_______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 22.05.1992. nr. 26 _______________________________________________________________________ W numerze: Stanislaw Baranczak - Annus Mirabilis Jurek Karczmarczuk - Polscy quislingowie i "afera Foedrowitza" (2) Janusz Mika - Oskarzenia i kalumnie Jurek Krzystek - Kto zabil Mozarta Ewa Gronkiewicz, Pawel Fafara - - Ksywy reglamentowane _______________________________________________________________________ Stanislaw Baranczak ANNUS MIRABILIS* ================ ["SALMAGUNDI", nr 85-86 (1990), tlum. Mirek Bielewicz, opubl. rowniez w "Glosie Polonii", Winnipeg] I oto nagle klotnie ustaly: Kazdy tak samo poczul, I kazdy los rozpoczal Od nabrzeza odplyw wspanialy, Gre nie do przegrania... Philip Larkin Gdyby Mark Twain byl posrod zywych w grudniu 1989 roku, najprawdopo- dobniej powiedzialby o totalitarnej opresji Europy Wschodniej to samo, co pewnego razu rzekl o pogodzie w Nowej Anglii: - Jesli ci sie pogoda nie podoba, to wez na wstrzymanie. - Nie podoba ci sie widok Muru Berlinskiego? Wylacz sie na tydzien: gdy tylko znowu wezmiesz gazete do reki i spojrzysz na pierwsza strone, znajdziesz tam fotografie z rozbiorki tego Muru. Dreczysz sie wsadzeniem do wiezienia po raz en-ty doskonalego pisarza czeskiego? Poloz sie spac we srode: zostanie on prezydentem swojego kraju nim zdolasz wypowiedziec slowo "ctvrtek". Wzdragasz sie na sama mysl o rumunskim dyktatorze? Wlacz wiadomosci, i to szybko: mozesz przegapic trwajaca jedna dziesiata sekundy strzelanine w stolicy tego kraju. Jakie jeszcze masz zyczenie? Kazdy cud jest mozliwy. Jednakze pod jednym warunkiem: na kalendarzu sciennym musi byc rok 1989. Byl to rzeczywiscie Annus Mirabilis, rok nieustajacej satysfakcji dla wszystkich niepraktycznych marzycieli i niepoprawnych optymistow wierzacych w ostateczny triumf slusznej racji nad potega mocy (w nie- ktorych wypadkach nastepujacy w istocie - ze powiem sobie do rymu - w ciagu jednej nocy. Byl to rowniez rok zadawania na poczekaniu bezlitosnej kary wszystkim politologom i futurologom, autorom wszechuogolniajacych teorii, a takze przepowiedni majacych sie sprawdzic w stu procentach. Bezpodstawne nadzieje okazaly sie nieskonczenie bardziej realistyczne od trzezwych z zalozenia, wyglowkowanych przez kalkulujacych na zimno analitykow, rozwiazan. (Przypominam sobie w szczegolnosci pewnego zachodniego politologa, ktory w poczatkowym momencie powstania Solidarnosci w Polsce napisal ksiazke o jej, jak to ujal, "romantyzmie", przeciwstawiajac go "realizmowi" aparatu partii komunistycznej; ciekawe co ten sam autor mialby do powiedzenia teraz na temat swojej realistycznej gafy pochodzacej z jego wlasnych naukowych ust?) To, co wydawalo sie nie wchodzic w rachube przez dziesiatki lat, okazalo sie calkowicie mozliwe minute pozniej. I z jakaz niepohamowanie rosnaca szybkoscia wszystko to nastepowalo! W calych dziejach ludzkosci, jak przypuszczam, nie bylo podobnego okresu tak oszalamiajacego przyspieszenia w dokonywaniu sie zasadniczych przemian. Timothy Garton Ash doskonale to ujal w swym slynnym zestawieniu okresow czasu potrzebnych do wprowadzenia reform w roznych krajach: - Dziesiec lat w Polsce, dziesiec miesiecy na Wegrzech, dziesiec tygodni w Niemczech Wschodnich, dziesiec dni w Czechoslowacji. - Moglby dodac: - Dziesiec godzin w Rumunii - i nie bylby zbyt daleki od prawdy. W mojej sytuacji autora piszacego artykuly na temat Europy Wschodniej do niniejszego czasopisma dwa razy w roku, "Jesien Ludow" 1989 moglaby mi umknac z tej prostej przyczyny, ze wydarzyla sie tuz przed terminem dostarczenia kolejnego eseju do redakcji. W tej sytuacji sprawy nabraly szczegolnie ironicznego obrotu. Bohaterem ostatniego odcinka byl, jak sie okazalo, nie kto inny a sam Vaclav Havel, ktory w danym momencie, kiedy pisalem, znajdowal sie wlasnie za kratkami za jakies tam kolejne domniemane wykroczenie polityczne. Nim zdolalem pozbierac mysli, by napisac esej, komunizm nie tylko zwinal swoje choragiewki w Czecho- Slowacji, niczym niedbale sklecona trybune 1 Majowa, ale takze moj bohater przeprowadzil sie z celi wieziennej do palacu prezydenckiego w Pradze. Zamiast jeszcze jednego listu z wiezienia, albo jeszcze jednej jednoaktowki musial jako prezydent napisac swoje pierwsze noworoczne oredzie, ktore, jak sie okazalo, nie bylo wcale byle jakim kawalkiem prozy. (Istnieja pewne oczywiste korzysci z posiadania prezydenta dobrze wlada- jacego ojczystym jezykiem - o prawdzie tej bolesnie przekonujemy sie w tym kraju, ilekroc otworzy usta prezydent Bush czy tez wiceprezydent Quale.) Takie przypadki nie zdarzaja sie eseiscie zbyt czesto, nawet w tym pedzacym na leb na szyje stuleciu. Czesto pytali mnie w owych dniach moi amerykanscy przyjaciele, jak ja, wschodni Europejczyk przeciez, czuje sie w obliczu tych zdumiewajacych wydarzen. Nie znam jakiegos jednego przymiotnika, ktory oddalby dokladnie moje uczucia. Czuje sie wspaniale rozradowany, wyzwolony, oczyszczony - naturalnie, ktoz by sie nie czul? Coz innego mozna odczuwac po ostatecznym (odpukac w niemalowane drzewo) upadku kolosalnej budowli absurdu, klamstwa i ucisku, ktora przygniotla wszystkich i pozostawila niewymazywalny odcisk na kazdym z lat naszego zycia, w tym lat spedzonych na emigracji? Jednakze jest mi takze smutno - czasami bardzo smutno. Dzieje sie tak szczegolnie wowczas, kiedy euforia ustepuje miejsca trzezwemu namyslowi: no dobrze, ale dlaczego ten monstrualny absurd trwal tak dlugo? Dlaczego nie zawalil sie wczesniej. Czyz te doskwierajaco dlugie dziesieciolecia (od naszych czterech do siedmiu w Zwiazku Radzieckim) niewyobrazalnych cierpien i beznadziejnosci, te miliony ludzi rozstrzelanych, zamarznietych