___________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
____________________________________________________________________

    Piatek, 3.04.1992.                                      nr. 19
____________________________________________________________________

W numerze:

       Maciek Cieslak - Dostrzezone - rozwazone
    Zbigniew J. Pasek - Historia Polski dzien po dniu - Marzec
     Andrzej M. Kobos - Odpowiedzialnosc za slowo
    Zbigniew J. Pasek - Strasznie/smiesznie - spotkanie z Maciejem
                           Zembatym
      Mirek Bielewicz - Recenzja dentysty z wystepu Macieja Zembatego
        Tomasz Wlodek - Massada
   Wlodek Holsztynski - Przydlugi list do redakcji
     Adach Smiarowski - Lyzd do redakcji

____________________________________________________________________

Od red. [M.B-cz]: Po poprzednim niemal monograficznym numerze
poswieconym nauce - wystapila w nim nawet Akademia Filmowa (i na tym
wlasnie polegal zart Prima Aprilisowy) - powracamy do skladanki
tematycznej i tradycyjnych juz dzialow w naszym tygodniku: polityki,
historii, recenzji, reportazy i listow do redakcji.

Zgodnie z zapowiedzia zamieszczamy przykladowy material z "Glosu
Polonii" jako uzupelnienie tekstu Zbyszka Paska. Tekst Andrzeja Kobosa
jest z kolei zmodyfikowana wersja postingu opublikowanego na Poland-L.

I na zakonczenie dwa listy do redakcji, w ktorych Wlodek Holsztynski
i Adach Smiarowski komentuja (i w wypadku Wlodka uzupelniaja) materialy
z poprzedniego numeru "Spojrzen". Dziekujemy tez autorom innych listow -
zostana zamieszczone w nastepnym numerze. Bardzo prosimy o dalsze glosy
dotyczace zarowno tresci jak i formy "Spojrzen"!

____________________________________________________________________


                       DOSTRZEZONE - ROZWAZONE
                       =======================

(Przeglad wydarzen politycznych w Polsce 19.03 - 2.04.92)

                        >>DOSTRZEZONE<<

   Bez emocji, prasowych komentarzy i polemik przeszla podana przed
kilkoma dniami informacja o zakonczeniu prac nad ustawa "O weryfikacji
osob na najwyzszych stanowiskach, majacych dostep do tajemnicy
panstwowej" - czyli, de facto, pierwsza polska ustawa dekomunizacyjna.
- Zycie panstwowe uleglo totalnej anarchizacji. Informacje stanowiace
tajemnice panstwowa udzielane sa dowolnie - przestrzegl przy okazji
publicznie Z. Romaszewski, przewodniczacy senackiej Komisji
Praworzadnosci, ktora zainicjowala ustawe.                  (19.03)

   Cztery dni po oswiadczeniu Romaszewskiego, jakby na potwierdzenie
ostrzezen o balaganie w panstwie, dwoch reporterow GW opowiada jak w
sejmowym koszu na smiecie znalezli poufne dokumenty, dotyczace planow
restrukturyzacji polskiego hutnictwa (m.in. masowe zwolnienia).

   Nastepne dni przyniosly inna, powazniejsza wiadomosc dotykajaca tego
samego problemu. Byli polscy najwyzsi urzednicy panstwowi usilowali
zorganizowac wielki przemyt broni do Iraku. Wsrod sensacji o "polskim
szmuglu stulecia", w prasie i radiu prawie nie zwrocono uwagi na fakt,
ze w akcji "Zadlo" agenci amerykanscy nie tylko nie wspoldzialali z
naszymi sluzbami specjalnymi, ale wrecz zataili przed nimi cala akcje,
mimo, ze dzialali w Polsce! Przemyt, przypomnijmy, zorganizowali: byly
wiceminister finansow (do 9.90 r.), przedtem dyrektor warszawskiej Izby
Skarbowej, general - trzecia persona w LWP, b. prezydent Warszawy oraz
z-ca dyrektora zakladow zbrojeniowych w Radomiu.         (25-26.03)

                                 ###

   Idee wolnego rynku i prywatyzacji coraz gorzej sie w Polsce kojarza.
"Bandytyzm czy prywatyzacja" (SM) to typowy tytul aktualnych publikacji
prasowych i audycji telewizyjnych. Minister Przeksztalcen Wlasnoscio-
wych zwolal konferencje prasowa dla "poprawy klimatu prywatyzacji".
Skrytykowal prase, TV i sardonicznie poinformowal, ze zamowil dla swo-
ich urzednikow 390 koszulek z napisem 'BANDYTA PRYWATYZACYJNY'.
Dziennikarze na to zasugerowali skad taka atmosfera i przywolali nie-
dawna wypowiedz premiera o "niewidzialnej rece rynku, ktora okazala
sie reka aferzysty"...

   Tydzien pozniej, nowo-zarejestrowany zwiazek zawodowy rolnikow
"Samoobrona", wezwal chlopow do nieplacenia naleznosci wobec panstwa i
bankow. - Nie dopuscimy, zeby ktos za bezcen wykupywal grunty chlopskie
i spoldzielcze, dorobek zycia rolnikow - oswiadczyl Przewodniczacy
A. Leper i zapowiedzial "obrone gruntow do ostatniej kropli krwi".

   Rownie niepokajace wiadomosci nadeszly w poniedzialek, kiedy po 10
godzinach negocjacji Rzad-Solidarnosc na temat realizacji nowego
budzetu, rozmowy przerwano. Zamiast oczekiwanego porozumienia, wyszedl
protokol uzgodnien i rozbieznosci.

   OPZZ-owcy wprawdzie nie negocjowali ani wydawali oswiadczen, za to
dowiedzieli sie z ostatniego sondazu CBOS, ze sa JEDYNA instytucja,
ktorej poparcie systematycznie rosnie - 5% od grudnia ub.   (24.03)

   Powyzszy obraz odpowiada diagnozie  Aleksandra Halla z ostatniej
"Polityki" (28.03). Przestrzega on przed scenariuszem, w ktorym praw-
dziwa wladza znajdzie sie poza parlamentem, w centralach zwiazkowych,
zakladach i na ulicy.
                                 ###

   Wszyscy byli przygotowani na dramatyczne manewry wokol formowania
nowej koalicji rzadzacej, tymczasem przez dwa tygodnie premier milczal,
a partie na zebraniach ustalaly stanowiska. Moglismy sie za to
dowiedziec czegos o kulisach rozmow i kulturze politycznej naszych
politykow. Witold Gadomski z KLD opowiada w prasie o ostatniej dyskusji
telewizyjnej z udzialem KLD, KPN, UD, PC i ZChN. Przed programem wszyscy
politycy gawedzili sobie przyjacielsko. W pewnym momencie okazalo sie,
ze sa na wizji i zaczeli sie zawziecie klocic. Gdy bylo juz po
wszystkim, w rownie przyjacielskiej jak na poczatku atmosferze,
odjechali razem do Sejmu...

   Ostatni etap rozmowow koalicyjnych rozpoczal sie wczoraj - w czwartek
(2.04) spotkaniem liderow partii prorzadowych z liderami "malej
koalicji" (UD, KLD, PPP).

------------------------------------------------------------------------

                            >>ROZWAZONE<<

..na marginesie projektu ustawy "O weryfikacji..."

   Dekomunizacja jest haslem politycznym, czesto naduzywanym, ale
bynajmniej nie pustym. To nie temat zastepczy elit politycznych,
"wymysl mezczyzn spoconych w pogoni za wladza", ani tez odmiana
wspolczesnego jakobinizmu czy igrzysk dla ludu - jak twierdza jej
zawzieci przeciwnicy. To naturalny postulat polityczny i spoleczny.

