___________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| ____________________________________________________________________ Piatek, 13.03.1992. nr. 16 ____________________________________________________________________ W numerze: Adach Smiarowski - Jak to bylo z ta Solidarnoscia? Jan Glinka - Jakiej wladzy Polska aktualnie potrzebuje? Jacek Walicki - List z Polski Hanna Krall - Doktorat Jan Walc - Tysiac koni przepuszczamy, a jednego zatrzymamy - Lista bestellerow Marek Podgorny - List do redakcji ____________________________________________________________________ Od red. (J.K-ek): W ubieglym tygodniu minela rocznica Marca '68. Wprawdzie nie okragla, ale warta chyba wspomnienia w postaci tekstu Hanny Krallownej "Doktorat", przepisanego ze starej "Res Publiki". Zaczynamy jednak od artykulu Adacha Smiarowskiego z 'serii wspominkowej', oraz tekstu Jana Glinki, o ktorego felietonach pisza nam z Nowej Zelandii, ze i tam wywoluja kontrowersje. Jeszcze bardziej kontrowersyjny jest przedruk artykulu Jana Walca z "Zycia Warszawy", poruszajacego stary problem: 'Czy wrogom wolnosci nalezy sie wolnosc'? ____________________________________________________________________ JAK TO BYLO Z TA SOLIDARNOSCIA - cz. I ============================== Adach Smiarowski (Smiarowski@cua.bitnet) * * * Pewien komentarz jest na miejscu. To wspomnienie jest ciagiem luznych asocjacji odgrzebanych spod nawalu wrazen lat nastepnych. Memoria fragilis est i zabawa z wlasnym tak kruchym instrumentem wymaga delikatnej dloni. Przypomina to nieco bierki - trzeba uwazac, by przy wyciaganiu z dolu, nie zwalilo sie to co na wierzchu. Zapewne jest obecnie wiele uczonych opisow tego okresu i grzebacze historii maja wszystko odpowiednio poszufladkowane. Dla mnie intrygujace bylo odgrzebywanie tamtych twarzy, spojrzen, nastrojow, mysli, zludzen ... A leb psotny to wymiele i oto co reka na papier rzuci. * * * Jak to bylo z ta Solidarnoscia? Byl rok 1980. Siedzialem gdzies przy granicy Kongresowki i jak Pan Bog przykazal zajmowalem sie uprawa, w tym roli. Cieplo sie robilo. Gdzies ze zgielku stolecznego przytarabanil sie ktoregos dnia Redaktor, wowczas zaangazowany serdecznie w dzialalnosc niejakiego Towarzystwa Patriotycznego "Grunwald" tudziez w pisanie Waznych Wstepniakow do swojego czasopisma, zwanego "Rzeczywistosc". Redaktor zwykl byl zawijac w moje okolice w celu wyludzania ode mnie kawalow zydowskich, ktore skwapliwie notowal i mial czym szpanowac przez czas jakis. Jak sie dowiedzialem w wiele lat potem (juz w Ameryce), zajezdzalo sie tez do mojej chalupy, zeby sie obezrec i opic, bowiem ogolne bylo mniemanie, ze drugiego miejsca tej klasy nie masz w Rzeczypospolitej. Otoz Redaktor balaknal przy okazji, ze cos sie dziac zaczyna w kraju ludowym. Mialem wtedy w domu nawet radio, taka ladna heterodynke na lampach, nowoczesna wersje "Pioniera". Zabralem sie za wyszukiwanie Wolnej Europy, ale pech chcial, ze na znanych mi czestotliwosciach akurat konkurencja nadawala audycje z zycia traktorzystow. Po niejakim czasie doszlo do mnie, jak - nie pamietam, ze Lublin strajkuje. Wkrotce potem doniosl mi pewien znajomy stojkowy, ze i w Gdansku upaly do lbow stoczniowcom uderzyly. Lato bylo juz w pelni, kiedy oderwalem sie na chwile od roli i podygalem do Trojmiasta. Wjechac nie mozna bylo nijak (byl bodaj lipiec), wszystkie drogi obstawione byly ZOMOwcami, od poludnia goledzinowcami, od zachodu typami ze Slupska. Jakos sie lasem przetarabanilem do Demptowa. W Gdyni bylo spokojnie. Stocznie staly, stojkowi krecili sie tu i owdzie. Spotkalem sie z pewnym znajomkiem, weteranem roku 70-ego. - E tam! - machnal reka. Akcji nie bylo, a jemu sie snily tamte chryje grudniowe, kiedy mial na rozkladzie dwoch stojkowych, ktorych paly i raportowki powiesil sobie w domu nad lozkiem. Czlowiek ow trzymal swoje przygody mysliwskie w tajemnicy, nie bylo bowiem wykluczone, ze spotkalyby sie one z dezaprobata owczesnych organow administracyjnych. Pokrecilem sie chwile po okolicy i wrocilem do chalupy. Z daleka doszly mnie echa sierpnia. Wygladalo na to, ze juz po Jezowatych. Otwieral sie nowy rozdzial w zyciu narodu. Jesienia zaczelo sie powoli rozkrecac. Nie pamietam, czy to wtedy (na pewno bylo cieplo, a chyba nie latem '81) pojawil sie film "Robotnicy '80". Zabawa byla niezla. Otoz tu i owdzie film ten wyswietlano iuris caducae. Byl to czas przepychanek i ponoc oficjalnie film ow byl dozwolony, jednak kina prikaz mialy skadinad i wyswietlac go nie mogly. Ktos mi doniosl wtedy, ze w kinie "Goplana" w Gdyni kierownikiem jest nasz czlowiek i ze "Robotnicy" tam leca. Poszedlem. Plakaty i program opiewaly na jakis ruski czy bulgarski chlam, toz samo wisialo przy kasie. Z tym, ze pani w okienku biletow nie sprzedawala, tylko bez slow wskazywala palcem na drzwi do sali. Wszedlem. W srodku bylo zapchane po dziurki w nosie. Przykucnalem na schodkach i tak obejrzalem po raz pierwszy i jedyny "Robotnikow". Co mi najbardziej pozostalo w pamieci to niejaki Jagielski, ktory pieprzyl zupelnie od rzeczy. Twarzy przy stole nie zapamietalem. Raczej przygladalem sie chlopakom, ale znalem malo kogo. Pracowalem w wielu stoczniach, ale w Gdanskiej to akurat nie. W Remontowej, na tym samym