na smierc, torturowanych, wiezionych, osieroconych, wygnanych z ojczyzny, te niezliczone losy ludzkie zatrute strachem i falszem, ten zmarnowany niezmierzony potencjal ludzki - czyz cale to doswiadczenie bylo dla ludzkosci niezbedne, aby wreszcie zrozumiano te oczywista prawde, ze idea wykoncypowana przez pewnego brodatego gentlemana w XIX wieku i wprowadzona w zycie przez innego gentlemana z brodka w 1917 roku po prostu nie sprawdza sie i dziala szkodliwie na wszystko, poczynajac od narodowej gospodarki i konczac na naszym zdrowiu fizycznym i umyslowym? A co powiemy na temat dewastacji, ktora po tym wszystkim pozostala? Dewastacja ta to jedyne w istocie trwale dziedzictwo, ktorym komunizmu obdarowal tych, co mieli dosc szczescia, aby go przezyc, a zasieg tego zniszczenia trudno doprawdy ogarnac, jesli zna sie Europe Wschodnia tylko z ekranu telewizyjnego. Mozemy sobie ogladac historyczne flagi narodowe Litwy czy Ukrainy niesione w demonstracjach na ulicach Vilniusa czy Lvova (miasta te wkrotce moze znow beda sie nazywac Vilna oraz Lviv). Za tymi flagami jednak znajduja sie: zatruty Baltyk oraz opustoszale wioski wokol reaktora atomowego w Czernobylu. Widzimy w przelocie tysiace Bulgarow dzierzacych transparenty na placu w Sofii, jednakze celem tej wlasnie demonstracji jest przede wszystkim protest przeciwko ustawie, ktora zapewnia mniejszosci tureckiej w Bulgarii raczej dosc elementarne prawo mowienia swoim wlasnym jezykiem w miejscach publicz- nych. Widzimy tlumy tanczace u stop otwartej wlasnie obecnie Bramy Bran- denburskiej, ale przeciez ile z tych rozpromienionych twarzy nalezy do bylych funkcjonariuszy tajnej policji, ktorych przyuczono do torturowania ludzi podczas przesluchan, do straznikow granicznych, w ktorych wyrobiono odruch strzelania bez ostrzezenia do ludzi przekraczajacych granice nielegalnie, do konfidentow, ktorym powiedziano, jak maja donosic na swoich sasiadow, do dziennikarzy pouczonych, jak dezinformowac i oszukiwac, do cenzorow poinstruowanych, jak poskramiac najmniejszy nawet slad niezaleznej mysli, do dzialaczy sportowych wytrenowanych w dawaniu juz dzieciom odpo- wiednich lekarstw i hormonow po to, aby w przyszlosci mogly one zdobyc jak najwiecej zlotych medali olimpijskich dla swojej socjalistycznej ojczyzny. Dewastacja krajobrazu, dewastacja gospodarki, dewastacja struktury calego spoleczenstwa, dewastacja ludzkiego ciala, dewastacja duszy ludzkiej - cokolwiek przychodzi ci do glowy, wszystko to znajdziesz w Europie Wschodniej. Sa to te wlasnie smieci, ktore przez wszystkie dziesieciolecia byly podmiatane pod dywan propagandy oraz pod ciezkie meble militarnego i policyjnego aparatu kontroli. I oto obecnie wszystko to naraz ujawnia sie naszym oczom: wyziewy przemyslowe i zatrute rzeki, rozpadajace sie fabryki i kolektywne gospodarstwa rolne niezdolne do produkowania zywnosci, szowinistyczna nienawisc ujawniajaca sie w miejsce spoistosci calego spoleczenstwa, zwichniete mentalnosci uniemozliwiajace jednostkom funkcjonowanie w nowych warunkach demokratycznej otwartosci i ekonomicznej konkurencji, miliony klamstw i bledow, ktore trzeba naprostowac. Jest to wlasnie to straszliwe obciazenie, z ktorym Wschodnia Europa musi sie obecnie uporac. No i wlasnie dokladnie w srodku tego wszechobejmujacego zniszczenia ow cud Wschodnio-Europejskiej "postepujacej rewolucji" (ze zapozycze znowu od Gartona Asha doskonale okreslenie "refolution"**) zapuscil korzenie i zrodzil owoce, ktore ogladamy dzisiaj. Nie gdzie indziej, tylko wlasnie wsrod tych rozczarowanych, pelnych zwatpienia oraz smiertelnie umeczonych mezczyzn i kobiet zrodzili sie wszyscy Sacharowowie, Havelowie i Walesowie tej czesci swiata i dozyli realizacji swoich idealow, ich bezapelacyjnego zwyciestwa. To wlasnie w tych krajach Europy Wschodniej ow brzydki trick wykonany przez historie dwudziestego wieku na oczach milionow ludzkich istnien wyzwolil w czlowieku to co najgorsze i najlepsze. Jesli zalozyc, ze dziesieciolecia komunizmu w Europie Wschodniej nie byly totalnym zmarnotrawieniem wszystkiego, to moglo sie tak stac - byc moze jedynie - tylko z tej wlasnie przyczyny. I jesli to o wiele za dlugie, o wiele za kosztowne i o wiele za bolesne doswiadczenie ma miec jakies znaczenie - niezaleznie od tego, czy nazwiemy je zrzadzeniem opatrznosci, czy logika historii, czy niepohamowanym duchem oporu mas, czy po prostu przenikliwoscia spojrzenia i zwiekszona swiadomoscia garstki jednostek, ktore wszystko to zaczely - to polega ono byc moze na fakcie, iz po tym niezapomnianym Annus Mirabilis lepiej zrozumiemy, na czym naprawde polega ludzka istota. Pewnego dnia, moze jutro, moze za kilka lat, historyk idei sporzadzi bilans ukazujacy dokladniej, niz to jest mozliwe dzisiaj, jakie poglady na ludzkosc zostaly odrzucone i jakie rozpad imperium komunistycznego na jesieni 1989 potwierdzil. Jedna rzecz nie ulega watpliwosci: po stronie strat bedzie figurowal dosc znaczny pakiet idei i ideologii najrozniejszego autoramentu, ktore nie za bardzo do siebie pasuja, ale ktore jednoczy wspolna im pogarda czy tez niedbalosc o naturalny pluralizm, o zroznicowanie oraz nieobliczalnosc ludzkiego swiata. Zbedne jest chyba stwierdzenie, ze pierwsze miejsce w tej kolumnie strat zajma sami komunisci, z tym swoim przekonaniem, ze wszyscy zmuszani przez nich do nadwyrezania karku przy wykopach pod fundamenty systemu docenia korzysci oferowanego przez komunistow przyszlego raju na ziemi i cierpliwie beda go wygladac. Lecz i inni znajda sie po tej samej stronie strat. Beda to tworcy konserwatywnej opinii i polityki na Zachodzie niezdolni do odkrycia autentycznych, wymierzonych przeciw totalitaryzmowi ruchow poza totalitarna fasada "imperium zla" (o ilez bowiem latwiej jest miec przed soba porecznego do zwalczania jednorodnego wroga niz przyjsc z pomoca tym, ktorzy zwalczaja to imperium od wewnatrz), i nie potrafiacy rowniez dostrzec straszliwego gwalcenia praw ludzkich za frontonem domniemanej niezaleznosci jakiegos kraju w bloku sowieckim (przypadek Rumunii pod panowaniem Ceasescu). I znajda sie tam rowniez lewicowi ideolodzy zawsze niezbyt interesujacy sie tym, jak zyla ucisnieta ludnosc Europy Wschodniej i jakie byly jej prawdziwe aspiracje, co raczej tym, czy owe aspiracje nie przekraczaly czasem granic "socjalizmu z ludzka twarza". (Przypomina mi sie w tym miejscu odpowiedz udzielona przez dysydenta Wladimira Bukowskiego, ktorego wyrzucono wlasnie z wlasnego kraju po latach cierpien w wiezieniu, gdzie dokarmiano go na sile. Gdy zapytal go zachodni dziennikarz, co mysli o idei socjalizmu z ludzka twarza w Zwiazku Radzieckim, Bukowski odpowiedzial: - Socjalizm? Nie, dziekuje. Milo by bylo natomiast zobaczyc przynajmniej ludzka twarz.) Znajda sie tu rowniez ci, ktorzy wierzyli, ze komunizm to ostatni etap historii (jak widac to wyraznie dzisiaj, tak nie jest). I beda tu rowniez ci, ktorzy do niedawna byli przekonani, ze upadek komunizmu bedzie koncem dziejow (i znow widac to wyraznie dzisiaj, ze w pewnych rejonach upadek ten otwiera wlasnie nowe puszki Pandory z nacjonalistycznym lub szowinistycznym robactwem, albo tez ujawnia ukryte konflikty spoleczne; historia bedzie trwala tak dlugo, jak dlugo istniec bedzie ludzkie zlo). Znajda sie tez ci, ktorzy utrzymywali, ze z powodu radzieckich czolgow komunizm nigdy nie przeksztalci sie samoistnie w demokracje na drodze pokojowej ewolucji (z chwila, kiedu pokrywka doktryny Brezniewa zostala zdjeta z Europy Wschodniej, przyklady Polski, Wegier, Czechoslowacji, Niemiec Wschodnich oraz, miejmy nadzieje, republik baltyckich, dowodza czegos przeciwnego). I beda tez ci, ktorzy utrzymywali, iz tam gdzie nie ma radzieckch czolgow, mozna uniknac rozlewu krwi (przyklad Rumunii pokazal nam, ze niekiedy nie mozna). Beda tam ci, ktorzy wierzyli, ze upadek komunizmu moze byc wywolany tylko przez okolicznosci glebokiego kryzysu ekonomicznego i dlatego nigdy nie moglby nastapic w Niemczech Wschodnich lub Czechoslowacji. I beda tez ci, ktorzy prorokowali, ze taki upadek nastapic by mogl tylko w kraju o silnej tradycji nastrojow antyradzieckich i wobec tego nigdy nie doszloby do niego w Bulgarii; albo tylko w kraju o silnej tradycji zbrojnego oporu przeciwko ciemiezycielowi, co wylaczaloby Czechoslowacje; albo tylko w kraju o silnej tradycji intelektualnego dysydentyzmu, co eliminowaloby Rumunie; albo tylko w kraju o silnej tradycji braku poszanowania dla jakiejkolwiek wladzy, co eliminowaloby Niemcy Wschodnie... Beda tutaj ci, ktorzy byli przekonani, ze do zalamania sie komunizmu nigdy nie dojdzie, jesli nie nastapi ono najpierw w Zwiazku Radzieckim; oraz ci, ktorzy byli pewni, ze moglo sie ono zaczac tylko jako powstanie niektorych krajow Bloku Wschodniego przeciwko Zwiazkowi Radzieckiemu. Liste te mozna ciagnac "ad infinitum". Jednakze najbardziej zaszczytne miejsce po stronie strat niewatpliwie zostanie przyznane jednemu myslicielowi - jak na ironie, bylemu radzieckiemu dysydentowi i (przynajmniej w okresie przed jego emigracja) jednemu z najbardziej zagorzalych, najbardziej bezlitosnych krytykow komunistycznej ideologii i mentalnosci. Mam na mysli Aleksandra Zinowiewa oraz jego teorie "homo Sovieticus" scisle okreslonego niereformowalnego "nowego typu czlowieka" wyprodukowanego przez system komunistyczny, czlowieka, ktorego charakteryzuje absolutna utrata potrzeby wolnosci i ktorego misja dziejowa jest przeniesienie bakcyla zniewolenia duchowego do najodleglejszych zakatkow na kuli ziemskiej, aby ja ostatecznie i cal- kowicie podbic. Oczywiscie ktos, kto probowalby nie przyjac do wiadomosci istnienia tej dwuznacznej, zarowno katastroficznej jak i triumfali- stycznej wizji, utrzymujac, ze natura ludzka pozostala nietknieta przez niszczacy ucisk komunistyczny, bylby tak samo w bledzie. Jak powiedzialem, cale roje spolecznych i moralnych nieszczesc narzuconych wschodnim Europejczykom w ciagu tych wszystkich lat zycia pod totalitarnymi rzadami beda najpewniej przesladowac ich przez wiele przyszlych lat. Jednoczesnie jednak niedawna seria cudow nastepujacych z takim opoznieniem jeden po drugim od Elby az po Morze Czarne moze byc wyjasniona tylko przez fakt, ze w wiekszosci ludzkich dusz istnieje najwidoczniej jakis niezniszczalny rdzen ludzkosci - cos, czego zaden ucisk, wszystko jedno jak dlugotrwaly, okrutny, perfidny i nie znajacy ograniczen pod wzgledem stojacych do jego dyspozycji srodkow, nie jest w stanie nam odebrac, ani w nas na zawsze zdusic. Ten rdzen zawiera w sobie najbardziej ludzka czesc naszej natury: nasza indywidualna wyjatkowosc, nasze nigdy nie zaspokojone dazenie do wolnosci, nasza potrzebe zycia w godnosci, nasze pragnienie prawdy. Tak jak uparty mech, wszystkie te wartosci mozna tratowac, one jednak beda rosly i nigdy nie umra. Homo Sovieticus moze i byl autentycznym zjawiskiem historycznym z dwudziestego wieku, ale nawet i jego samo imie wskazuje, ze - mimo zsowietyzowania sila - w dalszym ciagu pozostal on czlowiekiem. I dopoki pozostajemy ludzmi, zaden system, zadna ideologia, zadne polityczne przywodztwo, ani aparat ucisku nie odniesie sukcesu w zrobieniu z nas armii poslusznych robotow. Jesli zatem jest dla ludzkosci jakas lekcja w tym, co sie stalo na tej planecie w cudownym roku 1989, to te wlasnie lekcje nalezaloby zapamietac przede wszystkim. Tlum. Mirek Bielewicz ________________________ PRZYPISY TLUMACZA: *Rok pelen cudow (lac.). Termin po raz pierwszy