   Problem lezy tylko w pytaniu o SPOSOB przeprowadzenia dekomuni-
zacji. W tym, czy nie przekresla on slusznych zalozen i intencji
jej oredownikow.

   Mowiac jezykiem konkretow: Juz dawno padla propozycja, aby cza-
sowo zakazac pelnienia waznych stanowisk panstwowych osobom zwiazanym
z komunistycznym rezymem. Sprawa nieslychanie wazna dla mlodej demo-
kracji i dla bezpieczenstwa panstwa - nie dopuscic do stanowisk ludzi
"z ukladami", koniunkturalistow, zdolnych za pieniadze i odrobine
wladzy intrygowac, sledzic, donosic. Aby ja zrealizowac trzeba by
zweryfikowac, czyli sprawdzic przeszlosc, kazdego kto piastuje takie
stanowisko. No a to grozi - przykladem Czecho-Slowacja - wojna na
gorze, wzajemnymi oskarzeniami politykow, skandalami, upadkiem
autorytetow i w koncu destabilizacja panstwa.

   Inny postulat, wyplywajacy z potrzeby moralnej i poczucia sprawie-
dliwosci to napietnowanie komunizmu oraz rozliczenie ludzi winnych
zbrodni i niesprawiedliwosci minionych 45 lat. Spoleczenstwo ma
prawo wiedziec przynajmniej to, komu i jakie winy ma wybaczac.
Jesli budujemy panstwo prawa to nie mozemy zyc w atmosferze niekaral-
nosci i nieodpowiedzialnosci za przeszlosc. Te ze wszech miar slu-
szne postulaty mozna jednak zrealizowac tylko metoda prawa dziala-
jacego wstecz. Nalezaloby bowiem zmienic kategorie popelnionych w PRL
czynow, gdyz wiekszosc z nich jest juz przedawniona i nie moze byc
karalna. Mozna tez oczywiscie pojsc na skroty i uznac, jak chce KPN,
ze prawo PRL bylo bezprawiem i nas nie obowiazuje. W obu przypadkach
sprawiedliwosc jest nie do pogodzenia z idea panstwa prawa! Znowu
wiec natrafiamy na rodzaj zamknietego kola.

   A problem nieuczciwie nabytej wlasnosci? Zwlaszcza spolek nomenkla-
turowych z lat 88-90, zalozonych dzieki przywilejom dostepu do decyzji,
informacji i kapitalu panstwowego. Panstwo powinno zbadac te przypadki
i jak trzeba - wytoczyc procesy. Ale wowczas trudno byloby wymagac od
prokuratorow, by przez najblizsze lata zajeli sie czymkolwiek innym.
Na dodatek, sukces oznaczalby rozlozenie calkiem dobrze prosperujacych
dzis firm, ktore placa podatki itd. Zeby zadoscuczynic tu sprawiedli-
wosci, panstwo ryzykuje jeszcze wieksza ruine.

   Przyklady mozna ciagnac...

   Co pozostaje? Uwierzyc w pierwszenstwo demokracji nad
dekomunizacja? W to, ze dekomunizacja nie warunkuje demokracji ale na
odwrot, to demokracja sama zlagodzi niesprawiedliwosci komunizmu?
Patrzac na dzisiejsza Polske nie jest to latwe.


Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)

________________________________________________________________________

Zbigniew J. Pasek

              HISTORIA POLSKI DZIEN PO DNIU - MARZEC
              ======================================

 1. 1943 Deklaracja ideowa PPR "O co walczymy?"
    1952 Protest Cyrankiewicza przeciw dzialaniu komisji Kongresu USA,
         powolanej dla wyjasnienia sprawy Katynia

 2. 1333 Zmarl Wladyslaw Lokietek, krol Polski
    1948 Zakonczenie procesu czlonkow Organizacji Polskiej i NSZ

 3. 1918 Podpisanie Traktatu Brzeskiego
    1977 Ratyfikacja przez Rade Panstwa Miedzynarodowego Paktu
         Praw Obywatelskich i Politycznych
    1986 Poczatek procesu dzialaczy KPN (Moczulski, Krol i inni)

 5. 1953 Zmarl Jozef Stalin

 7. 1945 Aresztowanie przywodcow AK przez NKWD
    1963 Podpisanie pierwszej umowy handlowej miedzy Polska a NRF

 8. 1223 Zmarl Wincenty Kadlubek, najstarszy kronikarz dziejow
         Polski
    1953 Ostatni numer "Tygodnika Powszechnego" przed
         zawieszeniem za odmowe druku nekrologu Stalina
    1968 Poczatek protestow studenckich (wiec na UW)
    1981 Utworzenie Zjednoczenia Patriotycznego "Grunwald"

 9. 1971 PAP publikuje komunikat o powrocie polskiego agenta w
         Wolnej Europie, kpt. Andrzeja Czechowicza

10. 1977 Cenzor z GUKPPiW przemyca do Szwecji dokumentacje
         zapisow cenzorskich (tzw. biala ksiega cenzury)

11. 1950 Wodowanie pierwszego statku w Stoczni Gdanskiej, masowca
         "Warszawa"

12. 1956 W Moskwie zmarl Boleslaw Bierut
    1990 Litwa oglasza niepodleglosc

14. 1801 Zmarl Ignacy Krasicki
    1964 List 34 intelektualistow do Cyrankiewicza przeciwko
         cenzurze

15. 1950 Wystapienie Polski z Miedzynarodowego Funduszu
         Walutowego i Miedzynarodowego Banku Rozbudowy i Rozwoju
    1951 Umowa o zamianie terytoriow przygranicznych z ZSRR

17. 1901 Premiera "Wesela" Wyspianskiego w Krakowie
    1921 Uchwalenie konstytucji marcowej

18. 1921 Podpisanie Traktatu Ryskiego
    1944 Przeksztalcenie I Korpusu Polskiego w ZSRR w I Armie
         Polska (dowodca gen. Zygmunt Berling)

19. 1981 Pobicie przedstawicieli "Solidarnosci" podczas sesji WRN
         w Bydgoszczy
    1982 Rozwiazanie Stowarzyszenia Dzennikarzy Polskich

20. 1950 Ustawa o przejeciu na wlasnosc panstwa nieruchomosci
         zwiazkow wyznaniowych, glownie kosciola katolickiego;
         Ustawa o zniesieniu urzedow wojewodow, starostow,
         wojtow, wprowadzajaca na ich miejsce rady narodowe;
         Otwarcie Pierwszej Ogolnopolskiej Wystawy Plastyki w
         Muzeum Narodowym (socrealizm)
    1954 Edward Ochab zostaje I sekretarzem KC PZPR

21. 1081 Zmarl Boleslaw Smialy, krol Polski

24. 1794 Przysiega Tadeusza Kosciuszki na rynku krakowskim

25. 1948 Powolanie organizacji "Sluzba Polsce"
    1957 Utworzenie Europejskiej Wspolnoty Gospodarczej
         Umowa pomiedzy Polska i ZSRR o repatriacji

26. 1954 ZSRR uznaje suwerennosc NRD
    1977 Ukonstytuowanie sie Ruchu Praw Czlowieka i Obywatela

27. 1981 Ogolnopolski strajk ostrzegawczy po incydencie
         bydgoskim, najwieksza skoordynowana akcja "Solidarnosci"

28. 1948 Zamach na gen. Karola Swierczewskiego pod Baligrodem

29. 1937 Zmarl Karol Szymanowski, kompozytor

Zbigniew J. Pasek

_______________________________________________________________________

Andrzej M. Kobos (kobos@krdc.int.alcan.ca)

                     ODPOWIEDZIALNOSC ZA SLOWO
                     =========================


W listopadzie 1974 r. Gustaw Herling-Grudzinski odwiedzil ciezko
chorego Ignazia Silone (bylo to niedlugo przed smiercia IS). 26
stycznia 1975 H-G pisal w "Dzienniku Pisanym Noca":

"Usilowalem go (Silone) pocieszyc aforyzmem Leca: "Myslalem, ze to
dno, ale z dolu odezwalo sie pukanie". Na co on: "Kto puka?". Tyle
Gustaw Herling-Grudzinski.

