznym: jezyk polski ukladal mu sie pod piorem w sposob niezrownanie plastyczny, naturalny i pozbawiony szwow. Znalismy na pamiec i potrafilismy odgrywac miedzy soba nie tylko cale strony "Zlego", ale takze fragmenty jego znakomitych opowiadan sportowych czy nieporownane sceny erotyczne z "Jonathana Millera". Ale Tyrmand obiecywal cos wiecej. "Filip" byl dla nas podrecznikiem metody przetrwania, laczacym zarowno tych, ktorzy z komunizmem nie mieli nigdy nic wspolnego, jak i tych, ktorzy wlasnie zaczynali brac z nimi robrat. "Zly" ukazywal czysta, westernowa wizje swiata wypranego z wszechobecnej ideologii. Tyrmand stawal sie naszym pierwszym wprowadzeniem do 'innych regul gry'. Trudno nie zauwazyc, ze w pewnej chwili cos mu sie wymknelo. Przy calym ogromie swojej inteligencji i wspanialego talentu nie potrafil pojac pewnych spraw prostych i wazkich. Nie rozumial, ze wielkosc Ameryki polega na wolnosci dla wszelkich form zycia, na uznawaniu za normalne tego, co pod inna szerokoscia potrafia oglosic kalectwem. Nie przekonywaly go argumenty o mechanizmach samoregulacji, wbudowanych w tkanke demokracji amerykanskiej. Sam, z wlasnego wyboru - nalezy to uszanowac, choc trudno sie z nim zgodzic - przesuwal sie na pozycje coraz bardziej skrajne, coraz bardziej odlegle od centralnego nurtu zycia Ameryki. Przyjal teorie, a takze i mentalnosc "oblezonej twierdzy", nie zdajac sobie sprawy, ze najwiekszym bogactwem tego kraju jest tolerancja bez ograniczen, pozwalajaca - by sparafrazowac jego wlasne slowa - Tyrmandom pisac o sobie zle. Wbrew pozorom nie byl czlowiekiem sentymentalnym. Z Polski zabral niewiele pamiatek: drewniane putto z pomorskiego kosciola, ktore opisal w ksiazce "Siedem dalekich rejsow", i pare bursztynowych spinek. Putto wisi dzis na scianie mieszkania w Brooklynie, gdzie mieszka Mary Ellen Tyrmand z bliznietami o imionach Rebecca i Matthew. Jego bursztynowe spinki trzymam na biurku, kolo lampy, na malym, krysztalowym talerzyku. Henryk Dasko _______________________________________________________________________ Maciek Cieslak DOSTRZEZONE - ROZWAZONE ======================= (Przeglad wydarzen politycznych w Polsce 30.05 - 11.06.92) >>DOSTRZEZONE<< 5 czerwca w przeddzien trzeciej rocznicy wyborow z 89 roku, po dramatycznej debacie sejmowej, ktora ogladalo w TV siedem milionow Polakow, upadl pierwszy rzad III RP, premiera Jana Olszewskiego. Sformulowany w wyniku ponad miesiecznych negocjacji, sprawowal swe funkcje przez pol roku. # # # Jeszcze przed wyborem nowego premiera Frakcja Prawicy Demokratycznej w UD (lider - Aleksander Hall) prowadzila intensywne konsultacje z PC, ZChN i PL, odnosnie wystawienia swojego kandydata. Po powolaniu przez Sejm nowego premiera poslowie tych klubow wyrazili sprzeciw wobec wyboru lidera PSL - Waldemara Pawlaka, jako "osoby o komunistycznym rodowodzie i niedotrzymujacym umow koalicyjnych". PSL popieralo oficjalnie rzad Olszewskiego a glosowalo za jego dymisja. Oto okazja, by krotko przypomniec historie partii premiera: PSL wywodzi sie z ZSL, ktore wspolnie z SD "po 40 latach poddanstwa wobec PZPR wypowiedzialo posluszenstwo komunistycznej koalicji" i poparlo Walese z OKP, w wyniku czego powstal rzad T. Mazowieckiego. Liczaca ponad 200 tys. czlonkow partia przemianowala sie na PSL - "Odrodzenie" . Na