_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 22.05.1992.                                      nr. 26
_______________________________________________________________________

W numerze:

Stanislaw Baranczak - Annus Mirabilis
 Jurek Karczmarczuk - Polscy quislingowie i "afera Foedrowitza" (2)
        Janusz Mika - Oskarzenia i kalumnie
     Jurek Krzystek - Kto zabil Mozarta
Ewa Gronkiewicz, Pawel Fafara -
                    - Ksywy reglamentowane

_______________________________________________________________________

Stanislaw Baranczak

                             ANNUS MIRABILIS*
                             ================


["SALMAGUNDI", nr 85-86 (1990), tlum. Mirek Bielewicz, opubl. rowniez
  w "Glosie Polonii", Winnipeg]

        I oto nagle klotnie ustaly:
        Kazdy tak samo poczul,
        I kazdy los rozpoczal
        Od nabrzeza odplyw wspanialy,
        Gre nie do przegrania...
                Philip Larkin

Gdyby Mark Twain byl posrod zywych w grudniu 1989 roku, najprawdopo-
dobniej powiedzialby o totalitarnej opresji Europy Wschodniej to
samo, co pewnego razu rzekl o pogodzie w Nowej Anglii: - Jesli ci sie
pogoda nie podoba, to wez na wstrzymanie. - Nie podoba ci sie widok Muru
Berlinskiego? Wylacz sie na tydzien: gdy tylko znowu wezmiesz gazete do
reki i spojrzysz na pierwsza strone, znajdziesz tam fotografie z
rozbiorki tego Muru. Dreczysz sie wsadzeniem do wiezienia po raz en-ty
doskonalego pisarza czeskiego? Poloz sie spac we srode: zostanie on
prezydentem swojego kraju nim zdolasz wypowiedziec slowo "ctvrtek".
Wzdragasz sie na sama mysl o rumunskim dyktatorze? Wlacz wiadomosci, i
to szybko: mozesz przegapic trwajaca jedna dziesiata sekundy strzelanine
w stolicy tego kraju. Jakie jeszcze masz zyczenie? Kazdy cud jest mozliwy.
Jednakze pod jednym warunkiem: na kalendarzu sciennym musi byc rok 1989.

Byl to rzeczywiscie Annus Mirabilis, rok nieustajacej satysfakcji dla
wszystkich niepraktycznych marzycieli i niepoprawnych optymistow
wierzacych w ostateczny triumf slusznej racji nad potega mocy (w nie-
ktorych wypadkach nastepujacy w istocie - ze powiem sobie do rymu - w
ciagu jednej nocy. Byl to rowniez rok zadawania na poczekaniu
bezlitosnej kary wszystkim politologom i futurologom, autorom
wszechuogolniajacych teorii, a takze przepowiedni majacych sie sprawdzic
w stu procentach. Bezpodstawne nadzieje okazaly sie nieskonczenie
bardziej realistyczne od trzezwych z zalozenia, wyglowkowanych przez
kalkulujacych na zimno analitykow, rozwiazan. (Przypominam sobie w
szczegolnosci pewnego zachodniego politologa, ktory w poczatkowym
momencie powstania Solidarnosci w Polsce napisal ksiazke o jej, jak to
ujal, "romantyzmie", przeciwstawiajac go "realizmowi" aparatu partii
komunistycznej; ciekawe co ten sam autor mialby do powiedzenia teraz na
temat swojej realistycznej gafy pochodzacej z jego wlasnych naukowych
ust?) To, co wydawalo sie nie wchodzic w rachube przez dziesiatki lat,
okazalo sie calkowicie mozliwe minute pozniej. I z jakaz niepohamowanie
rosnaca szybkoscia wszystko to nastepowalo! W calych dziejach ludzkosci,
jak przypuszczam, nie bylo podobnego okresu tak oszalamiajacego
przyspieszenia w dokonywaniu sie zasadniczych przemian. Timothy Garton
Ash doskonale to ujal w swym slynnym zestawieniu okresow czasu
potrzebnych do wprowadzenia reform w roznych krajach: - Dziesiec lat w
Polsce, dziesiec miesiecy na Wegrzech, dziesiec tygodni w Niemczech
Wschodnich, dziesiec dni w Czechoslowacji. - Moglby dodac: - Dziesiec
godzin w Rumunii - i nie bylby zbyt daleki od prawdy.

W mojej sytuacji autora piszacego artykuly na temat Europy Wschodniej do
niniejszego czasopisma dwa razy w roku, "Jesien Ludow" 1989 moglaby mi
umknac z tej prostej przyczyny, ze wydarzyla sie tuz przed terminem
dostarczenia kolejnego eseju do redakcji. W tej sytuacji sprawy nabraly
szczegolnie ironicznego obrotu. Bohaterem ostatniego odcinka byl, jak
sie okazalo, nie kto inny a sam Vaclav Havel, ktory w danym momencie,
kiedy pisalem, znajdowal sie wlasnie za kratkami za jakies tam kolejne
domniemane wykroczenie polityczne. Nim zdolalem pozbierac mysli, by
napisac esej, komunizm nie tylko zwinal swoje choragiewki w Czecho-
Slowacji, niczym niedbale sklecona trybune 1 Majowa, ale takze
moj bohater przeprowadzil sie z celi wieziennej do palacu prezydenckiego
w Pradze. Zamiast jeszcze jednego listu z wiezienia, albo jeszcze jednej
jednoaktowki musial jako prezydent napisac swoje pierwsze noworoczne
oredzie, ktore, jak sie okazalo, nie bylo wcale byle jakim kawalkiem prozy.
(Istnieja pewne oczywiste korzysci z posiadania prezydenta dobrze wlada-
jacego ojczystym jezykiem - o prawdzie tej bolesnie przekonujemy sie w tym
kraju, ilekroc otworzy usta prezydent Bush czy tez wiceprezydent Quale.)
Takie przypadki nie zdarzaja sie eseiscie zbyt czesto, nawet w tym pedzacym
na leb na szyje stuleciu.

Czesto pytali mnie w owych dniach moi amerykanscy przyjaciele, jak ja,
wschodni Europejczyk przeciez, czuje sie w obliczu tych zdumiewajacych
wydarzen. Nie znam jakiegos jednego przymiotnika, ktory oddalby
dokladnie moje uczucia. Czuje sie wspaniale rozradowany, wyzwolony,
oczyszczony - naturalnie, ktoz by sie nie czul? Coz innego mozna
odczuwac po ostatecznym (odpukac w niemalowane drzewo) upadku kolosalnej
budowli absurdu, klamstwa i ucisku, ktora przygniotla wszystkich i
pozostawila niewymazywalny odcisk na kazdym z lat naszego zycia, w tym
lat spedzonych na emigracji? Jednakze jest mi takze smutno - czasami
bardzo smutno. Dzieje sie tak szczegolnie wowczas, kiedy euforia
ustepuje miejsca trzezwemu namyslowi: no dobrze, ale dlaczego ten
monstrualny absurd trwal tak dlugo? Dlaczego nie zawalil sie wczesniej.
Czyz te doskwierajaco dlugie dziesieciolecia (od naszych czterech do
siedmiu w Zwiazku Radzieckim) niewyobrazalnych cierpien i
beznadziejnosci, te miliony ludzi rozstrzelanych, zamarznietych na
smierc, torturowanych, wiezionych, osieroconych, wygnanych z ojczyzny,
te niezliczone losy ludzkie zatrute strachem i falszem, ten zmarnowany
niezmierzony potencjal ludzki - czyz cale to doswiadczenie bylo dla
ludzkosci niezbedne, aby wreszcie zrozumiano te oczywista prawde, ze
idea wykoncypowana przez pewnego brodatego gentlemana w XIX wieku i
wprowadzona w zycie przez innego gentlemana z brodka w 1917 roku
po prostu nie sprawdza sie i dziala szkodliwie na wszystko, poczynajac od
narodowej gospodarki i konczac na naszym zdrowiu fizycznym i umyslowym?