przystanku, spedzilem kilka miesiecy, glowna akcja dziala sie jednak w Gdanskiej. Moj oddzial ("S") dostal pokoj kolo Zarzadu Portu w Gdyni. Wodzem byl Andrzej B., porzadny harcerz. Organizacja byla tego rodzaju, ze jej wlasciwie nie bylo. To byl niby zwiazek zawodowy, ale wiadomo bylo o co chodzi i kto chcial cos robic to robil to i tak. Akt nie trzymalismy, o oczywistosciach sie nie mowilo. Co ktoras noc nieznani sprawcy pladrowali pokoj. Przy spotkaniach rozmaitych, towarzysze wszelakich masci zachowywali sie dosc ciekawie, jak psy w kagancach. Niby z zimna ukladnoscia, ale zionelo od nich, moj Boze! Centrala byla we Wrzeszczu, w jakims hotelu robotniczym niedaleko knajpy "Crystal" (?). Tam ruch byl znaczny. Jak sie to nazywalo, ciezko powiedziec. Nikogo to az na tyle nie obchodzilo. Bralo sie bibule i wiozlo w Polske. Na parterze z lewej strony byla duza sala konferencyjna a po prawej jakies przepierzenia i pokoiki. Tam siedzialy panie (przebog, ze wszystkie starsze), ktore pilnowaly materialow porozkladanych we wszelkich mozliwych miejscach. Na pietrze pierwszym (albo drugim) tez bylo kilka biur, takich bardziej formalnych. Wpadalem tam w sprawach oficjalnych, jak wyciagniecie pieniedzy na cos tam. Od spraw kulturalnych byla pani Ania, suwnicowa ze stoczni, taka zapracowana bidulka, bardzo mila i uczynna. Jak miala pieniadze, to nie trzeba sie bylo wiele nawysilac, zeby cos wyludzic. Od pani Ani zreszta zaczela sie ta cala zabawa i pewnie w szkolach dzieci sie beda musialy jej nazwiska na pamiec uczyc. Ha! Historia. Najwiecej zamieszania bylo na gorze, na pietrze bodaj czwartym (w budynku takze mieszkali ludzie, byl to wszak hotel robotniczy). Tam siedzial ten caly element, ktory sie wyklocal z komuchami. Wlazilem tam nieczesto, bo zgielk byl niewaski, przepychac sie bylo trzeba przez korytarze, a poza tym nie mialem tam zadnego interesu. Wiecej sie tam mowilo po angielsku niz po polsku, snuli sie dziennikarze najrozniejszego autoramentu i nakopcone bylo tak, ze siekiere mozna bylo zawiesic. Jako ciekawostke dodam, ze objechalem tam kiedys jednego takiego karakana w czerwonej koszuli flanelowej co przepychal sie srodkiem z papierosem w gebie i przepalil mi sweter (musialo byc juz chlodno). Ciekawe, jakby sie losy Europy potoczyly, gdybym mu przylal byl w pysk, a zdrowo? Mial ten wasaty fart, ze mnie wtedy bylo co innego w glowie. Najwiecej sie gadalo na dole. Tam sie zawsze ktos znalazl, kto mial cos do powiedzenia. Pewien lekarz dal mi tam dwugodzinny wyklad organizowania zwiazku od zera (wylozylem to potem mojemu przyjacielowi, W., pozniej szefowi okregu "S"), mialem tam takze klawe pogaduszki z pewnym kierownikiem kolejki trojmiejskiej. Ow jegomosc byl postacia barwna wielce, znana ze swej postawy wspanialej i senatorskiej brody w pas. Slynal tez tym, ze co roku jechal swoim rowerem za Wyscigiem Pokoju. Zapewne nigdy bym go nie poznal blizej, gdyby nie Zwiazek, unikalem bowiem jak zarazy wszelkich konduktorow, kanarow i im podobnych zwierzchnosci pekapu. Ten czlowiek wyglosil mi kiedys bardzo plomienna tyrade polityczna (mial wspanialy lwowski akcent). Utkwilo mi w pamieci jak huczal: "... nam trzeba takich jak Kuron, na przewodzenie narodowi!" (Mam nadzieje, ze ma sie ten czlowiek dobrze. Jakos tak w roku 1989, w USA, wpadlem do jednej kolezanki z wizyta. Polska znow zaczynala byc na pierwszych stronach. Dziewczyna wlaczyla TV. No i patrzcie! Grupa ludzi trzymajacych sie za rece, przed brama stoczni. Jakis transparent. A na pierwszym miejscu, ktozby inny! Moj znajomy, broda w szwedzki wicher, wasy pieknie zakrecone pod oczy! I drze sie, az go slychac z drugiej strony oceanu: So-li-dar-nosc! So-li- dar-nosc!) Co do Walesy, to naprawde nigdy tego nazwiska tam, w kakapie (to sie wtedy zmienialo co i rusz, jakas KKK, MKR, KKZ, etc) nie slyszalem. Ktos mi wtedy opowiadal, ze glownym globusem calej akcji byl taki mlodziak, brodaty, zdaje sie, ze byl z Gdyni. Naziwsko pamietam: Bogus Borusewicz, czy podobnie. Ale o Walesie ani dudu. Zreszta to nazwisk sie tam wiele nie wymienialo. Z przyczyn wiadomych. A przyczyny snuly sie smutne i ciche. Przed samym wejsciem do hotelu stalo drzewo, ot, wyrastalo z kawalka ziemi posrodku chodnika. A tu ktoregos ranka, prosze bardzo! Chodnik, owszem, jest. Ale drzewa -- nawet i sladu. Miejsce zabetonowane, slicznie i czysto. Przez moment mi sie zdawalo, ze pomylilem ulice, a potem pomyslalem, ze musialo mi sie pokielbasic i to drzewo stac musialo gdzie indziej. Coz, drzewo pewnie przeszkadzalo w robocie. Zaslanialo ... (c.d.n.) ____________________________________________________________________ JAKIEJ WLADZY POLSKA OBECNIE POTRZEBUJE ======================================== (Felieton wygloszony przed mikrofonem stacji "Polska fala" w Auckland, Nowa Zelandia) Jan Glinka (c/o l_jancze@comu3.aukuni.ac.nz) Mysle, ze nie ma Polaka, ktory by nie zastanawial sie chociaz przez chwile nad tym problemem. Chce sie podzielic z Panstwem swoimi uwagami na ten temat. Aby dyskutowac na temat rzadow warto spojrzec na to zagadnienie od strony historii. Nie liczac demokracji typu greckiego, do rewolucji francuskiej utrzymywal sie bardzo prosty system rzadow: Na czele panstwa stal, jak to ladnie okreslalo