tzw. Kongresie Jednosci, 5 maja 1990r, dokonala fuzji z czescia kilkutysiecznego, reaktywowanego PSL (tzw. PSL wilanow- skim) pod przywodztwem Romana Bartoszcze. Bartoszcze otrzymal stanowisko prezesa a nowa partia przyjela oficjalnie nazwe PSL. W drugiej turze wyborow prezydenckich, wobec wyeliminowania R.Bartoszcze, PSL poparlo Lecha Walese. W marcu 91 roku prezes Bartoszcze zapowiedzial dekomuniza- cje szeregow partii i sojusz z NSZZ "S" RI i PSL "Solidarnosc", czyli zjednoczenie ruchu ludowego. Wywolalo to uaktywnienie starego ZSL-owskiego aparatu skupionego wokol przewodniczacego Rady Naczelnej Romana Jagielinskiego. Bartoszcze zostal zawieszony w funkcji prezesa a nastepnie 19.06.91 usuniety sila ze swego gabinetu w siedzibie PSL w Warszawie. Doszlo do rozlamu. Bartoszcze zalozyl nowa, mala partie - Polskie Forum Chrzescijansko-Ludowe "Ojcowizna". Na nadzwyczajnym kongresie PSL 29.06.91 wybrano nowe wladze partii z prezesem Waldemarem Pawlakiem na czele. Aktualnie PSL jest najliczniejsza partia w Polsce - ma blisko 190 tys. czlonkow. Do PSL nalezy Wydawnictwo Ludowe i trzy gazety: "Tygodnik Ludowy", "Zielony Sztandar" i "Wiesci". Wszystkie organy terenowe prowadza dzialalnosc gospodarcza. Po glosowaniu nad wyborem premiera, reporterka RWE zapytala rzecznika Prezydenta o motywacje wystawienia tej kandydatury. "- Mamy do czynienia za zjawiskiem zmiany pokoleniowej" -odpowiedzial na pytanie A.Drzycimski, po czym szczegolowo opisywal sylwetke 32-letniego Pawlaka - cierpliwego i zgodnego chlopa, wlasciciela "skomputeryzowanego" gospodarstwa pod Plockiem. (W.Pawlak ukonczyl Politechnike Warszawska; w ZSL od 1985 r.) Po poludniu tego samego dnia Marszalek Sejmu Wieslaw Chrzanowski skladal dymisje, ktora wycofal na prosbe prezydenta. # # # Tuz przed czwartkowym posiedzeniem sejmu poslowie otrzymali teczki z "informacjami o znajdujacych sie w dyspozycji MSW materialach dotyczacych osob pelniacych funkcje publiczne od wojewody wzwyz oraz poslow i senatorow". Rzecznik MSW kilkakrotnie podkreslal, ze ministerstwo nie podejmuje sie decydowac kto istotnie wspolpracowal. Jednoczesnie, przed tygodniem w jednym z wywiadow min. Macierewicz wykluczyl mozliwosc udostepnienia poslom sfalszowanych akt. W GW tytul: "Pycha Macierewicza". Mimo wyjasnien czesc prasy uzywa okreslenie potocznego: "listy agentow UB". We wtorek (9.06) Sejmowa Komisja Nadzwyczajna do Zbadania Realizacji przez MSW Uchwaly Sejmu o Ujawnieniu Agentow SB i UB" przez ponad 4 godziny przesluchiwala "urlopowanego" Min. Spraw Wewnetrznych A. Macierewicza. Jej przewodniczacy A. Ciemniewski (UD) poinformowal po zakonczeniu spotkania, ze minister "wyczerpujaco odpowiadal na pytania komisji". Wedlug relacji innego czlonka komisji, Macierewicz mial oswiadczyc, ze byl szantazowany, ale odmowil odpowiedzi przez kogo, az do czasu rozmowy z nowym premierem. Sam minister odmowil wszelkich komentarzy. Po przesluchaniu Komisja zazadala dostepu do sejfu UOP, gdzie znajduja sie najwyzszej wagi materialy dotyczace agentow UB. "- Zawartosc sejfu stanowi jedna z najbardziej dramatycznych i tajemniczych spraw." - powiedzial nazajutrz dziennikarzom Macierewicz. Komisja otworzyla sejf. Znaleziono tylko jedna teczke, wysokiego funkcjonariusza a bylego agenta o kryptonimie "Bolek". Skandal wybuchl, gdy okazalo