                               ***

Ja (AMK) takze, czytajac dosyc sporo tworczosci tych "ukaszonych
heglizmem" i tych "ukaszonych wielkim strachem", myslalem, ze dotarlem
juz do dna sluzalstwa. Tymczasem, kilka miesiecy temu, z dolu odezwalo
sie pukanie: Zapytalem: "Kto puka"? W odpowiedzi uslyszalem nazwisko
znakomitego aforysty: Stanislaw Jerzy Lec.

Uchylilem dna i przeczytalem:

               "[...]

               ktora poeci wyspiewali
               ojczyzna, co to od Kamczatki
               po szynach pedzi az po San
               ktora, jak mleka pelny dzban
               podaja dzieciom czule matki
                - to Stalin,
               ktora wykulo sto kowali
               w piesni i w czasie i
               w przestrzeni
               w weglu, w miedzi, w srebrze wod,
               ojczyzna, ktorej zaden knut
               juz swoim swistem nie ocieni
                - to Stalin
               Wschod slonca, co sie w piecach pali
               ktory zastyga w przeslach mostow,
               co sie zaciska w grozbie kul,
               Ojczyzna jak jesienny ul,
               w pozodze wojny cichy ostrow-
                - to Stalin
               I ktory lby ucina fali
               zapora, ktora rodzi iskre
               motorow zlota, ostrza traw
               i klosow metaliczny spiew
               i sladow rozspiewane listki
                - to Stalin
               I moja lira z nowej stali
               i dumnie przemieniona muza
               obywateli jasny wzrok
               i glos i oddech, mysl i krok
               i wolnosc, ktora nas odurza"

                           Stanislaw Jerzy Lec - "Stalin"
                           "Czerwony Sztandar", 5. XII. 1939 r., Lwow

                               ***

Zacytowalem wowczas ten wiersz na Poland-L, zas niedawno, na specjalne
zyczenie milego mi Jacka Walickiego, powtorzylem go z pewnym osobistym
komentarzem.

Wiersz ten, w ktorym autor, Stanislaw Jerzy Lec, w sposob jasny
rezygnuje z dotychczasowej jego ojczyzny, zamieniajac ja na nowa,
sowiecka ojczyzne od Sanu do Kamczatki, w ktorej pod wschodzacym
sloncem Stalina odurza go (Leca) wolnosc, jest czyms, w sposob
oczywisty, podlegajacym pod definicje zdrady. W dodatku, pisany w
grudniu 1939 we Lwowie, kiedy to szalala juz pierwsza fala deportacji
ludnosci polskiej do gulagu i na zeslanie na Syberii, az po Kamczatke
oraz w Azji Srodkowej, w czasie ktorej zamarzniete trupy dzieci
wyrzucano z wlokacych sie po tych wlasnie szynach wagonow bydlecych,
podpada jeszcze pod definicje dna moralnego w czysto ludzkich
kategoriach.

Ja wiem, ze wowczas we Lwowie, jak to ujal kiedys Solzenicyn, "nad
wszystkimi bozkami wisialo niebo strachu", wiem, ze jak pisze ten sam
Herling-Grudzinski (19 lutego 1977), wowczas "Lwow zzerany byl przez
raka terroru, wszyscy bali sie wszystkich, a menazerie literacka
tresowali Borejsza i Putrament", ale jakos zgrabne aforyzmy Leca,
ktorymi trudnil sie pozniej, w trzeciej swojej ojczyznie, ktora,
przynajmniej formalnie, obejmowala San, lecz nie zawierala Kamczatki,
przestaly mi sie podobac. Mimo wszystko, nie jestem w stanie oddzielic
czystego autorstwa od osobowosci autora, a tym bardziej uwazac takiego
autora za kogos na pograniczu moralisty.

                               ***

Nie od rzeczy bedzie tutaj zacytowac, to co Milosz mowi o Teodorze
Bujnickim (rozmowa z Adamem Michnikiem, "Gazeta Wyborcza", czerwiec
1991):

"Ja nie jestem moralista. Staram sie unikac sadow. Jezeli najlepsi
poeci polscy, jak Trembecki, wypisywali okropne rzeczy, jezeli holdy
Katarzynie skladano i podpisywano adresy carowi w Wilnie... Aczkolwiek
ja uwazam, ze rzeczywiscie wina takiego Bujnickiego jest prawdopodobnie
wieksza niz jakichkolwiek cichych kolaborantow. Mierzyc to jest bardzo
trudno, ale slowo rzeczywiscie jest wiazace. To jest wazna sprawa,
slowo.

Ja o Bujnickim nie moge ferowac wyroku dlatego, ze sam robilem rzeczy
bardzo brzydkie. W 1945 roku pisalem takie felietoniki w Krakowie,
ktore byc moze byly wynikiem mojej szczerej wscieklosci, ale nie
przynosza mi zaszczytu. Mnie to dyskwalifikuje, powiedzmy."

                               ***

Jedni wola pamietac owe zgrabne aforyzmy Leca i zamknac oczy i uszy na
osobe autora, inni moga (slusznie) obawiac sie, zeby nie dowiedzieli sie
czegos przykrego o ich autorze. Ale dla mnie (chociaz rowniez wygodniej
by mi bylo wolec) nie kazde upodlenie mozna zmyc nawet wirtuozerska
aforystyka, gra slow i najbardziej nawet nieuczesanymi myslami. Mala
jest dla mnie wartosc tychze, jezeli ich autor mial rozczochrana,
koltuniasta dusze, ktora potrafil przylizywac na uzytek przemocy. Jakze
bardziej godny pamietania jest dla mnie ow bezimienny, dzisiaj
zapomniany, czlowiek, o ktorym takze pisze Herling-Grudzinski:

"W 'Czerwonym Sztandarze' wydrukowano cos w rodzaju petycji do tronu za
przylaczeniem Zachodniej Ukrainy do USSR, z licznymi podpisami
przedstawicieli ludu pracujacego i postepowej inteligencji; jednym z
sygnatariuszy okazal sie skromny polski nauczyciel ludowy ze
Stanislawowa, podpisano go nie pytajac o zgode. Nazajutrz po ogloszeniu
petycji przyjechal do Lwowa z wlasna deklaracja patriotyczna, chodzil po
ludziach z prosba o poswiadczenie, zamierzal ten dokument zakopac w
butelce obok stanislawowskiej szkoly; wyladowal, rzecz prosta, w
stanislawowskim wiezieniu."

                               ***

Nie jestem moralista, nie mam do tego danych. Ale mam prawo i moj
wewnetrzny obowiazek rozdawac szacunek i uznanie wybiorczo, nawet
wielkim literatom.