sie dawniej w Polsce, "Pomazaniec Bozy", czyli osoba z mocy Boga sprawujaca rzady w danym kraju. Rzady byly totalne: wladca ustanawial prawa, wydawal decyzje i byl najwyzszym sedzia. Rewolucja francuska przyniosla powszechne rozdzielenie wladzy na ustawodawcza, sadownicza i wykonawcza. Jak tak sie blizej przyjrzec historii to stosunkowo najmniej klopotow jest z wladza sadownicza. Oczywiscie wielu mezow stanu wielkich i maluczkich zwyklo wtracac swoje trzy grosze do sadownictwa, ale na ogol to sadownictwo dzialalo w miare niezaleznie. W koncu sadownictwo tylko wdraza w zycie prawo wprowadzone przez inne czesci systemu rzadzenia. Nie omieszkam wtracic w tym miejscu swojego komentarza na ten temat: Opinia publiczna twierdzi, ze sady za wladzy ludowej byly "dyspozycyjne", czyli spelniajace wszystkie publiczne i zakulisowe zyczenia owczesnych wladz. Oczywiscie to w duzej mierze prawda. Jednak naciski na sady nie byly wynalazkiem PRL-u. Przypominam sobie opowiadania mojego ojca, ktory przed II Wojna Swiatowa, przez kilka lat procesowal sie z jakims ksiedzem o znieslawienie. Sprawa byla blaha, ale ojcie postanowil ja doprowadzic do pomyslnego dla siebie konca i stracil sporo pieniedzy na adwokatow. W pewnym momencie, w ktorejs kolejnej rozprawie nowym sedzia okazal sie byc jego dobry kolega z lawy szkolnej. Niezawislosc sadow swoja droga, ale przyjazn tez ma swoje prawa i ojciec byl pewnym wygranej. Tymczasem ten kolega, przed rozprawa, zaprosil ojca do knajpy i powiedzial wprost: "Sluchaj stary, sprawa jest idotyczna: masz racje, ale ja cie nie moge uniewinninc. Byl telefon z Belwederu, ze temu ksiedzu nie moze sie stac krzywda". Sprawe w koncu zalatwiono polubownie. Wracam do glownego nurtu tej wypowiedzi. W odroznieniu od stosunkowo poprawnej wspolpracy wladzy sadowniczej z wykonawcza i ustawodawcza, zupelnie zly jest stosunek miedzy wladza wykonawcza a ustawodawcza. Istnieje wszechswiatowa tendencja konfliktu miedzy tymi stronami: czy to miedzy prezydentem USA a Kongresem, Prezydentem a Zgromadzeniem Narodowym (Francja) czy Prezydentem Walesa a Sejmem. Konflikty te zwykle zostaja stlumione, jezeli glowa panstwa siegnie po wladze dyktatorska. Wtedy w swojej osobie dyktator jednoczy obie te wladze, a parlament albo jest rozwiazywany albo staje sie tzw. maszynka do glosowanina. Wladza dyktatorska to koncentracja w jednej osobie wladzy wykonawczej i ustawodawczej. Co to oznacza? Mysle, ze te sytuacje mozna by porownac z tranportem jajek po bezdrozach. Oczywiscie przed wyruszeniem w podroz jajka musza byc dobrze opakowane. To zabiera troche czasu i kosztuje. Mozemy albo opakowac je bardzo starannie, albo po prostu przeznaczyc czesc na straty, troche je zabezpieczyc i w droge. Podrozowac tez mozemy na kilka sposobow: albo gaz do dechy i najprostrza droga do celu, albo tez poruszac sie powoli, starajac sie omijac co wieksze wertepy. Problem jest jednak, ze taka podroz bedzie znacznie dluzsza i jajka po drodze moga sie zepsuc. Oczywiscie latwo panstwo sie domysla, ktory wariant podrozy odpowiada demokracji a ktory wladzy dyktatorskiej. Oba warianty podrozy maja swoje wady i zalety: jedna jest dluzsza i przynosi mniej strat, druga jest krotsza, ale straty moga byc znaczne. W tym kontekscie chce sie zajac Polska. Czy temu krajowi jest obecnie potrzebna wladza dyktatorska? Z jednej strony odpowiedz wydaje sie jednoznaczna: przeciez wyszlismy przed chwila, z bardzo gorzkimi doswiadczeniami, spod jarzma wladzy dyktatorskiej, ktora dlawila Polske przez ponad 40 lat. Z drugiej strony, nie ulega watpliwosci, ze obecne targi miedzy Sejmem, Rzadem a Prezydentem nie sprzyjaja szybkiemu wyjsciu z kryzysu ekonomicznego. Co wiec wybrac: demokracje czy dyktature? Siegnijmy po odpowiedz do historii okresu Drugiej Wojny Swiatowej. Na jej progu, Wielka Brytania znalazla sie w nieslychanie trudnej sytuacji politycznej, ekonomicznej i militarnej. Co zrobiono? Premierem zostal Winston Churchill. Nie ulega watpliwosci, ze wielki patriota, ale tez polityk bardzo konserwatywny i apodyktyczny. Wielka Brytania wygrala wojne i nikt nie moze zaprzeczyc, ze jednym z wazniejszych motorow zwyciestwa byla polityka Churchilla, zarowno wewnetrzna jak i ogolnoswiatowa. Ujawniane zrodla historyczne potwierdzaja to jednoznacznie ale tez i pokazuja, ze wiele decyzji Churchilla bylo blednych i tragicznych w skutkach. Jednak w momencie zakonczenia wojny Churchill wydawal sie byc zbawca Europy jezeli nie swiata. W tym swietle wyglada niezrozumiale przegranie przez Churchilla wyborow do brytyjskiego parlamentu tuz po zakonczeniu wojny. W moim przekonaniu ludnosc Wielkiej Brytanii wykazala bardzo duzo wyczucia politycznego i zdrowego rozsadku. Churchill niewatpliwie wykazywal cechy dyktatorskie i byl dobry jako przywodca narodu na czas wojny, natomiast nie nadawal sie na to stanowisko w czasach pokojowych. Istotnym bylo tez to, ze mimo sprawowania wladzy typu dyktatorskiego, ludnosc Wielkiej Brytanii miala mozliwosc wyrazenia swojej opinii i zdjecia go z premierowstwa. Mysle, ze jest to najbardziej istotny i niebezpieczny element wladzy dyktatorskiej. Powiedzmy sobie wprost: wladza odurza. Wielu politykow usiluje narzucic swoim narodom wlasna wizje swiata i panstwa i