______________________________________________________________________
___
__ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___
/ _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || |
/ / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | |
_/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || |
|__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
|___|
_______________________________________________________________________
Poniedzialek, 8.07.1996 ISSN 1067-4020 nr 135
_______________________________________________________________________
W numerze:
Tadeusz K. Gierymski - Polska polityka wschodnia
Tadeusz K. Gierymski - New York Times about Ukraine
Roman Antoszewski - Wartosci i wierzenia religijne Nowozelandczykow
Janusz Mika - Droga przez meke czyli powrot przesiedlenca
_______________________________________________________________________
Echa polemiki Giedroycia z Nowakiem-Jezioranskim rozlegaja sie
tu i owdzie. Ponizszy artykul Tadeusza Gierymskiego jest jednym
z nich. Uzupelniony jest smetna relacja <> z kraju najblizszych
naszych wschodnich sasiadow. J.K_ek}
_______________________________________________________________________
Tadeusz K. Gierymski (tkgierym@k-vector.chem.washington.edu)
POLSKA POLITYKA WSCHODNIA
=========================
Bylo niedawno, na Poland-L i w prasie, kilkanascie wypowiedzi i wzmianek
o Polsce, jej wschodnich sasiadach, i o polskiej polityce wschodniej.
Zawsze jest w nich mowa o NATO, bankach, pozyczkach i zapomogach
zachodnich.
Natomiast mniej wspomina sie "uzaleznienie" od Waszyngtonu stolic Europy
wschodniej, ktore wzajemnie na sobie polegac staraja sie mniej niz trzeba
i mozna, malo efektywnie wspolpracuja, i wlasnych ogromnych mozliwosci
demograficznych, kulturowych i gospodarczych sprzac do wspolnego celu nie
potrafia. Na drodze do takiej wspolpracy i polityczno-gospodarczych
powiazan stoi jak najbardziej chyba waski i glupi nacjonalizm, choc sa i
inne tego przyczyny, np. wojujaca religijnosc.
(Jesli nie doceniam znaczenia roznych ukladow, porozumien, trojkatow i
innych wielobokow wsrod tych panstw, z checia i dziekczynnie przeczytam
antydote na moj pesymizm.)
Dlatego specjalnie ciesza mnie wszelkie przejawy wspolpracy i wzajemnego
poparcia sie, np. Polski i Ukrainy: 25 milionow dolarow kredytu polskiego
dla Ukrainy, umowy o zniesieniu wiz i wzajemnym zwrocie skarbow kultury,
to pozadane poczatki (<>, No. 125, 27 czerwca 96).
Przekazaly nam tez <> (nr 1836, poniedzialek, 27 maja 1996 r.):
Cos optymistycznego
Kazimierz Dziewanowski opisuje przeprowadzona w Warszawie konferencje
"Renesans Ukrainy". Nie chodzilo o historie sztuki, a odrodzenie
narodu i niepodleglego panstwa.
Przyjechali wicepremier Naumienko, deputowani, rowniez opozycji, a
takze - Roman Szporluk z Harvard i Bohdan Osadczuk z Wolnego
Uniwersytetu w Berlinie. Gdzie optymizm? Bo konferencja w Polsce.
A p. Izabella Wroblewska, Poland-L, 25.06.96 w Subject: Polska polityka
wschodnia pisze:
Wczoraj odbyla sie w Urzedzie Miasta Krakowa Sesja, ktorej tematem
przewodnim byla "Polska polityka wschodnia". Sesje zorganizowal
Osrodek Studiow Europejskich, dzialajacy przy Miedzynarodowym
Centrum Rozwoju Demokracji w Krakowie. Uczestniczyli w niej m. in.:
Zbigniew Brzezinski, Jan Nowak-Jezioranski, Wladyslaw Bartoszewski,
Stanislaw Ciosek i Piotr Naimski.
Z wyjatkiem P. Naimskiego wszyscy dyskutanci oceniali pozytywnie
obecna polityke wschodnia Polski. Zbigniew Brzezinski wymienil
atuty: aktywna polityka wobec wschodu, podkreslanie niepodleglosci
Ukrainy, sympatie dla niepodleglosciowych aspiracji Bialorusi i
starania o stabilne stosunki z Rosja.
Czy, oprocz p. Cioska, brali w niej udzial inni przedstawiciele obecnego
rzadu?
Czytamy tez w <> (nr 1856, czwartek, 27 czerwca 1996 r.):
Prezydent Ukrainy Leonid Kuczma
wystapil w polskim Sejmie. Cytowal Jozefa Pilsudskiego ("Bez
niepodleglej Ukrainy nie moze byc niepodleglej Polski") i Tarasa
Szewczenke ("I tak Polaku, druhu, bracie, podajze reke Kozakowi").
Ze sprawozdania p. Izabelli o sesji w Krakowie dowiadujemy sie, ze p.
Zbigniew Brzezinski
<<... z naciskiem powtorzyl kilka razy, ze "Zachod jest kwestia zycia
lub smierci dla Polski".>>
Niepokoi mnie ta emfaza p. Brzezinskiego, bo jest w niej implikacja
usprawiedliwiajaca (choc ta implikacja nie musi byc zamierzona przez
niego), koniecznosc wiszenia u klamek potentatow Zachodu i zaniedbanie
szukania innych rozwiazan gwarantujacych zycie Polsce.
Przypomne slowa Giedroycia z dyskusji z Jezioranskim w <>:
Zdawaloby sie, ze wszyscy w Polsce juz zrozumieli, jak wielkie
znaczenie maja dla nas niepodlegla Ukraina, Bialorus i panstwa
baltyckie. Niestety, ograniczono sie tylko do deklaracji i stosu
umow, za ktorymi nie postepowaly konkretne dzialania. W dalszym
ciagu nie mysli sie o znalezieniu wlasnych drog wyjscia i powstalo
wrecz histeryczne dazenie do przyjecia nas do NATO i Unii
Europejskiej, co mialoby nas bronic przed wszystkimi
niebezpieczenstwami.