A co powiemy na temat dewastacji, ktora po tym wszystkim pozostala?
Dewastacja ta to jedyne w istocie trwale dziedzictwo, ktorym komunizmu
obdarowal tych, co mieli dosc szczescia, aby go przezyc, a zasieg tego
zniszczenia trudno doprawdy ogarnac, jesli zna sie Europe Wschodnia
tylko z ekranu telewizyjnego. Mozemy sobie ogladac historyczne flagi
narodowe Litwy czy Ukrainy niesione w demonstracjach na ulicach Vilniusa
czy Lvova (miasta te wkrotce moze znow beda sie nazywac Vilna oraz
Lviv). Za tymi flagami jednak znajduja sie: zatruty Baltyk oraz
opustoszale wioski wokol reaktora atomowego w Czernobylu. Widzimy w
przelocie tysiace Bulgarow dzierzacych transparenty na placu w Sofii,
jednakze celem tej wlasnie demonstracji jest przede wszystkim protest
przeciwko ustawie, ktora zapewnia mniejszosci tureckiej w Bulgarii raczej
dosc elementarne prawo mowienia swoim wlasnym jezykiem w miejscach publicz-
nych. Widzimy tlumy tanczace u stop otwartej wlasnie obecnie Bramy  Bran-
denburskiej, ale przeciez ile z tych rozpromienionych twarzy nalezy do bylych
funkcjonariuszy tajnej policji, ktorych przyuczono do torturowania ludzi
podczas przesluchan, do straznikow granicznych, w ktorych wyrobiono
odruch strzelania bez ostrzezenia do ludzi przekraczajacych granice
nielegalnie, do konfidentow, ktorym powiedziano, jak maja donosic na swoich
sasiadow, do dziennikarzy pouczonych, jak dezinformowac i oszukiwac, do
cenzorow poinstruowanych, jak poskramiac najmniejszy nawet slad niezaleznej
mysli, do dzialaczy sportowych wytrenowanych w dawaniu juz dzieciom odpo-
wiednich lekarstw i hormonow po to, aby w przyszlosci mogly one zdobyc jak
najwiecej zlotych medali olimpijskich dla swojej socjalistycznej ojczyzny.

Dewastacja krajobrazu, dewastacja gospodarki, dewastacja struktury
calego spoleczenstwa, dewastacja ludzkiego ciala, dewastacja duszy
ludzkiej - cokolwiek przychodzi ci do glowy, wszystko to znajdziesz w
Europie Wschodniej. Sa to te wlasnie smieci, ktore przez wszystkie
dziesieciolecia byly podmiatane pod dywan propagandy oraz pod ciezkie
meble militarnego i policyjnego aparatu kontroli. I oto obecnie wszystko
to naraz ujawnia sie naszym oczom: wyziewy przemyslowe i zatrute rzeki,
rozpadajace sie fabryki i kolektywne gospodarstwa rolne niezdolne do
produkowania zywnosci, szowinistyczna nienawisc ujawniajaca sie w
miejsce spoistosci calego spoleczenstwa, zwichniete mentalnosci
uniemozliwiajace jednostkom funkcjonowanie w nowych warunkach
demokratycznej otwartosci i ekonomicznej konkurencji, miliony klamstw i
bledow, ktore trzeba naprostowac. Jest to wlasnie to straszliwe
obciazenie, z ktorym Wschodnia Europa musi sie obecnie uporac.

No i wlasnie dokladnie w srodku tego wszechobejmujacego zniszczenia ow
cud Wschodnio-Europejskiej "postepujacej rewolucji" (ze zapozycze znowu
od Gartona Asha doskonale okreslenie "refolution"**) zapuscil korzenie i
zrodzil owoce, ktore ogladamy dzisiaj. Nie gdzie indziej, tylko wlasnie
wsrod tych rozczarowanych, pelnych zwatpienia oraz smiertelnie
umeczonych mezczyzn i kobiet zrodzili sie wszyscy Sacharowowie,
Havelowie i Walesowie tej czesci swiata i dozyli realizacji swoich
idealow, ich bezapelacyjnego zwyciestwa. To wlasnie w tych krajach
Europy Wschodniej ow brzydki trick wykonany przez historie dwudziestego
wieku na oczach milionow ludzkich istnien wyzwolil w czlowieku to co
najgorsze i najlepsze.

Jesli zalozyc, ze dziesieciolecia komunizmu w Europie Wschodniej nie
byly totalnym zmarnotrawieniem wszystkiego, to moglo sie tak stac - byc
moze jedynie - tylko z tej wlasnie przyczyny. I jesli to o wiele za
dlugie, o wiele za kosztowne i o wiele za bolesne doswiadczenie ma miec
jakies znaczenie - niezaleznie od tego, czy nazwiemy je zrzadzeniem
opatrznosci, czy logika historii, czy niepohamowanym duchem oporu mas,
czy po prostu przenikliwoscia spojrzenia i zwiekszona swiadomoscia
garstki jednostek, ktore wszystko to zaczely - to polega ono byc moze na
fakcie, iz po tym niezapomnianym Annus Mirabilis lepiej zrozumiemy, na
czym naprawde polega ludzka istota. Pewnego dnia, moze jutro, moze za
kilka lat, historyk idei sporzadzi bilans ukazujacy dokladniej, niz to
jest mozliwe dzisiaj, jakie poglady na ludzkosc zostaly odrzucone i
jakie rozpad imperium komunistycznego na jesieni 1989 potwierdzil. Jedna
rzecz nie ulega watpliwosci: po stronie strat bedzie figurowal dosc
znaczny pakiet idei i ideologii najrozniejszego autoramentu, ktore nie
za bardzo do siebie pasuja, ale ktore jednoczy wspolna im pogarda czy
tez niedbalosc o naturalny pluralizm, o zroznicowanie oraz
nieobliczalnosc ludzkiego swiata. Zbedne jest chyba stwierdzenie, ze
pierwsze miejsce w tej kolumnie strat zajma sami komunisci, z tym swoim
przekonaniem, ze wszyscy zmuszani przez nich do nadwyrezania karku przy
wykopach pod fundamenty systemu docenia korzysci oferowanego przez
komunistow przyszlego raju na ziemi i cierpliwie beda go wygladac.