nie sa oni gotowi usluchac "dolow" i zrezygnowac z wdrazania swojej wizji za wszelka cene. Nie tylko to: wielu politykow wprowadza mechanizmy utrudniajace spoleczenstwu ich wlasne usuniecie. Przeciez to wlasnie robily bardzo efektywnie wladze komunistyczne przez tyle lat. Tak wiec wracam do poprzedniego pytania. Czy Polske stac obecnie na rzady dyktatorskie? W moim przekonaniu i tak i nie. I tak, bo dawaloby to gwarancje skrocenia okresu przejsciowego z systemy gospodarki centralnie planowanej na wolnorynkowa. Oczywiscie rowniez spowodowalo by to i znaczniejsze, nieuniknione straty. W praktyce to moze oznaczac wieksze niezadowolenie pewnych grup spolecznych, byc moze prowadzace do bardzo gwaltownych reakcji. Jednoczesnie moze istniec zagrozenie, ze dyktator badz grupa dyktatorska, w momencie osigniecia takiego czy innego stanu stabilnego zechce kontynuowac taka polityke w dalszym ciagu i nikt nie bedzie im w stanie przeszkodzic. Z drugiej strony pojscie na pelna demokracje grozi, ze duzo czasu bedzie bezpowrotnie zmarnowane na np: "gry i zabawy parlamentarne". Nie uniknione spowolnienie przemian odsuneloby na dalszy czas prawdziwe odrodzenie gospodarcze kraju, co tez moze prowadzic do powaznych niepokojow spolecznych. I tak zle i tak niedobrze. W moim przekonaniu w chwili obecnej nie stac Polski na system dyktatorski, ale w niedlugim czasie to prawdopodobnie nastapi. Nalezy wiec teraz skoncentrowac sie na wpowadzeniu takich procedur, ktore by umozliwily kontrolowanie dzialan dyktatora, ktokolwiek by nim nie zostal. W szczegolnosci chodzi o to, by latwo by sie go bylo pozbyc, gdy juz kraj osiagnie pewna stabilizacje, a dokladniej, gdy tak zadecyduje narod. Bardzo niewielu wladcow poddawalo sie nieprzymuszonemu, bezposredniemu osadowi spoleczenstwa. Miedzy innymi nalezal do nich general de Gaulle, ktory w obliczu rosnacej opozycji oglosil referendum i stwierdzil, ze, jezeli je przegra to zrezygnuje z wladzy, chociaz nie musial tego robic. Ale to byl de Gaulle... Jan Glinka ____________________________________________________________________ LIST Z POLSKI ============= [przytoczyl Jacek Walicki (jsw@hpfclk.sde.hp.com)] [od red.: list ten przelezal sie dosc dlugo w szufladzie redakcyjnej, niektore wydarzenia zdazyly sie zdezaktualizowac. Niemniej sadzimy, ze zawarta w nim ocena sytuacji w kraju nie stracila na swiezosci] 11 listopada 1991 Po raz pierwszy od 1938 r dzis znow oficjalnie i swobodnie mozna obchodzic 73-a rocznice odzyskania niepodleglosci. Nie ma w nas i nie widze wokol ani wybuchow radosci ani entuzjazmu. Ludzie (narod?) sa zgaszeni, zmeczeni, a pod skora draza rozne obawy. Wydaje sie, ze malo powodow do nadziei. Ale sa jednak. To prawda, ze kraj jest zdewastowany i wszechstronnie zbrudzony, mozgi sprane, i wydaje sie, schamione, splycone i zdewastowane. Ale porownajmy: po ponad 140 latach zaborow jaka byla nazwijmy to 'mentalna' sytuacja w kraju tj. w "masach" (z wyjatkiem nielicznej grupy swiatlych patriotow). Kiedy z Krakowa wyruszyla z zaboru austriackiego pierwsza tzw. kompania kadrowa legionow do zaboru rosyjskiego w czasie I wojny swiatowej to _polska_ ludnosc wsi i miasteczek przyjmowala to polskie wojsko nieufnie, niechetnie i z obawa. W duzych nawet miastach (Lodz, Warszawa) polskie mieszczanstwo mowilo o odwrocie armii rosyjskiej pod naporem Niemcow, ze to "nasze wojska sie cofaja"(!) Przemyslowa, bankowa wyzsza warstwa srednia, i tez arystokracja zbyt byla zajeta en masse robieniem interesow i pomnazaniem dochodow przy pomocy administracji zaborcow by miec czas i ochote na walke o niepodleglosc. Niebywala koniunktura polityczna wywolana implozja Niemiec, Rosji i Austrii i katalizator w postaci grup polskiej mlodziezy prowadzonej przez takich jak Pilsudski uruchomily i nasilily dazenia niepodleglosciowe. Tak wiec sytuacja w kraju byla "patriotycznie" fatalna a jednak cud sie stal. Kiedy Sowieci juz w 1919/20 zaczeli sie przygotowywac do najazdu na Europe poprzez Polske, zmiekczali propaganda i agitacja ubogie chlopstwo polskie do tego stopnia, ze w lubelskim, bialostockim i w plockim (!) znalezli sie liczni ochotnicy do bolszewickiej Krasnoj Armii. W mlodosci Jozef Pilsudski "socjalizowal" jak sie to mowilo i stajac sie w 1918 Naczelnikiem Panstwa mogl agitacji sowieckiej przeciwstawic spoleczny a niekomunistyczny program budowy panstwa uwzgledniajacego wszystkie warstwy. Dzieki temu (m.in) mozna sie bylo obronic przed najazdem bolszwickim w 1920 zwiekszajac stan liczebny armii z 5 tysiecy (sic!) do 1 miliona ludzi. Nie bez racji to pisze. Walesa walczac o stolec prezydenta rozbil zbyt wczesnie ruch Solidarnosci (on by sie i tak zroznicowal i podzielil, moze jednak wolniej i madrzej); opoznil wolne wybory, glupio rozegral przed wyborami napedzajac mimo swojej (glupiej!) woli zwolennikow komunie tj. SDRP. Unii Demokratycznej zarzuca lewicowosc, a probuje sklecic grupy ekstremy klerykalno-prawicowej. Powierzenie Geremkowi sformowania rzadu jest polityczna zagrywka obliczona na postraszenie i pogodzenie (nie chcacych sie ze soba pogodzic w koalicji tzw. centro-prawicowej) WAK, PC, Liberalow, KPN. Jednoczesnie komuna na powierzchni i pod ziemia judzi i podszczuwa chlopow i kolejne grupy robotnicze (gornicy, kolejarze) a takze oswiate i zdrowie. Tzw., pozal sie Boze, elity polityczne (same siebie tak nazywaja) nie sa zdolne - procz klotni i targow - do zorganizowania pracy i zycia w panstwie. Nie widze ani przywodcy ani prawdziwej elity, ani programu, ktory moglby chwycic w wiekszosci narodu. Widze swary nad gospodarcza przepascia, cynizm, slepote polityczna i zadufana glupote "elit politycznych", a naprzeciw dobrze zorganizowana i zakonspirowana mafie komuny. (Podziemna polityka Rosji bedzie szczucie nacjonalizmow Litwy, Ukrainy i Bialorusi przeciw Polsce. Obym sie mylil!) Moze bylaby szansa na uzyskanie zrozumienia i poparcia wiekszosci spoleczenstwa dla spolecznie sensownego programu zorganizowanej pracy - mimo zarzutow "lewicowosci" przyklejanych Mazowieckiemu. Sam Mazowiecki ma troche niemrawy "image". Za pare dni zobaczymy co przyniesie ta zagrywka Walesy karta Geremka. Zreszta jest to bez znaczenia. Kleska jest ten Sejm - 30 partyjek! A mimo to wszystko jest nam lepiej - nie czuje sie tego tepego gniotu promoskiewskiej komuny na kazdym kroku. Moze i jakas madrzejsza polityka sie wykluje? Tylko tak bardzo zalujemy, ze juz zycie za nami a nie przed nami. Wprawdzie nas nie zamordowali (przypadkowo) ale zycie tak nam spaskudzili. Oby ich ciezko za to Bog rozliczyl i za ich zbrodnie. List pisze z przerwami. Potem dokoncze - odczekawszy pare dni - bo sam ciekaw jestem czy, a raczej kiedy, Geremek zrezygnuje z tworzenia rzadu. Nam potrzebny jest prezydent o charyzmie Jana Pawla, rozeznaniem mentalnosci Zachodu Zb. Brzezinskiego, troski o Polske Jezioranskiego i rozumu "wschodniego" Pilsudskiego. Skad takiego wziac wsrod tej czeredy marnych ujadajacych pieskow? 13 listopada No i Geremek zrezygnowal z tworzenia rzadu pod zdecydowanym oporem PC, KPN, WAK, ZChN. Dzis byla karczemna awantura w Belwederze miedzy p. Walesa a Kaczynskim. Bajzel polityczny az hadko sluchac. Boje sie skoku inflacji. Kandydatem PC jest mec. Olszewski ("dekomunizator") - ale czy oznacza to szanse dla gospodarki? Uwikla sie w przepychanki z komunistami a gospodarka kraju?? 17..19 XI W polityce normalne zoo. Chociaz nie! Przepraszam zwierzeta - one nie takie glupie (egoistyczne sa - ale nie samobojczo).[...] Moj komentarz polityczny: ostatnia szansa Rzeczypospolitej, ktora zaprzepascil tak czczony Jan III Sobieski, bylo: sojusz z Turcja, zniszczenie Austrii i Habsburgow, oslabienie Prus, a przede wszystkim odepchniecie Rosji od Baltyku. Tego nie zrobiono i konsekwencja byla Jalta dwa i pol wieku pozniej. RSW. ____________________________________________________________________ TYSIAC KONI PRZEPUSZCZAMY, A JEDNEGO ZATRZYMAMY =============================================== Jan Walc [Zycie Warszawy, 24.01.1992, przytoczyl Zbyszek Pasek] Jak tylko znowu zaczynaja scigac Adolfa Hitlera, popadam w lekka nerwowosc. I to bynajmniej dlatego, bym mial pod pacha wytatuowane "SS", ale z innego zupelnie powodu: denerwuje sie, ze traca czas, jednoczesnie zaniedbujac obowiazki. Mam w tej sprawie wyniesiony uraz wyniesiony z dziecinstwa i mlodosci, ktore przypadly mi na czasy gomulkowskie - jak tylko Gomulka cos spartaczyl, zaraz wyjmowal Hupke, Czaje i oczywiscie Hitlera, zeby mi tym wszystkim wymachiwac przed nosem. Wymachiwal, wykrzykiwal, ale obejrzec nie pozwalal - podstawowe ksiazki dotyczace faszyzmu byly w Polsce cenzuralnie zakazane. Wydana w najrozniejszych jezykach swiata w latach czterdziestych prace Klemperera "Lingua Tertii Imperii" zdecydowal sie po polsku wydac dopiero gen. Jaruzelski, kiedy sluzby wyspecjalizowane doniosly mu o przygotowywanym wydaniu podziemnym. Dzisiaj w co drugim miescie bedacym siedziba prokuratury toczy sie sledztwo w sprawie wydania "Mein Kampf". Prokuratorom urosly skrzydla i z ognistym mieczem scigaja przestepce. One urosly dokladnie tym samym prokuratorom, ktorzy nie byli w stanie zmobilizowac sie do tej pory, by w naszym ludnym i rozleglym kraju zlapac jakiegokolwiek przestepce, ktory by nawolywal do wasni na tle roznic narodowosciowych, etnicznych, rasowych lub wyznaniowych, za co nasz kodeks karny pozwala dac i 10 lat. Czy wydawca ksiazki Hitlera wypelnia dyspozycje stosowynych artykulow kodeksu karnego - to rzecz wysoce dyskusyjna, choc oczywiscie nie mozna tego wykluczyc. Bezdyskusyjne natomiast, ze nie sciga sie w Polsce tych, ktorzy opisane w tych samych artykulach przestepstwa popelnili z cala pewnoscia, z winy umyslnej i oczywiscie z przestepczymi intencjami. I na pewno nie jest tak, ze prokuratorzy o tych przestepstwa nie wiedza, tylko ich sciganie wiaze sie z pewnym ryzykiem - nie wiadomo, kogo sie w koncu zlapie. Bez ryzyka, ale za to z milym poczuciem dobrze spelnionego obowiazku sciga sie Adolfa Hitlera. Z okazji wydania "Mein Kampf" podnioslo tez larum wielu publicystow, przerazonych, ze nasze biedne i glupie spoleczenstwo zacznie tego okropnego Hitlera czytac i do szczetu od tego zglupieje. Wiec natychmiast pojawiaja sie pomysly, ze takie rzeczy, to wydawac mozna tylko z odpowiednim wstepem, przy pomocy ktorego mozna sie bedzie od wydawanych tresci odciac. Od tego tez mi sie przypomina moje trudne dziecinstwo, kiedy odcinanie sie bylo chlebem codziennym, a co druga warta wydania ksiazka opatrzona byla