[... ]
Nastepuje juz wchlanianie Bialorusi przez Rosjan, na co reagujemy
halasliwymi demonstracjami - z jednoczesnym cofnieciem pomocy dla
bialoruskiej prasy na Bialostocczyznie. Zdawaloby sie, ze przejawiamy
wieksza dzialalnosc na odcinku ukrainskim, no ale jednoczesnie wybucha
konflikt w Przemyslu, ktory z powrotem zaognia nasze stosunki i to
wlasnie w przededniu wizyty prezydenta Kuczmy w Warszawie i
przygotowywanego festiwalu kultury polskiej we Lwowie. A to juz nie
rzad, ale spoleczenstwo i duchowienstwo. W stosunkach z Rosja
ograniczamy sie tylko do oficjalnych kontaktow rzadowych, nie probujac
nawiazania kontaktu i wspolpracy ze spoleczenstwem rosyjskim, gdzie
przeciez mamy duzy kapital sympatii. No, ale na tym odcinku nie tylko
nic sie nie robi, lecz wrecz przeciwnie, nie ma zadnych prob, zeby te
sytuacje odmienic.
Czego nam wlasnie najbardziej brakuje to wyrobienia w sobie
poczucia calkowitej niezaleznosci i zdania sobie sprawy z naszych
mozliwosci na obszarze wschodniej Europy.
Czy naprawde jedyne wyjscie z tego impasu daje nam Giedroyc w swej
gorzko-smetnej opinii?
Jakie wyjscie? Jakie wyjscie? Musi wymrzec nasze pokolenie i
przyjsc musza mlodzi - ludzie normalni, a my mozemy tylko przekazac im
imponderabilia.
A skad przyjda ci mlodzi, gdzie i jak naucza sie myslec *inaczej*?
Mamy dluga tradycje, powiedzmy oglednie, nieudolnosci w ksztaltowaniu
naszych stosunkow z mniejszosciami narodowymi, z naszymi sasiadami.
Byly w latach trzydziestych sprzyjajace warunki dla polepszenia stosunkow
z najsilniejsza legalna partia ukrainska, Ukrainskim Zjednoczeniem
Narodowo-Demokratycznym, i staral sie o to Marian Zyndram
Koscialkowski, premier Rzeczpospolitej (13.10.1935-15.05.1936).
Ukraina Wschodnia poddana byla wtedy brutalnym represjom Stalina, a w
styczniu 1934 r. zawarlismy z Niemcami pakt o nieagresji, tak ze Ukraincy
nie mogli jak poprzednio liczyc na ich protekcje i poparcie. Okazywali
wiec duza chec do porozumienia z nami.
Mimo checi po obu stronach rokowania szly tepo, a sam Koscialkowski,
najprawdopodobniej niezamierzenie, wyglosil w sejmie w 1935 roku
przemowienie uznane za obrazliwe przez politykow ukrainskich. Doszlo
jednak do ugody, uwazanej za wielkie osiagniecie polityczne premiera.
Tak to o wewnetrznej polityce narodowosciowej przed druga wojna pisze
Giedroyc w <>, s. 46:
Warszawa nie miala zadnej jednolitej i spojnej polityki
narodowosciowej.
Decyzje podejmowali we wlasnym zakresie wojewodowie. Niektorzy
ministrowie tez usilowali dzialac tak jak uwazali za sluszne. Jeden
wojewoda pacyfikowal Ukraincow, a inny szukal z nimi porozumienia.
Jozewski prowadzil wlasna polityke na Wolyniu, a Bocianski - na
Wilenszczyznie, Kostek-Biernacki polonizowal Polesie,
Kasprzycki jako wiceminister spraw wojskowych tworzyl szlachte
zagrodowa i palil cerkwie. Przemyslanej polityki panstwa nie widzialem
przez caly czas mego zycia politycznego w Polsce miedzywojennej.
Wezmy problem bialoruski, ktorym zajmowali sie Swianiewicz, Wyslouch,
i wiele innych osob w Wilnie. Walczyli oni z administracja, ktora
zlikwidowala jedyne gimnazjum bialoruskie, jakie istnialo. Bylo pismo
literackie, to zamykano je i trzeba bylo stale walczyc w Warszawie, by
pozwolono mu istniec, gdyz nie sposob bylo przekonac o tym Urzedu
Wojewodzkiego.
Inny przyklad, dotyczacy tym razem Ukraincow. Maslosojuz swietnie
pracowal. Zaczal wprowadzac swoj nabial na rynek lodzki i docierac do
Warszawy. Wobec tego Poniatowski [minister rolnictwa, z PSL
"Wyzwolenie", tkg] zajal sie zwalczaniem Maslosojuzu w obronie
spoldzielczosci polskiej.
(Gwoli prawdzie, i by nie byl Juliusz Poniatowski kojarzony przez
zamieszczenie w tym samym cytacie tylko z powyzej wymienionymi balwanami
zlej woli naszej polityki mniejszosciowej, podkreslam, ze sam Giedroyc
uwazal go za czlowieka "skadinad szlachetnego", choc mu "wielu rzeczy
nie mozna bylo wytlumaczyc". Poznalem go w "Londyniszczu" - wydawal mi
sie byc uczciwym i patriotycznym czlowiekiem. Ale od tego do umiejetnej
polityki jeszcze daleko.)
Powyzsza wypowiedz Giedroycia o Maslosojuzie mozna by wziac za parodie
okropnosci stosunkow polsko-ukrain-skich w okresie niepodleglosci, wojny
i lat przesiedlen, walk i przesladowan powojennych. Za duzy,
skomplikowany i bolesny to temat na szybkie omowienie, ale nasza i
ich przyszlosc domaga sie - bez wzgledu na przeszlosc, na historie
wzajemnych przewinien - polepszenia tych stosunkow i wspolpracy.
Choc juz "problemy" mniejszosci narodowych nie istnieja w tym samym
wymiarze w dzisiejszej, po-PRLowskiej Polsce, stare urazy i szablony
umyslowe, wydaje mi sie, ciagle w nas pokutuja.
W latach czterdziestych zapoznalem sie w Londynie z grupa ludzi roznych
narodowosci wydajacych czasopismo <> (Miedzymorze) i
propagujacych koniecznosc wspolpracy narodow na wschodnio-polnocnym-
poludniowym kraju Europy, tego wielkiego obszaru pod aktualna i
roszczeniowa hegemonia ZSRR. Miala to byc, powiedzmy, ze konfederacja
panstw razem zdolnych obszarem, ludnoscia i zasobami do przeciwstawienia
sie polityce przetargow Zachodu z Rosja.