Lecz i inni znajda sie po tej samej stronie strat. Beda to tworcy
konserwatywnej opinii i polityki na Zachodzie niezdolni do odkrycia
autentycznych, wymierzonych przeciw totalitaryzmowi ruchow poza
totalitarna fasada "imperium zla" (o ilez bowiem latwiej jest miec przed
soba porecznego do zwalczania jednorodnego wroga niz przyjsc z pomoca
tym, ktorzy zwalczaja to imperium od wewnatrz), i nie potrafiacy rowniez
dostrzec straszliwego gwalcenia praw ludzkich za frontonem domniemanej
niezaleznosci jakiegos kraju w bloku sowieckim (przypadek Rumunii pod
panowaniem Ceasescu). I znajda sie tam rowniez lewicowi ideolodzy zawsze
niezbyt interesujacy sie tym, jak zyla ucisnieta ludnosc Europy
Wschodniej i jakie byly jej prawdziwe aspiracje, co raczej tym, czy owe
aspiracje nie przekraczaly czasem granic "socjalizmu z ludzka twarza".
(Przypomina mi sie w tym miejscu odpowiedz udzielona przez dysydenta
Wladimira Bukowskiego, ktorego wyrzucono wlasnie z wlasnego kraju po
latach cierpien w wiezieniu, gdzie dokarmiano go na sile. Gdy zapytal go
zachodni dziennikarz, co mysli o idei socjalizmu z ludzka twarza w
Zwiazku Radzieckim, Bukowski odpowiedzial: - Socjalizm? Nie, dziekuje.
Milo by bylo natomiast zobaczyc przynajmniej ludzka twarz.) Znajda sie
tu rowniez ci, ktorzy wierzyli, ze komunizm to ostatni etap historii
(jak widac to wyraznie dzisiaj, tak nie jest). I beda tu rowniez ci,
ktorzy do niedawna byli przekonani, ze upadek komunizmu bedzie koncem
dziejow (i znow widac to wyraznie dzisiaj, ze w pewnych rejonach upadek
ten otwiera wlasnie nowe puszki Pandory z nacjonalistycznym lub
szowinistycznym robactwem, albo tez ujawnia ukryte konflikty spoleczne;
historia bedzie trwala tak dlugo, jak dlugo istniec bedzie ludzkie zlo).
Znajda sie tez ci, ktorzy utrzymywali, ze z powodu radzieckich czolgow
komunizm nigdy nie przeksztalci sie samoistnie w demokracje na drodze
pokojowej ewolucji (z chwila, kiedu pokrywka doktryny Brezniewa zostala
zdjeta z Europy Wschodniej, przyklady Polski, Wegier, Czechoslowacji,
Niemiec Wschodnich oraz, miejmy nadzieje, republik baltyckich, dowodza
czegos przeciwnego). I beda tez ci, ktorzy utrzymywali, iz tam gdzie nie
ma radzieckch czolgow, mozna uniknac rozlewu krwi (przyklad Rumunii
pokazal nam, ze niekiedy nie mozna). Beda tam ci, ktorzy wierzyli, ze
upadek komunizmu moze byc wywolany tylko przez okolicznosci glebokiego
kryzysu ekonomicznego i dlatego nigdy nie moglby nastapic w Niemczech
Wschodnich lub Czechoslowacji. I beda tez ci, ktorzy prorokowali, ze
taki upadek nastapic by mogl tylko w kraju o silnej tradycji nastrojow
antyradzieckich i wobec tego nigdy nie doszloby do niego w Bulgarii;
albo tylko w kraju o silnej tradycji zbrojnego oporu przeciwko
ciemiezycielowi, co wylaczaloby Czechoslowacje; albo tylko w kraju o
silnej tradycji intelektualnego dysydentyzmu, co eliminowaloby Rumunie;
albo tylko w kraju o silnej tradycji braku poszanowania dla
jakiejkolwiek wladzy, co eliminowaloby Niemcy Wschodnie... Beda tutaj
ci, ktorzy byli przekonani, ze do zalamania sie komunizmu nigdy nie
dojdzie, jesli nie nastapi ono najpierw w Zwiazku Radzieckim; oraz ci,
ktorzy byli pewni, ze moglo sie ono zaczac tylko jako powstanie
niektorych krajow Bloku Wschodniego przeciwko Zwiazkowi Radzieckiemu.
Liste te mozna ciagnac "ad infinitum".

Jednakze najbardziej zaszczytne miejsce po stronie strat niewatpliwie
zostanie przyznane jednemu myslicielowi - jak na ironie, bylemu
radzieckiemu dysydentowi i (przynajmniej w okresie przed jego emigracja)
jednemu z najbardziej zagorzalych, najbardziej bezlitosnych krytykow
komunistycznej ideologii i mentalnosci. Mam na mysli Aleksandra Zinowiewa
oraz jego teorie "homo Sovieticus" scisle okreslonego niereformowalnego
"nowego typu czlowieka" wyprodukowanego przez system komunistyczny,
czlowieka, ktorego charakteryzuje absolutna utrata potrzeby wolnosci
i ktorego misja dziejowa jest przeniesienie bakcyla zniewolenia duchowego
do najodleglejszych zakatkow na kuli ziemskiej, aby ja ostatecznie i cal-
kowicie podbic. Oczywiscie ktos, kto probowalby nie przyjac do wiadomosci
istnienia tej dwuznacznej, zarowno katastroficznej jak i triumfali-
stycznej wizji, utrzymujac, ze natura ludzka pozostala nietknieta przez
niszczacy ucisk komunistyczny, bylby tak samo w bledzie.

Jak powiedzialem, cale roje spolecznych i moralnych nieszczesc
narzuconych wschodnim Europejczykom w ciagu tych wszystkich lat
zycia pod totalitarnymi rzadami beda najpewniej przesladowac ich
przez wiele przyszlych lat. Jednoczesnie jednak niedawna seria cudow
nastepujacych z takim opoznieniem jeden po drugim od Elby az po Morze
Czarne moze byc wyjasniona tylko przez fakt, ze w wiekszosci ludzkich
dusz istnieje najwidoczniej jakis niezniszczalny rdzen ludzkosci - cos,
czego zaden ucisk, wszystko jedno jak dlugotrwaly, okrutny, perfidny i
nie znajacy ograniczen pod wzgledem stojacych do jego dyspozycji
srodkow, nie jest w stanie nam odebrac, ani w nas na zawsze zdusic.

Ten rdzen zawiera w sobie najbardziej ludzka czesc naszej natury: nasza
indywidualna wyjatkowosc, nasze nigdy nie zaspokojone dazenie do
wolnosci, nasza potrzebe zycia w godnosci, nasze pragnienie prawdy. Tak
jak uparty mech, wszystkie te wartosci mozna tratowac, one jednak beda
rosly i nigdy nie umra. Homo Sovieticus moze i byl autentycznym
zjawiskiem historycznym z dwudziestego wieku, ale nawet i jego samo imie
wskazuje, ze - mimo zsowietyzowania sila - w dalszym ciagu pozostal on
czlowiekiem. I dopoki pozostajemy ludzmi, zaden system, zadna ideologia,
zadne polityczne przywodztwo, ani aparat ucisku nie odniesie sukcesu w
zrobieniu z nas armii poslusznych robotow. Jesli zatem jest dla
ludzkosci jakas lekcja w tym, co sie stalo na tej planecie w cudownym
roku 1989, to te wlasnie lekcje nalezaloby zapamietac przede wszystkim.

Tlum. Mirek Bielewicz
________________________

PRZYPISY TLUMACZA:

*Rok pelen cudow (lac.). Termin po raz pierwszy uzyty na okreslenie roku
1000-nego, w ktorym odbyly sie liczne pielgrzymki do Rzymu.