uzyty na okreslenie roku 1000-nego, w ktorym odbyly sie liczne pielgrzymki do Rzymu. **Trudno ten kalambur przetlumaczyc jednym slowem; jest to po angielsku zlepek "revolution" oraz "follow". _______________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk POLSCY QUISLINGOWIE I "AFERA FOEDROWITZA" (2) ============================================= III "Wprost" opublikowalo takze i inne wypowiedzi polemizujace z Foedro- witzem i jego tezami o polskich kolaborantach. Jeszcze ostrzej niz Szarota wystapil dr inz. Kazimierz Leski, byly oficer Komendy Glownej AK. Stwierdzil, ze Foedrowitz pisze ogolniki, nie podaje zrodel i w ogole strzela do jednej bramki. Z wlasnych doswiadczen twierdzi, ze w Warszawie donosy (przechwytywane przez jego siatke) byly na poziomie zawisci sasiedzkich, zadnych donosow liczacej sie inteligencji nie bylo. Uwaza, ze w Lodzi donosili glownie Niemcy. Ze volksliste ludzie przyjmowali z obawy o zycie, a wlasciwe liczby mogliby przytoczyc komendanci okregow, lub szefowie wywiadow, ktorzy niestety nie zyja. K. Leski podwaza rowniez inne tezy Foedrowitza: o Fornalskiej, o Borze-Komorowskim nazywajac je znaczaco "niescislosciami" w cudzyslowie. Konczy uwaga, ze rzekome sensacje nie sa niczym nowym i ze polskie i inne pismiennictwo szeroko je omowilo. Stwierdza tez, ze w rozmowie prywatnej Foedrowitz zrobil na nim wrazenie profesjona- listy, a tu nagle wolta: i brak obiektywizmu i zla wola... W kwietniu br. K. Leski wystosowal list do redakcji "Wprost", protestujac przeciwko nieuzgodnionym skrotom, mimo iz zadal konsultacji. Jego tekst, jak twierdzi, okaleczono, pominieto argumenty charakteryzujace nieodpowiedzialnosc Foedrowitza za slowa, co jest raczej sprzeczne z etyka, nie tylko dziennikarska. Leski zarzucil redakcji, ktora jako ostatniemu dyskutantowi oddala glos Foedrowitzowi, ze w ten sposob jawnie staje po jego stronie. Broniac sie, redaktor cyklu, Marek Zieleniewski, stwierdza, ze zadnego zadania konsultacji skrotow redakcja nie otrzymala, a usunieto glownie argumenta ad hominem oraz pytania w stylu "kto za tym stoi i czemu to sluzy"... IV Podobnie jak Szarota i Leski, krytykuje Foedrowitza warszawski historyk Leszek Zebrowski. Ponadto bardzo interesujacym przez swa odmiennosc jest glos prof. Huberta Orlowskiego, literaturoznawcy- germanisty z Poznania. Orlowski zauwaza gorycz i brutalnosc faktu, ze zwyciezca bierze wszystko: nie tylko ziemie i dobytek, ale i dokumentacje. To kat, a nie ofiara steruje kamera filmowa i to kat potem dba o wlasciwa tresc archiwum. W sensie poetyki "zapisu pamieci" ofiara przegrywa po raz drugi... Nastepnie Orlowski krytykuje fatalny sposob prezentacji zagadnienia przez Foedrowitza, nieakceptowalny przez rozdraznionych czytelnikow. Krytykuje termin "polski quisling", ktory w ogole NICZEMU nie odpowiada, oraz mieszanie przez Foedrowitza zagadnien jednostkowych i ogolnych. Zauwaza JEDNAK, ze o ile sluszna jest rezerwa wobec wybiorczej pamieci katow, to i wobec wybiorczej pamieci ofiar nalezy zachowac pewien dystans. Wyraza obawe, ze historycy sa obarczeni pewnym grzechem pierwotnym: nieuchronnie, i w dodatku czesto nieswiadomie, pisza wlasne dzieje wedlug regul poetyki katow- zwyciezcow. Orlowski uwaza, ze otwarta, szeroka dyskusja nad problematyka poruszona przez Foedrowitza jest konieczna i ze byloby rzecza fatalna, gdyby dyskusja wokol jego szkicu sprowadzila sie do sprostowywania lub cieniowania pojedynczych faktow i przypuszczen, oraz do imputowania autorowi zlej woli. V "Wprost" opublikowalo jeszcze trzy inne artykuly zajmujace sie pewnymi szczegolami i dwukrotnie oddalo glos samemu Foedrowitzowi. Ten przede wszystkim odrzuca zarzuty o antypolskosc. Jest czlonkiem Towarzystwa Niemiecko-Polskiego, ma zone Polke, z polskimi historykami (m.in. z Szarota) spotykal sie osobiscie (nie zawsze potrafili oni zaspokoic jego ciekawosc, jak zauwaza historyk i dziennikarz Jacek Wilamowski). Prace doktorska pisal z trudem, bo tematu w Niemczech nikt o nalezytej powadze nie chcial prowadzic, temat i tam byl troche drazliwy. Dostawal pogrozki, odebrano mu stypendium, rozsiewano idiotyczne plotki: a to, ze szpieg polski, a to, ze agent Mossadu. A w Polsce, oczywiscie, ze faszysta i polakozerca... Broni sie przed zarzutami o goloslownosc teza, ze w ksiazce jest wszystko jak trzeba, z przypisami, natomiast w publicystyce po prostu nie ma na nie miejsca. W ostatnim slowie cytuje pare dokumentow zrodlowych dotyczacych Fornalskiej, Bora-Komorowskiego, Roweckiego i zamachu na Kutschere. Wraca do sprawy Syma podkreslajac, iz nie twierdzil, ze Sym NIE mogl byc szpiegiem, tylko, iz uwaza, ze zgladzono go tylko za wystapienie w niemieckim filmie propagandowym. VI Powyzszy tekst jest - w miare moich mozliwosci - niezaangazowanym kondensatem przeczytanej polemiki. Staralem sie oddac intencje wszystkich stron. A co sam sadze? Po parokrotnym przeczytaniu calej tej serii dostalem napadu fatalizmu. TO MUSIALO SIE STAC. Nie ma co sie denerwowac. Jesli przez czterdziesci lat polscy historycy albo ignorowali pewne zjawiska, albo byli odcieci od dokumentow, lub mieli zamkniete usta ze wzgledow patriotycznych, czy ideologicznych, to niech sie nie dziwia i niech nie maja za zle, ze za temat biora sie obcokrajowcy. To podobnie jak z polskim antysemityzmem. Ale wlasciwie to mozna sie zgodzic z wiekszoscia zarzutow przeciwko Foedrowitzowi. Powinien byl wiedziec, ze porusza drazliwy temat i jesli nie podeprze sie zelaznymi dokumentami (a nawet i wtedy...), to go zjedza. Gdy broni sie przed zarzutami niekompetencji i goloslownosci, wychodzi z niego kompleks mrowczego badacza, czlowieka z koneksjami, ktory ma dostep do takich zrodel, ze ho, ho!, przedstawia sie