Andrzej M. Kobos

_________________________________________________________________________

Zbigniew J. Pasek

            STRASZNIE/SMIESZNIE - SPOTKANIE Z MACIEJEM ZEMBATYM
            ===================================================


Niedawno przez nasz michiganski niebosklon kulturalny w
charakterze meteora przelecial Maciej Zembaty, z orbitujaca wokol
niego Elzbieta Jodlowska. Na kazdy wystep krajowej gwiazdy
w Ameryce ide zawsze z obawa, ze sie rozczaruje - tym razem nie
mialo to jednak miejsca, bo Zembaty traktuje swoja widownie
powaznie, niezaleznie do tego gdzie i dla kogo wystepuje. Po
wystepie moglem z nim nieco porozmawiac, a wynikiem jest
ponizszy tekst.

Moje pierwsze spotkanie z Zembatym mialo miejsce w czasach
"wczesnego Gierka", na poczatku lat siedemdziesiatych, kiedy to,
jeszcze w czasach szkoly sredniej, wybralem sie do warszawskiej
kawiarni "Nowy Swiat" na przedstawienie kabaretu Zembatego p.t.
"Dreszczowisko". W tamtych czasach Zembaty prezentowal nowa jakosc,
nowy typ humoru, tak bardzo pociagajacy dla mlodych ludzi. Bylo to
po jego sukcesie festiwalowym w Opolu (1971), gdzie wyspiewal
sobie znaczaca pozycje "Ostatnia posluga", napisana do "Marsza
Zalobnego" Chopina:

     Jak dobrze mi w pozycji tej
     W pozycji horyzontalnej
     Ubodzy krewni niosa mnie
     na swych ramionach
     A za trumna idzie zona...

Pierwsza piosenka Zembatego, ktora pamietam do dzis (wczesniejsza
niz ponure smichy do Chopina) sa "Uszy":

     A uszy mial ogromne, muskularne
     Uszami moglby gdyby chcial
     Niepokojace, wrecz fatalne
     Przedziwne uszy mial...

Dzisiaj Zembaty juz jej nie spiewa. Stracil do niej serce od czasu
gdy Urban uzyl jej w swej kampanii wyborczej. Okazuje sie, ze
bylo mu wolno, bo tantiemy zaplacil...

Dla mnie Zembaty po raz pierwszy zaistnial w radiu. Prowadzil
tam, wspolnie z Januszem Bogackim, poniedzialkowa audycje w pr. III
pt. "Plyty nasze i naszych przyjaciol". Puszczali tam dobra muzyke,
okraszona szczypta charakterystycznego, czerniawego humoru.

Potem Zembaty rozwinal skrzydla, wspolpracujac z Ilustrowanym
Tygodnikiem Rozrywkowym, w ktorym wystartowala saga Rodziny
Poszepszynskich. Sam Zembaty kreowal tam role ponurego wnuczka.
W dziadka Jacka porywajaco wcielil sie Jan Kobuszewski. Od 1977 r.,
w audycji "Zapraszamy do Trojki", Zembaty prowadzil rozmowy
telefoniczne z cala Polska. Program byl bardzo popularny, ale w tej
formie przetrwal jedynie do roku 1980, kiedy to "sily wyzsze"
zawiesily go w obawie przed niecenzurowanymi wypowiedziami na
antenie. Potem Zembaty zabral sie za organizowanie I Przegladu
Piosenki Prawdziwej, ktory odbyl sie w sierpniu 1981 w Gdansku.
Za ten festiwal zostal uhonorowany nagroda Zlotego Knebla, a
w kilka miesiecy pozniej nagroda specjalna - nakazem internowania.
W okresie internowania w Bialolece Zembaty napisal "Hymn
internowanych ekstremistow" (na melodie "Na pokladzie od rana
ciagle slychac bosmana..."):

     Niech sie junta wystrzela,
     Trafi szlag Jaruzela,
     Orla WRONA nie zdola pokonac.
     Wtedy wolni zwiazkowcy,
     Ekstremisci, KOR-owcy
     Na premiera wybiora Kuronia...

Po celowo wczesniejszym wypuszczeniu z internowania (taki sliski
chwyt waaadzy), Zembaty dzialal podziemnie, robil audycje dla
Wolnej Europy, a oficjalnie zajmowal sie tlumaczeniami i wlasnymi
interpretacjami ballad Leonarda Cohena, ktore pozniej nagral na
kilku plytach. Rok 1990 to powrot Zembatego do radia (magazyn
"Zgryz") i telewizji (poznowieczorny show "Lepiej pozno niz wcale").

Artysta Zembaty ma rowniez wyksztalcenie. Zajelo mu ono nieco
wiecej czasu niz przecietnie, ale po drodze byl Marzec '68, wiec
nie ma sie co dziwic. Ostatecznie uzyskal dyplom polonisty za
napisanie pracy magisterskiej (promotorem byl Stefan Treugutt) na
temat folkloru wieziennego. Natomiast studia w warszawskich PWST
i ASP oraz lodzkiej Szkole Filmowej zadnych dyplomow mu nie
przyniosly.

Na moje pytanie o plany najblizszych wystepow, dowiedzialem sie,
ze Zembaty jest obecnie na najdluzszej trasie koncertowej swojego
zycia. W planach ma czterokrotne objechanie Ameryki. Po Ann Arbor
mial byc Nowy Jork, Filadelfia, Waszyngton, Atlanta, Floryda,
Nowy Orlean, Texas, Arizona. Po Wielkanocy druga czesc trasy przez
Seattle, cala Kanade, po raz kolejny Ann Arbor, Detroit, Chicago,
Colorado i z powrotem do Kalifornii. A wiec, drodzy Czytelnicy,
wygladajcie go na tej trasie!

Jest to juz trzeci pobyt Macieja Zembatego w Ameryce. Tym razem
nieco inny, gdyz przyjechal tu z rodzina - zona i synami. Jego
zona, prawniczka, otrzymala roczne stypendium Fulbrighta i teraz
realizuje wlasny program w Berkeley. Mimo wielu nieoczekiwanych
figli losu (w Warszawie w garazu stoi mercedes, a tu
kilkumiesieczne bezsamochodzie i chodzenie pieszo), jest zadowolony
z tego wyjazdu. Glownie dlatego, ze w Ameryce mozna sie czegos
nauczyc i wyksztalcenie jest tu doceniane.

Jedna z ambicji Zembatego jest napisanie ksiazki o Ameryce. Wedlug
niego jedyna prawdziwa ksiazka o Ameryce po polsku sa reportaze
Wankowicza ("Krolik i oceany") - pochodza jednak z lat 60-tych
i wiele rzeczy juz sie tam zdeaktualizowalo. Chcialby, aby jego
ksiazka byla wspolczesnym suplementem do Wankowicza, i mogla
zapobiec wielkim rozczarowaniom Polakow, ktorzy ciagle o Ameryce
marza. Ksiazke pisze na biezaco - rozne fragmenty pojawiaja sie
w "Nowym Dzienniku", "OK Ameryka" i "Gazecie Wyborczej". Nie bedzie
to ksiazka dajaca definitywne odpowiedzi o Ameryce. Ma to byc
raczej Zembatego widzenie wlasne Ameryki, bardziej z pozycji
zolwia, niz lotu ptaka, bez mylacych uogolnien. Szczegolnie, ze
przeciez nie ma jednej Ameryki.