odcinajacym sie od niej wstepem. Nawet pierwsze powojenne wydanie "Winnetou" bylo zaopatrzone w taki wstep, napisany przez jednego towarzysza z "Trybuny Ludu". Na pudelkach papierosow od pewnego czasu drukuje sie obowiazkowo ostrzezenie "Palenie albo zdrowie - wybor nalezy do ciebie". Podpisano: Minister Zdrowia i Opieki Spolecznej. W krajach bardziej zachodnich podaja jeszcze szczegoly: zawartosc procentowa poszczegolnych skladnikow oraz ilosc substancji szkodliwych w miligramach. Pewnie takie napisy uspokaja czyjes sumienie, wiec moze na Hitlerze powinno sie pisac: "Czytanie albo zdrowie umyslowe - wybor nalezy do ciebie". I w podpisie - Minister Edukacji Narodowej. Mozna by rowniez - bardziej ambitnie - pokusic sie o okreslenie zawartosci glupstw, swinstw i innej wredoty w procentach albo jakichs innych jednostkach, chocby w hitlerach (H). Dla uproszczenia mozna przyjac, ze "Mein Kampf" zawiera ich 100%, a dla innych dziel liczyloby sie proporcjonalnie. Tylko kto to bedzie liczyl? Bo jesli chodzi o Hitlera, to jego szkodliwosc w dzisiejszej Polsce jest zapewne znikoma: wszyscy dokladnie wiedza, ze w jego ksiazce sa same rzeczy zle i glupie, wiec niewielka obawa, ze ktos sie nimi, ze szkoda dla siebie i bliznich, zainspiruje. Z innymi publikacjami sprawa juz bardziej skomplikowana - chocby autorow roznych diet zycia pewnie nawet daloby sie powsadzc do pudla (oczywiscie gdyby prokuratorzy nie byli tak zajeci lataniem za Hitlerem) - i to na dlugie lata za rujnowanie zdrowia latwowiernym czytelnikom, ale co zrobic z rozmaitymi wspolczesnymi myslicielami politycznymi i gospodarczymi, ktorzy dla osiagniecia sukcesu wyborczego klamia albo bredza? Kto i w jakim trybie bedzie przed nimi ostrzegal? To nie jest wcale pytanie retoryczne: jak powiedzialem z urzedu powinien to zapewne robic Minister Edukacji Narodowej. Ale co robic w sytuacji, kiedy jednoczesnie dotychczasowy wiceminister tego resortu rzuca swoim buzdyganem, oswiadczajac, ze obecny minister jest osobnikiem skrajnie nieodpowiedzialnym? Hitlerowi nikt dzis w Polsce nie uwierzy i tego sie nie warto obawiac, ale w emerytury po 7 milionow na twarz uwierzy wystarczajaco wielu ludzi, zeby byly z tego powazne klopoty. Strasznie mi przykro, ale podejrzewam, ze "Mein Kampf" to lektura w dzisiejszej Polsce nader pozyteczna, tylko moze byloby lepiej, gdyby te ksiazke czytano w odcinkach w Studiu Wyborczym. A przeciez w gruncie rzeczy caly ten spor o "Mein Kampf" dotyczy czegos zgola innego: jedni uwazaja wspolczesne polskie spoleczenstwo za zbior nieodpowiedzialnych i niebezpiecznych idiotow, ktorym nalezy odbierac wszystkie ostre przedmioty, inni zas sadza, ze historia czegos uczy i nie trzeba jej w tym przeszkadzac. [od red. Wedlug "Donosow" "Mein Kampf" zostalo dopuszczone do sprzedazy] ____________________________________________________________________ DOKTORAT ======== Hanna Krall ["Res Publica", marzec 1988, przytoczyl Jurek Krzystek] Najpierw zwolniono kierownika mojej pracowni. Byl czlowiekiem niemlodym, przezyl wojne, jego ojciec zginal w getcie w Lodzi. Kiedy zaczela sie nagonka, przyszedl do naszego pokoju i przysiadl na biurku: - Na razie zwalniaja, potem zrobia szopy... Nie wiedzialam, co to "szopy", okazalo sie, ze to byly warsztaty w getcie, dla Zydow. Pomyslalam, ze zartuje i ze jest to - mimo wszystko - niestosowny zart, ale nastepnego dnia przyszedl znowu. - Szopy beda tylko dla zdrowych. A co ze starcami i z chorymi? Psychiatra powiedzial jego zonie, ze powinni wyjechac natychmiast. To jest Luk Triumfalny... To on... To prezydent Mitterand przypina mu Legie Honorowa... A to jest telefon od niego. Zadzwonil kiedys z Paryza - co przyslac? Popatrzylam na rozwalona przez dzieci sluchawke i powiedzialam: telefon. Zapytal: jakiego koloru? Zdziwilam sie, ze mozna sobie wybierac kolor aparatu telefonicznego. Ciemnoniebieski - powiedzialam. I prosze... Kiedy wyrzucano kierownika, dyrektor instytutu oswiadczyl, ze moze sie to zle odbic na calej pracowni, jako nastepnego wyrzucono wiec dyrektora. Po wyrzuceniu dyrektora stalo sie jasne, ze z naszego instytutu mozna wyrzucic kazdego. Byl to instytut resortowy, z dobra opinia wsrod fachowcow u nas i w swiecie, o duzym znaczeniu dla gospodarki. Nowym szefem zostal profesor, absolwent uniwersytetu w Petersburgu i Sorbony, chodzacy szarm i europejska kultura. Czego sie bal, nie mam pojecia. Mial spory dorobek naukowy, wykladal na zagranicznych uczelniach, zblizal sie do emerytury - i uprzedzal zyczenia wladz, nim jeszcze zdazyly je wypowiedziec. Moze bal sie, ze mu paszportu za te granice nie beda dawali? Na wyjazdach zalezalo mu najbardziej; nie dla pieniedzy nawet, tylko zeby nie stac sie prowincja. Nowy dyrektor, na polecenie wladz, kolejno zwalnial z pracy naszych kolegow - Zydow. [...] Bez przerwy zwolywano jakies zebrania. Nie bywalam na nich, zapraszano imiennie i tylko najpewniejsze osoby. Wszyscy przyjmowali zaproszenia, szli i nie otwierali ust. To milczenie bylo czyms niezwyklym: cisza w pokojach, na korytarzach, w stolowce. Ja czasami otwieralam usta, ale wypowiadalam sie ogolnikami: "kurwa mac", albo "o kant dupy potluc". Rozwijalam te mysl tylko w naszym pokoju i tylko w obecnosci osob, z ktorymi pracowalam