**Trudno ten kalambur przetlumaczyc jednym slowem; jest to po angielsku
zlepek "revolution" oraz "follow".
_______________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk

               POLSCY QUISLINGOWIE I "AFERA FOEDROWITZA" (2)
               =============================================


                                  III

"Wprost" opublikowalo takze i inne wypowiedzi polemizujace z Foedro-
witzem i jego tezami o polskich kolaborantach.

Jeszcze ostrzej niz Szarota wystapil dr inz. Kazimierz Leski, byly
oficer Komendy Glownej AK. Stwierdzil, ze Foedrowitz pisze ogolniki,
nie podaje zrodel i w ogole strzela do jednej bramki. Z wlasnych
doswiadczen twierdzi, ze w Warszawie donosy (przechwytywane przez
jego siatke) byly na poziomie zawisci sasiedzkich, zadnych donosow
liczacej sie inteligencji nie bylo. Uwaza, ze w Lodzi donosili
glownie Niemcy. Ze volksliste ludzie przyjmowali z obawy o zycie, a
wlasciwe liczby mogliby przytoczyc komendanci okregow, lub szefowie
wywiadow, ktorzy niestety nie zyja.

K. Leski podwaza rowniez inne tezy Foedrowitza: o Fornalskiej, o
Borze-Komorowskim nazywajac je znaczaco "niescislosciami" w
cudzyslowie. Konczy uwaga, ze rzekome sensacje nie sa niczym nowym i
ze polskie i inne pismiennictwo szeroko je omowilo. Stwierdza tez,
ze w rozmowie prywatnej  Foedrowitz zrobil na nim wrazenie profesjona-
listy, a tu nagle wolta: i brak obiektywizmu i zla wola...

W kwietniu br. K. Leski wystosowal list do redakcji "Wprost",
protestujac przeciwko nieuzgodnionym skrotom, mimo iz zadal konsultacji.
Jego tekst, jak twierdzi, okaleczono, pominieto argumenty
charakteryzujace nieodpowiedzialnosc Foedrowitza za slowa,
co jest raczej sprzeczne z etyka, nie tylko dziennikarska. Leski
zarzucil redakcji, ktora jako ostatniemu dyskutantowi oddala glos
Foedrowitzowi, ze w ten sposob jawnie staje po jego stronie. Broniac
sie, redaktor cyklu, Marek Zieleniewski, stwierdza, ze zadnego zadania
konsultacji skrotow redakcja nie otrzymala, a usunieto glownie
argumenta ad hominem oraz pytania w stylu "kto za tym stoi i czemu
to sluzy"...

                                IV

Podobnie jak Szarota i Leski, krytykuje Foedrowitza warszawski
historyk Leszek Zebrowski. Ponadto bardzo interesujacym przez swa
odmiennosc jest glos prof. Huberta Orlowskiego, literaturoznawcy-
germanisty z Poznania. Orlowski zauwaza gorycz i brutalnosc faktu,
ze zwyciezca bierze wszystko: nie tylko ziemie i dobytek, ale i
dokumentacje. To kat, a nie ofiara steruje kamera filmowa i to kat
potem dba o wlasciwa tresc archiwum. W sensie poetyki "zapisu
pamieci" ofiara przegrywa po raz drugi...

Nastepnie Orlowski krytykuje fatalny sposob prezentacji zagadnienia
przez Foedrowitza, nieakceptowalny przez rozdraznionych czytelnikow.
Krytykuje termin "polski quisling", ktory w ogole NICZEMU nie
odpowiada, oraz mieszanie przez Foedrowitza zagadnien jednostkowych
i ogolnych. Zauwaza JEDNAK, ze o ile sluszna jest rezerwa wobec
wybiorczej pamieci katow, to i wobec wybiorczej pamieci ofiar nalezy
zachowac pewien dystans. Wyraza obawe, ze historycy sa obarczeni
pewnym grzechem pierwotnym: nieuchronnie, i w dodatku czesto
nieswiadomie, pisza wlasne dzieje wedlug regul poetyki katow-
zwyciezcow. Orlowski uwaza, ze otwarta, szeroka dyskusja nad
problematyka poruszona przez Foedrowitza jest konieczna i ze byloby
rzecza fatalna, gdyby dyskusja wokol jego szkicu sprowadzila sie do
sprostowywania lub cieniowania pojedynczych faktow i przypuszczen,
oraz do imputowania autorowi zlej woli.

                                 V

"Wprost" opublikowalo jeszcze trzy inne artykuly zajmujace sie
pewnymi szczegolami i dwukrotnie oddalo glos samemu Foedrowitzowi.

Ten przede wszystkim odrzuca zarzuty o antypolskosc. Jest czlonkiem
Towarzystwa Niemiecko-Polskiego, ma zone Polke, z polskimi
historykami (m.in. z Szarota) spotykal sie osobiscie (nie zawsze
potrafili oni zaspokoic jego ciekawosc, jak zauwaza historyk i
dziennikarz Jacek Wilamowski). Prace doktorska pisal z trudem, bo
tematu w Niemczech nikt o nalezytej powadze nie chcial prowadzic,
temat i tam byl troche drazliwy. Dostawal pogrozki, odebrano mu
stypendium, rozsiewano idiotyczne plotki: a to, ze szpieg polski, a
to, ze agent Mossadu. A w Polsce, oczywiscie, ze faszysta i
polakozerca...

Broni sie przed zarzutami o goloslownosc teza, ze w ksiazce jest
wszystko jak trzeba, z przypisami, natomiast w publicystyce po
prostu nie ma na nie miejsca.

W ostatnim slowie cytuje pare dokumentow zrodlowych dotyczacych
Fornalskiej, Bora-Komorowskiego, Roweckiego i zamachu na Kutschere.
Wraca do sprawy Syma podkreslajac, iz nie twierdzil, ze Sym NIE mogl
byc szpiegiem, tylko, iz uwaza, ze zgladzono go tylko za wystapienie
w niemieckim filmie propagandowym.

                                 VI

Powyzszy tekst jest - w miare moich mozliwosci - niezaangazowanym
kondensatem przeczytanej polemiki. Staralem sie oddac intencje
wszystkich stron. A co sam sadze?

Po parokrotnym przeczytaniu calej tej serii dostalem napadu
fatalizmu. TO MUSIALO SIE STAC. Nie ma co sie denerwowac. Jesli
przez czterdziesci lat polscy historycy albo ignorowali pewne
zjawiska, albo byli odcieci od dokumentow, lub mieli zamkniete usta
ze wzgledow patriotycznych, czy ideologicznych, to niech sie nie
dziwia i niech nie maja za zle, ze za temat biora sie obcokrajowcy.
To podobnie jak z polskim antysemityzmem. Ale wlasciwie to mozna sie
zgodzic z wiekszoscia zarzutow przeciwko Foedrowitzowi. Powinien byl
wiedziec, ze porusza drazliwy temat i jesli nie podeprze sie
zelaznymi dokumentami (a nawet i wtedy...), to go zjedza. Gdy broni
sie przed zarzutami niekompetencji i goloslownosci, wychodzi z niego
kompleks mrowczego badacza, czlowieka z koneksjami, ktory ma dostep
do takich zrodel, ze ho, ho!, przedstawia sie jako lamacz
zastarzalych tabu historycznych, jako bojownik o prawde mimo
wszelkich kosztow. A tak naprawde to oczywiscie chce na tej sensacji
zrobic wlasna kariere. Wpasowal sie w "goraca" nisze ekologiczna i
robi szum. No i w dodatku pisze dosc miernie.