Nie mam ani jednego egzemplarza tego czasopisma, nie moge wiec odswiezyc
sobie pamieci o szczegolach. "Zawodowi" politycy emigracyjni
ustosunkowali sie do tej grupy bardzo niechetnie, uznajac caly pomysl za
idealistyczna "mrzonke", pokladajac "realistyczne", jak im sie wydawalo,
nadzieje w dobra wole Zachodu. Zawiedli nas nasi zachodni sojusznicy
wielokrotnie i dzis tez na ich dobrej woli i przyjazni wolalbym nie
polegac.
Przytocze fragment listu K. A. Jelenskiego do Giedroycia z sierpnia 1953 r.
ilustrujacy pomysl takiego wlasnie przetargu:
Niemcy maja teraz b. niebezpieczna dla nas koncepcje polityczna,
na ktorej chcieliby bazowac rozmowy Zachodu z Rosja.
Jest to teza Auswaertiges Amt [Ministerstwo Spraw Zagranicznych, tkg],
i wypowiedzial ja, jako "balon d'essai" Eugen Kogon na zebraniu
Mouvement Europeen w Strasburgu.
Wyglada to tak: wolne wybory niemieckie bez obowiazku neutralizacji
Niemiec (cale Niemcy przylaczone do Europy). W zamian za to "federacja
wschodnio-europejska" - pod wplywami Rosji, z tym, ze mozliwa bylaby
"wymiana ekonomiczna z Zachodem".
Teze te goraco poparl Spaak i byl projekt wyslania takiej "rezolucji"
do Ameryki, Francji i Anglii w imieniu Mouvement Europeen.
Podobne przestrogi dla nas wyciagam z artykulu Ernesta Gellnera
przedrukowanego w niedawnych (nr 133) <>.
Inny przyklad, z <> Mackiewicza o entuzjastycznym poparciu
Europy dla powstania z 1863 r.:
Cala myslaca Europa byla wtedy po stronie Polakow, co zreszta w
niczym nie pomniejszylo ich straszliwej kleski. Mozna nawet
powiedziec, ze krzykliwe wspolczucie Europy, ujawniane w parlamentach
- brytyjskim, francuskim oraz niemieckim - i prasie, powiekszylo
nieszczescia Polski, poniewaz przedluzalo walke zbrojna, a tym samym
niszczenie Polski przez wojsko rosyjskie, deportacje na Sybir,
konfiskate ziemi polskiej i oddawanie jej Rosjanom. Byli w Rosji
ludzie , ktorzy chcieli w Polsce sprowokowac powstanie, aby moc ja
wyniszczyc. Tym prowokatorom bewiednie pomagala Europa swoim halasem,
poza ktorym nie stal zaden czyn.
Nie trzeba przypominac, jak potraktowal Zachod kwestie niepodleglosci
Polski pod koniec drugiej wojny i po niej. Nie kwile, nie spodziewalem
sie czegos innego, ale wskazuje to na koniecznosc przestania byc
wiecznym petentem *altruistycznie* dobrej woli panstw zachodnich.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Przypisy:
Eugen Kogon (1903- ) - redaktor <>, miesiecznika
politycznego i literackiego, publicysta niemiecki, przez szesc lat
wiezien Buchenwaldu i autor <>, Munchen, K. Alber, 1946. W tlumaczeniu Heinza
Nordena: <>, New York, Farrar, Straus, 1950.
Paul Henri Spaak (1899-1972) - belgijski maz stanu, polityk, wielokrotny
minister i premier, pierwszy prezydent Zgromadzenia Narodowego Narodow
Zjednoczonych, glowny sekretarz NATO 1957-1961, <>
Spolecznosci Europejskiej, propagujacy niestrudzenie idee ekonomicznego
zjednoczenia Europy Zachodniej.
tkg
________________________________________________________________________
Tadeusz K. Gierymski (tkgierym@k-vector.chem.washington.edu)
NEW YORK TIMES ABOUT UKRAINE
============================
UKRAINE'S STAR FADES, DESPITE U.S. HOPE AND HELP
writes Ms. Jane Perlez in 6/27/96 NYT.
Three summers ago, Ludmilla and Alexander Kozlov
welcomed some foreign visitors into their modest
home with wine served in long-stemmed glasses, a
table laden with cold meats and salads and
plenty of zest for the future.
Today, embarrassingly, there is no food for a
guest, and the living room cabinet hides the
glasses that have been stashed away, along
with, it seems, their hopes.
Like millions of workers in Ukraine, from police
officers to teachers, from doctors to civil
servants, Kozlov, a 43-year-old coal miner, has
not been paid in six months. His back pay, he
said, amounts to the equivalent of nearly
$1,000.
"We go down to the mine headquarters to demand
bread, not what we are owed," Mrs. Kozlov said
as she offered the only luxury on hand, instant
coffee. "People are so angry they are ready to
eat each other."
This is not a picture of "the prosperous, independent Ukraine that
Washington has bet on to dampen the dreams of Russian nationalists
who want to re-create an empire." American policy makers hope for a
stable Ukraine and see it "as a vital security interest," writes Ms.
Perlez.
Toward that end, they have plied Ukraine with
nearly a billion dollars in aid in the last four
years, making it the third largest recipient of
American assistance, ahead of even Russia and
behind only Israel and Egypt.
Despite this, Ukraine, a place once big, rich,
and nuclear armed -- second only to Russia among
the Soviet republics -- is today only big. Many
of the citizens of this independent country of
52 million people now look with envy at the
comparative economic success of their former
Soviet neighbors, who are still struggling
themselves.
Washington is pleased, however, by
...the Ukrainian government managing, despite
the country's almost total reliance on Russian
oil and gas, to keep Moscow at bay. It has also
given up its huge nuclear arsenal, a process
that, helped by $400 million from the United
States and many visits by Defense Secretary
William Perry, was completed in June.
The president, Leonid Kuchma, once the boss of Ukraine's biggest
rocket factory
has projected Ukraine toward the West by having
the army take part in military exercises with
the United States and Europe.
Kuchma, who visited Poland twice in June, has
become more enthusiastic in recent months about
an expanded NATO, part of a further tilt to the
West and away from Moscow. And Ukraine, like
Russia, joined the Council of Europe last year.
But these benchmarks of Ukraine's new place in
the world have made little impression on
ordinary Ukrainians, who have suffered sharp
drops in their standard of living since
independence in 1991.