od lat, ale kazde moje slowo docieralo do sekretarza partii. - Kolezanka? - zdziwil sie. - Z takiej dobrej, proletariackiej rodziny? (Jako corka tramwajarza reprezentowalam zdrowy trzon klasy robotniczej w naszym instytucie). - Z dobra rodzina nie trzeba przesadzac - powiedzialam. - Moj robotniczy, aryjski dziadek zapil sie na smierc (byla to prawda). A co do Zydow, to jak ich wywalicie, nie podzwigniecie tego instytutu przez najblizsze dziesiec lat. Pomylilam sie: minelo dwadziescia lat, a instytut nadal sie nie liczy, w Polsce ni na swiecie. - Niepotrzebnie mu to powiedzialas - skarcil mnie moj zydowski maz. - Po co ich draznisz? Wiesz przeciez, ze musze skonczyc prace. Maz pisal prace doktorska. To byla wazna praca, znalazl do niej unikalne materialy i bardzo chcial ja ukonczyc. Umowilismy sie, ze przynajmniej do konca wrzesnia bede siedziala cicho, wczesniej i tak nie wyjedziemy. [...] - Prosze Cie... - odpowiadal maz. - Tylko do wrzesnia. Wreszcie i mnie wezwano do dzialu kadr. Po dziesieciu latach pracy wreczono mi wymowienie bez slowa. Obok dyrektora bylam jedyna Polka zwolniona z instytutu. Kiedy wracalam z kartka w reku, zatrzymal mnie na korytarzu sekretarz, podal mi cztery powody zwolnienia, a na koniec podal mi reke. Jest to glupie uczucie - nie podac komus reki, zdarzylo mi sie to pierwszy raz. Z czterech powodw zwolnienia zapamietalam jeden: ze zamierzam wyjechac do Izraela. Nigdy nie zamierzalam wyjechac do Izraela. Pewien znajomy Zyd, specjalista od destylacji ropy, zadzwonil tego samego dnia: musialas cos przeskrobac, skoro Cie wyrzucili. Przyszedl nawet do nas do domu, koniecznie chcial dowiedziec sie, co przeskrobalam. Mialam spora satysfakcje, gdy pare miesiecy pozniej zwolnili i jego. Pracuje obecnie w biurze projektow Shella, w Nigerii. Jego zona przysyla mi wloczke. Wybiera najtansza, ale na szczescie ma dobry gust. Ciekawe, ze po moim zwolnieniu kolega ow probowal mi spokojnie i rozsadnie wytlumaczyc, co sie dzieje: walki frakcyjne - walki partyjne - normalna rzecz - na calym swiecie zwalczaja sie grupy interesow. Kiedy jego zwolnili, nie bylo juz "normalnej rzeczy", byla krzywda wolajaca o pomste. Podobnie moi tesciowie, bardzo zacni zreszta, bardzo kulturalni ludzie, on - adwokat, ona - dama z najlepszego towarzystwa. Przez dwadziescia pare lat nie zauwazali, ze dzieje sie dookola wielkie swinstwo, dopiero jak sie dobrano do Zydow, podniesli aj waj. Ja rozumiem, ze wszystko im sie usralo, ze to ich wlasna, ukochana, internacjonalistyczna wykrecila im taki siurpryz, ale czlowiek nie mogl sie powstrzymac od msciwej satysfakcji. Najlepsze zaczelo sie juz po zwolnieniu. Postanowilam znalezc prace. Dowiadywalam sie, gdzie jest miejsce, bralam dyplom i szlam do dzialu kadr. Przede wszystkim podsuwali mi ankiete personalna. Od jakiegos czasu obowiazywal nowy formularz tej ankiety, z dodatkowa rubryka: nazwiskiem panienskim matki. Bo czlowiek mogl zmienic wszystko - i wlasne nazwisko, i nazwiska rodzicow, i imiona rodzicow, ale "Nazwisko rodowe" mamuski bylo jak pan Bog przykazal, bez szans. Tylko ze ja mialam wszystko w porzadku: i mamuske z domu, i babki z domu, i dziadkow, najsurowsze ustawy niczego by sie nie doszukaly we mnie - i to dopiero zaskakiwalo personalnych. - W takim razie dlaczego zwolniono pania ?! Odpowiadalam dwojako. Kiedy praca nie podobala mi sie i nie zalezalo na posadzie, mowilam zagadkowo: Sama nie wiem... Kiedy chcialam sie zalapac, mowilam od razu: Nie wiem, nie jestem Zydowka. Budzilo to reakcje pelna niesmaku: - Alez my nie o tym... Bowiem ludzie, mimo wszystko, wstydzili sie artykulowac podobne pytania wprost i kiedy juz padala ta niedelikatna odpowiedz, uwazali za swoj obowiazek protestowac. Nauczylam sie niezle rozpoznawac ich reakcje: ciekawosc, zazenowanie, strach... bardzo byli latwi do rozszyfrowania, zwlaszcza gdy sie bali. Pewna personalna przemogla zreszta lek, obiecala prace i tylko prosila, zebym na marginesie ankiety dopisala jeszcze, gdzie bylam chrzczona. Wstalam, wrocilam do domu i powiedzialam, ze jednak wolalabym wyjechac z Polski. Niestety. Jako posiadaczka tylu znakomitych dziadkow i babc nie moglam sama wystapic o emigracje, zas moj maz przygotowywal sie wlasnie do obrony pracy doktorskiej, ktora oceniono niezwykle wysoko. - Obronie i wyjedziemy - mowil. - Poszukaj jeszcze troche.... Szukalam, pamietam, na Annopolu. Mieli tam kilka etatow i ani jednej osoby z wyzszym wyksztalceniem. Na widok mojego dyplomu ucieszyli sie szczerze, a po miesiacu poradzili mi, zebym w dzielnicy partyjnej Praga-Polnoc wiecej nie szukala. Przenioslam sie do innych dzielnic, w sumie odwiedzilam z piecdziesiat dzialow kadr. Dostalam prace przez wydzial zatrudnienia: w spoldzielni zabawkarskiej, ktora uruchamiala uboczna produkcje abazurow. Pracowali tam ludzie, ktorzy nigdzie nie mogli sie zaczepic: niezamezne, wielodzietne matki, amnestionowani wiezniowie, facet z lagru, ktory opowiadal, jak wyglada zorza polarna, 'aurora borealis', no i my, marcowi. "My", bo pewnego dnia zobaczylam na korytarzu smutne czarne oczy, jak sie okazalo - oczy doktora chemii, zwolnionego z IBJ. Jego siostra, ktora tlumaczyla poezje starofrancuska, popelnila przed miesiacem samobojstwo, jego