Tylko zaraz, zaraz! A kto NIE CHCE zrobic kariery? A kto tu jest
swiety? Kto ma MONOPOL na prawde? A czy mlode pokolenie, dla ktorego
II Wojna to juz martwa przeszlosc, nie uzna, ze panom Szarocie,
Leskiemu i innym, ktorzy na wlasnej skorze przecierpieli okupacje,
nalezy sie olbrzymi szacunek za ich dzialalnosc i doswiadczenia, ale
o obiektywnosc latwiej Foedrowitzowi, ktory nie ma tego bagazu?

Jacek Wilamowski tak konczy swoj artykul we "Wprost":

"Gorzka to prawda, ale wlasciwie nigdy dotad nie istnialy
dostateczne warunki, aby wyartykulowac pelna prawde o polskiej
wojnie narodowowyzwolenczej i jej glownych aktorach. W tym
kontekscie wcale nie dziwi, ze najlepsze ksiazki o naszej najnowszej
historii pisza cudzoziemcy. Moze dlatego, ze nie ubezwlasnowolnia
ich intelektualnie cien 'spizowych pomnikow' i gniew 'kombatanckich
konwentykli'".

Czy od polskich historykow i swiadkow tamtych dni mamy oczekiwac
obrony swoich tez, czy ataku na smialosc Foedrowitza? A moze mamy
oczekiwac po prostu CALEJ prawdy, takiej jaka ocalala w pamieci
WSZYSTKICH i [we] WSZYSTKICH dokumentach? Nie mam prawa ani serca
krytykowac polskiego dzialacza podziemia za jego poglady na temat
polskiej historii. Ale jesli p. Leski pisze prawie jednym tchem, ze
1. tezy Foedrowitza sa wyssane z palca, oraz 2. wszystko to od lat
jest doskonale znane i opisane, to osmielam sie zdziwic, ze przed
tym paradoksem moje pokolenie zostalo postawione dopiero w 1992.
Zauwazmy dosc popularny i podejrzany chwyt: ktos nam wypunktowuje
niewygodna prawde i DOPIERO WTEDY nagle wyciagamy z lamusa cytaty
i referencje i wykazujemy, ze wszyscy o tym wiedzieli, a jesli nie
wiedzieli, to z glupoty i lenistwa (i wtedy nikt sie nie przyzna).
Jesli Kazimierz Leski ostro krytykuje redakcje "Wprost" za oddanie
ostatniego slowa autorowi dyskutowanych tekstow, to wydaje mi sie
chwytem po prostu nie fair. Tak na ogol postepuje sie w dziennikarstwie,
i tego nie zmieni moj szacunek dla zyciorysu p. Leskiego.

Ten moj szacunek nie zmusi mnie rowniez do zbycia problemu
donosicieli stwierdzeniem p. Leskiego, ze byli nimi glownie Niemcy,
a polskie donosy byly "niepowazne" i mialy charakter zawisci
sasiedzkich.

Prof. Szarota swoj tekst staral sie przygotowac starannie, naukowo i
bezosobowo. Jest uprzejmy i bardzo logiczny. Stawia dosc precyzyjne
zarzuty Foedrowitzowi.

I Tomasz Szarota wpada w potworna pulapke, ktora sam zastawia! Staje
sie po prostu przykladem dla tez Huberta Orlowskiego.

Popatrzmy:

Szarota slusznie kaze Foedrowitzowi sie popukac w glowe, gdy ten
zada dokumentow dotyczacych Fornalskiej. Nie uznaje swiadectwa
jakiegos esesmana w sprawie Komorowskiego. Natomiast zada dokumentow
w dziwnej sprawie Komorowskiego, a jesli chodzi o ostatnie dni
Fornalskiej, to wystarcza mu swiadectwo w postaci ksiazki
opublikowanej w Warszawie w 1968. Zastanowmy sie, czy gdyby
Czuperska-Sliwicka chciala opublikowac jakakolwiek teze sprzeczna z
obowiazujaca wtedy historiografia, to czy jej ksiazka w ogole
by sie ukazala? Kto jako swiadek owych dni mial wiecej do stracenia?
Ow esesman teraz, nad piwkiem w pogawedkach z Foedrowitzem, czy lekarka,
ktora po gehennie hitlerowskiej wydawala swoja ksiazke w czasie
gomulkowskiego ponurego zmierzchu?

Nb. inni polemisci znajduja dodatkowe argumenty przeciwko
Foedrowitzowi w sprawie Fornalskiej, ale czy musimy mylic aspekty
moralne i faktografie?

Szarota protestuje slusznie przeciwko uogolnianiu przez Foedrowitza
przypadkow jednostkowych i uwaza za niesluszny poglad, ze gestapo W
ZASADZIE NIE wykorzystywalo szpicli - Zydow. Jako "dowod" Szarota
podaje TRZY nazwiska.

Historykowi z PANu nie podoba sie, ze Foedrowitz pominal dosc
oczywista przyczyne kolaboracji wielu Polakow - zalamanie po
torturach i strach o zycie. Wspominajac Zydow - kolaborantow, prof.
Szarota nie zajaknal sie na temat ich ewentualnych motywacji...
Medice, cura te ipsum?

Wystarczy.

Pogodzmy sie z faktem, ze kosci zostaly rzucone i zaden pancerz nas
przed tym nie ochroni. Nasze cierpienia wojenne NIE MOGA usprawie-
dliwic naciagania argumentow w dyskusji prasowej. Badzmy lepsi od
Foedrowitza. Wykorzystajmy fakt, ze Foedrowitz wydaje sie byc
uczciwym w swych zamiarach i dosc rzetelnym metodologicznie badaczem,
choc nie wolnym od bledow, uprzedzen i dbania o wlasna kariere.
Skorzystajmy z uwagi Huberta Orlowskiego: NIC NAM NIE POMOZE zwracanie
uwagi Foedrowitzowi na takie, czy inne pojedyncze niescislosci; bez
sensu jest oskarzanie go o robienie kariery, a juz bzdura jest wal-
czenie z redakcja "Wprost", ze pierwsza nadala tematowi az taki rozglos.
Teraz oczekuje od polskich historykow nie polemiki prasowej, ale duzego
i kompletnego opracowania zagadnienia, bo za pare lat przyjda nastepcy
Foedrowitza: scierwojady, ktorzy beda wyciagac ludzi z grobow, aby
im przylepiac etykietki zdrajcow i kolaborantow (jest jeszcze cala
smakowita dziedzina wspolpracy komunistow z Niemcami!), przyjda
ambitni politykierzy, ktorzy dla swoich osobistych celow na kolejnych
wiele lat odsuna od polskiego spoleczenstwa szanse pogodzenia sie z
wlasna historia. Kolejne ostrzezenie poszlo. Jesli teraz dopusci sie
do takiej plesni, jaka narosla wokol stosunkow polsko-zydowskich,
to sami sobie bedziemy winni.