Ukraine is plagued
by a corrupt and backward-looking political
elite dominated by former Communists and
socialists. The government has preferred
collectivization to privatization and snail-
paced reforms that make Russia's middling
efforts look revolutionary. Whether they look
east or west, Ukrainians see people, once part
of the same Communist system, who are now far
better off.
The difference seems to be especially galling to
them since Ukraine, with some of the world's
best black soil, was once the breadbasket
of the Soviet Union. Even today it retains an
industrial base -- antiquated but vast -- of
nuclear power plants, steel works, armament
actories, engine plants, and satellite research
sites.
The Kozlovs, who live
in the mineral-rich Donets Basin region in
eastern Ukraine, once a center of industrial
strength, look with envy at the comparative
richness of their Russian neighbors.
Their 17-year-old son, Vanya, "dropped out of school this year" and went
to work at a Moscow construction site.
The $500 he brought home was critical to the
family's survival and allowed for a few frills,
like toy cars for his 7-year-old brother, Maxim.
When at home he works as a car-park attendant,
washing and guarding the cars of the mine
bosses. "It's demeaning, but at least he is
bringing in money," Mrs. Kozlov said.
People wonder why Ukraine is not economically as
prosperous as Poland.
In the city of Zhitomir, 100 miles west of Kiev,
people like Viktor Gumankov, the director of a
machine-making factory, talk about neighboring
Poland and wonder why the economic turnaround
there cannot be replicated at home.
Gumankov, the son of a landowner who was
arrested and sent to the Siberian gulag by
Stalin, has privatized the state factory he
manages and kept the 152 employees from the
communist period working.
"But every day it's a struggle, and we are all
very tired," Gumankov said. "We can't make
enough from our machinery products, so I've had
to do a joint venture with a Polish firm to sell
potato crisps."
Jeffrey Sachs, a Harvard economist,
In a recent speech in Kiev that shook a room
full of top Ukrainian officials and Western
diplomats, who had just finished congratulating
themselves on an improved economic picture,
saw the Ukrainian economy as "worsening in many ways."
It was not good enough, he told the experts,
that inflation had dropped sharply to 0.7
percent in May from triple digits two years
ago. Or that a $900-million loan program with
the International Monetary Fund, which was
suspended in January because the Ukrainians
had printed too much money, was back on track.
Ukraine's economy was so shaky that the monetary
fund believed it was less of a risk to lend
Russia $10.2 billion over three years, as
it did earlier this year, than to lend Ukraine
$900 million over one year, a Western diplomat
said.
Production fell 11.8 percent in the first
quarter this year, the biggest slump among the
nations of the former Soviet Union. About 50
percent of the economy is in the black market,
largely because of efforts to evade huge taxes.
The total taxes on some businesses imposed by
Parliament often amounts to 89 percent.
According to Sachs corruption is the biggest block to economic growth.
Kuchma has been disappointingly weak in cleaning
up corruption, an American official
said.
"This country is still hostile to small
business: people have to pay bribe after bribe
after bribe" for even seemingly basic things
like opening a bank account, he said.
Others have suggested that one of the reasons
for the meager foreign investment in Ukraine --
$700 million, compared with $13 billion for
Hungary, a country with one-fifth the population
-- are the under-the-table payments required for
entry into the market.
Another reason for Ukraine's dismal foreign
investment is the hostility to the idea of
property rights. Western businesses have
balked at investing because they cannot secure
company ownership of land or property from the
state. A draft constitution now under discussion
in Parliament to replace the Soviet Constitution
was watered down in May so that property
ownership is excluded as a basic right.
[Richard Pipes places the same short-lived acquaintance with, and
lack of respect for, private property, at the head of institutional
obstacles impeding change in Russia and inhibiting "Russians from
benefiting from Western experience and modernization."
I might develop this important idea separately. tkg]
Washington's biggest fear in Ukraine is the
potential for chaos, and that is the underlying
reason for continuing high levels of assistance,
including 52 programs financed by the United
States Agency for International Development.
"The country won't make it without the support
of the West," an American official said. "They
don't have the self-confidence to do it without
the feeling of having friends."
***
Perhaps common interests will prevail over past experiences in promoting
friendships and cooperation with our next door neighbors.
________________________________________________________________________
Roman Antoszewski (antosz@sbsu1.auckland.ac.nz)
WARTOSCI I WIERZENIA RELIGIJNE NOWOZELANDCZYKOW
===============================================
Przeczytalem ostatnio raport o wartosciach i wierzeniach
mieszkancow Nowej Zelandii opracowany przez Alana Webstera i Paula
Perry wraz z szeregiem osob z kregow koscielnych specjalizujacych sie w
socjologii religii. Glowni autorzy pracuja na Uniwersycie Massey w
Palmerston North.*) Informacje zebrano w ten sposob, ze rozeslano ankiety
do tysiaca rodzin nowozelandzkich wybranych losowo i reprezentujacych
wszystkie kregi zawodowe, regiony i wyznania w tym kraju, zgodnie z
metodami stosowanymi w socjologii. Badania prowadzono w 1989 roku i wyniki
porownywano z podobnym studium przeprowadzonym w 1985 roku. Az trzy lata
trwalo opracowanie i opublikowanie wynikow metoda malej poligrafii. A oto
kilka uwag, jakie nasunely mi sie podczas studiowania tego raportu
liczacego ponad 270 stron i zawierajacego okolo setki tabel.
Wylawialem zagadnienia zwiazane w jakis sposob ze srodowiskiem polskim,
wiecej uwagi poswiecilem wiec katolicyzmowi, niz innym wyznaniom.
Przypatrzmy sie najpierw, jakiego wyznania sa Nowozelandczycy. Najwiecej
jest wyznania anglikanskiego (27%), potem ida prezbiterianie (20%), a
zaraz za nimi katolicy (17%). Tak wiec katolicy stanowia trzecia co do
liczebnosci grupe religijna i dziela te pozycje z grupa bezreligijnych,
czyli osob nie przyznajacych sie do zadnej religii (nie mowi sie o
ateistach, uzywa sie terminu <>). Kilka lat temu bezreligijni
byli znacznie liczniejsi od katolikow (w liczbach wzglednych katolicy
w 1985 stanowili tylko 14%, a bezreligijni az 21%). Przypuszczam,
ze wzrost liczebnosci osob przyznajacych sie do katolicyzmu, to
wynik wizyty Papieza Jana Pawla II w Nowej Zelandii w 1986 roku.