sie, ze drzwi opieczetowanego przez Naimskiego sejfu otworzyl wczesniej bez zadnych konsultacji nowo mianowany zarzadca MSW A.Milczanowski. Kluby ZChN, PSL-S, "S" i PC przekazaly marszalkowi sejmu pisemny protest przeciw trybowi powolywania przez premiera Pawlaka kierownikow ministerstw MSW, MON i URM. Okreslili je jako niezgodne z prawem i Konstytucja. Sejm odwolujac rzad powierzyl pelnienie obowiazkow bylym ministrom az do czasu powolania nowego rzadu. # # # Politycy polscy o lustracji: Krzysztof Wyszkowski (KLD): Moja intencja bylo odblokowanie archiwow MSW, by skonczyla sie epoka pomowien.() Kazdy obywatel powinien miec prawo dostepu do wlasnej teczki, jesli taka istnieje. Wiele srodowisk politycznych zna skale agentury i ma dokladne informacje. Nie ujawnione teczki moga byc przedmiotem manipulacji i gry politycznej. To jest skandal. () Tylko otworzenie archiwow likwiduje polowania na czarownice. Krzysztof Kozlowski (UD, b.szef MSW): Ile razy trzeba powtarzac rzeczy oczywiste? () 90 proc. dokumentow to materialy sporzadzone przez oficerow operacyjnych. Takich teczek jest 3 miliony. Gen. Kiszczak zadal od kazdego oficera conajmniej 10 tajnych wspolpracownikow. Widzialem dokumenty swiadczace o tym, ze niektorzy oficerowie mieli ich 36! Nie mozna obsluzyc takiej liczby. Coz prostszego jak wezwac kogos, kto sie stara o paszport i sporzadzic z tego notatke. () Potem nadaje sie pseudonim i agent gotowy. Antoni Macierewicz (ZChN) : Rzecza najwyzszej wagi dla istnienia panstwa polskiego i utrzymania niepodleglosci jast dalsze realizowanie sejmowej uchwaly o ujawnianiu tajnych wspolpracownikow SB i UB, pelniacych aktualnie wazne funkcje panstwowe" (ze srodowej wypowiedzi dla prasy) Jozef Oleksy (SdRP) : My nie mamy sie co obawiac ujawniania teczek. Jesli komus moze to zaszkodzic, to tylko dawnej opozycji. >>ROZWAZONE<< Przegladajac gazety i sluchajac radia nie mozna oprzec sie wrazeniu ze pod powierzchnia ostatnich wydarzen toczy sie jakas arcywazna gra, o ktorej wiedza tylko politycy. Padaja dwuznaczne okreslenia, niedopo- wiedziane zdania, sugestie. Nawet opinie "Gazety Wyborczej" i Antoniego Macierewicza po raz pierwszy sa zgodne: przezywamy najdramatyczniejszy moment od czasow wyborow w 89 roku. Gra idzie o Polske. Nie wiem, byc moze to prawda. Ale fakty podane "do wiadomosci publicznej" nie o tym mowia. Fakty mowia o niebezpieczenstwie plynacym skadinad. Stad, ze polityka przerasta dzis wszystko, bez opamietania. W czwartek w sejmie budowniczy nowego ustroju i panstwa prawa zapomnieli "poprosic" rzadu o przedstawienie bilansu jego dzialalnosci. Jak by nie bylo jest taki zwyczaj. Niekiedy zada sie nawet "Raportu o stanie panstwa", tak jak w przypadku dwoch ostatnich ekip. A zwlaszcza gdy slychac naokolo, ze panstwo jest rozchwiane. Nie poprosili. Pewnie byli zbyt zajeci obalaniem rzadu, teczkami, no i zapomnieli. A moze nie zapomnieli, tylko zwyczajnie, nie zdazyli - takie tempo, taka temperatura na sali i taka karkolomna gra, a jeszcze siedem milionow widzow przed telewizorami! Nie mozna wymagac zbyt wiele! Moze przy okazji nastepnego obalania... Za jakies pol roku. W tej nastepnej rundzie, w nastepnym klinczu, gdy beda slaniac sie na nogach i dla swietego spokoju zgodza sie na te postsolidarnosciowa, programowa wielka koalicje. A