jako lamacz zastarzalych tabu historycznych, jako bojownik o prawde mimo wszelkich kosztow. A tak naprawde to oczywiscie chce na tej sensacji zrobic wlasna kariere. Wpasowal sie w "goraca" nisze ekologiczna i robi szum. No i w dodatku pisze dosc miernie. Tylko zaraz, zaraz! A kto NIE CHCE zrobic kariery? A kto tu jest swiety? Kto ma MONOPOL na prawde? A czy mlode pokolenie, dla ktorego II Wojna to juz martwa przeszlosc, nie uzna, ze panom Szarocie, Leskiemu i innym, ktorzy na wlasnej skorze przecierpieli okupacje, nalezy sie olbrzymi szacunek za ich dzialalnosc i doswiadczenia, ale o obiektywnosc latwiej Foedrowitzowi, ktory nie ma tego bagazu? Jacek Wilamowski tak konczy swoj artykul we "Wprost": "Gorzka to prawda, ale wlasciwie nigdy dotad nie istnialy dostateczne warunki, aby wyartykulowac pelna prawde o polskiej wojnie narodowowyzwolenczej i jej glownych aktorach. W tym kontekscie wcale nie dziwi, ze najlepsze ksiazki o naszej najnowszej historii pisza cudzoziemcy. Moze dlatego, ze nie ubezwlasnowolnia ich intelektualnie cien 'spizowych pomnikow' i gniew 'kombatanckich konwentykli'". Czy od polskich historykow i swiadkow tamtych dni mamy oczekiwac obrony swoich tez, czy ataku na smialosc Foedrowitza? A moze mamy oczekiwac po prostu CALEJ prawdy, takiej jaka ocalala w pamieci WSZYSTKICH i [we] WSZYSTKICH dokumentach? Nie mam prawa ani serca krytykowac polskiego dzialacza podziemia za jego poglady na temat polskiej historii. Ale jesli p. Leski pisze prawie jednym tchem, ze 1. tezy Foedrowitza sa wyssane z palca, oraz 2. wszystko to od lat jest doskonale znane i opisane, to osmielam sie zdziwic, ze przed tym paradoksem moje pokolenie zostalo postawione dopiero w 1992. Zauwazmy dosc popularny i podejrzany chwyt: ktos nam wypunktowuje niewygodna prawde i DOPIERO WTEDY nagle wyciagamy z lamusa cytaty i referencje i wykazujemy, ze wszyscy o tym wiedzieli, a jesli nie wiedzieli, to z glupoty i lenistwa (i wtedy nikt sie nie przyzna). Jesli Kazimierz Leski ostro krytykuje redakcje "Wprost" za oddanie ostatniego slowa autorowi dyskutowanych tekstow, to wydaje mi sie chwytem po prostu nie fair. Tak na ogol postepuje sie w dziennikarstwie, i tego nie zmieni moj szacunek dla zyciorysu p. Leskiego. Ten moj szacunek nie zmusi mnie rowniez do zbycia problemu donosicieli stwierdzeniem p. Leskiego, ze byli nimi glownie Niemcy, a polskie donosy byly "niepowazne" i mialy charakter zawisci sasiedzkich. Prof. Szarota swoj tekst staral sie przygotowac starannie, naukowo i bezosobowo. Jest uprzejmy i bardzo logiczny. Stawia dosc precyzyjne zarzuty Foedrowitzowi. I Tomasz Szarota wpada w potworna pulapke, ktora sam zastawia! Staje sie po prostu przykladem dla tez Huberta Orlowskiego. Popatrzmy: Szarota slusznie kaze Foedrowitzowi sie popukac w glowe, gdy ten zada dokumentow dotyczacych Fornalskiej. Nie uznaje swiadectwa jakiegos esesmana w sprawie Komorowskiego. Natomiast zada dokumentow w dziwnej sprawie Komorowskiego, a jesli chodzi o ostatnie dni Fornalskiej, to wystarcza mu swiadectwo w postaci ksiazki opublikowanej w Warszawie w 1968. Zastanowmy sie, czy gdyby Czuperska-Sliwicka chciala opublikowac jakakolwiek teze sprzeczna z obowiazujaca wtedy historiografia, to czy jej ksiazka w ogole by sie ukazala? Kto jako swiadek owych dni mial wiecej do stracenia? Ow esesman teraz, nad piwkiem w pogawedkach z Foedrowitzem, czy lekarka, ktora po gehennie hitlerowskiej wydawala swoja ksiazke w czasie gomulkowskiego ponurego zmierzchu? Nb. inni polemisci znajduja dodatkowe argumenty przeciwko Foedrowitzowi w sprawie Fornalskiej, ale czy musimy mylic aspekty moralne i faktografie? Szarota protestuje slusznie przeciwko uogolnianiu przez Foedrowitza przypadkow jednostkowych i uwaza za niesluszny poglad, ze gestapo W ZASADZIE NIE wykorzystywalo szpicli - Zydow. Jako "dowod" Szarota podaje TRZY nazwiska. Historykowi z PANu nie podoba sie, ze Foedrowitz pominal dosc oczywista przyczyne kolaboracji wielu Polakow - zalamanie po torturach i strach o zycie. Wspominajac Zydow - kolaborantow, prof. Szarota nie zajaknal sie na temat ich ewentualnych motywacji... Medice, cura te ipsum? Wystarczy. Pogodzmy sie z faktem, ze kosci zostaly rzucone i zaden pancerz nas przed tym nie ochroni. Nasze cierpienia wojenne NIE MOGA usprawie- dliwic naciagania argumentow w dyskusji prasowej. Badzmy lepsi od Foedrowitza. Wykorzystajmy fakt, ze Foedrowitz wydaje sie byc uczciwym w swych zamiarach i dosc rzetelnym metodologicznie badaczem, choc nie wolnym od bledow, uprzedzen i dbania o wlasna kariere. Skorzystajmy z uwagi Huberta Orlowskiego: NIC NAM NIE POMOZE zwracanie uwagi Foedrowitzowi na takie, czy inne pojedyncze niescislosci; bez sensu jest oskarzanie go o robienie kariery, a juz bzdura jest wal- czenie z redakcja "Wprost", ze pierwsza nadala tematowi az taki rozglos. Teraz oczekuje od polskich historykow nie polemiki prasowej, ale duzego i kompletnego opracowania zagadnienia, bo za pare lat przyjda nastepcy Foedrowitza: scierwojady, ktorzy beda wyciagac ludzi z grobow, aby im przylepiac etykietki zdrajcow i kolaborantow (jest jeszcze cala smakowita dziedzina wspolpracy komunistow z Niemcami!), przyjda ambitni politykierzy, ktorzy dla swoich osobistych celow na kolejnych wiele lat odsuna od polskiego spoleczenstwa szanse pogodzenia sie z wlasna historia. Kolejne ostrzezenie poszlo. Jesli teraz dopusci sie do takiej plesni, jaka narosla wokol stosunkow polsko-zydowskich, to sami sobie bedziemy winni. Jurek Karczmarczuk ________________________________________________________________________ Janusz Mika (JAM) (fizyk i matematyk, Durban, mika@ph.und.ac.za) OSKARZENIA I KALUMNIE ===================== Przez caly okres istnienia Polski