Kiedy zapytalem Zembatego o to, kto obecnie przychodzi na jego
wystepy, powiedzial mi, ze na szczescie nie starzeje sie razem ze
swoja publicznoscia. To dosc budujace, szczegolnie, ze brakuja mu
juz tylko dwa lata do piecdziesiatki, wlos posiwial...
W Ann Arbor przyszla publicznosc troche starsza od tej
przecietnej, ale to tez mialo dobra strone, ze wszystko chwytala
w lot.

W swoim wystepie Zembaty wlasciwie nie prezentowal komentarza do
biezacych wydarzen w Polsce, czasami jednak cos mu sie tak
wyrwalo. W sprawach polskich najbardziej, jak powiedzial, niepokoi
go mozliwosc opanowania wladzy przez opcje chrzescijansko-narodowa.
Jego zdaniem powylazilo na wierzch jakies plugastwo, wredne
i robaczywe - dlatego mysl o powrocie do Kraju odsuwa od siebie jak
najdalej. Na moja uwage, ze wlasciwie piosenka o staruszce
grzebiacej w smietniku, wykonywana przez Ele Jodlowska, nie jest
taka znowu wesola, bo rzecz stala sie faktem, Zembaty
odpowiedzial mi, ze wlasnie nie, ze "dopiero teraz jest to
smieszne". Politycznie Zembaty deklaruje pelna niezaleznosc,
chociaz w czasie wyborow byl zaangazowany w akcje Unii
Demokratycznej i wozil Kuronia (jak mi powiedziala na boku pani
Ela, onegdaj na UW Kuron uczyl Zembatego historii).

Na moje narzekania o poziomie wystepow innych polskich gwiazd
przyjezdzajacych na popisy polonijne Zembaty przedstawil mi swoja
koncepcje programu. Przede wszystkim "skladanki estradowe" juz
sie przezyly, nawet dla publicznosci polonijnej. Wie o tym, bo
sam czasami po prostu stawal z gitara i gral. Dzis to juz za
malo. Zeby wyruszac w trase, trzeba najpierw miec pomysl.
W programie musi sie cos dziac, publicznosc musie miec wrazenie,
ze artysta z siebie cos daje, ze na scenie powstaje cos waznego.
W ten sposob realizowal swoj program telewizyjny na zywo -
"Lepiej pozno niz wcale" - nocny blok trzygodzinny, rezyserowany
przez Grzegorza Warchola. Niestety szybko okazalo sie, ze polska
telewizja ma dosc plytkie archiwa i zaczelo brakowac materialow
- zamiast co tydzien szedl w koncu co dwa tygodnie. Potem jeszcze
na krotko przed wyjazdem zrobil "Slowo na wtorek", ("Slowo na
niedziele" to program koscielny) co nie zostalo zbyt dobrze
odebrane w pewnych kregach, wiec w sumie moze dobrze, ze wyjechal.

Rozmawialismy tez przez chwile o polskich kabaretach, chcialem
sie dowiedziec, co jest tam teraz dobrego. Wedlug Zembatego
wiekszosc z nich dotknietych jest ta sama plaga - utkniecie w
starej formule kabaretu politycznego i brak poszukiwan nowych
rozwiazan. Krzysztof Daukszewicz, zdolny, ale utknal w konwencji
autora-wykonawcy; a kabaret to spektakle, inny kontakt z
publicznoscia. Jest nowy kabaret "Otto" (nazwa to nie niemieckie
imie, ale zarys wewnetrznego profilu zyletki), szefem jest
Wieslaw Tupaczewski, maja dobry dynamiczny program spiewany, ale
to wlasciwie nie jest kabaret sensu stricte. Jest oczywiscie
swietna "Piwnica pod Baranami" - Piotr Skrzynecki niech zyje jak
najdluzej. Ale to znowu jest rzecz specyficzna, szczegolna -
krakowska i dekadencka. Sprawa poznanska, kabaret Tey, zupelnie
sie rozpadla. Laskowik jest teraz listonoszem, a Smolen mial
rozne przezycia osobiste i do kabaretu sie chyba szybko nie
zabierze. Rudi Schubert spiewa znowu z Walami Jagiellonskimi, ale
to znowu jest bardziej muzyczne, niz kabaretowe. Wroclawska
Elita, czyli Studio 202, to jest Kaczmarek z Waligorskim,
maja dobre teksty i wykonanie, ale podobnie jak Pietrzak, robia
ciagle to samo, nie szukaja nowego podejscia.

Pobyt w Ameryce pozwolil Zembatemu, jak sam mowi, uzyskac pewna
perspektywe do spraw pozostawionych w Polsce. Z pewnoscia dodal
mu optymizmu, a takze zatlil pewna ambicje - zaistnienia w
Ameryce poza kregami polonijnymi. Wydaje sie to realne,
szczegolnie, ze nie ma Zembaty tego handicapu jakim jest brak
znajomosci jezyka. Tyle, ze jak sam przyznal, dotad zajmowal sie
glownie tlumaczeniami, a jezyk mowiony rozni sie od pisanego.
Szczegolnie, ze przy tlumaczeniach np. Szekspira mogl sobie
pozwolic na cyzelowanie slow bez ograniczen. A rozmowa z ulicznym
wloczega przy papierosie - to juz zupelnie inne doswiadczenie
jezykowe - chociaz i tu bywa cos z Szekspira.

Rozmawialo nam sie gladko i przyjemnie, rowniez i o wielu innych
sprawach. Niestety, z wybiciem polnocy Maciej Zembaty zostal
nieodwolalnie zwabiony na "zaplecze" - jak sie bowiem okazalo,
byly to wlasnie jego imieniny...

Zbigniew J. Pasek
________________________________________________________________

Mirek Bielewicz

             RECENZJA DENTYSTY Z WYSTEPU MACIEJA ZEBATEGO
             ============================================

(dedykowane rodzinie Dolatow w Ann Arbor, MI, USA)

[tekst pochodzi z "Glosu Polonii", nr 13 (1991) i byl recenzja z
rzeczywistego wystepu Macieja Zembatego w Winnipegu w Kanadzie na
jesieni ub.r. - przyp. red. M.B-cz]

ZEMBATY - to doskonale nazwisko dla dentysty. Za to nie nadaje sie dla
pacjenta, bo dentysta nie mialby nic do roboty w zdrowej szczece
ZEMBATEGO. Chyba ze ZEMBATY pali papierosy, nie "flosuje" zebow i ma
rozwinieta paradontoze. Wowczas potrzebne jest czyszczenie,
polerowanie, "deep scaling", fluoryzowanie, przycinanie dziasel - slowem
duzy dochod.

Zembaty jako artysta satyryk powinien wzbudzac smiech od ucha do ucha.
Chcialbym znalezc sie na jego miejscu na estradzie, i zeby reflektory
byly skierowane na widzow. Wowczas, rozsmieszajac ich, sporzadzilbym
jednoczesnie kartoteke moich potencjalnych pacjentow; ten ma ubytki,
owemu potrzebny mostek, tamtemu nalezy naprostowac zeby i caly zgryz
za pomoca aparatu, a jeszcze innemu mozna by powymieniac koronki. Zlota
robota, zalozywszy ze zloto wymienimy na porcelane lub odwrotnie.

Zembaty spiewa znane nam juz od dawna piosenki makabryczne, przez niego
samego na polskim gruncie wynalezione. Musialem zaciskac zeby, zeby za
bardzo nie smiac sie z cudzego nieszczescia, bo przeciez ja nie mam sie
nim bawic, tylko na nim zarabiac.