tymczasem... Negocjacje, bloki, przymierza. Za wszelka cene. Chocby z diablem. Zeby odstawic na bok tamtych zarozumialcow! Liberalowie z chlopami, "odpowiedzialna" Unia z "nieodpowiedzialnym" KPN, solidarnosciowcy z postkomunistami. Poloneza czas zaczac! Gdzie wodzirej? Gdzie Prezydent? A ta pani w czerwonej sukni co z nadzieja wyglada az do tanca poprosza? Nie poprosza? Poprosza, poprosza. Juz niedlugo. Do polskiego dance macabre. Maciek Cieslak _______________________________________________________________________ Rozmowa z prof. Januszem Grzelakiem z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego CZAS POPULIZMU? =============== [Zycie Warszawy, 24 marca, 1992, rozmawiala Inka Slodkowska, przytoczyl Zbyszek Pasek] - W czasie wyborow czerwcowych w 1989 roku byl pan szefem zespolu promocji w Krajowym Biurze Wyborczym "Solidarnosci". Okazalo sie, ze organizujac kampanie wyborcza dla "druzyny Lecha", tym samym kreowaliscie nowa elite polityczna i rzadzaca. Szybko jednak zaczeto mowic o nie spelnionych przez nia nadziejach. W spolecznym zawiedzeniu szukano przyczyn sukcesu Tyminskiego, ktorego jednak chyba nie udalo sie nikomu powtorzyc w ostatnich wyborach parlamntarnych. - I tak i nie. Nieoczekiwany przeciez duzy sukces Sojuszu Lewicy Demokratycznej i KPN w ostatnich wyborach mozna po czesci wyjasniac podobnie jak dobry wynik Tyminskiego sprzed poltora roku. Jest to miedzy innymi reakcja na "ogolna niepewnosc". Moim zdaniem, teraz ten mechanizm niepewnosci dziala dalej. Jestesmy ciagle w bardzo trudnej sytuacji przejscia miedzy starym porzadkiem, w ktorym wiedzielismy jednak jak sie poruszac - i nowym - wciaz dla nas nieznanym. Zasady starego systemu mogly byc uwazane za nieprzyzwoite, ale byly znane i jakos dzialaly. Ludzie wiedzieli, co maja robic i czego nie robic, kiedy chcieli zrobic kariere, pieniadze, osiagnac pozycje zawodowa. Najlepiej bylo zapisac sie do partii albo przynajmniej byc jej lojalnym, dac lapowke gdzie trzeba, zabiegac o protekcje - i tylko czasem warto bylo byc madrym i kompetentnym. Wprawdzie i wtedy twierdzilismy, ze "laska panska na pstrym koniu jezdzi", bo gwarantowanych regul nie bylo. Np. "wladza" - zapewne celowo nawet partyjnym paszportow czasem nie dawala. Nikt zatem nie mogl sie w istocie czuc pewnym tej laski, choc jedni bardziej niz inni. Owczesna niepewnosc byla jednak niczym w porownaniu z niepewnoscia, ktorej teraz doswiadczamy na codzien. Lojalnosc wobec partii sie nie liczy, nie wiadomo, kto i czy w ogole lapowke przyjmie (choc szanse sa niemale) i czy nie przestanie byc urzednikiem zanim sprawe zalatwi... A przede wszystkim nie wiadomo, ku czemu to wszystko zmierza i jakie beda reguly gry jutra. Teraz reguly wlasciwie sie zalamaly, choc nie calkiem. Niby wszystko sie zmienilo, ale w najblizszym otoczeniu na ogol niewiele. Niewiele, ale zarazem nie mozna zachowywac sie tak, jak poprzednio. To rodzi bezradnosc, poczucie zagubienia. W tej sytuacji ten, kto powie: ja wiem, jak z tego zagubienia wyjsc (wszystko jedno, czy wie naprawde i czy ten ktos jest z partii X, czy KPN) lub ten, kto powie, ze dawniej wiadomo bylo przynajmniej jak zyc - ma szanse wsrod najbardziej zagubionych, najmniej rozumiejacych, co sie dzieje. Zwlaszcza wtedy, gdy przynajmniej czesc z tych, ktorzy dawniej byli madrzy, sama