Ludowej niewiele mozna sie bylo dowiedziec o polskiej emigracji z prasy nie tylko krajowej ale i emigracyjnej. Podobnie jak Kosciol w Polsce, liczne organi- zacje polonijne na Zachodzie spelnialy w stosunku do PZPR role partii opozycyjnych, byly wiec przeciwnikiem politycznym, ktorego nalezalo zwalczac wszystkimi mozliwymi srodkami. Jak wiemy, komuni- sci nie sa zbyt wybredni w doborze tych srodkow, wierzac nie tyl- ko w swoj cel, ale i w jego uswiecajaca role. Nic wiec dziwnego, ze to, co pisalo sie w Polsce o emigracji, pelne bylo zazwyczaj klamstw i insynuacji. Wydarzenia ostatnich lat pokazuja wyraznie, ze wielki prorok, George Orwell, przestrzegajacy ludzkosc przed niebezpieczenstwem rzadow autorytarnych, zbytnio chyba uwierzyl w potege propagandy. Przypominamy sobie lata siedemdziesiate i pro- pagande sukcesu ( Polska na dziesiatym miejscu wsrod poteg przemys- lowych swiata ). Nikt w Polsce w to nie wierzyl z wyjatkiem samych propagandzistow, o czym mozna sie przekonac czytajac " Przerwana Dekade " spolki Rolicki-Gierek. Podobnie niczemu, co pisano w Pol- sce o emigracji, nikt nie wierzyl, nawet jesli niektore informacje byly prawdziwe. Z kolei prasa emigracyjna nie mogla niestety zbytnio krytykowac Polakow, zamieszkalych za granica, bowiem ktoz by wtedy kupowal polskie gazety i tygodniki, a poza tym nie wypada- lo nasladowac Czerwonych. Totez poza Kultura, ktora nieraz probo- wala wylamac sie z tej zmowy milczenia, polska prasa wydawana za granica zamieszczala albo zajadle ataki na komunizm w ogole, a na komunistycznych wladcow Polski w szczegolnosci, albo informacje o takich wydarzeniach jak wystep amatorskiego zespolu folklorys- tycznego w X, bal parafialny w Y, czy tez wybory zarzadu Kola Ma- rynarzy przy Oddziale Stowarzyszenia Polskich Kombatantow w Z. Mieszkajac przez pare lat w Szkocji czesto miewalismy w rekach Dziennik Polski, ktory byl prawie tak nudny jak Prawda (jeszcze przed tym, jak Gorbaczow zarzadzil w bylym Zwiazku Radzieckim glasnost). Teraz wszystko sie zmienilo. Komunizmu nie ma, w Polsce o wszystkim wolno pisac pod warunkiem, ze nie obraza sie Prezyden- ta lub uczuc religijnych. Totez i temat emigracji przestal byc tabu. Niedawno w tygodniku "Wprost", wydawanym w Poznaniu, ale czytywanym w calej Polsce, ukazal sie artykul Witolda Paska z Nowego Jorku pod tytulem "Polak potrafi". Haslo to bylo szalenie popularne w prasie polskiej za czasow Gierka i mialo przekonac Po- lakow, ze nie sa gorsi od innych. I rzeczywiscie, stwierdza Wi- told Pasek, jesli chodzi o afery i oszustwa, to w Ameryce, gdzie przeciez konkurencja jest ogromna, nie mamy sie czego wstydzic. Oto, jak pisze Pasek, niektore organizacje polonijne poza- kladaly kasy ubezpieczeniowe, ktore w razie wypadku nie wyplaca- ja odszkodowania. Pracownicy Polskiego Komitetu Imigracyjnego kradli nalezace do Komitetu pieniadze, udzielali sobie nieopro- centowanych pozyczek lub nabierali naiwnych emigrantow, obiecu- jac np.zalatwienie pracy. Wlasciciel pewnej firmy inwestycyjnej wyludzil od rodakow 30 milionow dolarow i oglosil bankructwo. Rowniez i artysci wylamuja sie ostatnio ze schematu, wedlug ktorego o Polonii zagranicznej trzeba mowic i pisac, ze to naj- wspanialsza publicznosc pod sloncem i w ogole nadzwyczajni lu- dzie o niezwykle wyrafinowanych gustach i smakach artystycznych. Niedawno Zofia Kucowna napisala wspomnienia pt." Zatrzymac czas". W ksiazce opisuje swoj pobyt artystyczny w USA i tak sie wyraza o amerykanskiej Polonii: "...to, co preferuje sie tutaj jest szkodliwe. Szkodliwe przez swoja lukrowana, mdla, sentymental- na nute przedwojennych piosenek i filmikow podebranych pod pat- riotyczna melodyjke." Nawet, jesli jest w tych stwierdzeniach troche przesady, to chyba tez i duzo racji. Coz wiec my, biedni, straceni z piedestalu emigranci mamy te- raz poczac? Co zrobic z mitem o Wielkiej Emigracji po drugiej wojnie swiatowej i jeszcze wiekszej Emigracji Solidarnosciowej? Ano nic. Przyjmijmy do wiadomosci, ze nie jestesmy lepsi niz in- ni, a moze nawet troche gorsi, bo takimi nas uksztaltowala his- toria i ta dawniejsza i ta najnowsza, ze sa wsrod nas zlodzieje, oszusci i wydrwigrosze, ze nie wszyscy znamy sie na sztuce, ze wielu z nas za wiele je, pije i pali i ze mamy wiele jeszcze innych wad. Narod polski w kraju przede wszystkim, ale rowniez i na emi- gracji, stoi w obecnych czasach przed wyzwaniem: Odrzucic wszyst- kie bohaterskie mity, bez ktorych zapewne nie przetrwalibysmy jako narod w czasach niewoli, okupacji czy tez komunizmu, ale ktore w obecnej rzeczywistosci nie pozwalaja nam spojrzec na siebie i na nasze wady trzezwo i krytycznie i wreszcie zaczac tworzyc nowe spoleczenstwo na wzor tych, ktorym sie dzisiaj uda- lo znalezc w czolowce narodow swiata. Im wiecej bedziemy mowic i pisac o naszych wadach i przywarach, tym wieksza jest szansa, ze nie przekazemy ich w niezmienionej formie naszym dzieciom i wnukom. JAM ________________________________________________________________________ Jurek Krzystek KTO ZABIL MOZARTA ================= Trafila w moje rece ostatnio nowiutka ksiazka Williama Stafforda "The Mozart Myths. A Critical Reassessment" (Stanford University Press, 1991). Ksiazka ta, wbrew tytulowi, nie jest poswiecona muzyce, predzej da sie zakwalifikowac do etnografii (antropologii kulturowej), ktora zajmuje sie badaniem powstawania mitow, bajek itp. Podstawa ksiazki Stafforda sa mity, ktore zlozyly sie na dzisiejsze wyobrazenia o Mozarcie, ich formowanie w ciagu lat i wiekow. Nader pouczajaca, podkresla bowiem, jak wazne jest poszukiwanie zrodel najbardziej zblizonych czasowo do przedmiotu badan jesli chce sie zachowac dystans wobec sprawy. Nie pisalbym o tym w "Spojrzeniach", gdyby