Szczegolnie popularna jest bezreligijnosc wsrod mlodych doroslych
w wieku 18-24 lat. W tej to grupie az 24% uwaza sie za bezreligijnych,
podczas gdy w Anglii procent ten wynosi 14, a w Niemczech
Zachodnich nawet tylko 9. Smialo wiec mozna powiedziec, ze Nowa Zelandia
jest jednym z najbardziej bezreligijnych krajow wspolczesnego swiata.
Znajduje to znakomite odzwierciedlenie w czestotliwosci chodzenia do
kosciola. Zaledwie 15% mieszkancow tego kraju chodzi do kosciola raz na
tydzien, a okolo 40% nie chodzi do kosciola wcale. W Niemczech Zachodnich
do kosciola uczeszcza 21%, a w pozostalych krajach Europy Zachodniej az
32%! Glebie wiary religijnej oceniano na podstawie odpowiedzi na proste
pytanie: czy wierze z absolutna pewnoscia w istnienie Boga? 39%
Nowozelandczykow odpowiada twierdzaco na to pytanie. Nie ma danych, jak
glebia wiary przedstawia sie w innych krajach, jest natomiast interesujace
zestawienie wyksztalcenia i glebi wiary. Okazuje sie, ze az 59% osob bez
sredniego wyksztalcenia wierzy bezwarunkowo w istnienie Boga, a potem,
wraz z wyksztalceniem, cyfra ta spada do 28% dla absolwentow szkol
srednich i wzrasta dla osob z wyksztalceniem uniwersyteckim, gdzie wynosi
35%.
Warto chwile zastanowic sie nad tymi cyframi. Interpretujac to bardzo
przewrotnie mozna by powiedziec, ze gleboka wiara zwiazana jest z
trudnosciami w "pobieraniu nauk", stad ta odwrotna zaleznosc - im wyzsze
wyksztalcenie, tym mniej wiary. Oczywiscie tak nie jest. Powyzsze cyfry
wskazuja na rzecz zdumiewajaca i dla mnie niespodziewana. Srednie
wyksztalcenie obniza najbardziej, nazwijmy to, wspolczynnik wiary,
ale wyksztalcenie wyzsze znow podnosi glebie wiary. Az strach wyciagac
wniosek, ktory sam sie narzuca - czastkowe wyksztalcenie, niedouczenie,
obniza wiare, wyksztalcenie wyzsze, nazwijmy to kompletne, znow ja
podwyzsza. Sam do takiego wniosku nie chcialem dojsc, ale co zrobic, kiedy
wniosek taki wychodzi ze statystyki? Widocznie dopiero wyksztalcenie
wyzsze pozwala na uswiadomienie sobie stopnia skomplikowania swiata i
naszej bezradnosci wobec jego nierozwiazywalnych zagadek. Jak sobie teraz
przypominam, rzeczywiscie, wszyscy wojujacy ateisci, jakich w zyciu
spotkalem, to byly niedouczki. Owszem, znalem wielu ateistow z najwyzszymi
stopniami akademickimi, ale ci nigdy nie znizali sie do poziomu ateizmu
walczacego, jesli im Partia tego nie kazala... Ich dewiza byl najczesciej
agnostycyzm. Zdumiewajaco wysoki jest tez wspolczynnik wiary wsrod
nauczycieli. Bylby to najbardziej optymistyczny wniosek z punktu widzenia
kosciola. Przeciez nauczyciele ksztaltuja przyszlosc narodu. Nie widac
jednak skutkow religijnosci nauczycieli na codzien. Znane mi dzieci
nowozelandzkie nie przynosza ze szkol ani sladu religijnosci. Wprost
przeciwnie. Moze nauczyciele uciekaja sie do wiary, bo nie moga sobie
poradzic z mlodzieza i jest to z ich strony gest desperacji? Statystyka
wykazuje takze, iz procent uczeszczajacych cotygodniowo do kosciola jest
stosunkowo wysoki dla osob starszych. Wiecej niz co piaty
szescdziesieciolatek chodzi do kosciola co tydzien, podczas gdy tylko
mniej niz co siodmy mlody dorosly idzie w jego slady. Co z tego wynika?
Kusi mnie znow, by pobawic sie w przewrotne interpretowanie statystyki,
jak czesto robia to spece od reklamy i propagandy, i powiedziec, ze
wierzyc sie oplaca, bo wtedy dluzej sie zyje, niedowiarki wymieraja
wczesniej, stad ten statystyczny trend. Oczywiscie to zart. Niedowiarki
nie umieraja wczesniej, przyczyna tej zaleznosci jest prostsza. Po
prostu jak nam Kostucha coraz blizej pobrzekuje kosa kolo ucha, uciekamy
sie do Boga. Jak trwoga, to do Boga, mowi stare polskie porzekadlo. Takie
wytlumaczenie wydaje sie byc blizszym prawdy... Podobnie zreszta rzecz
sie ma z pewnoscia co do istnienia Boga. Im jestesmy starsi, tym jest to
dla nas oczywistsze - az 53% osob w wieku ponad 60 lat jest przekonanych
z absolutna pewnoscia, ze Bog istnieje. Dziwne tylko, dlaczego kobiety,
niezaleznie od wieku, bardziej wierza w Boga. Przeciez dluzej zyja. A moze
dlatego dluzej zyja, ze bardziej wierza w Boga? Znow wylazi ta
przewrotnosc interpretacji statystyki. Interesujaca jest tez zaleznosc
miedzy sytuacja finansowa, a wiara w istnienie Boga z absolutna
pewnoscia. Okazuje sie, ze najubozsi, ci z dochodem na rodzine ponizej
20.000 NZ$ rocznie az w 48% sa przekonani o istnieniu Boga, a tylko
31% z dochodami ponad 80.000 NZ$ rocznie wierzy w jego istnienie.
Nalezy przypuszczac, ze jak ci biedni dochrapia sie lepszych dochodow,
tez Bog bedzie im mniej potrzebny. Smutne? Nie wiem, ale prawdziwe i
sprawdzalne w zyciu...
I jeszcze jedna informacja, tym razem pocieszajaca dla nas, Polakow.