Ogarnely mnie natomiast watpliwosci, co mam robic z moja szczeka na
odglos gitary, na ktorej Zembaty sam sobie akompaniuje. Swidrowala mnie
ona bowiem tak bolesnie, jak wiertlo nie zsynchronizowane na czas ze
znieczuleniem. Moze Zembaty powinien byl wynajac jakiegos bardziej
zrecznego akompaniatora, albo niechby nawet spiewal do playbacku; w
kazdym razie sam nie powinien byl sie uczyc gry na gitarze ani z
podrecznika, ani na kompletach, ani ze sluchu, poniewaz jego gra jest
taka jakby kto struny zebami tracal.

Przeciez pomysl prowadzenia gabinetu dentystycznego tylko przeze mnie
samego, bez zadnej pomocy, bylby calkiem niedorzeczny. Zatem asystentka
gitarowa znacznie by wystep usensownila i uatrakcyjnila. W ogole muzyka,
spiew i fotel dentystyczny bardzo do siebie pasuja, czego niezwykle
udane polaczenie mielismy okazje ogladac w sfilmowanym musicalu "Little
Shop of Horrors, z dodatkowa pikanteria postaci wystylizowanych na
dentyste sadyste i pacjenta masochiste. Zreszta zaczatek takiej sytuacji
mielismy na przedstawieniu, kiedy Zembaty kazal nam spiewac, a my jemu
pozwalalismy grac.

No i wreszcie nalezaloby jakos skwitowac rozszerzenie przez Zembatego
swojego repertuaru o piosenki Cohena. W tym wypadku spotkaly sie w sali
widowiskowej jakby dwa patriotyzmy skupione wokol dwoch postaci:
polskiego Zembatego i kanadyjskiego Cohena. Te podniosle uczucia wiele
rzeczy usprawiedliwiaja, w ich imie kochajmy sie wszyscy, chocby nawet
zjawiska byly tak ze soba sprzeczne jak wielkomiejska poezja Cohena i
prowincjonalizm jego polskiej wersji jezykowej; tak od siebie odlegle
jak leczenie kanalowe w Ameryce Polnocnej i pozostawiane w kanalach
zebowych nerwy srodkowoeuropejskie. W kazdym razie powialo jednak
poezja.

Na sam koniec chcialbym jeszcze dodac kilka uwag na temat akcentow
politycznych zawartych w slowie wiazanym, ktore niczym cement
dentystyczny spoily ten program wokalno-gadany. Wydaje sie, ze prawie
kazdy artysta kabaretowy chce zjesc zeby na polityce. Jesli kogos
uprawnia do tego podawanie dowcipow, ktore wynikaja z jakiejs
uksztaltowanej wizji politycznej czy spolecznej, jak na przyklad w
wykonaniu Krzysztofa Daukszewicza, to rezultat jest dla widza, owego
mojego potencjalnego pacjenta obezwladniajacy; potrzebuje on juz
ewentualnie tylko niewielkiej dawki prawdziwych srodkow
znieczulajacych. Ale jesli ktos komentuje polityke przy pomocy serii
starych przewaznie kawalow, to jest to cialo obce, niczym martwy zab.

Mirek Bielewicz
________________________________________________________________________

Tomasz Wlodek (fhtom@weizmann.weizmann.ac.il)

                             MASSADA
                             =======

(Reportaz z podrozy po Izraelu w r. 1988 - cz. I)


Moja pierwsza wyprawe pustynna rozpoczynam na dworcu autobusowym w
Jerozolimie. Wsiadam do autobusu jadacego do Ein-Gedi, ruszamy - i
szybko zasypiam. Budze sie juz za miastem.

Dookola pustynia, pofaldowane pagorki, od czasu do czasu budy
Beduinow. Wzdluz drogi smietnisko puszek i plastikowych butelek po
coca-coli. Przez jakis czas nic sie w krajobrazie nie zmienia.
Pagorki, pagorki, czasem poprzecinane korytami wyschnietych strumieni.
Az wreszcie docieram do krawedzi doliny Jordanu - gwaltowny uskok
terenu i zjezdzamy w dol.

Dolina Jordanu jest plaskim rumowiskiem kamieni, nic specjalnie
ciekawego. Daleko przed nami widac gory wschodniego kranca doliny - to
juz Jordania. Drogowskaz pokazuje - na wprost - Allenby Bridge,
przejscie graniczne. Autobus skreca w prawo i jedzie w strone Morza
Martwego, ktore zaczyna majaczyc na horyzoncie. Krajobrazy wygladaja
dosc nierealistycznie, jakby zamglone, cos jak we snie. To wina pylu
unoszacego sie w powietrzu, dalekie obiekty traca na ostrosci, upal
powoduje, ze zdaja sie drgac i falowac. Niezwykle.

Mijamy gaje palmowe. Rosna posrodku pustyni, w szczerym polu. Zasadzone
'pod sznurek' w rownych rzadkach, kazde drzewko ma doprowadzona
wlasna instalacje do nawadniania.

Droga dociera do brzegu Morza Martwego i zaczyna przeciskac sie waskim
pasemkiem ladu pomiedzy brzegiem a gorami Pustyni Judzkiej. Na
przeciwnym brzegu, gory oswietlone popoludniowym sloncem daja
przepiekny pokaz gry swiatlocienia. Nasz brzeg, zachodni, jest w cieniu
gor, zreszta dobrze bo upal jest i tak nie do wytrzymania.

Wreszcie Ein-Gedi - i koniec jazdy. Wysiadam i ide na brzeg. Ein Gedi
to kibuc oraz cos w rodzaju granicznej placowki wojskowej.
Zarazem jednak uzdrowisko, kapielisko, rezerwat przyrody (oaza
na pustyni). W sumie duza atrakcja turystyczna. Wzorem wszystkich
pozostalych przybyszy ide sie wykapac w morzu Martwym.

Woda jest ciepla jak zupa, przypomina bardziej galarete. Centymetrowe
falki niemrawo chlupocza przy brzegu. Plywac nie sposob - gdy sie
lezy na brzuchu nogi wystaja nad powierzchnie, jedynie lezac
na plecach mozna od biedy plynac wioslujac rekami. Po czole splywaja
krople potu (upal!) ale nie mozna ich zetrzec reka - bo mozna
sobie chlapnac wody z sola do oka, istna tortura.

Wychodze z wody - i ide pod prysznic stojacy jakies 50 metrow
od brzegu, zanim zdazylem do niego podejsc woda wyparowala ze mnie
pozostawiajac na skorze gruba skorupe soli. Swedzi jak diabli, myje sie
pod prysznicem, dlugo i dokladnie.

Ni stad nie zowad slysze rozmowe po polsku. Jak sie okazuje, spotykam
dwoch Polakow. Kupili w Polsce voucher na camping w Grecji, dzieki temu
dostali paszporty. Pojechali do Grecji, pohandlowali, popracowali,
kupili na bazarze paszporty liberyjskie - i na tych paszportach
zajechali tutaj. Jakim cudem bardzo dobra izraelska kontrola
graniczna nie zorientowala sie, ze sa na lewych papierach ?
Coz, widocznie spodziewali sie terrorystow z papierami PRAWIE
lub ZUPELNIE autentycznymi i w efekcie nie pomysleli sie ze ktos
moze miec az taki tupet... Nie maja zadnego specjalnego celu przed soba.
Zwiedzaja swiat, spia gdzie popadnie. Do Polski wroca jak im sie znudzi
wloczegowanie, albo i nie. Teraz planuja Egipt, potem Kenie.