uczciwie przyznaje sie, ze nie wszystko rozumie. Jest to uczciwe, ale cena takiej uczciwosci jest odstraszanie tych, ktorzy i bez tego juz sie boja. - Czy moze dlatego coraz czesciej slyszymy glosy, ze demokracja to nic innego jak brak wszelkich regul? - Nie dziwie sie wcale, ze pojawily sie hasla, utozsamiajace demokracje z anarchia. Zbudowalismy w kraju zreby demokracji, ale to nie oznacza, ze ona istnieje, jak to obwiescilismy juz dwa lata temu. Demokracja to droga, ktora trzeba przejsc, a nie np. fakt, ze odbyly sie wolne wybory. Nie mamy jeszcze kultury demokratycznej, nie umiemy poslugiwac sie procedurami demokratycznymi. Jesli wiec ktos mowi dzisiaj, ze demokracja to brak regul, jest to zrozumiale, choc oczywiscie mysli w tym miejscu nie o demokracji, ale o stanie przejsciowym. Demokracji nie da sie po prostu proklamowac, trzeba sie jej nauczyc, a uczyc sie nie jest latwo. Na codzien od obywateli nie zalezy bowiem wiele. Zeby zobaczyc efekty dzialania mechanizmow demokratycznych, trzeba cierpliwie przez lata poczekac. Kiedy politycy obiecuja, ze wszystko moze byc bardzo szybko poprawione i zaraz po objeciu wladzy okazuje sie to niemozliwe, ludzie goraczkowo szukaja drogowskazow. Taka role moga spelniac miedzy innymi nowe osoby na scenie politycznej, szczegolnie takie, ktore sprawiaja wrazenie, ze dobrze wiedza, jak powinno byc. Juz samo to, ze jest ktos, kto mowi glosno i bez watpliwosci: "Ja wiem", przyciaga ludzi. Nie tak jak kolejni premierzy, ktorzy wpierw mowia, ze wiedza, a potem zmieniaja zdanie i z "przyspieszenia" robi sie "spowolnienie". Dlatego boje sie, ze nadchodza czasy przywodcow, ktorzy glosza populistyczne hasla, dajace nadzieje na szybka zmiane. - Narzuca sie porownanie z latami kryzysu przed ostatnia wojna swiatowa. Sporo jest podobienstw: recesja, bezrobotni i bezdomni, nadprodukcja w rolnictwie i nadmiar pauperyzujacej sie inteligencji... Czy skutki tego dzis moga okazac sie podobne? - Sytuacja w panstwie: coraz mniejszy prestiz instytucji panstwowych oraz autorytetow spolecznych i moralnych, pesymizm i apatia spoleczna, zdecydowanie sprzyjaja wszelkiej propagandzie populistycznej, nacjonalistycznej badz totalitarnej (np. "demokracje trzeba wprowadzac twarda reka"). Mozna sie wiec obawiac wzrostu popularnosci ludzi, obiecujacych rozwiazania latwe i proste, a obdarzonych charyzmatycznym darem przekonywania innych. Zagrozenie to nie jest moze takie wielkie, ale niepokoic musi, ze malo kto w ogole zdaje sie je doceniac. - W czerwcu 1989 roku nadzieja byla ogromna. Czy sa szanse na pobudzenie jej na nowo? - Wymaga to spelnienia kilku warunkow. Jeden z nich to koniecznosc odrodzenia niezaleznych elit intelektualnych. Zauwazmy, ze intelektualisci na ogol znalezli sie dzis w ktorejs z partii politycznych i stali sie intelektualistami partyjnymi. Potrzeba zas ludzi, ktorzy zapomnieliby o walkach partyjnych, o wladze, o stanowiska ministerialne i jakby z boku potrafili ocenic to, co sie dzieje. - Czy ktokolwiek by ich jeszcze sluchal? Czy opinia spoleczna nie jest w duzej mierze ksztaltowana przez gazety, poczytne wlasnie dlatego, ze kwestionuja wszelkie mozliwe autorytety: polityczne, spoleczne, moralne, lansujac zarazem rozwiazania latwe, a chwytliwe? - Sa poczytne, bo zobaczmy, co sie dzieje. Najmadrzejsze glowy