Okazuje sie, ze katolicy sa najliczniejsi w grupie rodzin zarabiajacych
ponad 60.000 NZ$, bo az 26% wszystkich rodzin w tej grupie to katolicy,
podczas gdy bezreligijni stanowia w tej grupie tylko 21%. A dobrze im
tak, powiedzialby religiant. Cynik natomiast moglby powiedziec, ze oplaca
sie byc katolikiem, jakos opatrznosc katolikom sprzyja...
Przedstawilem niektore wnioski, jakie nasuwaja sie z analizy tabel
statystycznych ilustrujacych wiare w Boga. Omawiana praca nie zamyka sie
na problematyce wiary w Boga. Podejmuje takze znacznie egzotyczniejszy
temat - a mianowicie zagadnienie wiary w istnienie diabla i piekla.
Jest to jedyne znane mi zrodlo zajmujace sie diabelska statystyka
w czasach wspolczesnych. Z tej diablologii analitycznej podam
tylko kilka najciekawszych wnioskow. Im jestesmy starsi, tym
mniej wierzymy w istnienie piekla (w wieku ponad 60 lat
tylko 21% osob jest absolutnie przekonanych o istnieniu piekla,
podczas kiedy az 30% dwudziestolatkow w nie wierzy). Poczatkowo wynik
ten wygladal na paradoks. Jak to? Im starsi, tym bardziej wierzymy w Boga,
i mniej wierzymy w pieklo? Ale motywacja jest oczywista, po przemysleniu.
Chcialoby sie rzec: "Oj brzydale staruszki, nagrzeszylo sie w tym dlugim
zyciu, nagrzeszylo, a teraz wolimy przymknac oczy na istnienie piekla... "
A co z dwudziestolatkami? - no coz, latwo im wierzyc w pieklo, skoro sa
przekonani, ze to nie dla nich, bo jeszcze maja czas...[ Jaka to jest ta
natura czlowieka! Przypomina mi sie fragment jaselek z dziecinstwa, gdzie
to diabel zwraca sie do Heroda - "Chodz, staruchu, chodz na spytki...
(a zaraz po spytkach pada): Idz do piekla, bos ty brzydki!... "].
Motywy ludzkiego postepowania widac tez przejrzyscie w innym zestawieniu.
Az 66% wiernych uczeszczajacych co tydzien do kosciola jest absolutnie
pewna, ze pieklo istnieje, i az 73% z nich wierzy w istnienie diabla. A
sposrod wierzacych chodzacych do kosciola mniej niz raz na rok, tylko 7%
wierzy w pieklo i 11% wierzy w istnienie diabla. I znow chcialoby sie
spekulowac na temat motywow chodzenia do kosciola. Zlosliwiec by
wywnioskowal, ze albo ludzie chodza do kosciola, bo boja sie piekla,
albo boja sie piekla, bo chodza do kosciola. A moze jest trzecia
mozliwosc?
Zdumiewajacy jest fakt, ze 5% bezreligijnych takze wierzy w pieklo i az
9% wierzy w diabla. Wynikaloby stad, ze musza byc niejako bezreligijne
diably, diably bez teki, a takze piekla bez przydzialu, piekla niczyje.
To dopiero musza byc piekla! A jaka istnieje zaleznosc miedzy wiara w
istnienie piekla a pozycja ekonomiczna? Tez znamienne. Najbiedniejsi
(do 30.000 NZ$ rocznie) w 20% wierza w pieklo, ale jak dochrapia sie
zarobkow ponad 80.000 NZ$, juz tylko 11% boi sie piekla, pewnie wedle
zasady... hulaj dusza, piekla nie ma. A zeby juz skonczyc z cala
pieklologia warto zauwazyc, ze wierzacy wszystkich wyznan i roznej
czestotliwosci uczeszczania do kosciola w wiekszym stopniu wierza w
istnienie diablow, niz w istnienie piekla. Wywnioskowac stad mozna
smetnie, ze w sferach diabelskich panowac musi takze bezrobocie.
Nawet w piekle nie ma zupelnego szczescia. Przeanalizowalem na swoj
sposob kilkanascie tabel zawartych w tym opracowaniu i staralem sie
nie sugerowac interpretacja autorow opracowania, ktorzy omawiaja
rzecz w wielce religianckim i politycznym tonie. Moim zdaniem,
cytowane dane liczbowe nie upowazniaja do zbyt smialych uogolnien,
na co pozwalaja sobie autorzy i dyskutanci z roznych kosciolow
funkcjonujacych w Nowej Zelandii.
Trzeba zauwazyc, ze pod wzgledem metodologicznym raport ma wiele
niedociagniec. Wszystkie wyniki podane sa w procentach od liczby
respondentow, informacje sie dubluja, brak systematycznosci w
przedstawianiu spraw, ale najgorsze, ze nie zastosowano zadnej
statystyki dla oceny wartosci danych. Az dziwne, ze opracowanie wyszlo
z uniwersyteckim glejtem. Opracowania statystyczne bez oceny granic
ufnosci przypominaja anekdotke o dwoch malzenstwach, co to w jednym
zona bijana bywa codziennie, a w drugim nigdy. Statystycznie wychodzi,
ze zony sa bijane co drugi dzien, co oczywiscie dla wielu zon jest
zdecydowanie za malo, a dla wielu zdecydowanie za duzo. Nalezy zachowac
umiar. Co jest jednak najzupelniej pewne i istotne z naszego punktu
widzenia, to fakt, ze Nowa Zelandia jest jednym z najbardziej
bezreligijnych krajow, i ze katolicy, czy to dzieki Bozej lasce,
czy obrotnosci, a najprawdopodobniej dzieki selektywnej imigracji,
sa jedna z najzasobniejszych grup spolecznych w tym kraju. No i
odkrywcza jest diablologia i pieklologia zawarta w tym raporcie.
Szkoda tylko, ze ani slowa nie ma o aniolach i angelologii stosowanej.
Byloby rzecza fascynujaca poznac, czy istnieje korelacja miedzy wiara w
diably, a wiara w anioly. Ciekawe tez, czy diablow jest wiecej, czy
aniolow. Na pierwszy rzut oka wydaje sie, ze w diabla wierzyc jest
latwiej niz w aniola, bo w zyciu czesciej sie diabla spotyka, a anioly,
wiadomo, sa rzadkoscia. Ja spotkalem tylko kilka anielic, a po czasie i
tak wszystkie okazaly sie farbowanymi diablicami. Nie wiem jak
inni, i tu statystyka bylaby bardzo na miejscu...