Jurek Karczmarczuk

________________________________________________________________________

Janusz Mika (JAM)

(fizyk i matematyk, Durban, mika@ph.und.ac.za)

                        OSKARZENIA I KALUMNIE
                        =====================


Przez caly okres istnienia Polski Ludowej niewiele mozna sie
bylo dowiedziec o polskiej emigracji z prasy nie tylko krajowej
ale i emigracyjnej. Podobnie jak Kosciol w Polsce, liczne organi-
zacje polonijne na Zachodzie spelnialy w stosunku do PZPR role
partii opozycyjnych, byly wiec przeciwnikiem politycznym, ktorego
nalezalo zwalczac wszystkimi mozliwymi srodkami. Jak wiemy, komuni-
sci nie sa zbyt wybredni w doborze tych srodkow, wierzac nie tyl-
ko w swoj cel, ale i w jego uswiecajaca role. Nic wiec dziwnego,
ze to, co pisalo sie w Polsce o emigracji, pelne bylo zazwyczaj
klamstw i insynuacji. Wydarzenia ostatnich lat pokazuja wyraznie,
ze wielki prorok, George Orwell, przestrzegajacy  ludzkosc przed
niebezpieczenstwem rzadow autorytarnych, zbytnio chyba uwierzyl w
potege propagandy. Przypominamy sobie lata siedemdziesiate i pro-
pagande sukcesu ( Polska na dziesiatym miejscu wsrod poteg przemys-
lowych swiata ). Nikt w Polsce w to nie wierzyl z wyjatkiem samych
propagandzistow, o czym mozna sie przekonac czytajac " Przerwana
Dekade " spolki Rolicki-Gierek. Podobnie niczemu, co pisano w Pol-
sce o emigracji, nikt nie wierzyl, nawet jesli niektore informacje
byly prawdziwe.

    Z kolei prasa emigracyjna nie mogla niestety zbytnio
krytykowac  Polakow, zamieszkalych za granica, bowiem ktoz by
wtedy kupowal polskie gazety i tygodniki, a poza tym nie wypada-
lo nasladowac Czerwonych. Totez poza Kultura, ktora nieraz probo-
wala wylamac sie z tej zmowy milczenia, polska prasa wydawana za
granica zamieszczala albo zajadle ataki na komunizm w ogole, a na
komunistycznych wladcow Polski w szczegolnosci, albo informacje
o takich wydarzeniach jak wystep amatorskiego zespolu folklorys-
tycznego w X, bal parafialny w Y, czy tez wybory zarzadu Kola Ma-
rynarzy przy Oddziale Stowarzyszenia Polskich Kombatantow w Z.
Mieszkajac przez pare lat w Szkocji czesto miewalismy w rekach
Dziennik Polski, ktory byl prawie tak nudny jak Prawda (jeszcze
przed tym, jak Gorbaczow zarzadzil w bylym Zwiazku Radzieckim
glasnost).

    Teraz wszystko sie zmienilo. Komunizmu nie ma, w Polsce o
wszystkim wolno pisac pod warunkiem, ze nie obraza sie Prezyden-
ta lub uczuc religijnych. Totez i temat emigracji przestal byc
tabu. Niedawno w tygodniku "Wprost", wydawanym w Poznaniu, ale
czytywanym w calej Polsce, ukazal sie artykul Witolda Paska z
Nowego Jorku pod tytulem "Polak potrafi". Haslo to bylo szalenie
popularne w prasie polskiej za czasow Gierka i mialo przekonac Po-
lakow, ze nie sa gorsi od innych. I rzeczywiscie, stwierdza Wi-
told Pasek, jesli chodzi o afery i oszustwa, to w Ameryce, gdzie
przeciez konkurencja jest ogromna, nie mamy sie czego wstydzic.

    Oto, jak pisze Pasek,  niektore organizacje polonijne poza-
kladaly kasy ubezpieczeniowe, ktore w razie wypadku nie wyplaca-
ja odszkodowania. Pracownicy Polskiego Komitetu Imigracyjnego
kradli nalezace do Komitetu pieniadze, udzielali sobie nieopro-
centowanych pozyczek lub nabierali naiwnych emigrantow, obiecu-
jac np.zalatwienie pracy. Wlasciciel pewnej firmy inwestycyjnej
wyludzil od rodakow 30 milionow dolarow i oglosil bankructwo.

    Rowniez i artysci wylamuja sie ostatnio ze schematu, wedlug
ktorego o Polonii zagranicznej trzeba mowic i pisac, ze to naj-
wspanialsza publicznosc pod sloncem i w ogole nadzwyczajni lu-
dzie o niezwykle wyrafinowanych gustach i smakach artystycznych.
Niedawno Zofia Kucowna napisala wspomnienia pt." Zatrzymac czas".
W ksiazce opisuje swoj pobyt artystyczny w USA i tak sie wyraza
o amerykanskiej Polonii: "...to, co preferuje sie tutaj jest
szkodliwe. Szkodliwe przez swoja lukrowana, mdla, sentymental-
na nute przedwojennych piosenek i filmikow podebranych pod pat-
riotyczna melodyjke." Nawet, jesli jest w tych stwierdzeniach
troche przesady, to chyba tez i duzo racji.

    Coz wiec my, biedni, straceni z piedestalu emigranci mamy te-
raz poczac? Co zrobic z  mitem o Wielkiej Emigracji po drugiej
wojnie swiatowej i jeszcze wiekszej Emigracji Solidarnosciowej?
Ano nic. Przyjmijmy do wiadomosci, ze nie jestesmy lepsi niz in-
ni, a moze nawet troche gorsi, bo takimi nas uksztaltowala his-
toria i ta dawniejsza i ta najnowsza, ze sa wsrod nas zlodzieje,
oszusci i wydrwigrosze, ze nie wszyscy znamy sie na sztuce, ze
wielu z nas za wiele je, pije i pali i ze mamy wiele jeszcze innych
wad. Narod polski w kraju przede wszystkim, ale rowniez i na emi-
gracji, stoi w obecnych czasach przed wyzwaniem: Odrzucic wszyst-
kie bohaterskie mity, bez ktorych zapewne nie przetrwalibysmy
jako narod w czasach niewoli, okupacji czy tez komunizmu, ale
ktore w obecnej rzeczywistosci nie pozwalaja nam spojrzec na
siebie i na nasze wady trzezwo i krytycznie i wreszcie zaczac
tworzyc nowe spoleczenstwo na wzor tych, ktorym sie dzisiaj uda-
lo znalezc w czolowce narodow swiata. Im wiecej bedziemy
mowic i pisac o naszych wadach i przywarach, tym wieksza jest
szansa, ze nie przekazemy ich w niezmienionej formie naszym
dzieciom i wnukom.

                                                       JAM
________________________________________________________________________

Jurek Krzystek

                             KTO ZABIL MOZARTA
                             =================

     Trafila w moje rece ostatnio nowiutka ksiazka Williama Stafforda
"The Mozart Myths. A Critical Reassessment" (Stanford University Press,
1991). Ksiazka ta, wbrew tytulowi, nie jest poswiecona muzyce, predzej
da sie zakwalifikowac do etnografii (antropologii kulturowej), ktora
zajmuje sie badaniem powstawania mitow, bajek itp. Podstawa ksiazki
Stafforda sa mity, ktore zlozyly sie na dzisiejsze wyobrazenia o
Mozarcie, ich formowanie w ciagu lat i wiekow. Nader pouczajaca,
podkresla bowiem, jak wazne jest poszukiwanie zrodel najbardziej
zblizonych czasowo do przedmiotu badan jesli chce sie zachowac dystans
wobec sprawy.

     Nie pisalbym o tym w "Spojrzeniach", gdyby nie niespodziewane
nawiazanie do artykulow o masonerii, ktore byly publikowane w
poprzednich numerach naszego tygodnika.