zona urodzila blizniaki. Nie rozmawialismy, bo dookola pracowali ludzie. Doktor chemii malowal stelaze abazurow biala, emulsyjna farba, ja je obciagalam jedwabiem i ozdabialam sztucznymi kwiatami i pasmanteria. Musze sie pochwalic: sama pani prezes uznala nasze abazury za najladniejsze. W nagrode pozwolila mi wyjsc w godzinach pracy do fryzjera, kiedy wybieralam sie na obrone pracy doktorskiej mojego meza. Obrona wypadla znakomicie. Nie zdziwilam sie, kiedy promotor doradzil memu mezowi drazyc temat i myslec o habilitacji. Stalo sie jasne, ze wyjazd trzeba bedzie odlozyc, na szczescie nie jest juz zle - pocieszal mnie maz - twoje abazury ida coraz lepiej. Ze spoldzielni zabawkarskiej, w ramach reorganizacji, wyrzucono dwie osoby: doktora chemii i mnie. I ja zapisalam sie wtedy na studium doktoranckie. Moglam to zrobic, poniewaz pani, ktora brala w komis abazury od spoldzielni, zalatwila mi malowanie spinek. [...] Z pracy, egzaminu i obrony otrzymalam oceny bardzo dobre, otrzymalam tez pismo, ze doktorat uzyskalam z wyroznieniem. Z dyplomem doktora nauk wyruszylam do piecdziesiatego pierwszego dzialu kadr. Przestudiowali swiadectwo pracy wydane przez spoldzielnie zabawkarska i spytali: - A dlaczego pani doktor robila abazury? [...] Wrocilam do malowania spinek. Niestety, na krotko. Zaniepokojeni znajomi umowili mnie z facetem z KC. Facet zalatwil mi prace. Byl rok 1980, przestalam byc bezrobotna. W koncu zadzwonili z mojego dawnego instytutu. Powiedzieli, ze dziala komisja do naprawiania krzywd wyrzadzonych w marcu. Komisja zaproponowala mi powrot do pracy. Nie skorzystalam. W komisji naprawiania krzywd, podobnie jak we wladzach "Solidarnosci" instytutu, byli ci sami ludzie, ktorzy wyrzucili nas z pracy, ich kumple, ich milczacy kibice, ktorzy nie otwierali ust, kiedy wyrzucano. Pracuje w zakladzie, ktory zalatwil mi facet z KC. Jest mi wszystko jedno, gdzie pracuje. Staram sie, by koledzy, z ktorymi siedze w pokoju, wiedzieli o mnie jak najmniej. Moj maz czeka na profesure. Moja tesciowa daje mi niekiedy do zrozumienia, ze wyszlam za jej syna dla kariery. Mojej wyroznionej pracy doktorskiej nie wykorzystal nigdy nikt do niczego. W mojej kuchni jest duzo zagranicznych przypraw, a mojej lazience wisi luksusowy papier toaletowy, bo koledzy zwolnieni z instytutu przed dwudziestu laty nie zapominaja o mnie. Moj ranek zaczyna sie od mysli: o jeden dzien mniej do emerytury, jak dobrze. _______________________________________________________________________ KSIAGARSKIE BESTSELLERY W GRUDNIU I STYCZNIU ============================================ [wg. "Exlibrisu", dodatku do Zycia Warszawy, Luty '92, przytoczyl Zbyszek Pasek] Literatura obca 1. A. Ripley "Scarlett" [Atlantis] 2. M. Mitchell "Przeminelo z wiatrem" [Czytelnik] 3. C. McCallough "Ptaki ciernistych krzewow" [KiW] 4. J. Krantz "Tylko Manhattan" 5. M. Korda "Queenie" [Atlantis] 6. A. Ripley "Dziedzictwo nowoorleanskie" [Atlantis] 7. E. Jong "Strach przed lataniem" [Litera] 8. B.T. Bradford "Akt woli" [Graf] 9 W. Styron "Wybor Zofii" [Nowa] 10. J. Steinbeck "Na wschod od Edenu" [PIW] Literatura polska 1. H. Sienkiewicz "Potop" [Elipsa] 2. H. Sienkiewicz "Krzyzacy" [Elipsa] 3. M. Nurowska "Panny i wdowy. Zniewolenie" [Nowa] 4. M. Nurowska "Panny i wdowy. Poker" [Nowa] 5. J. Chmielewska "2/3 sukcesu" [Alfa] 6. H. Sienkiewicz "Krzyzacy" [LSW] 7. H. Sienkiewicz "Potop" [LSW] 8. B. Prus "Lalka" [PIW] 9. A. Szczypiorski "Poczatek" [SAWW] 10. K. Bunsch "Wawelskie wzgorze" [Malopolska Oficyna Wydawnicza] _______________________________________________________________________ LIST DO REDAKCJI ================ Marek Podgorny (Podgorny@sccs.syr.edu) A propos pytania (Spojrzenia #15) dotyczacego wywiadu Agnieszki Holland dla NYT: owszem, czytalem go. Wypowiedz pani Holland byla w istocie bardziej drastyczna: powiedziala mianowicie, ze Niemcy maja dosc sluchania na temat grzechow przeszlosci, i ze natychmiast po zjednoczeniu odzyla ich znana skadinad buta i arogancja. Powiedziala rowniez, ze ma (miala?) tam wielu przyjaciol, ale ostatnio traci z nimi wspolny jezyk, i ze nigdy juz nie zrobi tam zadnego filmu. Nie dziwie jej sie. Tuz przed wyjazdem z Niemiec (sierpien 91) tez mialem okazje stwierdzic, ze niektorzy znani mi Niemcy nagle jakos zhardzieli i mniej mnie lubia, z wzajemnoscia zreszta. A propos samego filmu, to widzialem go pare dni temu w Manlius, NY. Koszmarne, zaplute kino, przy ktorym kino w Lwowku Slaskim wyglada jak La Scala, bylo PELNE (na Arnolda przychodzi przy dobrych ukladach 10 osob). Film jest.... hm, jakby to ujac... wysoce niekonwencjonalny, trudny do sklasyfikowania, i niewatpliwie wybitny. Przepiekne zdjecia z Polski, mgielki, chcialoby sie do domu. Film szedl w wersji orginalnej, tzn. po niemiecku, wiec wreszcie moglem zrozumiec kazde slowo. Stanowisko niemieckiej komisji kwalifikacyjnej zdumiewa mnie - film jest tylez antyniemiecki co antypolski albo antyzydowski. Marek Podgorny ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet) Copyright (C) by Jerzy Krzystek 1992. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prosby o prenumerate i numery archiwalne do Jurka Krzystka ____________________________koniec numeru 16____________________________