Na koniec warto zaznaczyc, ze wiekszosc wyciagnietych wnioskow to prawdy
uniwersalne, znane od dawna, jak na przyklad zaleznosc miedzy glebia
wiary a wiekiem, plcia a religijnoscia, itp. Autorzy raportu starali sie
ujac inny wymiar zagadnienia - glownie chodzilo im, jak wiara wplywa na
poglady polityczne i ustosunkowanie sie do podstawowych problemow
spolecznych tego kraju. I tu wniosek jest zenujacy. W wiekszosci
przypadkow wierzacy Nowozelandczyzy, niezaleznie od wyznania, niewiele
roznia sie od niewierzacych, jesli idzie o poglady i aktywnosc w zakresie
polityki czy spraw spolecznych. Ogolny wniosek jest deprymujacy z punktu
widzenia kosciola. Praktycznie wiara w minimalnym stopniu wplywa na
zycie mieszkanca tego kraju. Wyjatek stanowia tylko imigranci
z niektorych wysp Pacyfiku, Filipin i Tajlandii, no i z Polski,
choc raport tego nie wyszczegolnia. Zwiazane jest to niewatpliwie z innym
podlozem kulturowym, jakie narodowosci te przynosza ze swoich krajow.
Doswiadczenie jednak uczy, ze dzieci w wieku szkolnym, lub tu urodzone,
tradycje te przejmuja w minimalnym stopniu.
A teraz nieco obserwacji wlasnych. Kosciol w Nowej Zelandii nie odgrywa
praktycznie zadnej roli w zyciu codziennym spoleczenstwa, nie odznacza
sie w krajobrazie, a o zyciu politycznym nie warto nawet wspominac.
Czasem ckni sie do tych europejskich, szczegolnie polskich, kapliczek,
kosciolkow wiejskich, dzwonow i sygnaturek, wspanialych katedr pelnych
pomnikow historii i narodowej kultury. Tu kosciolow jest duzo, ale prawie
wszystkie sa mniejsze od sredniego domu mieszkalnego, a wyrozniaja sie
najczesciej zaniedbaniem i opuszczeniem. Wnetrza sa bezosobowe, chcialem
powiedziec, bezduszne. Wieksze budowle koscielne, katedry kilku wyznan w
Auckland czy Wellington bywaja otwarte za dnia, ale wlasciwie wylacznie
dla sprzataczy. Koscioly europejskie, niekoniecznie te wielowiekowe, pelne
sa dziel sztuki, historycznych i narodowych cennosci. Tu nic z tych rzeczy.
Nie dlatego, ze taka krotka historia tego kraju. Ostatecznie kraj liczy
sobie te stokilkadziesiat lat. Ale dlatego, ze to co waznego w tym kraju,
nie dzialo sie w kosciolach i o kosciol nie zatracalo. Z tego wzgledu
kosciol nie przyciaga turystow czy szkolnych wycieczek, no bo i po co?
Jest wylacznie miejscem niedzielnych nabozenstw. Ostatnio coraz czesciej
urzadza sie w kosciolach koncerty, nie tylko muzyki koscielnej. W duzym
stopniu zwiazane jest to jednak z brakiem teatrow czy sal koncertowych
no i poprawia nieco sytuacje finansowa parafii. A finanse to pieta
achillesowa wiekszosci kosciolow. W katolickiej katedrze w Auckland, w
kruchcie wywieszono (zaraz nad piekna rzezba Chrystusa - ciesli) olbrzymi
plakat informujacy o dramatycznym spadku ofiarnosci wiernych. Co roku
dochod katedry spada o 30 procent, i tak od kilku lat z rzedu...
W szkolach publicznych problem religii po prostu nie istnieje. Moja corka
nie ma pojecia jakiego wyznania sa jej kolezanki, i jej kolezanki nic nie
obchodzi jej wyznanie. Uczciwszy uszy (bity?) wiedze religijna, wobec
doskonale zorganizowanego systemu bibliotecznego, zdobyc jednak mozna
bardzo latwo i to z zakresu wszystkich wyznan, nowinek, magii, voodoo,
itp. Kazda biblioteka publiczna posiada bogaty dzial religii, czesto
zdumiewajaco bogaty. Na dodatek, wobec pelnej komputeryzacji zbiorow,
mozna w mig przeszukac zasoby innych bibliotek i sprowadzic wybrane
pozycje za darmo albo za mala oplata. Jest tez kilka ksiegarn
religijnych, ale te glownie utrzymuja sie ze sprzedazy upominkow
i pocztowek. Warto dodac, ze niedziela tu, od kilku juz lat, jest dniem
zakupow. W kazdej dzielnicy otwarte jest w niedziele centrum handlowe,
miejsce spotkan mlodziezy i miejsce tygodniowych zakupow rodzinnych.
W niedziele nadawane jest nabozenstwo z ktoregos z kosciolow. Jest to
jednak zwykle pogawedka duchownego z telewidzami ilustrowana
spiewami choru koscielnego. Chorzysci, obowiazkowo w komezkach, starannie
wyspiewywuja starenkie teksty religijne z podsunietych im pod nos
spiewnikow. Nawet to ladnie wyglada, ale nie ma w tym nic z nabozenstw
polskich. Radio, na specjalnej fali udostepnianej mniejszosciom
narodowym i roznym wyznaniom za mala stosunkowo oplata, oddaje glos
wyznawcom Bahai, muzulmanom, wyznawcom hinduizmu, ale tez wrozkom,
astrologom, lesbijkom, gejom, itp. Mozna snuc rozwazania o
przyczynach tej religijnej obojetnosci. Nic lepszego nie przychodzi
mi do glowy, jak tylko to, ze w krotkiej historii tego kraju nie bylo
tak beznadziejnej sytuacji, ze tylko boska pomoc pozostawala w odwodzie.
Od stukilkudziesieciu lat zadnych tu walk, zadnych powstan czy
powstanek, zadnych "Solidarnosci", "zydokomuny", "solidokomuny", ani
nawet zwyklych "komuchow", poza kilkoma importowanymi z Polski.