Zegnamy sie, poniewaz chce dotrzec do Masady. Jest piatek wieczor,
o tej porze w Izraelu przestaje funkcjonowac komunikacja publiczna.
Na autostop wieczorem nie ma co liczyc, ubieram plecak i ruszam
do Massady na piechote, jakies 20 kilometrow szosa przez pustynie.
Wielka plansza obwieszcza, ze przebywanie na brzegu jest zabronione
od "za godzine zachod slonca" do "godzine po wschodzie". Poza terenem
kapieliska plaza jest bronowana.

Z poczatku idzie mi sie raznie. Potem stopniowo coraz mniej.
Robi sie zupelnie ciemno, wprawdzie droga jest gladka i w zasadzie
ciemnosc nie przeszkadza - ale wkrotce zmuszony jestem przerwac marsz.
O maly wlos nie nadepnalem na weza lezacego na goracym asfalcie.
Wkrotce widze nastepnego. Zatrzymuje sie wiec i czekam godzine
na wschod ksiezyca, robi sie jasno jak w dzien, mozna isc dalej bez
obawy ze niechcacy nadepne na jakiegos gada. Na szczescie wiecej wezy
nie spotykam.

Mijaja kilometry - az w koncu trace poczucie ile drogi juz
przebylem, a ile jeszcze przede mna. Niedobrze. Upal, mimo ze jest
noc dokucza nadal. Wprawdzie nie ma szans abym zabladzil - ale
nachodza mnie watpliwosci - co jezeli przeoczylem odgalezienie
drogi do Massady ? Studiowanie mapy niewiele daje. Jedyne punkty
orientacyjne - to swiatla na jordanskim brzegu morza Martwego,
ale akurat tego moja mapa nie obejmuje.

Ni stad ni zowad wyjscie z klopotu znajduje sie samo. Zza zakretu
wyskakuje wojskowy jeep i z piskiem opon staje przede mna.
Zostaje oswietlony snopem jaskrawego swiatla z reflektora-szperacza,
zaslaniam oczy i probuje podejsc blizej, wywoluje to krotki,
niezrozumialy rozkaz po hebrajsku. Nie wiem o co chodzi,
ale kategoryczny ton oraz wycelowana w moja piers lufa karabinu
maszynowego na obrotowej podstawie sugeruja ze mam podniesc rece
do gory, co niezwlocznie czynie.

Reflektor gasnie. W samochodzie widze dwoch sredniego wieku
wojakow. Jeden rozmawia przez radio, najwyrazniej tlumaczac cos
komus, drugi trzyma mnie na muszce.

Zaczyna sie wyjasnianie kim jestem i co tu robie. Ja po hebrajsku
nie rozumiem ani slowa, zolnierze po angielsku tez nie.
Impas trwa dluzsza chwile. Wreszcie, rzucam pytanie - "A wy
goworitie po ruskii?". Jak sie okazuje - trafilem.

Byl to rok 1988. Nikt jeszcze wowczas nie przypuszczal, ze za niecale
2 lata imigranci z ZSRR zaleja Izrael do tego stopnia, ze hebrajski
bedzie sie na ulicach slyszec rownie czesto jak rosyjski. Wowczas
jednak Zydzi rosyjscy byli w Izraelu nieliczni, czasami tylko mozna
bylo sie z nimi spotkac.

Reakcja zolnierzy bylo, jak latwo przewidziec, kompletne zaskoczenie.
ktore zamienilo sie w omalze szok, gdy okazalo sie ze jestem Polakiem.
Ostatecznie Polska nie miala wowczas z Izraelem stosunkow
dyplomatycznych - liczba Polakow odwiedzajacych ten kraj oscylowala
okolo zera, stad prawdopodobienstwo spotkania polskiego turysty w
Izraelu bylo niewielkie samo z siebie [od red. J.K-ek: sam zrobilem
te sama trase co Tomek w r. 1981 - czulem sie istotnie jak rara avis].
Prawdopodobienstwo spotkania Polaka w srodku nocy w srodku pustyni, w
dodatku w strefie nadgranicznej graniczylo z prawdopodobienstwem
zobaczenia Marsjan. Nic wiec dziwnego, ze uznany zostalem za osobnika
co najmniej podejrzanego. W dodatku jedynym dokumentem jakim sie moglem
wylegitymowac byla kserokopia pierwszej strony mojego paszportu ( samego
paszportu nie mialem, bo balem sie ze zgubie). Zaczelo sie wiec
wyjasnianie, moje dane poszly przez radio do jakiegos dowodztwa, stamtad
gdzies jeszcze - i po jakiejs pol godzinie nadeszlo potwierdzenie - taki
to a taki jest w Izraelu legalnie. Ulzylo mi.

Zolnierze okazali sie bardzo sympatyczni, ("Ja z Brzescia, my prawie
zemliaki" - jestesmy prawie krajanami), kazali wsiadac -
i zawiezli mnie do Massady. Wszelkie osady izraelskie znajdujace
sie w strefach nadgranicznych sa ufortyfikowane: otaczaja je
zawsze zasieki z drutow kolczastych, bunkry i wieze wartownicze
z reflektorami. Jednak granica z Jordania jest uwazana za bezpieczna
wiec nikogo na warcie nie bylo. Zolnierze wysadzili mnie wiec przed
otwarta na osciez brama wejsciowa i kazali isc spac do hostelu
a nie wloczyc sie po pustyni zeby mnie jakis inny patrol nie zwinal.
Po czym odjechali.

Oczywiscie, nie mialem zamiaru spac w hostelu, a to z braku
pieniazkow. Przeszedlem wiec przez uspiona osade - odnalazlem
na pustyni osloniety glazem kat - i polozylem sie spac.


Tomasz Wlodek

(c.d. nastapi)

_______________________________________________________________________

Wlodzimierz Holsztynski (wiltel!wlodek@uunet.uu.net)


              PRZYDLUGI LIST DO REDAKCJI, KTORY AWANSOWAL
              ===== NA ARTYKUL O PRZYDLUGIM TYTULE ======

[i tak skrocony przez redakcje - J.K-ek]

Calosc na temat Nr. 18 "Spojrzen". Jak sam redaktor zasunal:

	Dzialania wzajemnie korzystne odbywaja sie zatem
	i w sferze lacznosci elektronicznej jak i bardziej
	tradycyjnie materialnej.

to ja tez chce:

	 szyszak szosa/ szedl przez szalas z chrzanu
	co szastal z halasem gdyz schla lysa szklanka

Tak serio, to ciesze sie niezmiernie z zasilenia "Spojrzen"
przez Mirka, oraz z wspolpracy moich dwoch ulubionych pism,
Spojrzen' i Glosu Polonii.  Mam tylko jeszcze malenka prosbe,
ktora wyniknie z mojej malej historyjki, kiedy to czasem jadalem
w sasiedzkiej restauracji chinskiej w Orlando (FL) (nawet zabie
gice -- niech sobie J.K-uk nie mysli, ze taki wyjatkowy :-).

Zaprzyjaznilem sie z zarzadzajacym, wiec ten sie do mnie
przysiadal. Ja sobie spozywalem, a on mi przekonywujaco
przedstawial swoje klopoty, jak z nimi sie mocuje, i jak on
dobrze prowadzi biznes. Wszystko to bylo prawda/, ktora po
godzinach mojej wlasnej pracy i w czasie weekendow nie
potegowala moich rozkoszy z jego calkiem dobrej kuchni.

-----------------------------

Jak to dobrze, ze Tadeusz Gierymski napisal o Banachu!
Dodam kilka uwag, ktorych nie moge poprzec zrodlami, bo
praktycznie nie mam dostepu do bibliotek. (Mam nadzieje,
ze nic nie pokrecilem.)