nie niespodziewane nawiazanie do artykulow o masonerii, ktore byly publikowane w poprzednich numerach naszego tygodnika. Sprawa smierci Mozarta jest zrodlem niezliczonej liczby mitow. Mlody, 35-letni czlowiek, w sile wieku i sil tworczych, umiera w ciagu paru dni. Nic dziwnego, ze po paru miesiacach najpierw huczy od plotek Wieden, a po paru latach cala Europa. Podejrzewa sie morderstwo, a konkretnie otrucie. W 1823 roku pojawia sie wersja, ze sprawca jest wloski kompozytor na dworze cesarskim, Antonio Salieri. Wersje te zreszta rozpowszechnia sam Salieri, ktory dostal pomieszania zmyslow, a odnalezc ja mozna po raz pierwszy w notatnikach, przy pomocy ktorych gluchy Beethoven porozumiewal sie pod koniec zycia ze swiatem zewnetrznym. Jak szybko wedrowaly wowczas idee po Europie swiadczy fakt, ze juz w 1830 roku Aleksander Puszkin pisze jednoaktowke "Mozart i Salieri", nad podstawie ktorej znacznie pozniej Rimskij-Korsakow komponuje nawet opere, zas Peter Shaffer w latach 60-tych naszego wieku tworzy "Amadeusza". To byloby jednak zbyt proste. Potrzebny byl ktos znacznie potezniejszy od Salieriego, jakas organizacja na wielka skale. Wiadomo powszechnie, ze Mozart byl masonem. W 1861 niejaki G.F. Daumer publikuje ksiazke "Aus der Mansarde", w ktorej twierdzi, ze od tysiacleci swiatem rzadzi tajna konspiracja, ktorej masoni stanowia jedynie niewielka czesc, a ktora za glowny cel stawia sobie walke z chrzescijanstwem. W tej to (nienazwanej) organizacji wielka role mieli odgrywac tacy bezboznicy, jak Wolter, Prudhomme oraz pozniej Karl Marx. Mozart mial sie jej narazic komponujac "Zaczarowany Flet" - opere oparta na watkach masonskich, ktora nie sposobala sie 'wiadomym silom' - i spowodowala jego smierc. W 1910 roku zwolennicy teorii konspiracji uzyskali poparcie autora o nazwisku Hermann Alkwardt, ktory pierwszy raz przypisal glowna role w morderstwie Mozarta - Zydom (ksiazka p.t. "Mehr Licht"). Koncepcja ta zyskala wielka oredowniczke w osobie Matyldy Ludendorff, zony generala Ludendorffa, zwyciezcy spod Tannenbergu i dowodcy cesarskich wojsk niemieckich w ostatniej fazie I Wojny Swiatowej. Matylda Ludendorff, wyksztalcona poniekad kobieta (lekarz - neuropsychiatra), splodzila na ten temat wiele ksiazek, wsrod nich takie, jak "Nieodkupiona Smierc Lutra, Lessinga, Mozarta i Schillera". Jak widac, Mozart nie byl jedyna znaczna ofiara swiatowej konspiracji, ktora zreszta w wersji M.L. miala byc dzielem 'zydowsko-chrzescijanskim', lub raczej 'zydowsko-rzymskim', cokolwiek to mialo znaczyc. Konspiracji tej ton nadawac mieli jezuici, masoni i jakobini. Teoria spiskowego morderstwa na Mozarcie nie zgasla bynajmniej wraz z generalowa L., ktora dozyla zreszta pieknego wieku wbrew wszystkim konspiratorom (zmarla w latach 60-tych). Jej dzielo zostalo godnie podjete przez trzech niemieckich lekarzy o nazwiskach J. Dalchow, G. Duda i D. Kerner, ktorzy publikuja swe dziela niemal po dzien dzisiejszy (ostatnia ksiazka Dudy, na ktora natrafilem, pochodzi z roku 1985). W tym momencie zdecydowalem sie porzucic ksiazke Stafforda i sam sprawdzic zrodla, pomny jego przestrog. Nie bylo to latwe, gdyz dziela wspomnianych przez niego autorow sa trudno dostepne (zapewne wskutek dzialan wiadomej konspiracji). Matylda Ludendorff n.p. reprezentowana jest w mojej bibliotece tylko przez jedno dzielo, niewiele majace chyba wspolnego ze smiercia Mozarta: "Erotische Wiedergeburt" (Odrodzenie erotyczne). Ale nazwiska Dudy i Kernera pojawily sie na ekranie komputera i niektore ich ksiazki sa w bibliotece. Oto fragment zapowiedzi 'dziela ich zycia', ktore znalazlem w ksiazce Gunthera Dudy "Der Echtheitsstreit um Mozarts Totenmaske" (Spor o prawdziwosc maski posmiertnej Mozarta). Dzielo, o ktorym mowa, autorstwa wymienionych trzech lekarzy, nazywa sie "Mozarts Tod" (Smierc Mozarta) i wydane zostalo przez dosc dziwne wydawnictwo niemieckie Verlag Hohe Warte w r. 1985 (prawdopodobnie na koszt autorow :-) "W piec lat po poprzednim dziele "W.A. Mozart - Die Dokumentation seines Todes (W.A. Mozart - dokumentacja jego smierci)" trzej lekarze przedstawiaja przedstawiaja wyniki najnowszych badan. Dzis wydaje sie pewne, ze smierc Mozarta byla zaplanowana dlugo przedtem, byc moze juz w 1786 r. [piec lat wczesniej] i spelnila sie w wyniku otrucia rtecia, ktory to pierwiastek ma specjalne znaczenie w magii. Smierc ta ma niewatpliwy zwiazek z premiera "Zaczarowanego fletu" 30.09.1791 i Kantaty Masonskiej 18.11.1791 i przybiera wrecz charakter 'sakralny', mozna wrecz mowic o 'trojcy' sakralnych wydarzen [znaczy obie premiery i smierc M.]. Centralnym punktem "Fletu" jest proba ognia i wody wraz z poszukiwaniami zaginionego slowa JHVH osiemnastego stopnia wtajemniczenia masonskiego, stopnia rozokrzyzowcow". Przy czym Mozart mial o swym losie wiedziec duzo wczesniej i dobrowolnie mu sie poddac. Itd.itp. Zainteresowanych odsylam do powiesci Umberto Eco "Wahadlo Foucault", ktory w nader przewrotny sposob pisze o powyzszej symbolice. Zapewne zachodzicie Panstwo w glowe, dlaczego o tym pisze. A wiec dlatego, ze trzech wymienionych lekarzy (jak rowniez inni autorzy wymienieni przez Stafforda) sprecyzowalo niezwykle przemyslny i uniwersalny test, jak rozpoznac uczestnika danej konspiracji, dajacy sie zastosowac do dowolnych spiskow na calym swiecie. "Nie wierzysz w naturalna smierc Mozarta? Znaczy, ze jestes jednym z NICH. Zaprzeczasz istnieniu spisku? Znaczy, sam do niego nalezysz". Proste, prawda? Bywaja co prawda efekty uboczne, n.p. w tym wypadku do spisku zostalo zaliczone czcigodne Mozarteum z Salzburga, instytucja spelniajaca taka sama role, jak Towarzystwo Chopinowskie, ktore to Mozarteum nie chcialo uznac autentycznosci posmiertnej