Nie bylo tez wiekszych klesk zywiolowych, poza kilkoma powodziami,
kilkoma trzesieniami ziemi sredniej skali, niespodziewanymi sniezycami
w gorach... I to wszystko. Owszem, zolnierze w czasie obu wojen
gineli, i nawet znaczna ich liczba polegla za Imperium. Ale bylo to
daleko, na afrykanskich i europejskich polach chwaly, jakby
bezimiennie. Tu pozostaly wprawdzie ich nazwiska wygrawerowane na
cokolach, ale jakos nic to nie ma wspolnego z jakimkolwiek kosciolem
czy z wiara w cokolwiek, moze tylko z wiara w uczciwosc, naiwna,
prymordialna, wzruszajaca czasem, ale bezbronna wobec
stopnia skomplikowania swiata tego...
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
*) Webster Alan C., Paul E. Perry (1992); Values and beliefs in New
Zealand. The full report. Dialogue between social scientists and the
churches on the Second New Zealand Study of values (with responses
from the churches). Alpha Publ., Palmerston North, 270p. c. 100 tabl.
(1996, Titirangi, Nowa Zelandia)
________________________________________________________________________
Z cyklu: OSKARZENIA I KALUMNIE
Janusz Mika (mika@cx1.cyf.gov.pl)
DROGA PRZEZ MEKE CZYLI POWROT PRZESIEDLENCA
===========================================
Po 15 latach tulaczki moj przyjaciel powrocil na lono ojczyzny,
ktora powitala go z otwartymi ramionami, jesli nie liczyc tego,
co spotkalo go w zwiazku z proba przewiezienia swego mienia,
zwanego mieniem przesiedlenczym, bez koniecznosci uiszczenia
oplat celnych.
Przed wyjazdem przyjaciel wyobrazal sobie wszystko bardzo
prosto. Wiedzial, ze jest, po pietnastoletnim pobycie poza
granicami kraju, prawdziwym przesiedlencem i w naiwnosci swej
sadzil, ze nowa ustawa celna o mieniu przesiedlenczym bedzie
dotyczyc przede wszystkim takich jak on. Przed wyjazdem zaopatrzyl
sie w stosowne pismo z polskiej ambasady, nadal swoj dobytek
droga morska do Polski i polecial do Niemiec, gdzie nabyl komputer
(bez komputera nawet przez pare tygodni zycie wydaje mu sie
niemozliwe) oraz pare innych drobiazgow, wsiadl z tym wszystkim
wraz z zona w samochod syna i pozwolil sie zawiezc do Polski.
Aby uniknac tloku, przekroczyli granice o piatej rano. Pan celnik
polecil mu wypelnic wymagane dokumenty uzywajac do tego wskazanej
przez niego prywatnej firmy, ktora policzyla sobie za te usluge
drobna sume piecdziesieciu zlotych. Gdy juz wszystko bylo gotowe,
mniej wiecej za 10 szosta, okazalo sie, ze panowie celnicy maja
wlasnie zmiane, jedni ida do domu, a drudzy przychodza do swej
wyczerpujacej pracy, ktora niewtajemniczonemu wydaje sie polegac
glownie na rozmowach z kolegami i z niektorymi z klientow.
Ostatecznie cala wyprawa opuscila goscinny Urzad Celny w Zgorzelcu
juz po niespelna trzech godzinach. Przyjaciel wiozl ze soba tzw.
przekazanie swojej sprawy do Urzedu Celnego w Warszawie, ktory
miesci sie przy ulicy Osmanskiej, gdzie w terminie trzech dni od
chwili przekroczenia granicy miala sie odbyc wlasciwa odprawa celna.
Gdy przyjaciel zjawil sie na Osmanskiej w przewidzianym czasie,
dowiedzial sie, ze w Warszawie obowiazuje rejonizacja, o czym nie
wiedza celnicy ze Zgorzelca, bo niby po co maja sobie obciazac
glowy niepotrzebnymi im informacjami. We wlasciwym juz urzedzie
przy ulicy Blonskiej, po odstaniu trzech godzin w kolejce biznesmenow
sprowadzajacych towary z zagranicy, dowiedzial sie, ze celnicy sa
zbyt zajeci, aby odprawic jego "towar" tego samego dnia.
Nastepnego dnia wybuchla bomba. Okazalo sie, ze aby uzyskac zwolnienie
z cla przesiedleniec z zaswiadczeniem takim, jakie przyjaciel
otrzymal od swojego konsula, musi miec staly meldunek w Polsce.
Geniusze, ktorzy ukladaja przepisy i ci, ktorzy wydaja zaswiadczenia,
nie sa w stanie zrozumiec tego, ze typowy przesiedleniec nie moze
miec stalego meldunku, bo po prostu i zwyczajnie nie mieszka w Polsce.
Pan Kierownik Urzedu z poczatku zaproponowal przyjacielowi pojechanie
do Afryki po wlasciwe zaswiadczenie lub zaplacenie cla i jednoczesne
napisanie odwolania. Po paru kolejnych wizytach w jego urzedzie pan
Kierownik zgodzil sie odlozyc sprawe do chwili, kiedy przyjaciel uzyska
stale zameldowanie, co ma potrwac pare tygodni ze wzgledu na koniecznosc
odtworzenia dowodu osobistego, zmielonego przez poprzednie wladze. W ten
to sposob przepisy i niekompetentni urzednicy, trzymajacy sie tych
przepisow z bezdusznym uporem, zmuszaja przyjaciela do fikcyjnego
meldowania sie w mieszkaniu, w ktorym bedzie mieszkac kilka tylko tygodni,
bo jako (prawdziwy) przesiedleniec nie ma w Polsce wlasnego mieszkania
i musi je dopiero kupic. Moj przyjaciel zyje teraz w nieustannym napieciu,
ciagle myslac o tym, jakie to niespodzianki czekaja go ze strony przepisow
i urzednikow, gdy nadejdzie do Polski jego bagaz morski.
Warszawa, czerwiec 1996
JAM
________________________________________________________________________
Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
spojrz@info.unicaen.fr
Serwery WWW:
http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz,
http://www.info.unicaen.fr/~spojrz
Adresy redaktorow: krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek)
karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk)
Stale wspolpracuje: bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
Copyright (C) by Jurek Krzystek (1996). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".
_____________________________koniec numeru 135_________________________