Powiedzenie Banacha: matematyka nie jest dla dzieci.

Oczywiscie nie chodzi o wiek, bo matematycy potrafili dowodzic
efektowne a nawet wspaniale wyniki w bardzo mlodym wieku.
Z drugiej strony znajomy matematyk amerykanski powiedzial, ze w
matematyce wszystko jest latwe. Zlote mysli moga pozornie sobie
przeczyc, ale nie ma tu sprzecznosci.

Przestrzenie Banacha poczatkowo nazywaly sie przestrzeniami
Banacha-Wienera (a moze wrecz Wienera-Banacha), gdyz zdefiniowali je
niezaleznie. Ale Norbert Wiener, wielki matematyk i naukowiec
(ojciec cybernetyki) byl tez czlowiekiem wielkiej prawosci.
Poniewaz nie mial zasadniczych wynikow w nowej dziedzinie, to
na kolejnym Miedzynarodowym Kongresie Matematycznym (ktore na ogol
odbywaja sie raz na 4 lata), zaproponowal by wspomniana klase
przestrzeni okreslac tylko nazwiskiem Banacha.

Moze ten fakt oslabi troche paranoje niektorych na temat przesladowan
Polski, w szczegolnosci przez amerykanskich Zydow (do ktorych zaliczal
sie N. Wiener, nie bez trudnych z tego powodu przezyc).

Przestrzenie banacha (mozna pisac przez male "b" -- to honor) objely
dwie wczesniejsze klasy, ktore uogolnialy skonczenie wymiarowe
przestrzenie euklidesowe.  H. Minkowski rozpatrywal w swoich glebokich
i blyskotliwych badaniach geometryczno-teorio liczbowych, klase ktora
dzis mozna tez nazwac skonczenie-wymiarowymi przestrzeniami banacha.
Z drugiej strony jeden z najwiekszych umyslow wszech czasow, Dawid
Hilbert, wprowadzil nieskonczenie wymiarowa, ale poza tym jakby
euklidesowa przestrzen. W przestrzeniach euklidesowych i hilberta kula
jest ... okraglutka.  Przestrzenie banacha moga byc i nieskonczenie
wymiarowe, jak hilberta, i moga miec, zawsze wypukle, ale nieregularne
kule, jak przestrzenie rozpatrywane przez Minkowskiego. W tym sensie
Banach nie dzialal w izolacji, jak np. tworca genetyki Gregor Mendel,
lecz w dziedzinie, ktora/ aktywnie zajmowala sie swiatowa matematyka,
w Analizie Matematycznej. Podkresla ten fakt sile i talent Banacha,
ktory potrafil sie wybic na pioniera i lidera waznej dziedziny w
warunkach ostrej swiatowej konkurencji.

Dziekuje Ci Tadeuszu za Twoj artykul.

(Uwaga: autobiograficzne ksiazki N. Wienera chyba wspominaja jeden
z powyzej podanych epizodow.)

--------------------------------------

Jestem za nauka i przeciw ciemnocie (nie zartuje :-), ale wywiad
z A.K. Wroblewskim nie przekonuje mnie. Skomentuje tylko zakonczenie
wywiadu. Dziennikarka (redaktor?) Krystyna Forowicz z Rzeczpospolitej
pyta i profesor Wroblewski odpowiada:

    - Skad sie bierze sklonnosc ludzka do wiary w rozne zabobony i
      przesady?

    - Kazdy czlowiek niesie z soba od dziecinstwa marzenia o krainie
      czarow, o wszechmocnych wladcach, ktorzy skinieniem reki zdolaja
      przywolac raj na ziemi. Jezeli te pragnienia pielegnowane od
      dziecinstwa trafiaja jeszcze na grunt sytuacji kryzysowej, kiedy
      czlowiek staje sie obywatelem panstwa, w ktorym dzieje sie bardzo
      zle, to podswiadomie marzy o tym, ze moze ktos taki przyjdzie i
      nagle wszystko stanie sie piekne. Co innego fascynacja bajkami, a
      co innego rzeczywistosc, do ktorej nie da sie przeniesc bajek.

Niezbyt naukowo brzmi powyzsza racjonalizacja. Nie ma bowiem wyraznej
jasno zarysowanej roznicy miedzy zabobonnoscia (czyli pochopnym
uogolnianiem i zbyt przypadkowym kojarzeniem), a inteligencja (czyli
zdolnoscia adaptacji, obserwacji, kojarzenia i przetrwania). Z
oficjalna nauka tez roznie bywalo. Czesc naszej atawistycznej zdolnosci
przetrwania, to wierzenie innym, zwlaszcza autorytetom. Niestety nie ma
naukowej metody wybierania sobie autorytetow w sprawach na ktorych sie
nie znamy.

Niemoznosc wytyczenia jasnej granicy pomiedzy naukowoscia
i zabobonem wynika z zasadniczych, obiektywnych powodow, nie
zwiazanych z ludzka psychika. Otoz niezwykle regularnosci sa czescia
chaosu. Z drugiej strony, piekne odczyty o niemoznosci rozroznienia
chaosu od regularnosci dawal jeden ze slawnych przedstawicieli polskiej
szkoly matematycznej, Mark Kac (co prawda mlodo wyemigrowal do Stanow,
zanim uzyskal wyniki, ktore pozniej przysporzyly mu slawe). Wiara
w jedne regularnosci moze byc uwazana za zabobon, a w inne za naukowosc.
Ale sprawa musi pozostac niejasna (przynajmniej to jest jasne).

Czy Rasputin leczyl?

Nie postawilem kropek nad wieloma "i". To nic. Moja odpowiedz na
wywiad z prof. Wroblewskim oraz na artykul Ryszarda Herczynskiego
brzmi: nie biadolic.

Pozdrowienia dla redakcji "Spojrzen",

Wlodek Holsztynski

_________________________________________________________________________

Adach Smiarowski (smiarowski@cua.bitnet)

                         LYZD DO REDAKCJI
                         ================

Najdrozsza Redakcjo,

Z wielka radoscia przeczytalem bylem rozmowe z p. Wroblewskim.
Swietny, gladki, bezkompromisowy, co to ja tam jeszcze mialem ...
Glebia, jak w tym niebie z pejzazu, albo kiedys z natury.
I ta niemal leninowska niechybnosc stylu. Zalew bredni,
kompletna bzdura, skansen ciemnoty, bzdurnosc przepowiedni -
to cytaty, a nie komentarz, bron Boze! I trafnosc obserwacji,
z ktora nie sposob sie nie zgodzic, jako to w tym zdanku
"Wsrod naukowcow takze zdarzaja sie ludzie, ktorych ja osobiscie
uwazam za nierozsadnych." Frapant - nikt nie powie, ze nie!

A blado odbija sie kolega Herczynski, bladzienko. Krzewi
zaledwie, popiera niemrawo, ech!

Pozostaje mi tylko zawolac:
  Herczynski - do Spojrzen!
  Wroblewski - dalszej owocnej pracy w fizyce czastek elementarnych!

I mam wizje,

     Dwudziesty pierwszy oto wiek -
     W skansenie sa ciemniacy.
     Wiecej Wroblewskiego -
     A mniej Herczynskiego.
     I wszystko jest juz cacy.

A-ch

________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek  (zbigniew@caen.engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)

Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1992. Copyright dotyczy
wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod
warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed'
dostepne przez anonymous FTP, adres: , directory:
/pub/VARIA/polish.

____________________________koniec numeru 19____________________________