     Sprawa smierci Mozarta jest zrodlem niezliczonej liczby mitow.
Mlody, 35-letni czlowiek, w sile wieku i sil tworczych, umiera w ciagu
paru dni. Nic dziwnego, ze po paru miesiacach najpierw huczy od plotek
Wieden, a po paru latach cala Europa. Podejrzewa sie morderstwo, a
konkretnie otrucie. W 1823 roku pojawia sie wersja, ze sprawca jest
wloski kompozytor na dworze cesarskim, Antonio Salieri. Wersje te
zreszta rozpowszechnia sam Salieri, ktory dostal pomieszania zmyslow, a
odnalezc ja mozna po raz pierwszy w notatnikach, przy pomocy ktorych
gluchy Beethoven porozumiewal sie pod koniec zycia ze swiatem
zewnetrznym.

     Jak szybko wedrowaly wowczas idee po Europie swiadczy fakt, ze juz
w 1830 roku Aleksander Puszkin pisze jednoaktowke "Mozart i Salieri",
nad podstawie ktorej znacznie pozniej Rimskij-Korsakow komponuje nawet
opere, zas Peter Shaffer w latach 60-tych naszego wieku tworzy
"Amadeusza".

     To byloby jednak zbyt proste. Potrzebny byl ktos znacznie
potezniejszy od Salieriego, jakas organizacja na wielka skale. Wiadomo
powszechnie, ze Mozart byl masonem. W 1861 niejaki G.F. Daumer publikuje
ksiazke "Aus der Mansarde", w ktorej twierdzi, ze od tysiacleci swiatem
rzadzi tajna konspiracja, ktorej masoni stanowia jedynie niewielka
czesc, a ktora za glowny cel stawia sobie walke z chrzescijanstwem. W
tej to (nienazwanej) organizacji wielka role mieli odgrywac tacy
bezboznicy, jak Wolter, Prudhomme oraz pozniej Karl Marx. Mozart mial
sie jej narazic komponujac "Zaczarowany Flet" - opere oparta na watkach
masonskich, ktora nie sposobala sie 'wiadomym silom' - i spowodowala
jego smierc.

     W 1910 roku zwolennicy teorii konspiracji uzyskali poparcie autora
o nazwisku Hermann Alkwardt, ktory pierwszy raz przypisal glowna role
w morderstwie Mozarta - Zydom (ksiazka p.t. "Mehr Licht"). Koncepcja ta
zyskala wielka oredowniczke w osobie Matyldy Ludendorff, zony generala
Ludendorffa, zwyciezcy spod Tannenbergu i dowodcy cesarskich wojsk
niemieckich w ostatniej fazie I Wojny Swiatowej. Matylda Ludendorff,
wyksztalcona poniekad kobieta (lekarz - neuropsychiatra), splodzila na
ten temat wiele ksiazek, wsrod nich takie, jak "Nieodkupiona Smierc
Lutra, Lessinga, Mozarta i Schillera". Jak widac, Mozart nie byl jedyna
znaczna ofiara swiatowej konspiracji, ktora zreszta w wersji M.L. miala
byc dzielem 'zydowsko-chrzescijanskim', lub raczej 'zydowsko-rzymskim',
cokolwiek to mialo znaczyc. Konspiracji tej ton nadawac mieli jezuici,
masoni i jakobini.

     Teoria spiskowego morderstwa na Mozarcie nie zgasla bynajmniej
wraz z generalowa L., ktora dozyla zreszta pieknego wieku wbrew
wszystkim konspiratorom (zmarla w latach 60-tych). Jej dzielo zostalo
godnie podjete przez trzech niemieckich lekarzy o nazwiskach J. Dalchow,
G. Duda i D. Kerner, ktorzy publikuja swe dziela niemal po dzien
dzisiejszy (ostatnia ksiazka Dudy, na ktora natrafilem, pochodzi z roku
1985).

     W tym momencie zdecydowalem sie porzucic ksiazke Stafforda i sam
sprawdzic zrodla, pomny jego przestrog. Nie bylo to latwe, gdyz dziela
wspomnianych przez niego autorow sa trudno dostepne (zapewne wskutek
dzialan wiadomej konspiracji). Matylda Ludendorff n.p. reprezentowana
jest w mojej bibliotece tylko przez jedno dzielo, niewiele majace
chyba wspolnego ze smiercia Mozarta: "Erotische Wiedergeburt"
(Odrodzenie erotyczne). Ale nazwiska Dudy i Kernera pojawily sie na
ekranie komputera i niektore ich ksiazki sa w bibliotece. Oto fragment
zapowiedzi 'dziela ich zycia', ktore znalazlem w ksiazce Gunthera Dudy
"Der Echtheitsstreit um Mozarts Totenmaske" (Spor o prawdziwosc maski
posmiertnej Mozarta). Dzielo, o ktorym mowa, autorstwa wymienionych
trzech lekarzy, nazywa sie "Mozarts Tod" (Smierc Mozarta) i wydane
zostalo przez dosc dziwne wydawnictwo niemieckie Verlag Hohe Warte w r.
1985 (prawdopodobnie na koszt autorow :-)

     "W piec lat po poprzednim dziele "W.A. Mozart - Die Dokumentation
seines Todes (W.A. Mozart - dokumentacja jego smierci)" trzej lekarze
przedstawiaja przedstawiaja wyniki najnowszych badan. Dzis wydaje sie
pewne, ze smierc Mozarta byla zaplanowana dlugo przedtem, byc moze juz w
1786 r. [piec lat wczesniej] i spelnila sie w wyniku otrucia rtecia,
ktory to pierwiastek ma specjalne znaczenie w magii. Smierc ta ma
niewatpliwy zwiazek z premiera "Zaczarowanego fletu" 30.09.1791 i
Kantaty Masonskiej 18.11.1791 i przybiera wrecz charakter 'sakralny',
mozna wrecz mowic o 'trojcy' sakralnych wydarzen [znaczy obie premiery i
smierc M.]. Centralnym punktem "Fletu" jest proba ognia i wody wraz z
poszukiwaniami zaginionego slowa JHVH osiemnastego stopnia
wtajemniczenia masonskiego, stopnia rozokrzyzowcow". Przy czym Mozart
mial o swym losie wiedziec duzo wczesniej i dobrowolnie mu sie poddac.
Itd.itp. Zainteresowanych odsylam do powiesci Umberto Eco "Wahadlo
Foucault", ktory w nader przewrotny sposob pisze o powyzszej symbolice.

     Zapewne zachodzicie Panstwo w glowe, dlaczego o tym pisze. A wiec
dlatego, ze trzech wymienionych lekarzy (jak rowniez inni autorzy
wymienieni przez Stafforda) sprecyzowalo niezwykle przemyslny i
uniwersalny test, jak rozpoznac uczestnika danej konspiracji, dajacy sie
zastosowac do dowolnych spiskow na calym swiecie. "Nie wierzysz w
naturalna smierc Mozarta? Znaczy, ze jestes jednym z NICH. Zaprzeczasz
istnieniu spisku? Znaczy, sam do niego nalezysz". Proste, prawda? Bywaja
co prawda efekty uboczne, n.p. w tym wypadku do spisku zostalo zaliczone
czcigodne Mozarteum z Salzburga, instytucja spelniajaca taka sama role,
jak Towarzystwo Chopinowskie, ktore to Mozarteum nie chcialo uznac
autentycznosci posmiertnej maski kompozytora, zaginionej przez stulecia
i nagle cudem odnalezionej w polowie tego wieku, ale jak widac
niezlomnych pogromcow konspiracji nic nie zbije z tropu.