nie daja zadnego zgodnego, zrozumialego wyjasnienia procesow przejscia od komunizmu do demokracji i wolnego rynku. Widzimy jedno, jest nam coraz gorzej, ma byc lepiej, ale wiadomo, ze nie szybko i wciaz nie wiadomo, jak do tego "lepiej" dojsc. A czlowiek nie znosi pustki informacyjnej. Jezeli od wybranych przez nas ludzi nie dostajemy odpowiedzi na nasze pytania, to szukamy jej gdzie indziej. Stad sukces niektorych gazet, ktore daja proste wyjasnienia: jest nam zle, bo sa afery, wszyscy kradna, a wladza patrzy na to przez palce, lub sama bierze w tym udzial. Spiskowe teorie historii zyskuja najwieksza popularnosc w czasie kryzysow, poniewaz sa wlasnie najprostsze i wskazuja na "winnych". Dlatego tez polityk, ktory glosi podobne hasla, ma dzisiaj duze szanse. Nie wiem, czy ma szanse wygrania - a tym samym doprowadzenia do katastrofy - moze jednak zdobyc spora popularnosc. Mam nadzieje, ze zanim to sie stanie, nauczymy sie nie wierzyc tym, ktorzy mowia, ze "mozna prosto". Chociaz smutne slowa, ze "musi byc trudno" juz do ludzi nie trafiaja. - Wydawac by sie moglo, ze politycy, ktorzy dzis rzadza, nie maja wiekszych szans, jesli beda - jak dotad - powtarzac: "musi byc trudno". Czy zatem stoja przed alternatywa: rezygnacja albo rzadzenie bez wiekszego poparcia spoleczenstwa? A moze jest inne wyjscie, np. skuteczne zapelnienie tej pustki informacyjnej, o ktorej mowilismy? - To jest cos, czego ani my w rzadzie Mazowieckiego nie umielismy zrobic, ani ekipa Bieleckiego nie potrafila nad tym zapanowac, ani - jak widze - nie radzi sobie z tym ekipa Olszewskiego. Pomysl jest zas bardzo prosty i nieslychanie uczciwy zarazem. Nie jest bowiem pomyslem na zadna manipulacje, tylko na uczciwosc i szczerosc - tyle, ze wymagajacych prawdziwego wysilku, wkladanego w wyjasnianie, na czym naprawde polegaja zachodzace dzis procesy, w ktorych wszyscy uczestniczymy. Przeslanka ich powodzenia jest bowiem to, aby kazdy rozumial, w czym bierze udzial, czujac sie swiadomym elementem calego wielkiego nurtu. Nawet nie mogac samemu specjalnie wiele zrobic, mozna przynajmniej dobrze wiedziec, dokad i po co ten prad prowadzi. Sama taka wiedza daje juz poczucie uczestniczenia w procesie zmian, poczucie mobilizujace. Aby pojawily sie takie wlasnie postawy, dajac poparcie dzialaniom wladz, potrzeba nieslychanie duzo wysilku edukacyjnego. Trzeba rozmawiac ze spoleczenstwem. Najlepszym zas tego wzorem bylo, moim zdaniem "okienko" ministra Kuronia. Rozczarowania i frustracje staja sie grozne dla spoleczenstwa wtedy, kiedy ich przyczyny sa niewytlumaczalne. Dlatego szanse politykow w duzej mierze zaleza dzisiaj od sily ich rzeczywistej motywacji do komunikowania sie z ludzmi i od rzetelnosci przedstawianych przez nich wyjasnien. Inaczej mowiac - od umiejetnosci znajdowania na codzien sposobow radzenia sobie z tym, co wydaje sie byc niezbyt mozliwe do osiagniecia. Rozmawiala Inka Slodkowska _______________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet) Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca) Copyright (C) by Jerzy Karczmarczuk 1992. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed' dostepne przez anonymous FTP, adres: (128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish. ____________________________koniec numeru 29___________________________