maski kompozytora, zaginionej przez stulecia i nagle cudem odnalezionej w polowie tego wieku, ale jak widac niezlomnych pogromcow konspiracji nic nie zbije z tropu. Jurek Krzystek ________________________________________________________________________ Ewa Gronkiewicz, Pawel Fafara [Zycie Warszawy, 12.02.1992, przytoczyl Zbyszek Pasek] KSYWY REGLAMENTOWANE ==================== W Porozumieniu Centrum o Janie Olszewskim mawia sie "Serdel", zas o Jacku Kuroniu, ze to "Szympans z wdziekiem Lolobrygidy". Dzieki telewizyjnym Smurfom Leszek Moczulski bywa natomiast nazywany w pewnych gronach "Gargamelem". Wladza spowaznia i dlatego funkcjonujacce w srodowisku politykow przezwiska pochodza glownie z czasow studenckich i opozycji. Ostatnio najpopularniejsze sa zdrobnienia i znieksztalcenia nazwisk. Tak zaczely sie przyjmowac okreslenia "Geremas", "Mazower", "Olsz", "Drzycimer", "Maziar" czy "Moczul". W jednym z tygodnikow zostal opublikowany rysunek kanapki podpisany Bulesa z Balceronem Pan prezydent jeszcze jako dzialacz zwiazkowy posiadl wiele przydomkow. Mawialo sie o nim "Elektryk" i "Kapral" co zreszta zgodne jest z jego wyuczonym zawodem i wysluzonym stopniem wojskowym. Od kiedy na rynku ukazala sie ksiazka Jaroslawa Kurskiego zyskal miano "Wodz". W Komisji Krajowej "Solidarnosci" najczesciej mowiono o Walesie "Walek", "Desantowiec", "Gruby" albo "Gruby Leszek". To ostatnie - jak twierdzili jego wspolpracownicy - brzmialo prawie tak jak Leszek Bialy. Ksywa "Desantowiec" byla zas wynikiem wielkiego talentu politycznego Walesy oraz porannych inspekcji w biurach, jakie zwykl przeprowadzac w celu sprawdzenia listy obecnosci pracownikow i tego, czy aby siedza oni na swoich miejscach. W roku 1989 w czasie strajku w Stoczni Gdanskiej pojawilo sie do dzis bardzo popularne "Ponton" (chodzilo o porownanie do wielkiego portowego pontonu), co doskonale charakteryzowalo zdoslnosc przewodniczacego do dryfowania oraz omijania politycznych mielizn i raf koralowych. Takze prawie wszyscy ludzie prezydenta mieli swoje ksywy. Jego dawny osobisty kierowca, Andrzej Rzeczycki, zwany byl "Zlotowa", zas o sekretarzu osobistym, Krzysztofie Puszu mawiano "Puszysty" albo "Puszek". Sekretarze "belwederscy" to: "Aram" lub "Arkady" - Arkadiusz Rybicki, i "Ochroniarz" - Adam Kozakiewicz ze wzgledu na swoja nienaganna prezencje (czesto brano go za borowca). O Szymonie Pawlickim mowiono natomiast "Ten aktor". W otoczeniu prezydenta najwiecej jednak pseudonimow ma czlowiek, ktory dzieki czestemu pokazywaniu sie w telewizji tuz za prezydentem zyskal "olbrzymia" popularnosc. Jest to osobisty sekretarz Lecha Walesy - Mieczyslaw Wachowski. Mowi sie o nim "Kamerdyner", "Brunet", "Goryl" Walesy albo po prostu wiceprezydent. Duzo przezwisk posiadaja takze "Ci dwaj co ukradli prezydenta", czyli Jaroslaw i Lech Kaczynscy. Po ich rozstaniu z Walesa mowilo sie, ze nastapila dekaczoryzacja Kancelarii Kaczory, Kaczki, Kaczusie, Mackaczki to tylko niektore z okreslen najpopularniejszych polskich blizniakow. W "Solidarnosci" zawsze zreszta roilo sie od zwierzat. Oprocz kaczek byl tez "Borsuk" - Bogdan Borusewicz, "Slowik", czyli Andrzej Slowik oraz "Misiu" jak pieszczotliwie mowiono o Michale Bonim. Jedynym niezwierzakiem sposrod znanych byl tylko Jan Rulewski znany tu i owdzie jako "Rulon". Zwierzeta polityczne kroluja tez w telewizyjnym "Polskim zoo". Sam fakt, ze ktos ma w nim swoja kukielke swiadczy, iz w kraju odgrywa znaczaca role. Do niektorych politykow juz na dobre przylgnely ich zwierzece odpowiedniki. I tak Jan Olszewski to "Koala", Lech Walesa - "Lew", Wieslaw Chrzanowski - "Los" (warto zauwazyc, ze dziennikarze za gustowne berety, ktore zwykl nosic nazywaja go "Don Beretto"), Tadeusz Mazowiecki - "Zolw", Stanislaw Tyminski - "Kondor", a Jacek Kuron - "Hipo" (podobno dzieci w czasie zwiedzania warszawskiego Zoo nie mowia juz: chodzmy do hipcia, a chce do Kuronia). Natomiast nie przyjela sie prawie zadna z ksyw, pod ktora wystepuja nasi politycy w pamflecie politycznym drukowanym w odcinkach w "Trybunie", a sygnowanym przez tajemnicza postac Magda Cien Tylko czasami zdarzy sie, ze liberalowie nazwa bylego premiera Bieleckiego "Nabialkiem". Nie przyjal sie zas ani prezydent - "Krok", ani tez Mazowiecki - "Warszawski". Magda Cien wyraznie przegrywa z zyciem, bo przyjmuja sie przydomki jakie politycy uzyskuja od innych. I tak Antoni Macierewicz po objeciu stanowiska szefa ministra spraw wewnetrznych bywa nazywany "Maciaresku" czy tez "Macabrescu", Wieslaw Chrzanowski bywa "Chrzanem", Aleksander Kwasniewski - "Kwachem", a Wlodzimierz Cimoszewicz - "Zigolem". Spadkobiercy bylej PZPR przewaznie ksyw nie maja i zwyklo sie ich traktowac jako calosc pod wdziecznym okresleniem "Ko-Muchy". W sumie szkoda, ze nasi politycy nie traktuja siebie z wiekszym dystansem, jednoczesnie malo powaznie traktujac to co mowia. Moze dlatego w tekstach niautoryzowanych stenogramow z posiedzen sejmowych tak czesto pojawia sie w nawiasie - wesolosc na sali. Niestety najczesciej swiadczy to nie otym, ze posel powiedzial cos dowcipnego, ale raczej bez sensu. Ewa Gronkiewicz, Pawel Fafara [Bywaja skojarzenia nieco ostrzejsze, i tak, skora cierpnie gdy ludzie obeznani ze stosunkami w MSW nazywaja aktualnego ministra Spraw Wewnetrznych po prostu: Antoni Edmundowicz... przyp. J.K-uka] ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet) Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca) Copyright (C) by Jerzy Karczmarczuk 1992. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed' dostepne przez anonymous FTP, adres:(128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish. ____________________________koniec numeru 26____________________________