Jurek Krzystek
________________________________________________________________________

Ewa Gronkiewicz, Pawel Fafara
[Zycie Warszawy, 12.02.1992, przytoczyl Zbyszek Pasek]


                          KSYWY REGLAMENTOWANE
                          ====================

W Porozumieniu Centrum o Janie Olszewskim mawia sie "Serdel", zas
o Jacku Kuroniu, ze to "Szympans z wdziekiem Lolobrygidy". Dzieki
telewizyjnym Smurfom Leszek Moczulski bywa natomiast nazywany w
pewnych gronach "Gargamelem".

                          Wladza spowaznia

i dlatego funkcjonujacce w srodowisku politykow przezwiska pochodza
glownie z czasow studenckich i opozycji.

Ostatnio najpopularniejsze sa zdrobnienia i znieksztalcenia nazwisk.
Tak zaczely sie przyjmowac okreslenia "Geremas", "Mazower", "Olsz",
"Drzycimer", "Maziar" czy "Moczul". W jednym z tygodnikow zostal
opublikowany rysunek kanapki podpisany

                         Bulesa z Balceronem

Pan prezydent jeszcze jako dzialacz zwiazkowy posiadl wiele
przydomkow. Mawialo sie o nim "Elektryk" i "Kapral" co zreszta
zgodne jest z jego wyuczonym zawodem i wysluzonym stopniem
wojskowym. Od kiedy na rynku ukazala sie ksiazka Jaroslawa
Kurskiego zyskal miano "Wodz". W Komisji Krajowej "Solidarnosci"
najczesciej mowiono o Walesie "Walek", "Desantowiec", "Gruby"
albo "Gruby Leszek". To ostatnie - jak twierdzili jego
wspolpracownicy - brzmialo prawie tak jak Leszek Bialy. Ksywa
"Desantowiec" byla zas wynikiem wielkiego talentu politycznego
Walesy oraz porannych inspekcji w biurach, jakie zwykl
przeprowadzac w celu sprawdzenia listy obecnosci pracownikow i
tego, czy aby siedza oni na swoich miejscach.

W roku 1989 w czasie strajku w Stoczni Gdanskiej pojawilo sie do
dzis bardzo popularne "Ponton" (chodzilo o porownanie do
wielkiego portowego pontonu), co doskonale charakteryzowalo
zdoslnosc przewodniczacego do dryfowania oraz omijania
politycznych mielizn i raf koralowych. Takze prawie

                    wszyscy ludzie prezydenta

mieli swoje ksywy. Jego dawny osobisty kierowca, Andrzej
Rzeczycki, zwany byl "Zlotowa", zas o sekretarzu osobistym,
Krzysztofie Puszu mawiano "Puszysty" albo "Puszek". Sekretarze
"belwederscy" to: "Aram" lub "Arkady" - Arkadiusz Rybicki, i
"Ochroniarz" - Adam Kozakiewicz ze wzgledu na swoja nienaganna
prezencje (czesto brano go za borowca). O Szymonie Pawlickim
mowiono natomiast "Ten aktor".

W otoczeniu prezydenta najwiecej jednak pseudonimow ma czlowiek,
ktory dzieki czestemu pokazywaniu sie w telewizji tuz za
prezydentem zyskal "olbrzymia" popularnosc. Jest to osobisty
sekretarz Lecha Walesy - Mieczyslaw Wachowski. Mowi sie o nim
"Kamerdyner", "Brunet", "Goryl" Walesy albo po prostu
wiceprezydent.

Duzo przezwisk posiadaja takze "Ci dwaj co ukradli prezydenta",
czyli Jaroslaw i Lech Kaczynscy. Po ich rozstaniu z Walesa mowilo
sie, ze nastapila

                      dekaczoryzacja Kancelarii

Kaczory, Kaczki, Kaczusie, Mackaczki to tylko niektore z okreslen
najpopularniejszych polskich blizniakow.

W "Solidarnosci" zawsze zreszta roilo sie od zwierzat. Oprocz
kaczek byl tez "Borsuk" - Bogdan Borusewicz, "Slowik", czyli
Andrzej Slowik oraz "Misiu" jak pieszczotliwie mowiono o Michale
Bonim. Jedynym niezwierzakiem sposrod znanych byl tylko Jan
Rulewski znany tu i owdzie jako "Rulon".

                        Zwierzeta polityczne

kroluja tez w telewizyjnym "Polskim zoo". Sam fakt, ze ktos ma w
nim swoja kukielke swiadczy, iz w kraju odgrywa znaczaca role. Do
niektorych politykow juz na dobre przylgnely ich zwierzece
odpowiedniki. I tak Jan Olszewski to "Koala", Lech Walesa -
"Lew", Wieslaw Chrzanowski - "Los" (warto zauwazyc, ze
dziennikarze za gustowne berety, ktore zwykl nosic nazywaja go
"Don Beretto"), Tadeusz Mazowiecki - "Zolw", Stanislaw Tyminski -
"Kondor", a Jacek Kuron - "Hipo" (podobno dzieci w czasie
zwiedzania warszawskiego Zoo nie mowia juz: chodzmy do hipcia, a
chce do Kuronia).

Natomiast nie przyjela sie prawie zadna z ksyw, pod ktora
wystepuja nasi politycy w pamflecie politycznym drukowanym w
odcinkach w "Trybunie", a sygnowanym przez tajemnicza postac

                             Magda Cien

Tylko czasami zdarzy sie, ze liberalowie nazwa bylego premiera
Bieleckiego "Nabialkiem". Nie przyjal sie zas ani prezydent -
"Krok", ani tez Mazowiecki - "Warszawski". Magda Cien wyraznie
przegrywa z zyciem, bo przyjmuja sie przydomki jakie politycy
uzyskuja od innych. I tak Antoni Macierewicz po objeciu
stanowiska szefa ministra spraw wewnetrznych bywa nazywany
"Maciaresku" czy tez "Macabrescu", Wieslaw Chrzanowski bywa
"Chrzanem", Aleksander Kwasniewski - "Kwachem", a Wlodzimierz
Cimoszewicz - "Zigolem". Spadkobiercy bylej PZPR przewaznie ksyw
nie maja i zwyklo sie ich traktowac jako calosc pod wdziecznym
okresleniem "Ko-Muchy".

W sumie szkoda, ze nasi politycy nie traktuja siebie z wiekszym
dystansem, jednoczesnie malo powaznie traktujac to co mowia. Moze
dlatego w tekstach niautoryzowanych stenogramow z posiedzen
sejmowych tak czesto pojawia sie w nawiasie - wesolosc na sali.
Niestety najczesciej swiadczy to nie otym, ze posel powiedzial
cos dowcipnego, ale raczej bez sensu.

Ewa Gronkiewicz, Pawel Fafara

[Bywaja skojarzenia nieco ostrzejsze, i tak, skora cierpnie gdy ludzie
obeznani ze stosunkami w MSW nazywaja aktualnego ministra Spraw
Wewnetrznych po prostu: Antoni Edmundowicz...
przyp. J.K-uka]
________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)

Copyright (C) by Jerzy Karczmarczuk 1992. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed'
dostepne przez anonymous FTP, adres: 
(128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish.

____________________________koniec numeru 26____________________________